sobota, 17 października 2020

Od Ry'a CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Jeśli czegokolwiek nauczyłem się podczas tych kilku wspaniałych miesięcy, jeśli cokolwiek zyskiwałem z każdym, rodzącym się zawsze zbyt wcześnie i coraz to chłodniejszym, bardziej ponurym porankiem; z każdym kolejnym wieczorem, kiedy, skończywszy wszystkie obowiązki, mogłem do woli smakować swobody i wolności; jeśli cokolwiek zyskałem liczbą odbytych treningów, polowań i lekcji - to była to wyłącznie świadomość tego, jak bardzo bezlitosne jest życie. 
Cóż, nigdy nie byłem poetą ani filozofem, zgaduję więc, że nie udało mi się odkryć niczego nowego; że jest to stara prawda, coś, co kiedyś dostrzegałem w poważnych twarzach dorosłych, czego odbicie zagnieździło się głęboko w moim sercu, a czego jeszcze nie potrafiłem wtedy nazwać i oswoić. Gdybym mógł, nigdy nie wybrałbym takiej drogi – ale skoro życie jest aż tak okrutne, to miałem świadomość faktu, że do stanu pełnej, zrodzonej z niewiedzy beztroski nie będę już mógł nigdy wrócić.
Zmiany są nieuniknione. Możemy albo się do nich dostosować, żyć i korzystać z każdego danego nam dnia, albo przepaść wraz z tym, co najbardziej chcielibyśmy ocalić. Wahałem się tylko jeszcze, którą z tych dróg powinienem wybrać dla siebie. Każdy chce żyć - tak mi się przynajmniej zdawało, bo jak inaczej można było wytłumaczyć cały ten codzienny trud, pokorne godzenie się na ból i strach, na dokładanie opału do tego ognia krzywd i niesprawiedliwości, jaki trawił nasz świat, tylko po to, by móc samemu ogrzać się i przeżyć. Czy w obliczu tego wszystkiego nie lepiej byłoby wybrać śmierć?
Lepiej, co to znaczy lepiej? Czy można byłoby to nazwać szlachetnym? Czym jest szlachetność w obliczu tego świata; tu nikt nie będzie miał na względzie, dlaczego postanowiłeś ze sobą skończyć. Żałoba potrwa w najlepszym przypadku kilka dni, a później wszystko wróci do normy. Każdy szczęśliwy, że udało mu się otrzymać jeszcze kolejną dobę życia, nie zastanawiając się nawet, jak w najlepszy sposób móc ją wykorzystać. Twoje ideały zgniją wraz z tobą w nieoznakowanym grobie; na ich nawozie wyrosną spod ziemi kolejne plony tych samych, pospolitych chwastów codzienności.
Hej, rozgadałem się, a nawet nie jestem jeszcze pijany. Gdyby ktoś mnie teraz usłyszał, pewnie umarłbym ze wstydu, ale ponieważ to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie, mogę w niej roztrząsać każde najmniejsze ziarnko codzienności; na tych fundamentach osadzę przecież swoje życie, które kiedyś, przy odrobinie szczęścia od ślepego losu, może się okazać użytecznym dla świata.
Hej, to całkiem zabawne. Ja, ślepiec, który próbuje odnaleźć drogę, muszę zaufać równie niewidomej sile wyższej. Jeśli tak zbudowany jest świat, to nasuwają mi się do głowy tylko dwa wnioski: życie to okrutny żart albo piekielny błąd.
Szedłem tak z porozrzucanym po głowie budulcem rozebranej piramidy wartości, którego chaos zaczął kłuć mój zmęczony rozum z podwójną siłą teraz, gdy dobiegła końca chwila zapomnienia, jaką stało się dla mnie tamto polowanie. Czynność, która pozbawiona była większego znaczenia, a jednak zaznaczała wyraźny i osiągalny cel oraz wiodącą ku niemu drogę wypracowaną wspólnym wysiłkiem setki pokoleń - tu nie było miejsca na błędy, nawet na chwilę głębszego zastanowienia. To podobnie jak z drogą do domu, która po pewnym czasie zapada w głowę tak głęboko, że można ją odnaleźć w nawet najbardziej bezgwiezdną noc, wśród całkowitej ciemności.
 
 
Nasza polana, kawałek ziemi poniżej szarego nieba, zroszona cichym deszczem umarłych liści; jeśli budziła we mnie jeszcze jakieś uczucia, to tylko ten jeden rodzaj smutku - coś zbyt ulotnego i odległego, by mogło zostać zauważone i zbadane.
Na miejscu zastałem Kali, która pierwsza wyruszyła do domu po skończonych łowach. Zdawało mi się, że zaraz za nią poszedł Szkło, a jednak kij wie, gdzie można było teraz szukać płowego basiora. Wrona i Mundus nadal włóczyli się pewnie gdzieś po lesie.  
Okazało się jednak, że nawet z tą spokojniejszą siostrą nie mogłem teraz zamienić słowa; ona, jak wszyscy, miała swoje zajęcia, szykowała się mianowicie na wizytę u psychologa. Spotkania te odbywały się regularnie od czasu jej nieszczęsnego zniknięcia, choć, jeśli mnie zapytać, powinny rozpocząć się nawet dużo wcześniej. Zgaduję, że nie było to najpiękniejsze, najbardziej chlubne zajęcie, już wcześniej jednak zauważyłem, że nie miałem prawa oceniać użyteczności cudzego życia. Jeśli to jej pomaga, jeśli lubi to i to właśnie wybrała, to przecież musi być to w pewien sposób dobre.
Ponieważ zdawało mi się, że czas ucieka mi przez palce i że pilnie potrzebowałem zamienić z kimś słowo, zdecydowałem się mimo wszystko poszukać rady u drugiej z sióstr. I choć pragnąłem tej rozmowy jak niczego innego, w głębi serca obawiałem się, że gdy już stanę twarzą z twarz z Wroną, nie będę potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Dlatego nim ruszyłem na poszukiwanie wilczycy, udałem się biegiem w jeszcze jedno miejsce – na zachód, chcąc prosić tamtejszych kolegów o odrobinę wsparcia, jaką miała stać się mała butelka wódki. Otrzymawszy to, o co prosiłem, opróżniłem naczynie w dwóch łykach, po czym, obiecując swoim wybawicielom, że wkrótce się im odwdzięczę, biegiem ruszyłem w kierunku miejsca, w którym ostatni raz widziałem Wronę.
Tropienie w podobnych warunkach okazało się banalne - chwilę później odnalazłem waderę nad jeziorem. Stała w wodzie po kostki, z uśmiechem wpatrując się w Mundusa, który najwyraźniej próbował jej coś wytłumaczyć, gestykulując intensywnie parą szarych skrzydeł.
Odchrząknąłem dyskretnie, powoli wysuwając się z zarośli. Coś podpowiadało mi, by unieść przednie łapy w geście wyrażającym absolutnie pokojowe zamiary, porzuciłem jednak podobny pomysł, zwalając go na karb wypitego chwilę wcześniej alkoholu.
Towarzystwo, widząc mnie, ucichło nagle. Uśmiechy zniknęły z ich twarzy i witała mnie już tylko chłodna obojętność, choć, zdawało mi się, w oczach tej pary rozpalały się już pierwsze ogniki ukrywanej złości.
– Przepraszam  – zaśmiałem się krótko – Znowu psuję ci zabawę, prawda, Wrono?
Wadera nie odpowiedziała, mierząc mnie wciąż tym samym, nieprzyjemnym spojrzeniem. Nim zdążyła wzbogacić owo przesłanie słowami, dodałem szybko:
– Chciałbym z tobą pogadać. To zajmie tylko chwilę – przeniosłem spojrzenie na ptaka – Mundus, mógłbyś...?
Twarz czapli na pierwszy rzut oka nie wyrażała żadnych głębszych emocji, zdawało mi się jednak, że jego oczy pociemniały jeszcze trochę pod wpływem rodzącej się w nich podejrzliwości. Odpowiedział jednak na moją prośbę jakiś krótkim, pozytywnym słowem i, machając lekko skrzydłami, powoli, z wielką dumą, oddalił się w gęstwinę lasu.  
Została tylko nasza dwójka. Przysiadłem na brzegu, zerkając w głębokie oczy siostry.
Jak to możliwe, że są tak podobne...?
– Posłuchaj – poparzony jakby niecierpliwością malującą się na twarzy wadery, postanowiłem, zgodnie z obietnicą, załatwić sprawę szybko – Zauważyłaś pewnie, że ostatnio wiele się zmieniło?
– Czy to coś złego? – zmrużyła oczy, uśmiechając się w uroczy nawet sposób.
Czym właściwie jest zło?, pomyślałem, unosząc lewy kącik ust. To po prostu czyjeś słowa.
Wszyscy ludzie są chciwi.
Ponieważ ja także się tym nie różnię, pozwól, że wybiorę oba:

Świat oraz ciebie.
– Wrono! – zadrżałem nagle, rozbudzony dziwnym impulsem – Proszę, obiecaj mi. Nieważne jak wiele się zmieni, my, nasza trójka... pozostańmy razem.
Wadera wpatrywała się we mnie w oszołomieniu.
– Czy ty znowu piłeś? – spytała po chwili milczenia.
– Widzisz – parsknąłem śmiechem – Doszedłem do wniosku, że pora iść dalej. Dzisiaj zabiorę swoje rzeczy i opuszczę naszą polanę.
– Ach tak... –  wadera wydawała się nieporuszona – Daleko odchodzisz?   
– Być może – zaśmiałem się – Wszystko przede mną, ale... Dużo o tym myślałem i teraz widzę, że cokolwiek by się nie działo, zawsze będę wilkiem z WSC. Synem Szkła i... Talazy. Bratem Kali. Twoim bratem. I jeśli to się zmieni, to wtedy – westchnąłem, czując nagle przytłaczające zmęczenie. – Widzisz, to wtedy... nie będę już dłużej sobą.
– Chyba rozumiem – powiedziała cicho wadera.
– Jeśli rozumiesz, to – szybkim ruchem wskoczyłem do zimnej wody jeziora, by stanąć naprzeciw siostry, spojrzeć jej w oczy i chwycić ją za łapy. O dziwo nie odrzuciła tego gestu, być może była zbyt zdezorientowana. – Obiecaj, że zawsze będziemy mogli na siebie liczyć – mój głos złamał się pod wpływem emocji. Poczułem, że do oczu napływają mi łzy. – Zawsze.
Ciszę wokół przeszył plusk wody; jakaś kaczka poderwała się do lotu, kwacząc hałaśliwie. Nad prawym uchem Wrony przemknęła niebieska ważka.
– Obiecuję – pojedyncze, ciche słowo ukryło się w ciężkim powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz