Chwilę zajęło jej odnalezienie koleżanki w labiryncie korytarzy. Idąc wydrążonymi w skale ścieżkami zdała sobie sprawę, że szpital przypomina jej mrowisko. Flora przyszła do niej przed chwilą, mówiąc, że jeśli czuje się na siłach, może wracać do domu. Ruka natychmiast postanowiła odnaleźć Porzeczkę, właściwie jedyną bliższą jej na razie osobę w watasze. Znalazła ją w głównej sali, gdzie leżała na jednym z wielu łóżek poustawianych pod ścianą. Nie spała, lustrowała otoczenie i przyglądała się barierze, otaczającej jej łóżko, która nie pozwalała płomieniom wydostać się na zewnątrz. Czarna wadera podeszła do niej i usiadła, siląc się na beztroski uśmiech. Coś w środku, jednak nie pozwalało jej sprawić, by ten grymas był szczery.
- Ruka? Co się odwaliło? - do uszu
wilczycy doszło bezgłośne niemal pytanie, a właściwie częściowo
mogła domyśleć się jego sensu tylko dzięki ruchowi warg.
- Wpadłyśmy do wody, bo postanowiłaś
pobawić się w pochodnię – zachichotała, lecz w tym śmiechu
można było usłyszeć niepokojącą nutę. Coś, co przypominało
złość i żal jednocześnie. Porzeczka na szczęście zdawała się
tego nie wyłapać. Zwykle szczera do bólu Ruka teraz postanowiła
ukrywać swoje odczucia. Wiesz, że to był wypadek.
- Wypuszczają cię? - kolejne pytanie
tym samym słabym głosem. Odpowiedzią na nie był jedynie kiwnięcie
głowy i uśmiech z delikatnym współczuciem. Leczy być może dla
pacjentki było to po prostu uśmiech.
- Trzymaj się i odpoczywaj. Zajrzę
później, jeśli mnie wpuszczą – powiedziała na pożegnanie i
wyszła najszybciej jak mogła. Dziwne to były emocje, rozedrgane i
sprzeczne, nie wiedziała czy bardziej się o Porzeczkę martwiła
czy była na nią wściekła. A z drugiej strony dziwiło ją to
nagłe przywiązanie do wadery o ile to było przywiązanie, a nie
zwyczajny szok po wypadku. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie
cieplejszy niż poprzedni. Zbliżały się roztopy, miejsce ich
tragicznej przygody będzie wyglądało zupełnie inaczej. Parsknęła
zimnym śmiechem. Naprawdę tak przeżywała ten wypadek? Bywała w o
wiele gorszych sytuacjach.
- Co z nią? - tego głosu sobie w
żaden sposób nie mogła przypomnieć. Ale wygląd jego posiadacza
już tak. Jaskrawozielony basior, którego kolor sierści aż bił po
oczach. Oczy miał zupełnie jak Porzeczka.
- Podejrzewam, że się wyliże. Jak
chcesz sam możesz zobaczyć – odparła wadera, ewidentnie nie
mając chęci na dłuższe pogawędki. Tego czego potrzebowała to
zaszycia się w jaskini wśród swoich korb, śrubek i zupełnie
niepotrzebnych kawałków blachy, by móc dłubać w nich, bez
udawania, że wszystko jest w porządku.
- Mam na imię Tora. Jestem jej
bratem. Widziałem jak ją uratowałaś – wilk nie dawał za
wygraną, mimo wyraźnie nieprzychylnego spojrzenia Ruki.
- Nie ma za co – powiedziała przez
zaciśnięte zęby, czując, że emocje coraz bardziej biorą nad nią
górę. Chciała odwrócić się i po prostu odejść. Dajcie mi
wszyscy spokój!
- Martwisz się o nią? - kolejne
pytanie, kolejne pytanie o Porzeczkę, a to była przecież jej wina!
Nikt przez ten cały czas nie zastanowił się, że może ona też
przeżywa to, co się stało? Z tym wydarzeniem coś w Ruce pękło,
widmo narażania życia, brak spokojnego snu przez miesiące, a nawet
lata. Potrzebowała spokoju, którego nie otrzymała nawet teraz. Czy
w śmierci znajdzie ukojenie? Czy możliwym jest odnalezienie
odpowiedzi na nurtujące pytania? Kim jesteś? Czyje odbicie tak
naprawdę widzę w lustrze? To nie ja.
- Nie przejmuj się, moja siostra jest
silna – basior dotknął jej ramienia, na co skoczyła jak
oparzona. Silna Ruka, morderczyni, zabija z zimną krwią, bez uczuć.
Krew ofiar spływała na nią jak potok, oblepiając jej sierść,
cisnęła się do oczu jak łzy, które nie wypływały, mimo
rosnącej rozpaczy ściskającej gardło. Oddech Śmierci, która
stała za każdym rogiem, skreślając kolejne dni, które
nieuchronnie zapowiadały jej nadejście. Chrzęst kości, po których
obie stąpały, myślała, że jak równy z równym. Czy była panią
czyjegoś życia? Najwyraźniej nie, równiejsza była Śmierć.
Zawsze sądziła, że jest jej wysłannikiem, Otchłanią, która
towarzyszyła jej - czwartemu Jeźdźcowi Apokalipsy. Jakże musiała
się pomylić. Oto Śmierć, fałszywa przyjaciółka, trzymała
waderę za gardło, zaciskając na nim szponiaste dłonie, wsączając
tym do umysłu samą ciemność, która jeszcze niedawno była jej
siłą, potęgą.
Nie wiedziała, kiedy zdążyła odbiec
od basiora, kiedy znalazła się w miejscu, którego nie znała. Szum
morza wskazywał na kraniec lądu, zapach soli, który podrażnił
jej nos, tak, że po chwili czuła tylko tę nęcącą woń.
Wzburzone fale rozbijały się o podnóże klifu z namacalną niemal
wściekłością. A Ruka czuła spokój.
<Tora?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz