W pełni sił, zdrowi i szczęśliwi, możemy być prawie pewni, że nie pobijemy własnej siły, skrytej głęboko poniżej świadomości, podświadomości i nieświadomości. Czy przegrana w tej walce powinna być dla nas sygnałem wzbudzającym szczerą radość, czy też zmartwienie, wyrzuty, żal, a może strach? Czy też po prostu nie istnieje przegrana w tej walce? Co więcej, nie ma żadnej walki, a nasze ciała i dusze są splecione własną bezsilnością i siłą jak najtrwalszymi i najcięższymi łańcuchami?
Nie, przecież dobrze wiemy: wcale nie są ciężkie. Ale co z tego?
Kiedy nawet najlżejsze ogniwa, niczym nić pajęcza, pozostają znakiem walki toczącej się w środku.
- Nasze życie to tragikomedia. - W trochę skośnie ustawionych, złotych ślepiach, pojawił się błysk, w pierwszej chwili niemal bez szans na bycie dostrzeżonym na płaszczyźnie czegoś niższego, niż pozbawiona konkretnego powodu wesołość. Oczywiście była przykrywką garnka wypełnionego czymś zupełnie innym. Ale zaglądanie do niego i kosztowanie zawartości przysporzyłoby przeciętnemu rozmówcy zbyt wiele trudności, których przecież wcale nie potrzebował do szczęścia. - Nie tylko moje. - Uśmiechnąłem się, kątem oka zerkając na budzącego się z dziwnego transu Yira, jak wylęknionego ptaka, chowającego się za własnym ogonem, niczym w swoim bezpiecznym gniazdeczku. Przed kim? Przede mną? Może wyglądałem jak niewybarwiony szczupak po półrocznej głodówce, ale moje ząbki nie gryzły przyjaciół. Wrogów, okazjonalnie i dosyć słabo. Tak przynajmniej myślę, sięgając pamięcią wstecz, gdziekolwiek tylko jest w stanie sięgnąć jej dotknięte niemocą, lecz mimo wszystko długie, ramię.
- Gdzie byłeś, Yir? - Zebrałem się na tyle przyjaźni w głosie, ile, biorąc pod uwagę sytuację, mogło przedrzeć się przez moje struny głosowe tamtego właśnie dnia i w tamtej chwili.
- Ja? - zapytał nieśmiało, wysuwając się nieznacznie ze swojej futrzastej flanki. - Nie ruszałem się stąd na krok. A ty gdzie byłeś?
- To zabawne, bo widzisz, ja też. A jednak mam wrażenie, że chociaż leżałeś tu bez życia, wiesz więcej, niż ja.
Nasze badawcze spojrzenia spotkały się na dłuższą niż wcześniej chwilę.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem tego, blefuję. Oczywiście, że blefuję - fuknąłem na niego nieco niecierpliwie. Ściągnął brwi i wyprostował się ruchem pełnym tego, co przypominało pozmiatane w jedną kupkę resztki porozpryskiwanego po ziemi opanowania. Chrząknąłem z niezadowoleniem, mierząc go wzrokiem. - Miałem na myśli, Yir - powiedziałem wolniej - że przyprow... tfu, wciągnąłeś nas tutaj, to pewnie masz jakiś tam, chociaż malutki pomysł, jak nas stąd teraz wyciągnąć? Bo ja nie mam żadnego, Yir - dodałem z teatralnym żalem.
- W sumie... mam.
- Masz?
Wzrok ciemnej maści basiora potoczył się po otaczającej nas ciemności. I znowu siedzieliśmy naprzeciwko siebie, dwaj bohaterowie dnia więcej niż codziennego, połączeni odległym celem.
< Yir? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz