sobota, 10 lutego 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 14

Tej nocy nie spałem spokojnie. Choć przez cały czas próbowałem wyciszyć myśli i odpocząć, tak jak zawsze, wyjątkowo mi to nie wychodziło. Miałem dosyć rosnącej niepewności, która z niewyjaśnionych przyczyn towarzyszyła mi ostatnio przez cały czas. Od rana do wieczora, budziłem się z nią i zasypiałem, szedłem przez las, polowałem i jadłem. Nie myśląc o problemach, które otaczały mnie i oblekały niczym pająk swą zdobycz, jednak wewnątrz bez przerwy czując ogromny niepokój, jakby objawy pierwszego, nieśmiałego przeczucia, które uwidaczniało się, jak odległe światełko zapruszanego ognia. Obudził mnie właśnie jakiś odrażający sen. Niemal zerwałem się ze swego miejsca, a pierwszym, co ujrzałem wśród ciemności, były moje przednie łapy, trzęsące się nadal, pod wpływem silnych wrażeń z ostatnich minut. Nawet w nocy nie mogę zaznać spokoju. Chyba dzieje się ze mną coś niedobrego.
Westchnąłem głęboko i podszedłem do wyjścia z naszej jamy, by zażyć świeżego powietrza i odetchnąć. Usiadłem na zewnątrz i spróbowałem zebrać choc część moich rozszalałych myśli. A nie były to dobre wizje, podpowiadała mi intuicja.
Siedziałem dosyć długo, tępo patrząc w dal i koniec końców, nie myśląc o niczym. Wreszcie zauważyłem ledwo widoczną, różowawą łunę nad drzewami. To znak nadchodzącego świtu. Przypuszczalnie dochodziła siódma rano. Czas zatem zebrać się i wstać, licząc, że rozpoczęcie nowego dnia dobrze wpłynie na moje nerwy.
Słońce powoli wstawało, ukazując bezchmurne niebo. W zimę nieczęsto można było zobaczyć ten bez wątpienia przecudny widok. Na terenie naszej siedziby zaczęli krzątać się też pierwsi członkowie ligi. Zaraz mieli rozpocząć pracę przy rozbudowie jamy dowództwa. Ja natomiast jeszcze przez jakiś czas siedziałem w bezruchu, po prostu nie czując się na siłach podnieść i wykonać choćby krok. Dopiero gdy Ardyt wyszedł na zewnątrz, przeciągnął się i zaczął zagadywać mnie, będąc chyba w wyjątkowo dobrym nastroju, rozbudziłem się z zamyślenia, w który przez przypadek wpadłem, próbując się uspokoić.
- Wrotek! Wyobraź sobie, na jaki świetny pomysł wpadł Erbenik! - zaczął w pewnej chwili wilk - wiesz, czym są szkolenia wojenne?
- Pierwsze słyszę - mruknąłem.
- Prowadzi je NIKL, są dostępne dla każdej z watah, które podlegają jego działalności.
- Dlaczego zatem nikt z WSC ani WWN nie wie o ich istnieniu i nie wysyła tam swoich wilków? - zapytałem dosyć trzeźwo, skupiwszy się już zupełnie na słowach kompana.
- Są prowadzone od niedawna. Trwają, jeśli się nie mylę, około dwóch miesięcy i kształcą naprawdę dobrych żołnierzy. Wrotycz, widzę tam przyszłość dla ciebie.
- Dla mnie? - w jednej chwili ożywiłem się i poruszyłem niespokojnie - a gdzie moja przyszłość w lidze? Gdzie przywództwo, którego obowiązek  spoczął również na mnie?
- Spokojnie, kochany kolego, to da się załatwić. Udasz się na te szkolenia wraz z być może kimś jeszcze, a potem wrócisz do nas i ukażesz się lidze z jeszcze lepszej strony. To dla ciebie wielka szansa, nie możemy dać jej przejść nam koło nosa. Tam staniesz się nie tylko dobry, w tym, do czego masz talent. Będziesz po prostu wybitny, Wrotyczku.
- Tak mówisz? - uniosłem jedną brew, demonstrując niedowierzanie.
- Oczywiście, jestem tego pewien - zapewnił spokojnie, z uznaniem pokiwawszy głową.
- A mówiąc o moim talencie, masz pewnie na myśli umiejętność zabłyśnięcia podczas tych bijatyk, w których...
- Co też mówisz? - skrzywił się Ryjek - umiesz użyć siły, to tylko zaleta. A wszak nie robisz tego bez potrzeby, doskonalenie twoich licznych umiejętności powinno się nam przydać... dla wyższego dobra, dla dobra naszej organizacji.
- No dobrze, jak niby mam się tam dostać?
- Posłuchaj zatem uważnie. Najwyższa Izba Kontroli Leśnej co pewien czas wybiera dziesięć wilków spośród kandydatów z podległych mu watah i szkoli je w ramach udzielania wsparcia ich społecznościom. Wilki takie mają szansę stać się kimś więcej, niż tylko zwykłymi szeregowcami. Muszą jednak wykazać, jak wybitne są ich wrodzone i nabyte zdolności. Najczęściej kandydatów jest naprawdę wielu, niektóre watahy nierzadko wystawiają do rywalizacji niemal wszystkie swoje basiory.
- Ile  ich tam jest w przybliżeniu? - zapytałem beznamiętnie.
- W najgorszym dla nas przypadku, pewnie ze czterdzieści sztuk.
- Czterdzieści? - lekko uniosłem brwi, nie ukazując jednakże towarzyszącej temu gestowi niepewności - to nie wydaje się bardzo trudne. Od czego zależy, które zostaną przyjęte?
- Zapewne od wyniku walk między nimi i różnych prób, jakim są poddawane.
- Dziesięć wilków, na wszystkie podlegające pod NIKL watahy? To niewielkie grono...
- Byłem pewny, że się zgodzisz. Możesz wyruszyć nawet za dwa dni, nie zostało wiele czasu do rozpoczęcia poboru. Ktoś z naszych doprowadzi cię do siedziby NIKL'u - Ardyt popatrzył na mnie przebiegle.
- Zastanowię się nad tym - skinąłem głową - jeszcze jedno... dlaczego dopiero za dwa dni? Mogę ruszać nawet teraz, nie muszę się z nikim żegnać.
- Och, cieszy mnie twoje zaangażowanie - oświadczył gorąco - ale nawet jeśli wyruszysz za dwa dni, zdążysz na czas.
Na tych słowach zakończyła się nasza rozmowa. Ardyt wyglądał na chwilowo uszczęśliwionego, a ja, pomimo leżących gdzieś na dnie serca wątpliwości, postanowiłem porzucić na razie rozmyślanie nad tym i zająć się czymś pożyteczniejszym. Ryjek zaproponował mi wybranie się na obchód terenu siedziby ligi. Nie mógł niestety mi towarzyszyć, poszedłem więc sam. Dosyć szybko przekonałem się, że niewielki kawałek ziemi, który nieformalnie należał do nas, był zupełnie bezpieczny i dalszy obchód nie ma sensu. Gdy wróciłem do bazy, zastałem Erbenika i Ardyta, rozmawiających ściszonym głosem. Najwyraźniej nie zdążyłem jeszcze zauważyć że prawie zawsze takie ich rozmowy oznaczają kłopoty. Podszedłem bliżej.
- Wrotycz, powiedz mi - zagadnął mnie Ardyt - co zrobiłeś z naszymi dokumentami?
Poczułem, jak krew napływa mi do głowy.
- Co? Z dokumentami?
- W rzeczy samej - przytaknął poważnie wilk.
- Niestety, nie miałem ich gdzie przechować... - płynąc na fali zdenerwowania, powiedziałem zupełnie szczerze - wyprowadziłem się przecież z naszej jaskini - przełknąłem ślinę - Mundus zgodził się mi pomóc.
- Wrotycz - pokręcił głową Erbenik - nie uzgodniliśmy tego wspólnie. Dziś dowiedzieliśmy się, gdzie schowałeś nasze tajne akta. Znalazły się u niego bez naszej zgody. Ardyta i mojej. Kto powinien dostać za to po łbie, no powiedz nam?
- ...Ja? - zapytałem ciszej.
- Tak i mi się wydaje - przytaknął ostro dowódca - możesz się pożegnać z wizją szkoleń.
- Co? Nie, to chyba nie jest jedyne wyjście? - zdrętwiałem - zależało wam na tym...
- Nie szkodzi, znajdziemy kogo innego - wzruszył ramionami Erbenik - nie jesteś przecież jedyny zdolny na świecie.
- Ale... chłopaki, dajcie mi szansę - postanowiłem jak najdłużej bronić swoich racji.
- Chyba nie myślisz, że poświęcimy dobro ligi - wzburzył się basior.
- Poczekaj, Erbenik, poczekaj - wtrącił Ardyt, który do tej pory milczał - wszystko da się załatwić. Wrotycz, nie ty najbardziej zawiniłeś, prosząc Mundusa o przechowanie naszych akt... lecz on, zgadzając się na to - zakończył spokojnie.
- O czym ty mówisz - warknął Erbenik - chyba nie darujemy mu tego...
- A dlaczego? Prosił o szansę, niechże ją ma. Wrotycz, będziesz mógł uczestniczyć w szkoleniu, gdy winą, bez żadnej złej woli oczywiście, obarczymy prawdziwego przestępcę.
- Co chcecie zrobić? - zapytałem na tyle nieufnie na ile pozwalała mi moja obecna sytuacja.
- Sprawiedliwość to najważniejsza wartość w naszym oddziale. Zaufaj mi.
Nie chcąc dalej konfliktować się z resztą dowództwa, przytaknąłem niechętnie.
- Dosyć szybko wróciłeś z obchodu... - zauważył tymczasem basior - skontrolowałeś całą naszą siedzibę?
- Chyba tak... ale mogę tam wrócić.
- Gdzie? - zapytał.
- Na północ.
- Czyli tamtędy nie przechodziłeś - przyłapał mnie Ardyt.
- Idę, idę - uciąłem, po czym odwróciłem się szybko i odszedłem.
Nie znalazłszy innego ciekawszego zajęcia, włóczyłem się po naszej siedzibie bez celu dużo dłużej, niż wcześniej zamierzałem. Byłem właśnie za północną granicą naszej enklawy, w miejscu, gdzie kończą się Stepy a zaczyna las. Nie wykrywszy żadnego zagrożenia, postanowiłem wrócić do centrum zarządzania, gdy moją uwagę przykuła głośna rozmowa, dosłyszana pomiędzy drzewami. Z ciekawością zbliżyłem się do źródła dźwięków.
To dwa wilki należące do ligi. Siedziały na niewielkiej polanie, wyglądając, jakby na coś czekały. Nie one były jednak tym, co tak mnie zdziwiło. Niepokojem napełniał bardziej widok Mundusa, który stał na na przewróconym, niewielkim pniu ściętego drzewa. Do gałęzi nad nim, przywiązany był sznurek zakończony pętlą, spoczywającą na szyi mojego przyjaciela.
Czym prędzej zbliżyłem się do wilków, nie mogąc ukryć obaw.
- Co wy tu robicie? - zapytałem.
- Czekamy, Ardyt kazał czekać, panie dowódco.
- Na co? - fuknąłem.
- Na rozkaz - jeden z basiorów wskazał na Mundurka, przysłuchującego się naszej rozmowie.
- Dlaczego on tam stoi? - zapytałem groźnie.
- Wieszamy go za zdradę stanu, ale rozkaz coś długo nie przychodzi.
- Odejdźcie - rzuciłem.
- Mamy zostać tutaj, Ardyt kazał go...
- Jestem waszym dowódcą tak samo, jak on. Odejdźcie natychmiast - zawarczałem.
Odetchnąłem z ulgą, gdy wilki niechętnie opuściły swoje stanowisko, zostawiając nas samych. Gdy tylko zniknęły między drzewami, podszedłem do mojego przyjaciela, w duchu dziękując losowi, że przyprowadził mnie tutaj właśnie teraz. Za kilka minut mogłoby być już zbyt późno.
- Mówiłem, że ktoś to kiedyś zrobi - powiedział Mundus, w zamyśleniu wznosząc wzrok ku niebu.
- O co ci chodzi? - zapytałem, przestając cokolwiek rozumieć.
- Powiesi mnie na suchej gałęzi.
- Spokojnie, przecież tu jestem - obszedłem leżący na ziemi pień, na którym stał Mundurek, z nieufnością śledzący każdy mój krok. Pomimo iż nie dziwiłem się jego zachowaniu biorąc pod uwagę jak niewiele trzeba było by spowodować wypadek, ten brak zaufania wydał mi się nieuzasadniony. Do czasu.
- Zdajesz sobie w ogóle sprawę, czego od ciebie chcą? - zapytał dosyć lekkim jak na swoją obecną sytuację tonem.
- Nie - mruknąłem stanowczo - zresztą nie zrobię już niczego, czego chcą.
- Liczą na to, że mnie zabijesz, przyjacielu.
- Co? - ze zgrozą zjeżyłem sierść na karku - nie mogą...!
- Zatem dlaczego czekali tu na ciebie? Może żebyś pomógł mi się stąd wydostać? Pewne decyzje już podjęli, pozostaje tylko wyczekiwać. Mogą być spokojni o dalszy przebieg wydarzeń, bo według ich planu, albo pozostaniesz wierny dowództwu ligi, albo pomagając mi teraz, wydasz wyrok również na siebie.
Popatrzyłem na Mundusa i odsunąłem się o krok od pieńka, na którym stał.
- Co mam teraz zrobić? - prychnąłem.
- Co ci rozum nakaże. Wierzysz mi?
- Nie... wiem - wykrztusiłem - Mundus, powiedz mi, po co im to?
- Ani twoja, ani moja śmierć z pewnością nie ułatwiłaby niczego dowództwu ligi, wolą mieć nas obu po swojej stronie. Ale niejednego już poświęcili, nie byłbyś też pewnie ostatni. Sam chyba rozumiesz, że podejrzane jednostki, jak ja lub ty w tej chwili, muszą zostać wyeliminowane.
- Jestem podejrzany? Nawet teraz, kiedy po prostu tu stoję?
- Nawet jeśli beztrosko piłbyś teraz z Ardytem i Erbenikiem kolejne specyfiki, które podsuną ci pod nos, byłbyś podejrzany.
- Dlaczego?
- Po prostu nie stałeś się moim wrogiem. Oni to wiedzą, ja to wiem, tylko ty wyglądasz, jakbyś nie mógł się zdecydować.

   *   *   *
Po pół godziny, już razem z Mundusem, przybyliśmy do małej jaskiń w jednej z gór, które leżały najbliżej Stepów. Zastaliśmy tam Ligreka, który siedział w środku i co chwila nerwowo wyglądał na zewnątrz, jakby spodziewając się ataku. Dopiero gdy przybyliśmy, uspokoił się trochę i wyszedł poza swoją kryjówkę, aby odetchnąć świeżym powietrzem. My natomiast usiedliśmy, przez chwilę niczego nie mówiąc.
- Powiedz mi teraz, o co w tym wszystkim właściwie chodzi - zapytałem wreszcie ze zniecierpliwieniem. Dość miałem już całej tej ponurej, tajemniczej otoczki, która towarzyszy mojemu życiu od jakiegoś czasu.
- Pozwól mi chwilę odpocząć. Przed chwilą minąłem się w drzwiach ze śmiercią i nie powiedziałem jej "dzień dobry" - powiedział półgłosem Mundus, uśmiechając się niezauważalnie. Oparł się o ścianę, odetchnął głęboko, rozłożył skrzydła i na chwilę przymknął oczy. Przyjrzałem mu się uważnie. Przypominał mi o czymś.
Przez następne kilka sekund panowała cisza, podczas której biłem się z myślami, nie wiedząc, jak zacząć temat, który męczył mnie od wczoraj.
- Bolało? - zapytałem niepewnie. Mundurek wolno otworzył oczy i popatrzył na mnie z zastanowieniem.
- Bardzo bolało. Zgaduję, że nikt nigdy nie polał cię wrzątkiem. Ale wiesz, co było od tego gorsze? Po tysiąckroć gorsze - podniósł się i oparł na jednym skrzydle - że zostawili mnie tam, jak truchło. Przez ponad dwie godziny leżałem przywiązany do tych palików, przymarzając grzbietem do podłoża, do połowy w zamarzniętej wodzie, nie mogąc nawet się ruszyć. Jakbym już był martwy, Wrotycz. A ty poszedłeś wtedy z nimi - dokończył powoli, z czymś na kształt ledwo zauważalnego uśmiechu lekko mrużąc oczy, które ukazały wtedy wyraz, którego chyba nigdy wcześniej nie widziałem, patrząc na Mundusa. Za to wiele razy później.
- Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby w jakiś sposób ci to odsłużyć? - zapytałem cicho, zaczynając być w pełni świadom swojej winy.
- Nie pytasz o to z przekonaniem, bo nadal nie wiesz, gdzie popełniłeś błąd. Ale wydaje mi się, że nie mam już niczego do stracenia, więc mogę wprost ci o tym opowiedzieć.
- O czym mówisz? - zapytałem zdezorientowany.
- O tym, czego nie dostrzegłeś do tej pory, przyjacielu.
Popatrzyłem na niego. Po tym wszystkim... na co pozwoliłem Ardytowi, wciąż był w stanie tak się o mnie zwracać?
- Szkoda, że nawet nie przeszło ci to przez myśl, ale Wilibór nie zginął przypadkiem. Jego śmierć była zaplanowana już dzień przed wysłaniem części wilków po kamienie na rozbudowę siedziby, gdy Ardyt zmienił skład grupy mającej się tym zająć. Przypominasz to sobie? A może przypominasz sobie, gdy przyszedłeś tego samego wieczora w miejsce, gdzie pracowałem z młodymi wilkami? Pamiętasz, o czym wtedy rozmawialiśmy?
Gdy przywołałem w pamięci naszą rozmowę z tamtej nocy, sierść zjeżyła mi się na grzbiecie. Pamiętam! Pamiętam te kilka zdań, które wypowiedział wtedy Mundus.

"Powiedzieć ci, co się stanie? Wiem, że masz dobrą pamięć, zapamiętasz moje słowa, ale widzę już, że niczego one w tobie nie zmienią. W przyszłości będą po prostu boleć..."
"Lubię mówić szczerze i prosto, ale tym razem mam swoje powody..."

Kogo innego w lidze Mundus mógł nazwać wtedy moim przyjacielem? Wilibór... że też nigdy wcześniej tego nie zauważyłem. Od zawsze był jedyną życzliwą mi duszą w tym gnieździe żmij.
Poczułem, że moje oczy zaczynają piec.
Czy dobrze rozumiem? Dzień przed śmiercią Wilibóra, mój przyjaciel... po prostu powiadomił mnie, że ona nastąpi?
- Bałeś się wtedy... powiedzieć mi tego wprost - wyrzekłem powoli. Wtem gdzieś w głowie usłyszałem i swoje słowa. Tak wyraźnie, jakbym wypowiedział ja przed chwilą.

"Teraz. Chcę usłyszeć to co wiesz, ale z jakiegoś powodu nie chcesz mi powiedzieć!"

- To, czego się wtedy bałem, spotkało mnie i tak.
Spuściłem wzrok, chociaż w głosie przyjaciela nie usłyszałem nawet cienia wyrzutu. On tymczasem kontynuował:
- Wrotuś, myślisz, że cokolwiek, co robili, nie było zaplanowane? Najpierw zażyczyli sobie, abyś sprowadził mnie do ich siedziby. Chodziło wtedy nie tylko o mnie, lecz przede wszystkim o ciebie, o to, byś dał im dowód spolegliwości. Potem wzbudzili w tobie uczucie zazdrości, którego nie potrafiłeś przezwyciężyć, ani przyznać się do tego sam przed sobą. Aż w końcu poszczuli cię na mnie jak tresowanego burka - powiedział chmurnie - ale, Wrotycz, nadal jesteś moim przyjacielem. I pewnie jeszcze wiele musiałbyś zrobić, żebym przestał cię za takiego uważać. Może niesłusznie, wyprowadź mnie zatem z błędu - bezradnym gestem rozłożył skrzydła - masz jeszcze szansę naprawić swoją pomyłkę sprzed godziny, zanim zorientują się, że nadal żyję.
Zacisnąłem szczęki. Mundus jakimś cudem wiedział o wszystkim. Właśnie wtedy nadeszło uczucie wstydu, spotęgowanej bolączki, która czekała przez wiele dni, by objawić się właśnie w tamtej chwili. Przypomniałem sobie wszystko, od początku do końca. Wszystko, w czym uczestniczyłem.
- Zaplanowane? Co zatem powiesz o propozycji i wszystkim, o czym mi dzisiaj mówili? - mruknąłem.
- Chcieli sprawdzić twoją reakcję na te zarzuty i dowiedzieć się, czy weźmiesz za to odpowiedzialność. Nic więcej. Dostrzegasz spójność? Przy okazji, wykorzystali parę zasad manipulacji. Wiesz, co to takiego?
- Nie, skąd miałbym wiedzieć - mruknąłem smętnie.
- O dokumentach, które przechowane były pod moim świerkiem wiedzieli zapewne dużo wcześniej. Dzisiaj w końcu nadarzyła się okazja do wykorzystania tej wiedzy. Ardyt zaproponował ci coś tak kuszącego, jak wstąpienie do elity wyszkolonych przez NIKL żołnierzy, najwidoczniej nie spotkało się to z entuzjazmem, którego się spodziewał. Dlatego musiał wzbudzić w tobie słuszne poczucie winy, by większe było prawdopodobieństwo, że podświadomie chcąc odpokutować zgodzisz się na jego warunki. Ponadto propozycja, jaką wcześniej ci złożył, będąc niedostępna, wydała się tym bardziej atrakcyjna.
Opuściłem głowę, westchnąwszy bezsilnie.
- Tak strasznie mi żal, Mundus. Żal mi czasu, który tu spędziłem. Żal mi Wilibóra, który zginął przeze mnie. I Ligreka, i ciebie...
- Spokojnie, z jakiegoś powodu jeszcze plączę się po tym świecie. A Wilibór? Zrzucili winę za jego śmierć na Ligreka, bo wiedzieli, że nie był on nikim, kto mógłby się im sprzeciwić. Samotnie przeciwstawić. Potem sprawy ułożyły się tak, że...
- Potem okazało się, że teraz jest was dwóch - westchnąłem.
- Teraz jest nas dwóch.
- Mundus, teraz jest nas trzech.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz