sobota, 18 maja 2019

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Mundus
Zbyt długo trwała apatia, której się poddał. Tak bardzo chciał mieć to nieosiągalne "czyste sumienie". Ale... jaki był tego sens? Żeby być tym jednym sprawiedliwym w gnieździe żmij? A kim był? Czy fakt, że jeszcze nigdy, nigdy wcześniej, nie zabił żadnego wilka, mógł jakoś stać po jego stronie? Na pewno, ale czy miało to znaczenie, patrząc na wszystko, w czym uczestniczył i co zrobił? Nie, nie miało.
Gdy siedział skulony pod ścianą, w jaskini Rutena, gdy przyglądał się leżącemu obok, nieprzytomnemu wilkowi, podjął ostateczną, jak miał wtedy nadzieję, decyzję - nigdy nikogo nie zabije, chyba, że we własnej obronie. To jedyne, co mógł sobie obiecać. Bo cała reszta... już się stała. Dlatego właśnie nie było sensu powstrzymywać dłużej tego, co od pewnego czasu tkwiło jak cierń w jego umyśle. Będzie czerpał z tego, co robią. Może stanie się przez to przestępcą, ale w sumie, czemu nie? Czy miał jeszcze cokolwiek do stracenia?
Pomogę ci, Ruten.
Nie powiedział tego na głos, bo wolał unikać wszystkiego, co można by było nazwać obietnicą. Ale wiedział, że pójdzie za nim, choćby miał postawić się w roli psa, jeśli zresztą już tego nie zrobił. Nie mógłby przecież odejść.
A dlaczego mnie nie szukałeś? Bo wiedziałeś, że sam wrócę. Liczyłeś dni.

   *   *   *
- I co słychać w wielkim świecie? - te słowa. I ten ledwie dostrzegalny uśmiech, bardziej przypominający przewrotny grymas, który towarzyszył Azairowi, gdy je wypowiadał. Mundus popatrzył na wilka, który zdawał się być zadowolony ze swojego pytania. Ptak zresztą nie dziwił mu się, sam również odnajdywał przyjemność w drażnieniu osób, których nie lubił. Zdołał nawet zmusić się do lekkiego uśmiechu; miał w pamięci ich ostatnie spotkanie, które zakończyło się niezbyt szczęśliwie. Zdaje się nawet, że Azair dostał za nie ochrzan od nauczyciela.
Ech, Aza. Nawet na ślepo zdołał ominąć cię, jakbyś był słupkiem. Przykro mi. Miałeś jedną szansę.
- Bez was było tam strasznie nużąco - odpowiedział w końcu, patrząc w białe jak mleko oczy przedmówcy. Było w nich coś przerażającego, być może dlatego, że Mundus nigdy wcześniej nie widział takich ślepiów. Końcówka jego ogona zaczęła ledwie widocznie stukać o skalne podłoże.

Całokształt rzeczywistości
- Jutro czeka nas ważny dzień - powiedział w zamyśleniu Ruten, gdy zapadła chwila milczenia - i wyjątkowo muszę cię poprosić, Mundurku, abyś został tutaj. Nie pytaj proszę o powód, póki jest... dobrze między nami.
Tak zakończyła się rozmowa. Pacjent zaczął wybudzać się z narkozy, należało więc dać mu trochę jedzenia i położyć go spać na nowo, przy okazji tłumacząc przyczynę braku czucia w przedniej kończynie. Potem niespodziewanie szybko zapadła noc. Dobiegł końca ich kolejny wspólny dzień, trochę pozbawiony energii, cała praca została już wykonana. Ale Ruten miał już plan. Plan, którego wykonanie zaczęło się odwlekać, ale nieuchronnie zbliżało ich ku wykonaniu kolejnego kroku w jedyną słuszną stronę.

Nazajutrz dosyć wcześnie wyruszyli na południe. Sami, Azair i Ruten. Mieli dużo czasu, wystarczająco dużo, by ładnie zakończyć to, co dziś zakończyć się miało. Tylko we dwóch, wsłuchując się w ciszę otaczającego ich świata, spośród której wyróżniały się szczególnie jedynie odgłosy nielicznych ptaków skrytych w gałęziach gdzieś w oddali oraz ich własne kroki, poruszające leśną ściółką. Dzień był wtedy piękny, promienie słońca przedzierały się przez chłodne, czyste powietrze oblane w nocy strugami zimnego deszczu. Ruten ściskał w pysku tylko mały nożyk.
Bordowy wilk popatrzył na swego towarzysza. Wyglądał na zmęczonego. A może bardziej na pogrążonego w jakiś posępnych myślach. Azair ostatnio z jakiegoś powodu zaczął przypominać sępa. Jego wzrok nie mówił niczego, jego słowa były inne, jego gesty były inne, wszystko, co z nim związane zaczęło napawać Rutena jakimś nieznanym mu dotąd uczuciem. Czy jednak możliwe, żeby tym uczuciem... była pewnego rodzaju obawa?
Dotychczas traktował wilki wokół siebie jako niemal jednolitą masę, jaźnią i celem zlewającą się w jedną całość. Organizmy powiązane z nim wyłącznie nakazanymi przez naturę stosunkami społecznymi, które psychologicznie powstrzymywały je przed wchodzeniem w niebezpieczne sytuacje i czyniły jedynie niegroźnymi stworzeniami. Jego natomiast nie powstrzymywało nic, zdawało mu się, że jest w pewnym sensie ponad wszystkimi, co zawsze stawiało go na z góry wygranej pozycji.
Ale jeden wilk postanowił uśmiechać się do niego o sekundę dłużej i bardziej jednoznacznie, niż inne. Postanowił odnaleźć go w jego jaskini, z ciekawością odkryć rąbek jego tajemnicy. Wyłamać się z tej masy, stać się pojedynczym osobnikiem. A potem już nie tylko osobnikiem, potem stał się towarzyszem. Sprzymierzeńcem obdarzonym przywilejami w pełni rozumnej, duchowej istoty. Aż w końcu uczniem, czyli przyjacielem, którego przeznaczenie było tak samo wielkie, jak przeznaczenie Rutena. Stali się niemal równi.
- Aza - odezwał się cicho do idącego obok basiora. Z niezrozumiałej nawet dla siebie przyczyny nagle zapragnął uczynić cokolwiek, co miałoby na celu sprawienie, by Azair stał się choć na chwilę tym Azairem z błyskiem w oku, tym Azairem łaknącym następnego ruchu swojego nauczyciela, ruchu rozdzierającego jakąś krtań lub przełamującego kręgi. Ale takiego Azaira starszy wilk prawie już nie pamiętał. W tamtej chwili był inny Azair. Azair, wyniosły. Azair, pełen wewnętrznej zaciętości, z której Ruten wręcz przeraźliwie dobrze zdawał sobie sprawę. Być może nawet lepiej, niż sam jego uczeń. Azair, wilk, w którego umyśle pojawiła się tak nieobecna wcześniej... władczość.
- Aza - powtórzył po dłuższej chwili, czym zwrócił większą uwagę zdziwionego chyba wilka - zaraz będziemy na miejscu. Wiesz, gdzie jesteśmy?
- Wydaje mi się, że na Stepach.
- Masz rację. Zbliżamy się do ruin. Ostatni raz byliśmy tu, pamiętasz...? To przed nasza pierwszą poważną, wspólną operacją - na samą myśl o tamtym beztroskim jeszcze dniu, kiedy nawet w tym co robił pojawiały się głupie błędy wynikające z niedokładnego przemyślenia czegoś, kiedy sam był jeszcze niedoświadczonym niemal szczeniakiem. A było to przecież nie tak dawno. Zanim pozbawili życia tyle zbędnych na świecie elementów, które przyniosły mu wprawę i niemal doskonałe zaplanowanie każdej z "misji". Nagle zmienił nieco ton głosu, przechodząc na wymowę płynącą prosto z głębi duszy, z samego sedna tego, co było jego największą miłością. Mówiąc, pogrążył się jednocześnie w rozmyślaniach o nauce i tak też, z czcią zaczął opowiadać uczniowi:
- Trzymałeś kiedyś w łapie bijące serce wilka, z którym chwilę wcześniej rozmawiałeś? Serce, towarzysz życia. Do ostatniej chwili wiernie wyznacza jego tempo. Gaśnie chwilę przed duszą. To nasz najlepszy przyjaciel - Ruten odetchnął głębiej, czując, jak jego mięśnie od przednich łap po żebra zaczynają naprężać się z napełniającego go od środka rozgorączkowania. Zatrzymali się. Wokół nich drzewa, z jednej strony leżące od dawna na jakimś stosie omszałe kamienie, z drugiej, nieopodal, wejście do starej siedziby tego stowarzyszenia... ligi beżowych ziem? Dobrze pamiętał? Nieważne. Tym razem szukali tutaj Cymonii.
- Cymonio! - krzyknął wilk. Przez chwilę odpowiadała mu tylko cisza. Wreszcie spomiędzy karłowatych jabłoni wyszła wilczyca. Popatrzyła na przybyłych z niepokojem.
- Co tu robicie...? Ruten?
- Przyszliśmy do ciebie - bordowy wilk ruszył w jej stronę, wypowiadając te słowa z czymś na kształt czułości. Bardziej wnikliwy obserwator dostrzegłby pewnie, że zachowanie ty było w czystej postaci... kłamstwem. Jednak nie ona. Była zbyt prostoduszna i niewinna. Cymonia.
- Co tu robicie? - nagle nieopodal nich pojawił się Ardyt. Obecność tego typa w tamtej chwili zdenerwowała Rutena. Kulał na swoich trzech nogach, ale był dostatecznie żywy, żeby narobić im problemów. Tym bardziej, że zdawał się wykazywać zdrową podejrzliwość.
- Przyszliśmy w odwiedziny - przewrócił oczyma Ruten, podchodząc tym razem do niego, rozluźniając mięśnie i nie ukazując nawet cienia wrogości. Toteż tym większe musiało być zaskoczenie płowego wilka, gdy nagle silna łapa lewym sierpowym trafiła go w tchawicę. Niewykluczone, że nawet tego nie poczuł, cios był szybki i dostatecznie silny, aby go powalić.
- Ruten! - wrzasnęła Cymonia. Wilk położył uszy po sobie. Nie lubił hałasu - co ty robisz?!
- Uspokój się - odparł - nie będzie nam przeszkadzał. Jest jedynym mieszkańcem tego miejsca oprócz ciebie, jeśli się nie mylę?
Wadera z przerażeniem pokiwała głową.
- Zabieramy go do jaskini - rozkazał basior. W tej chwili włączył się Azair, biorąc bez ogromnego wysiłku bezwładne ciało na plecy. Ruszyli do wewnątrz, do jakiejś starej, lecz obszernej jamy pod ziemią, która była chyba niegdyś główną siedzibą tego miejsca. Jak wcześniej przypuszczał Ruten, jego siostra w strachu poszła za nimi.
- Kim wy jesteście... Ruten, ty jesteś Ruten - warknął Ardyt kaszląc, gdy biały basior upuścił go na ziemię - ty jesteś Wrotycza syn... to niemożliwe.
- Przyszliśmy do mojej ukochanej siostry - odparł basior - a obawiam się, że nie pozwolisz nam w spokoju załatwić tej sprawy. Tnij wzdłuż mostka, Azair - bordowy, złotooki wilk z ożywieniem jak zawsze, gdy wypowiadał te słowa, uśmiechnął się, wręczając uczniowi swój nożyk. Ten w milczącym skupieniu zrobił najpierw niewielkie, potem głębsze nacięcie na klatce piersiowej leżącego przed nimi, półprzytomnego wilka.
- Zabijemy go? - zapytał Azair. Ruten pokręcił głową.
- Nie. Nie ma takiej... - w tej samej chwili popatrzył na siedzącą z tyłu, struchlałą siostrę. Trzęsła się i miała łzy w oczach. Wilk zwrócił się do niej - kim... kim on dla ciebie jest? Mieszkacie tu tylko we dwoje, odkąd...
- Daj jej spokój, parszywcu - płowy wilk nagle poderwał się, ignorując krew, która trysnęła z jego rany. Azair przez przypadek przeciągnął ostrzem po żebrach wyrywającej się ofiary.
- Ach tak - Ruten tymczasem odwrócił się znów do leżącego, wpatrując się w niego z uśmiechem - a więc jednak. Zbyt długo dwie samotne dusze nie mogą mieszkać w sąsiedztwie, w przeciwnym wypadku w końcu przestać być samotne... chociażby jedna była własnością zwykłego przedmiotu, a druga, z tego co się orientuję, należała do prostego bandyty. Czyżbyśmy tą ingerencją w ciało mojej siostry pokrzyżowali wam przypadkiem jakieś plany?
- Ruten! - zawołała przez łzy wadera - ja od tamtej pory już nic...
- Wiem, wiem. Nie czujesz niczego. Stałaś się w pewnym sensie pustą, ślepą uliczką - zakończył, ignorując jej płacz - a to zamknęło ci drogę do małżeństwa. Widzę, że nic nie straciłaś - rzucił płowemu wilkowi oschłe spojrzenie - Azair, zabij go.
Dało się słyszeć jakiś głuchy dźwięk. Nożyk wypadł na ziemię, a wokół zaczęło pojawiać się więcej lejącej się wściekle krwi. W ciągu kilku sekund na ziemi uzbierała się spora kałuża.

- Siostro, chciałem, byś była moim sercem, lecz wcześniej, niż się spodziewałem, zabrakło dla niego miejsca - bordowy wilk wolno schylił się, podnosząc ostrze spod swoich stóp. Obejrzał je z obu stron, przekonując się, że było już dosyć brudne, całe w piachu i jasnej, tętniczej krwi martwego wilka. Ruten wstał.
- Tak, ty nie masz serca, Ruten - zaszlochała. Och, jak dawno nie słyszał tego dźwięku. A był tak dziwnie przyjemny.
- Jeśli wspomnieliśmy już o prymitywnej wymianie płynów, ta może nie zadziała podobnie, ale będzie równie realna - mówił, robiąc kilka kroków, aż wreszcie siadając naprzeciwko wadery, niemal stykając się z nią. Delikatnie ujął jej łapę, przysunął ją do siebie i dynamicznie rozciął zakrwawionym już wcześniej ostrzem skórę na piersi. Jęknęła z bólu. Przysunął się jeszcze kawałek do jej szyi i zaciągnął się wonią krwi. Chciał zapamiętać ją na zawsze. Była jak pamiątka po zmarłej. W końcu polizał ranę, z namaszczeniem smakując słodko-słoną ciecz. To dało mu poczucie całkowitego spełnienia swojej irracjonalnej żądzy.
- A więc wracamy do domu - podniósł zakrwawiony pysk i ostatni raz popatrzył jej w oczy, oddalone od jego ślepiów o ledwie kilkanaście centymetrów. Następnie naciął nożem teraz z kolei swoją łapę. Pociekła ciemna krew. Przysunął ją do ciała wadery, aby choć kilka kropel spadło na jej ranę. Potem dźgnął ją kilka razy w bok. Dopiero, gdy był spokojny o jej bezwładność, oparł ją o ścianę, wcisnął przednie łapy w jej brzuch i złapał kłami odsłonięte żebro. Trzasnęło. Potem kolejne. Od góry do dołu. Pozbył się czwartego i miał dostęp do ciepłego serca. Wyjął je, torując sobie drogę jeszcze kilkoma delikatnymi cięciami. Biło.
Nagle za plecami usłyszał warczenie Azaira. Odwrócił wzrok, po chwili dostrzegając wchodzącego do środka Mundusa.
- Prosiłem cię, zostań w domu - powiedział z niezmąconym spokojem, może graniczącym z lekkim zawodem.
- Cymonia... i Ardyt? Byli... - Ptak stanął w wejściu.
- Chodź - przerwał bordowy wilk. Gdy przybysz znalazł się obok niego, wilk wcisnął mu w szpony coraz słabiej bijące serce swojej siostry. Ten przez dłuższą chwilę patrzył na nie, zastygając w bezruchu.
Ruten podniósł się, nawiązał kontakt wzrokowy z Azairem, wpatrującym się wcześniej w drugie ciało leżące na ziemi i razem wyszli na zewnątrz.

< Azair? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz