sobota, 18 maja 2019

Od Azaira Ethala - "Cienie Przeszłości", cz. 4

Azair błyskawicznie odsunął się i zerwał na równe nogi, przybierając bojową pozycję. Jego "przeciwniczka" jednak nie wyglądała na groźną.
Była drobna. Sierść wadery cechowała się gęstością i powiewała lekko, mimo, że nie było wiatru. Liczne bransolety podzwaniały na jej patykowatych nóżkach, a złoto-pomarańczowa chusta, którą owinięta była jej szyja, falowała jakby do rytmu nadawanego przez szum lasu. Wielkie, szeroko rozwarte oczy patrzyły na Azę, nie wyrażając niczego prócz zaciekawienia.
— To coś, co siedzi w twojej głowie, nie odezwie się przez parę godzin — poinformowała go uprzejmie.
— Co... Ty... — wymamrotał Aza, ale zaraz odchrząknął i zaczął od nowa. — To przez ciebie tak wrzeszczała?
— No tak. — Wadera uśmiechnęła się niepewnie, co wraz z szeroko otwartymi oczami sprawiało wrażenie, jakby była obłąkana. — Umie się to i owo.
 Jak się nazywasz?
— Darmsztadt — przedstawił się swoim starym, zmyślonym imieniem. Czuł, że nie powinien od razu ujawniać wszystkich swoich kart.
— Ciekawie — mruknęła wadera. — Ja jestem Iryd.
Wilczyca przechyliła głowę w bok.
— Nie potrzebujesz czasem noclegu? Nie wyglądasz, jakbyś był tu tylko przejazdem  — zauważyła pogodnie takim tonem, jakby wspominała o pogodzie.
— Taki widocznie mam pysk. — Azair powstrzymał się od wzruszenia ramionami i otaksował posturę Iryd spojrzeniem spod byka. Nie wyglądała na silną, przesadnie zwinną też nie (prawdę mówiąc, była jedną z niewielu wilków, jakie spotkał, które to stoją tak niezgrabnie). Jednak coś w jej spojrzeniu mówiło, żeby z nią nie zadzierać – choćby dlatego, że potrafiła sprawić ogromny ból osobie, która była martwa i mieszkała w jego głowie.
Wadera roześmiała się śmiechem pozbawionym wesołości. Nie zabrzmiało to bynajmniej sztucznie, wręcz przeciwnie; Aza poczuł, że gdyby Iryd śmiała się zwyczajnie, radośnie, to wtedy dopiero wyglądałoby to nienaturalnie.
— Całkiem możliwe — podsumowała z cieniem uśmiechu błąkającym się po pysku. W oczach mignął jej dziwny błysk. — Zapraszam jednak do siebie. A jeśli jednak nie chcesz, to z chęcią zostanę twoją przewodniczką podczas spaceru...
Wtedy Aza zrozumiał, co mu w tej wilczycy nie pasowało.
Na początku uznał, że jest po prostu nieśmiała i unika kontaktu wzrokowego, ale teraz zauważył, że ona po prostu nie potrafi go nawiązać. Lampi się na jakiś jeden punkt na wprost siebie i wpatruje się w niego nieobecnym wzrokiem.
Azair wysnuł fakt, że wadera jest po prostu niewidoma. Jakim cudem w takim razie porusza się całkiem sprawnie i jeszcze o nic się nie potknęła? Może bywała tu tyle razy, że zna trasę na pamięć...
— Czuję przeszkody — odezwała się nagle i ruszyła przed siebie. Aza dołączył do niej.
— Wynoś się z mojej głowy — polecił chłodno. Wadera skinęła łbem, po czym skręciła niezgrabnie, w ostatnim momencie unikając kamienia.
— Czego szukasz tu u nas? — zapytała.
— Matki — wyjaśnił krótko. — Zostawi... Zniknęła z mojego życia jakiś czas temu i teraz chcę ją odnaleźć.
— Jeśli mi ją opiszesz, to będę w stanie ci pomóc — zauważyła przyjaźnie.
Aza popatrzył na nią sceptycznie. Jakoś nie sądził, że wadera jest w stanie rozpoznać wilki po aparycji.
— Powiedz mi na przykład... Czy na pewno mieszka w tej watasze? — Iryd przyśpieszyła kroku. Azair nie nusiał specjalnie się wysilać, żeby ją dogonić. Miał o wiele dłuższe nogi od niej.
— Tak — odparł. Doskonale pamiętał tę trasę. Nie raz śniła mu się w pierwszych nocach w WSC.
— Jak ma na imię? — kontynuowała wadera.
Azair już miał odpowiedzieć, już nawet otworzył pysk, ale zaraz zamknął go i zmieszał się lekko.
Nigdy nie słyszał, żeby ktoś mówił do Matki po imieniu. Ani nawet po pseudonimie. A ona sama nigdy się mu nie przedstawiła, każąc nazywać po prostu "Mamą".
— Spokojnie. — Iryd najwidoczniej wyczuła jego zakłopotanie, bo zwolniła nieco. — Jest tu parę wader, które nie mają imion, może to któraś z nich.


Dosłownie parenaście minut później trafili na obrzeża watahy. Azair przyśpieszył nieco kroku.
— Zwolnij — poleciła cicho Iryd, ale Aza zignorował ją i wydłużył kroki.
Nagle zatrzymał się gwałtownie.
To ona.
Poznał ją od razu.
Nic się nie zmieniła. Jasna sierść, długie uszy i puchaty ogon. Wysoka. Smukła.
Nie była sama.
Siedziała tyłem do Azy, obok jakiegoś beżowego basiora, a parę metrów dalej bawiły się trzy szczeniaki.
Jeden miał takie same oczy jak Aza. Takie same jak Matka.


< C.D.N. >

1 komentarz:

  1. 4 część przeczytana. Cymka chyba może już z całą pewnością stwierdzić, że ta seria jest zaista xD

    OdpowiedzUsuń