Deszcz przyjemnie siąpił, sprawiając,
że cały las pachniał nowym życiem. Wiosna obejmowała panowanie
nad światem po wyniszczającej zimie, gdzieniegdzie widać było
jeszcze pozostałości poprzedniej pory roku w postaci twardych brył
śniegu, które nadal opierały się dodatnim temperaturom, jednak
widać było, że ich czas powoli przemija. Hyarin przechadzał się
po terenach watahy, które śmiało mógł już nazwać domem, choć
jakiś czas temu wątpił, czy kiedykolwiek dojdzie do podobnych
wniosków. Jego domem zawsze był świat, który chciał poznawać,
zgłębiać, chłonąć każdym zmysłem. Zwykle nikt nie zauważał
szarego pielgrzyma, przemierzającego kolejne i kolejne tereny,
strudzonego drogą, choć w oczach błyszczała ciekawość i …
wolność. Zdecydowanie tego mu brakowało najbardziej. Życia z dnia
na dzień, adrenaliny, ryzyka, niepewności, co przyniesie
przyszłość. Tutaj wszystko toczy się z góry ustalonym rytmem,
nie licząc wydarzeń odbiegających od normy. Wolny wilk nie zna
systemu kar i nagród. Jest panem samego siebie. A jednak, jesteś
tutaj teraz. Pełnisz jakąś funkcję. Może nawet jesteś ważny?
Wcześniej nie liczył się dla nikogo, jedynie dla zleceniodawców,
którzy zdesperowani zwracali się do samotnego wilka, któremu było
i tak wszystko jedno kogo pozbawi życia lub trwale okaleczy. To
było nawet przyjemne uczucie, przynależność do grupy, w której
pełni się jakąś, określoną rolę. Ale czy faktycznie był kimś
bez kogo nie można było się obejść?
Dotarł do sporego zbiornika, który
fachowo można by nazwać starorzeczem, a tam dostrzegł znajomo
wyglądającego wilka. Stał on po łokcie w wodzie, tyłem do
przybysza, z głową uniesioną wysoko, tak, że nawet z perspektywy
szarego basiora można było zobaczyć jego pysk.
- Ładna pogoda, prawda? - zagaił
Hyarin, podchodząc bliżej brzegu, jednak nie chciał ryzykować
skokiem do wody i tym samym narażeniem się na jeszcze dotkliwsze
przemoczenie.
- Prawda, bardzo lubię taki deszcz –
odpowiedziała Ciri, odwracając głowę bez odrobiny zaskoczenia.
Basior posłał jej specyficzny uśmiech, który był zarezerwowany
tylko dla niej. Ich relacja była dziwna, ni to przyjaźń, ni
wrogość. Chyba nawet oboje nie wiedzieli czym to jest tak naprawdę,
czasem mieli ochotę rzucić się sobie do gardeł, z drugiej zaś
strony bardzo dobrze się rozumieli, czasami tak, jakby znali się o
wiele dłużej, niż faktycznie było. Wadera otrzepała futro i
podeszła bliżej z wyrazem błogości na pysku.
- Gdzie się wybierasz? - zapytała z
serdecznym uśmiechem, który ewidentnie oznaczał, że dzisiaj miała
wyjątkowo dobry humor. Może to ta pogoda?
- Przed siebie – odparł
enigmatycznie, spoglądając na rzekę za nią. Faktycznie, nie miał
określonego celu. Ale ostatnio nie działo się nic niezwykłego,
nic ważniejszego od choróbska, które dopadło Szkła niedawno po
jednym z całonocnych posiedzeń w jaskini wojskowej. Dzisiejszy
dzień wydawał się wyjątkowo leniwy, może za sprawą pogody,
która zniechęcała do robienia czegokolwiek produktywnego, poza
tułaniem się po lesie i oglądania zmieniającej się przyrody.
- Nie ma z tobą Admirała? - zapytał
jeszcze, nim zdecydował się ruszyć dalej.
- Gdzieś powinien się tutaj kręcić.
Mówił, że niedługo wróci. A masz do niego jakąś sprawę?
Pokręcił głową w odpowiedzi, dając
do zrozumienia, że kierowała nim zwykła ciekawość. Odszedł,
pozostawiając waderę w tym samym miejscu, w którym na nią trafił.
Krajobraz zmienił się odrobinę, im
dłużej szedł w górę rzeki. Nurt wyraźnie przyspieszył, w
niektórych miejscach brzeg był stromy, a ziemia groziła
niespodziewanym osunięciem, przez co Hyarin musiał na moment odejść
od koryta, nie tracąc go jednak z oczu. Rzadko bywał w tych
stronach, być może z powodu wszechobecnego zapachu ludzi. Jego
charakterystyczny wygląd wzbudziłby już nie tyle panikę, co
niezdrowe zainteresowanie, a na tym na pewno mu nie zależało. A
jednak los zawiódł go w te rejony i prowadził dalej, ku granicy
terytorium, jakby pierwotna ciekawość kierowała nim, by dostrzec,
co znajduje się za tą mityczną granicą ziem watahy. Zauważał
już znamiona ludzkiej obecności, połamane w nienaturalny sposób
gałęzie, martwe pnie drzew, odciski ich tylnych kończyn, na
których się poruszali. Hyarin już zdążył trochę na ludziach
się poznać, wiedział, że niektórzy potrafią być dobrze, inni
do szpiku źli. Ale przecież tak samo było z wilkami. Gdy istota
otrzymuje od ewolucji, choć odrobinę rozumu i inteligencji może
podążać każdą drogą, gdzie jej pozwoli sumienie. A to u każdego
już wygląda inaczej. Zboczył nieco na północ, gdy obcy zapach
zaczął wyjątkowo mocno drażnić nozdrza, a instynkt wysyłał, co
chwilę sygnały ostrzegawcze o nieprzyjaznej obecności. Zataczał
szeroki okrąg wokół pobliskiej wsi, której położenie czuł już
nie tylko węchem. W oddali między drzewami majaczyły zarysy domów,
gdzieś zaszczekał pies, który spłoszył siedzącą na drzewie
sójkę. Hyarin mimowolnie położył po sobie uszy, nie zdając
sobie nawet sprawy skąd taka nagła reakcja. Zasiedziałem
się na tym utopijnym odludziu. Przejście się w pobliże
ludzkiej siedziby mogło mieć w pewnym sensie działanie
terapeutyczne. Przechadzał się skrajem lasu, kryjąc się za
drzewami, gdy tylko zauważył, choć jednego z przedstawicieli
gatunku, uważającego się za panów świata. W pewnym momencie wyczuł
go jakiś pies, więc bezszelestnie umknął głębiej, nim ktoś
zdążył się zainteresować. Czuł, że wyszedł z wprawy, gdzieś
znikła jego brawura, której kiedyś miał pod dostatkiem. Powinien
częściej zapuszczać się w nieznane tereny, zamiast przesiadywać
wciąż w miejscu bezpiecznym i znanym. Ale czy tak nie żyli jego
przodkowie? Z dala od niebezpieczeństw, od zdradzieckiego
postępowania ludzi? To pozwalało im przetrwać, a teraz ich potomek
świadomie i z premedytacją pchał się prosto w paszczę lwa.
Uśmiechnął się do siebie. Paradoks rozumnego stworzenia, idącego
na przekór wypracowywanym od wieków sposobom, będących istotą
przetrwania. Z jednej strony pragnął tam być, z drugiej wewnętrzna
płochość dzikiego zwierzęcia kazała mu wracać do swoich. Stał
tak chwilę, rozdarty wątpliwościami i sprzecznymi sobie uczuciami
ciekawości i lęku. Przysiadł więc pod drzewem i oparł się o
jego pień, po którym chwilę wcześniej przebiegła wiewiórka. Z
rozmyślań nad sensem i bezsensem wyrwał go dziwny dźwięk,
niepasujący do odgłosów zwykle słyszanych w lesie. Jakby cichy
pisk zranionego zwierzęcia, jednak nie dało się w nim wyczuć
rozpaczy ani bólu. Zaciekawiony udał się w kierunku, z którego
się wydobywał. Droga prowadziła przez barykadę ciernistych
krzewów, których w żaden sposób nie dało się obejść, więc z
zaciśniętymi zębami przedarł się przez nie, zyskując kilka
nowych zadrapań na łapach i bokach. Dźwięk stał się
wyraźniejszy, to stworzenie musiało być już blisko. I tak, leżało
tam, pod okazałą kępą paproci. Hyarin przysiadł parę metrów od niego,
zupełnie nie wiedząc jak się zachować. Wpatrywał się w to
nagie, pozbawione futra ciało, które wyglądało jednocześnie
szkaradnie i intrygująco. Przed nim, pod tą kępą paproci, na
zielonej od deszczu trawie leżało szczenię. Ludzkie szczenię...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz