Śnieg był beznadziejny. Wolę wiosnę. Ale taką wiosnę-wiosnę. Nie przedwiośnie. Patrzyłam na basiora z kwaśną miną. Mogłam wogóle nie iść do tej biblioteki.
- Jak mi pomożesz... to sobie pójdziesz? - spytałam.
- Tego obiecać nie mogę, ale mogę obiecać, że postaram się pani unikać.
- Nie no, unikać to może nie - bąknęłam nie wyraźnie, i podniosłam wyżej torbę. Samiec najwyraźniej miał zamiar dotrzymać swojego słowa, bo pomógł mi to zawlec do jaskini. Najlepiej to się turlać po śniegu. Wtedy ciężar jest rozprowadzany w miarę równomiernie, i się nie zapadniesz. Gdy dotarliśmy do wejścia, położyłam wór na ziemi.
- Kawa? Herbata? Nie lubię gości, więc ten... nie wiem co się gościowi daje.
- W sumie to nie jest to aż takie ważne. Obojętne...
- ... To dobrze - przerwałam mu w połowie zdania - Bo mam tylko herbatę i inkę. Plus zamarznięta woda w jaskini.
***
- A więc. Jesteś synem Alph. Ta? - burknęłam pijąc ciepły napój. Książki już wszystkie były na swoim miejscu. Teraz tylko wyjść poza tereny watahy po jakieś inne za graniczne dziadostwo. No bo - Czemu nie?
- Mhm.
- I tam też uczą savoir vivre? - spytałam z ironią.
- Eee... - trochę jakby zmieszany.
- Jakoś tak do wszystkiego podchodzisz na chłodno, z dystansem, i jeszcze chcesz pomóc chorej na głowę hipokrytce. A! A tak z innej beczki, macie tutaj może farby i płótno czy coś?
- Może się coś znajdzie. - odparł.
- To jak nie, to jutro idę poza watahę, więc ten tego... powiadom rodziców czy coś.
< Wrotycz? To imię jest genialne serio. Takie moje default smiley xd I sorry, jeśli charakter zepsułam >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz