niedziela, 4 kwietnia 2021

Od Ruki CD Porzeczki - ''A z wami to da się w ogóle pobawić?''

Chwilę zajęło jej odnalezienie koleżanki w labiryncie korytarzy. Idąc wydrążonymi w skale ścieżkami zdała sobie sprawę, że szpital przypomina jej mrowisko. Flora przyszła do niej przed chwilą, mówiąc, że jeśli czuje się na siłach, może wracać do domu. Ruka natychmiast postanowiła odnaleźć Porzeczkę, właściwie jedyną bliższą jej na razie osobę w watasze. Znalazła ją w głównej sali, gdzie leżała na jednym z wielu łóżek poustawianych pod ścianą. Nie spała, lustrowała otoczenie i przyglądała się barierze, otaczającej jej łóżko, która nie pozwalała płomieniom wydostać się na zewnątrz. Czarna wadera podeszła do niej i usiadła, siląc się na beztroski uśmiech. Coś w środku, jednak nie pozwalało jej sprawić, by ten grymas był szczery.

- Ruka? Co się odwaliło? - do uszu wilczycy doszło bezgłośne niemal pytanie, a właściwie częściowo mogła domyśleć się jego sensu tylko dzięki ruchowi warg.
- Wpadłyśmy do wody, bo postanowiłaś pobawić się w pochodnię – zachichotała, lecz w tym śmiechu można było usłyszeć niepokojącą nutę. Coś, co przypominało złość i żal jednocześnie. Porzeczka na szczęście zdawała się tego nie wyłapać. Zwykle szczera do bólu Ruka teraz postanowiła ukrywać swoje odczucia. Wiesz, że to był wypadek.
- Wypuszczają cię? - kolejne pytanie tym samym słabym głosem. Odpowiedzią na nie był jedynie kiwnięcie głowy i uśmiech z delikatnym współczuciem. Leczy być może dla pacjentki było to po prostu uśmiech.
- Trzymaj się i odpoczywaj. Zajrzę później, jeśli mnie wpuszczą – powiedziała na pożegnanie i wyszła najszybciej jak mogła. Dziwne to były emocje, rozedrgane i sprzeczne, nie wiedziała czy bardziej się o Porzeczkę martwiła czy była na nią wściekła. A z drugiej strony dziwiło ją to nagłe przywiązanie do wadery o ile to było przywiązanie, a nie zwyczajny szok po wypadku. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie cieplejszy niż poprzedni. Zbliżały się roztopy, miejsce ich tragicznej przygody będzie wyglądało zupełnie inaczej. Parsknęła zimnym śmiechem. Naprawdę tak przeżywała ten wypadek? Bywała w o wiele gorszych sytuacjach.
- Co z nią? - tego głosu sobie w żaden sposób nie mogła przypomnieć. Ale wygląd jego posiadacza już tak. Jaskrawozielony basior, którego kolor sierści aż bił po oczach. Oczy miał zupełnie jak Porzeczka.
- Podejrzewam, że się wyliże. Jak chcesz sam możesz zobaczyć – odparła wadera, ewidentnie nie mając chęci na dłuższe pogawędki. Tego czego potrzebowała to zaszycia się w jaskini wśród swoich korb, śrubek i zupełnie niepotrzebnych kawałków blachy, by móc dłubać w nich, bez udawania, że wszystko jest w porządku.
- Mam na imię Tora. Jestem jej bratem. Widziałem jak ją uratowałaś – wilk nie dawał za wygraną, mimo wyraźnie nieprzychylnego spojrzenia Ruki.
- Nie ma za co – powiedziała przez zaciśnięte zęby, czując, że emocje coraz bardziej biorą nad nią górę. Chciała odwrócić się i po prostu odejść. Dajcie mi wszyscy spokój!
- Martwisz się o nią? - kolejne pytanie, kolejne pytanie o Porzeczkę, a to była przecież jej wina! Nikt przez ten cały czas nie zastanowił się, że może ona też przeżywa to, co się stało? Z tym wydarzeniem coś w Ruce pękło, widmo narażania życia, brak spokojnego snu przez miesiące, a nawet lata. Potrzebowała spokoju, którego nie otrzymała nawet teraz. Czy w śmierci znajdzie ukojenie? Czy możliwym jest odnalezienie odpowiedzi na nurtujące pytania? Kim jesteś? Czyje odbicie tak naprawdę widzę w lustrze? To nie ja.
- Nie przejmuj się, moja siostra jest silna – basior dotknął jej ramienia, na co skoczyła jak oparzona. Silna Ruka, morderczyni, zabija z zimną krwią, bez uczuć. Krew ofiar spływała na nią jak potok, oblepiając jej sierść, cisnęła się do oczu jak łzy, które nie wypływały, mimo rosnącej rozpaczy ściskającej gardło. Oddech Śmierci, która stała za każdym rogiem, skreślając kolejne dni, które nieuchronnie zapowiadały jej nadejście. Chrzęst kości, po których obie stąpały, myślała, że jak równy z równym. Czy była panią czyjegoś życia? Najwyraźniej nie, równiejsza była Śmierć. Zawsze sądziła, że jest jej wysłannikiem, Otchłanią, która towarzyszyła jej - czwartemu Jeźdźcowi Apokalipsy. Jakże musiała się pomylić. Oto Śmierć, fałszywa przyjaciółka, trzymała waderę za gardło, zaciskając na nim szponiaste dłonie, wsączając tym do umysłu samą ciemność, która jeszcze niedawno była jej siłą, potęgą.
Nie wiedziała, kiedy zdążyła odbiec od basiora, kiedy znalazła się w miejscu, którego nie znała. Szum morza wskazywał na kraniec lądu, zapach soli, który podrażnił jej nos, tak, że po chwili czuła tylko tę nęcącą woń. Wzburzone fale rozbijały się o podnóże klifu z namacalną niemal wściekłością. A Ruka czuła spokój.

<Tora?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz