wtorek, 13 kwietnia 2021

Od Hyarina - ''Sierota'' cz.1

Deszcz przyjemnie siąpił, sprawiając, że cały las pachniał nowym życiem. Wiosna obejmowała panowanie nad światem po wyniszczającej zimie, gdzieniegdzie widać było jeszcze pozostałości poprzedniej pory roku w postaci twardych brył śniegu, które nadal opierały się dodatnim temperaturom, jednak widać było, że ich czas powoli przemija. Hyarin przechadzał się po terenach watahy, które śmiało mógł już nazwać domem, choć jakiś czas temu wątpił, czy kiedykolwiek dojdzie do podobnych wniosków. Jego domem zawsze był świat, który chciał poznawać, zgłębiać, chłonąć każdym zmysłem. Zwykle nikt nie zauważał szarego pielgrzyma, przemierzającego kolejne i kolejne tereny, strudzonego drogą, choć w oczach błyszczała ciekawość i … wolność. Zdecydowanie tego mu brakowało najbardziej. Życia z dnia na dzień, adrenaliny, ryzyka, niepewności, co przyniesie przyszłość. Tutaj wszystko toczy się z góry ustalonym rytmem, nie licząc wydarzeń odbiegających od normy. Wolny wilk nie zna systemu kar i nagród. Jest panem samego siebie. A jednak, jesteś tutaj teraz. Pełnisz jakąś funkcję. Może nawet jesteś ważny? Wcześniej nie liczył się dla nikogo, jedynie dla zleceniodawców, którzy zdesperowani zwracali się do samotnego wilka, któremu było i tak wszystko jedno kogo pozbawi życia lub trwale okaleczy. To było nawet przyjemne uczucie, przynależność do grupy, w której pełni się jakąś, określoną rolę. Ale czy faktycznie był kimś bez kogo nie można było się obejść?
Dotarł do sporego zbiornika, który fachowo można by nazwać starorzeczem, a tam dostrzegł znajomo wyglądającego wilka. Stał on po łokcie w wodzie, tyłem do przybysza, z głową uniesioną wysoko, tak, że nawet z perspektywy szarego basiora można było zobaczyć jego pysk.
- Ładna pogoda, prawda? - zagaił Hyarin, podchodząc bliżej brzegu, jednak nie chciał ryzykować skokiem do wody i tym samym narażeniem się na jeszcze dotkliwsze przemoczenie.
- Prawda, bardzo lubię taki deszcz – odpowiedziała Ciri, odwracając głowę bez odrobiny zaskoczenia. Basior posłał jej specyficzny uśmiech, który był zarezerwowany tylko dla niej. Ich relacja była dziwna, ni to przyjaźń, ni wrogość. Chyba nawet oboje nie wiedzieli czym to jest tak naprawdę, czasem mieli ochotę rzucić się sobie do gardeł, z drugiej zaś strony bardzo dobrze się rozumieli, czasami tak, jakby znali się o wiele dłużej, niż faktycznie było. Wadera otrzepała futro i podeszła bliżej z wyrazem błogości na pysku.
- Gdzie się wybierasz? - zapytała z serdecznym uśmiechem, który ewidentnie oznaczał, że dzisiaj miała wyjątkowo dobry humor. Może to ta pogoda?
- Przed siebie – odparł enigmatycznie, spoglądając na rzekę za nią. Faktycznie, nie miał określonego celu. Ale ostatnio nie działo się nic niezwykłego, nic ważniejszego od choróbska, które dopadło Szkła niedawno po jednym z całonocnych posiedzeń w jaskini wojskowej. Dzisiejszy dzień wydawał się wyjątkowo leniwy, może za sprawą pogody, która zniechęcała do robienia czegokolwiek produktywnego, poza tułaniem się po lesie i oglądania zmieniającej się przyrody.
- Nie ma z tobą Admirała? - zapytał jeszcze, nim zdecydował się ruszyć dalej.
- Gdzieś powinien się tutaj kręcić. Mówił, że niedługo wróci. A masz do niego jakąś sprawę?
Pokręcił głową w odpowiedzi, dając do zrozumienia, że kierowała nim zwykła ciekawość. Odszedł, pozostawiając waderę w tym samym miejscu, w którym na nią trafił.
Krajobraz zmienił się odrobinę, im dłużej szedł w górę rzeki. Nurt wyraźnie przyspieszył, w niektórych miejscach brzeg był stromy, a ziemia groziła niespodziewanym osunięciem, przez co Hyarin musiał na moment odejść od koryta, nie tracąc go jednak z oczu. Rzadko bywał w tych stronach, być może z powodu wszechobecnego zapachu ludzi. Jego charakterystyczny wygląd wzbudziłby już nie tyle panikę, co niezdrowe zainteresowanie, a na tym na pewno mu nie zależało. A jednak los zawiódł go w te rejony i prowadził dalej, ku granicy terytorium, jakby pierwotna ciekawość kierowała nim, by dostrzec, co znajduje się za tą mityczną granicą ziem watahy. Zauważał już znamiona ludzkiej obecności, połamane w nienaturalny sposób gałęzie, martwe pnie drzew, odciski ich tylnych kończyn, na których się poruszali. Hyarin już zdążył trochę na ludziach się poznać, wiedział, że niektórzy potrafią być dobrze, inni do szpiku źli. Ale przecież tak samo było z wilkami. Gdy istota otrzymuje od ewolucji, choć odrobinę rozumu i inteligencji może podążać każdą drogą, gdzie jej pozwoli sumienie. A to u każdego już wygląda inaczej. Zboczył nieco na północ, gdy obcy zapach zaczął wyjątkowo mocno drażnić nozdrza, a instynkt wysyłał, co chwilę sygnały ostrzegawcze o nieprzyjaznej obecności. Zataczał szeroki okrąg wokół pobliskiej wsi, której położenie czuł już nie tylko węchem. W oddali między drzewami majaczyły zarysy domów, gdzieś zaszczekał pies, który spłoszył siedzącą na drzewie sójkę. Hyarin mimowolnie położył po sobie uszy, nie zdając sobie nawet sprawy skąd taka nagła reakcja. Zasiedziałem się na tym utopijnym odludziu. Przejście się w pobliże ludzkiej siedziby mogło mieć w pewnym sensie działanie terapeutyczne. Przechadzał się skrajem lasu, kryjąc się za drzewami, gdy tylko zauważył, choć jednego z przedstawicieli gatunku, uważającego się za panów świata. W pewnym momencie wyczuł go jakiś pies, więc bezszelestnie umknął głębiej, nim ktoś zdążył się zainteresować. Czuł, że wyszedł z wprawy, gdzieś znikła jego brawura, której kiedyś miał pod dostatkiem. Powinien częściej zapuszczać się w nieznane tereny, zamiast przesiadywać wciąż w miejscu bezpiecznym i znanym. Ale czy tak nie żyli jego przodkowie? Z dala od niebezpieczeństw, od zdradzieckiego postępowania ludzi? To pozwalało im przetrwać, a teraz ich potomek świadomie i z premedytacją pchał się prosto w paszczę lwa. Uśmiechnął się do siebie. Paradoks rozumnego stworzenia, idącego na przekór wypracowywanym od wieków sposobom, będących istotą przetrwania. Z jednej strony pragnął tam być, z drugiej wewnętrzna płochość dzikiego zwierzęcia kazała mu wracać do swoich. Stał tak chwilę, rozdarty wątpliwościami i sprzecznymi sobie uczuciami ciekawości i lęku. Przysiadł więc pod drzewem i oparł się o jego pień, po którym chwilę wcześniej przebiegła wiewiórka. Z rozmyślań nad sensem i bezsensem wyrwał go dziwny dźwięk, niepasujący do odgłosów zwykle słyszanych w lesie. Jakby cichy pisk zranionego zwierzęcia, jednak nie dało się w nim wyczuć rozpaczy ani bólu. Zaciekawiony udał się w kierunku, z którego się wydobywał. Droga prowadziła przez barykadę ciernistych krzewów, których w żaden sposób nie dało się obejść, więc z zaciśniętymi zębami przedarł się przez nie, zyskując kilka nowych zadrapań na łapach i bokach. Dźwięk stał się wyraźniejszy, to stworzenie musiało być już blisko. I tak, leżało tam, pod okazałą kępą paproci. Hyarin przysiadł parę metrów od niego, zupełnie nie wiedząc jak się zachować. Wpatrywał się w to nagie, pozbawione futra ciało, które wyglądało jednocześnie szkaradnie i intrygująco. Przed nim, pod tą kępą paproci, na zielonej od deszczu trawie leżało szczenię. Ludzkie szczenię...
 
C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz