Długo szliśmy w milczeniu, nawet słowem nie zapytałem o powód tego najścia. Rozumiałem jednak, że czeka mnie coś nieprzyjemnego. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, do jaskini wojskowej w WSC, wielu członków zarówno WSC, jak i WWN tłoczyło się już wokół groty. Gdzieś w tłumie dostrzegłem Kamę i jej brata, Zawilca. Moi przyjaciele. Ach, jak dawno ich nie widziałem. Miałem wrażenie, że wyglądali już trochę inaczej, doroślej, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Wewnątrz, oczekiwały pary alfa obu watah. Strażnicy doprowadzili mnie przed ich oblicze i odsunęli się, ulokowawszy się w wejściu groty.
- Wrotyczu - pierwszy zwrócił się do mnie Oleander. Jego głos usilnie starał się być groźny - pewnie zastanawiasz się, po co kazaliśmy odszukać cię i przyprowadzić stamtąd, gdzie od jakiegoś czasu przebywasz...
"Ach tak" - pomyślałem - "a więc o to chodzi. W takim razie ciekawie zapowiada się ta rozprawa". Starając się zachować spokój ducha, usiadłem pośrodku pomieszczenia i popatrzyłem śmiało na siedzące na podwyższeniu, kilka metrów dalej, dwie pary alfa.
Wszystko jest w jakiś sposób uporządkowane. Ostatnie tygodnie przyniosły mi pozorny awans i zwodnicze zaszczyty. To wszystko miraż, to wszystko ułuda, oparta na igraniu z moją podświadomością. Jak nielitościwie smutne było, że nie widziałem tego zanim stało się za późno. Nadeszła pora wprost przyznać się do wszystkiego i odpokutować za swoje winy. To nie było już urojenie. To rzeczywistość, której musiałem w końcu stawić czoła.
- Nie mamy niestety sędziego, oskarżyciela, ani obrońcy, którzy w takich sytuacjach mogliby zająć się twoim przypadkiem. Postaramy się zatem sami przedstawić ci, Wrotyczu, co mamy ci do zarzucenia. Należysz do Ligi Beżowej Ziemi. Tworu, który powstał wbrew prawu, przeciw ustalonym przez nas zasadom, panującym w społeczności wilków żyjących tu od lat, po to, aby zaprowadzić ład i porządek, jak potrzebny jest każdej uczciwej watasze. Liga Beżowej Ziemi to coś, co nie powinno było nigdy powstać, coś, co przynosi szkodę nam wszystkim. Ta pseudo-organizacja, żerująca na młodych, nieobeznanych z życiem wilkach, które z niezrozumiałych dla nas powodów zasilały jej szeregi, by dokonywać czynów haniebnych i niweczyć nasz honor i dobre imię. Jednym z tych wilków był należący do Watahy Srebrnego Chabra Wrotycz, z bólem muszę zauważyć, osobnik ze świetlaną przyszłością, syn pary alfa Watahy Wielkich Nadziei, po których miał szansę odziedziczyć zaszczyt przewodzenia tej zacnej społeczności. Gdyby tylko wykazał się dojrzałością i rozsądkiem, na które jednak nie zważał.
Popatrzyłem na moich rodziców, siedzących obok alf WSC. Matka ze łzami w oczach odwróciła wzrok, wbijając go gdzieś w dal, ojciec natomiast ze spuszczoną głową słuchał słów białego basiora.
- Nie chcę jednoznacznie oceniać tego postępowania. Mogę jednak przywołać na świadków wilki, które doświadczyły okrucieństwa, jakim wykazała się obecna tu istota, wraz z innymi, należącymi do Ligi Beżowej Ziemi.
- Pokażcie ich! Wprowadzić! - dały się słyszeć głosy z głębi groty.
- Nie ma potrzeby - odezwałem się głośno, po raz pierwszy od rozpoczęcia rozprawy, po czym chrząknąłem niepewnie i czekałem na reakcję sądu. Wiedziałem, kogo przywołają na świadków. Przypomniałem sobie starego wilka, który wraz z młodszym basiorem oraz trzema waderami mieszkali na terenach, które odebraliśmy im siłą na samym początku. Do dziś z nich nie korzystamy, leżą odłogiem. Tak, czy inaczej, nie chciałem nawet patrzeć na te wilki. Nadal nie mógłbym spojrzeć im w oczy.
- Co powiedziałeś? - odrzekł Oleander, groźnie na mnie spoglądając.
- Nie ma potrzeby powoływać żadnych świadków. Przyznaję się do winy, mogę szczerze opowiedzieć o wszystkich tych niechlubnych czynach, których się dopuściłem. Przysięgam na swoje marne życie, że opowiem słowo po słowie, co zaszło.
- Poczekajcie - samiec alfa z niemałym zdziwieniem gestem łapy odwołał strażników, którzy już zbliżali się do wyjścia - mów proszę - dodał spokojniej.
- Przyznaję się do życia dokładnie takiego, jakie prowadzili inni członkowie Ligi Beżowej Ziemi, a było ono bez dwóch zdań złe i występne. Nigdy nie sprzeciwiłem się okrutnemu porządkowi, jaki panował w tym zgromadzeniu, brak mi było silnej woli. Wyrzuty sumienia? Miałem je na samym początku. Potem przyzwyczaiłem się do nieprawości i postępowania hańbiącego nie tylko mnie, ale i, choć widzę to dopiero teraz, moją rodzinę.
- Mów dalej - biały basior wciąż patrząc na mnie z gniewem, zmrużył oczy. Westchnąłem. Czas się do tego przyznać. Właśnie tutaj, przed wszystkimi, żeby ostatecznie zrzucić z siebie straszne poczucie wyrzutu sumienia. Nie pozbędę się ich w inny sposób, oto moja szansa.
- Skrzywdziliśmy już wiele wilków, ja również byłem za to odpowiedzialny. Tego nigdy sobie nie wybaczę, na wybaczanie już za późno. Kiedy wysłano nas na tereny leżące na zachód od ziem Watahy Szarych Jabłoni, skrzywdziliśmy ich mieszkańców. Jeden z nich został niemal spalony żywcem, powoli, przez długi czas traktowany rozpaloną pochodnią. Natomiast trzy wadery zostały na zawsze pozbawione tego, co zapewne dla nich najcenniejsze.
- Brałeś w tym udział? - Oleander nieznacznie uniósł brwi, nie chciał jednak dać po sobie poznać, jakie zdumienie wywołały w nim moje słowa. Zniżyłem głowę i odparłem krótko:
- Tak. Razem z trzema innymi wilkami. Z ramienia Ligi Beżowej Ziemi.
- Co było dalej?
- Sprzedałem im przyjaciela - przez moment czując łzy napływające do oczu, przełknąłem ślinę, na chwilę przerywając.
- Co zrobiłeś?
- Mundus, znacie go wszyscy - znów westchnąłem głęboko - przeze mnie został wplątany w działalność ligi, w wyniku czego stał się przedmiotem, za pomocą którego dowództwo próbowało zyskać nade mną kontrolę. Gdy im się to udało, byłem w stanie patrzeć również na jego cierpienie - na chwilę wbiłem wzrok w dal, przed siebie, przywołując w pamięci ten dzień - polali go najpierw lodowatą wodą, a potem wrzątkiem. Przeze mnie prawie zginął. Nie pomogłem mu.
- Jednak nie zginął.
- Uratował go wtedy... ktoś inny - odwróciłem wzrok - ja byłem zbyt naiwny, by stanąć po stronie tych, którzy na to zasługiwali. Niejednokrotnie - zakończyłem, bo w tej samej chwili przed oczyma stanął mi obraz Wilibóra i nasza ostatnia rozmowa. Pozwalając moim myślom na chwilę zejść na inne tory, przypomniałem sobie też dzień, gdy wieszali Ligreka. Na to wszystko mogłem nie pozwolić, gdybym tylko miał wtedy więcej rozumu i odwagi...
- Mam jeszcze jedno pytanie. Czy sam byłeś sprawcą jakiegokolwiek zabójstwa? Jeśli nic takiego nie miało miejsca, możemy spojrzeć na ciebie łaskawszym okiem. To właśnie morderstwa są najsurowiej karane przez nasze prawo.
Przez chwilę zastanawiałem się, co odpowiedzieć na to pytanie. Przymknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Zabiłem Erbenika. Nie musiałem tego robić, jestem prawie pewien, że dałbym radę powstrzymać go inaczej. Czy jednak było to zabójstwo liczone tak samo, jak pozbawienie życia zupełnie niewinnej istoty, która niezdolna się bronić, zginęła bez powodu, jedynie przez okrucieństwo swojego oprawcy? Nie miałem sumienia sam się z tego rozliczać. Niech się dzieje wola losu, powierzę mu zatem i to przewinienie.
- Byłem sprawcą zabójstwa. Dowódca Ligi Beżowej Ziemi zginął z mojej ręki.
- Kiedy miało to miejsce? - zapytał z niepokojem Oleander.
- Przed niespełna dwiema godzinami.
Zapadła chwila ciszy. Widzowie popatrzyli po sobie, a po grocie rozniósł się cichy szmer. Potoczyłem wokół wzrokiem pozbawionym wyrazu.
- Jaskrze? - biały basior zwrócił się do mojego ojca - niezwykle trudno mi pytać, jak osądziłbyś swego syna, lecz prawo jest prawem, mów zatem.
Jaskier przez chwilę przyglądał mi się przeszywającym wzrokiem, by wreszcie powiedzieć:
- Wrotycz z pewnością uczynił wiele niedopuszczalnych rzeczy, które nie mogą przejść bez wyroku - zrobił chwilę przerwy, w trakcie której zdawał się nad czymś zastanawiać - sądź go, jak uważasz za stosowne - dodał w końcu ponuro.
- Czy i ty masz coś jeszcze do powiedzenia? - zapytał alfa, przenosząc na mnie lodowate spojrzenie.
- Tak myślę - mruknąłem, po czym oznajmiłem głośniej, ostatecznie zdeptawszy resztki swojej wyniosłości - zszedłem poniżej najpośledniejszego poziomu, niczym najmarniejszy nędznik. Nikczemnik, bandyta. Wiem o tym. Zróbcie to, co nakazuje wam prawo i rozum. Cokolwiek to będzie, wiem, że poniosę w pełni zasłużone konsekwencje. Nie proszę o łaskę - moja dusza już płakała w środku, na zewnątrz jednak nadal byłem spokojny.
Znów nastała chwila martwej ciszy. Oleander i Jaskier wymienili się nieprzejrzystymi spojrzeniami, po czym biały samiec alfa wydał wyrok.
- Wrotyczu, synu Astelle i Jaskra, niegdyś młoda alfo Watahy Wielkich Nadziei, nie wiem, jak można nazwać to, co byłeś w stanie uczynić w czasie swojej przynależności do bestialskiej organizacji, zwanej Ligą Beżowej Ziemi. Jest to niepokojące i nad wyraz złowróżbne, dowodzi bowiem, że wilki podobne tobie żyją wśród nas. Bez wątpienia wszystko, co uczyniłeś było po prostu złem - przerwał swoją mowę i popatrzył na mnie z cieniem skrywanego smutku. Zwiesiłem głowę jeszcze niżej, cały czas ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w siedzące kilka metrów przede mną dwie pary alfa - nikt należący do naszej społeczności nie popełnił do tej pory tak wielu okrutnych, niepopartych niczym wykroczeń. Nie zdziwi cię więc zapewne nadanie ci rangi omegi. Jest to łagodny wyrok, gdyż według prawa wszechwatah, do którego powinniśmy się stosować, twoja krew powinna zostać przelana.
Odetchnąłem. Od dzisiaj staję się zerem pozbawionym praw i szacunku innych wilków. Ale zachowam życie. Nieomal straciłem je już dwukrotnie w ciągu ledwie kilku ostatnich dni i dwukrotnie z jakiegoś powodu los postanowił ofiarować mi jeszcze chwilę na tej ziemi. Tej szansy nie zmarnuję, mogę przysiąc to sobie z czystym sumieniem. Zbyt wiele się stało. Popełniłem już za dużo błędów.
W oczach stanęły mi łzy. Przez dłuższą chwilę nie byłem nawet w stanie ruszyć się ze swojego miejsca, dopiero, gdy tłum przerzedził się, a większość widzów rozeszła się do swoich domów, udało mi się ochłonąć i podnieść się, pierwsze swoje kroki intuicyjnie kierując w stronę lasu, na południe.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz