niedziela, 4 lutego 2018

Od Rachel CD Wrotycza

Śnieg był beznadziejny. Wolę wiosnę. Ale taką wiosnę-wiosnę. Nie przedwiośnie. Patrzyłam na basiora z kwaśną miną. Mogłam wogóle nie iść do tej biblioteki. 
- Jak mi pomożesz... to sobie pójdziesz? - spytałam.
- Tego obiecać nie mogę, ale mogę obiecać, że postaram się pani unikać. 
- Nie no, unikać to może nie - bąknęłam nie wyraźnie, i podniosłam wyżej torbę. Samiec najwyraźniej miał zamiar dotrzymać swojego słowa, bo pomógł mi to zawlec do jaskini. Najlepiej to się turlać po śniegu. Wtedy ciężar jest rozprowadzany w miarę równomiernie, i się nie zapadniesz. Gdy dotarliśmy do wejścia, położyłam wór na ziemi. 
- Kawa? Herbata? Nie lubię gości, więc ten... nie wiem co się gościowi daje. 
- W sumie to nie jest to aż takie ważne. Obojętne... 
- ... To dobrze - przerwałam mu w połowie zdania - Bo mam tylko herbatę i inkę. Plus zamarznięta woda w jaskini. 

***

- A więc. Jesteś synem Alph. Ta? - burknęłam pijąc ciepły napój. Książki już wszystkie były na swoim miejscu. Teraz tylko wyjść poza tereny watahy po jakieś inne za graniczne dziadostwo. No bo - Czemu nie? 
- Mhm.
- I tam też uczą savoir vivre? - spytałam z ironią. 
- Eee... - trochę jakby zmieszany. 
- Jakoś tak do wszystkiego podchodzisz na chłodno, z dystansem, i jeszcze chcesz pomóc chorej na głowę hipokrytce. A! A tak z innej beczki, macie tutaj może farby i płótno czy coś? 
- Może się coś znajdzie. - odparł. 
- To jak nie, to jutro idę poza watahę, więc ten tego... powiadom rodziców czy coś. 

< Wrotycz? To imię jest genialne serio. Takie moje default smiley xd I sorry, jeśli charakter zepsułam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz