Popchnięty z nadmiernym entuzjazmem przez barczystego strażnika zatrzymałem się z nosem w krzakach jałowca. Tylko dzięki szybkiej reakcji i odbiciu się tylnymi łapami przeskoczyłem na drugą stronę unikając wywrotki. Przy okazji uratowałem chociaż część swojego honoru. Może brak mi porządnych, męskich mięśni, ale równowagę na drzewach wyćwiczyłem niemalże do perfekcji. Odwróciłem jeszcze na chwilę głowę.
— Obawiam się, że to zbędna fatyga; sadźcie lepiej chabry. - rzuciłem ostatnie słowo w przestrzeń bez konkretnego odbiorcy, po czym kilkoma susami wdrapałem się na najbliższe drzewo, powoli znikając z pola widzenia. Oddalające się pręgi na mojej sierści zlewały się z gąszczem gałęzi obwieszonych pąkami, lekko uchylonymi o tej porze roku. Zwolniłem i obejrzałem się bezwiednie, kątem oka jedynie obserwując ukryte w gąszczu sylwetki. Całe szczęście, żadne spojrzenie się na mnie nie zatrzymało. Przymknąłem na moment oczy. Prawie w tym samym momencie usłyszałem krótki skowyt, potem zastąpiony kilkoma niewybrednymi określeniami gałęzi, która spadła prosto na głowę stróża. Z resztą policzę się później.
Po kilku kolejnych przeskokach zszedłem na ziemię. Wpierw postanowiłem ustalić, gdzie się dokładnie znajduję. Kierowaliśmy się na północny zachód, a w powietrzu zaczynałem wyczuwać delikatne znamiona obcej woni, zatem muszę być blisko zachodniej granicy WSC. Co tam mówiła ta ślicznotka? Wataha Szarych Jabłek? Jabłoni? Jeden pies. "Ostrzec strażników obu watah"...ale byłoby to nielogiczne, biorąc pod uwagę, że wypchnęli mnie prosto na ich ostrza. Zatem tą drugą musi być Wataha Wielkich...Nadziei. Teoretycznie zawsze mogłem okrężną drogą wpaść na terytorium WWN, ale wyższy polityk po takim przywitaniu raczej nie pchałby się od razu w paszczę lwa, a tym bardziej zwykły wędrowiec. Jeżeli mają współpracujące służby mundurowe, to są raczej w dość bliskich stosunkach. Zatem pozostał mi tylko jeden kierunek do zbadania.
Czułem niezłe ssanie w żołądku, więc upolowałem na szybko jakąś kunę (albo sobola - jeden pies), póki jeszcze stąpałem po terenach chabrów. Jeżeli wszystko pójdzie w miarę dobrze i będę jeszcze żywym stworzeniem, to najem się dziś wieczorem. Wkrótce byłem już pewien, iż znalazłem się na terenach sąsiadów. Poruszałem się cokolwiek ostrożnie, ale swobodnie. Przez dłuższy czas nie spotkałem żadnej żywej duszy, za to jak już wyszły, to od razu pięć sztuk. Dosyć hałaśliwa grupa basiorów nadeszła z lewej strony. Po chwili podjęli próbę otoczenia mnie.
Prawie trzymiesięczny szczeniak przebierał szybko nogami obok dorosłego wilka. Cały czas rozglądał się z dziecięcą ciekawością po leśnej okolicy. Widok radośnie truchtającego, młodego basiorka obok starszego już samca z nietęgą miną w otoczeniu całkowicie różnej wiekiem i pochodzeniem kompanii, najczęściej wylegującej się w słońcu lub siłującej przy dopingu reszty kolegów, której jedyny wspólny mianownik to wojskowy obóz, był dość groteskowy. Mając z tyłu głowy rady rodziców, szczenię starało się unikać wzroku innych członków stada, choć oni nie kryli swego zainteresowania. "Tu masz jedzenie, tu jest miejsce na zebrania"
— A tu będziesz spał. Jasne? - mruknął głucho basior gdy stanęli przed niewielką norą, słabo zabezpieczoną i ciemną, ale w końcu jego własną.
— Ta jes. - odparł szczeniak. Kiedy tylko samiec odwrócił się na pięcie, wślizgnął się do nowego lokum.
Po około godzinie młodemu udało się umościć w środku wygodne legowisko. Zbliżała się pora obiadowa, więc prędko ruszył ku ustalonemu stanowisku, gdzie starsi wojownicy znosili zdobycz do podziału. Na miejscu, wbrew wczesnej porze, czekała już cała gromada rówieśników. Stanął w drugim rzędzie. Tuż za nim wcisnął się jeszcze jakoś czerwonawy basiorek. Spojrzał na niego z lekką dezaprobatą, lecz ku jego zaskoczeniu ten uśmiechnął się promiennie.
— Hej. Xavier jestem. - rzekł, wyciągając do niego łapę.
— Atsume. - odparł przyjaźnie szczeniak, uradowany z nowej znajomości. - Kim jesteś? - istniał niepisany zwyczaj rozpoznawania członków wojska na podstawie osiągniętej rangi, niźli stażu.
— Ha, zwykły szeregowy, nawet jeden dzień mi nie zleciał. - uśmiechnął się lekko wilczek. - A ty?
— Witaj w klubie. - poklepał nowego druha po ramieniu, ale jego uwaga była już skupiona na czym innym. Nadstawił uszu w kierunku samców w oddali, niosących dwie spore łanie. Zdobycz była ogołacana zgodnie z hierarchią, zatem szczenięta miały ubogie menu; wprawdzie zostawiano trochę lepszych kąsków, ale tylko najsilniejszym udawało się je wyrwać. Atsume z trudem przebrnął przez tłum. Praktycznie przeszedł po głowie jednej z młodych wader, po czym szybko wyszarpnął kawał mięsa z przedniej kończyny. Nieco oszołomiony ciągnącą się walką, stracił mały fragment w drodze, ale wciąż posiłek był wystarczający. Zabrał się do jedzenia na uboczu - oczywiście w pobliżu Xaviera, tyle że ciężko się mówi z pełnym pyskiem, więc robili to w milczeniu. Nagle szczeniak zauważył czyjąś piaskowo-czarną łapę na mięsie. Instynktownie więc warknął głucho i spojrzał wrogowi w oczy. Starszy młodzian w towarzystwie dwóch podobnych mu wilków z dumną miną wbijał w niego stalowy wzrok. Szczenię zjeżyło dodatkowo sierść i wyszarpnęło jedzenie spod jego kończyny. Przeciwnik odsłonił kły; mało brakowało do skoku. Powstrzymał go jedynie sygnał do rozejścia się od porucznika. Atsume szybko przełknął ostatni kęs i truchtem udał się w kierunku zarośli.
— To, masz jakieś rodzeństwo? - zagaił Xavier. Basiorek uśmiechnął się do błękitnego nieba.
~~~
Wracał po ćwiczeniach wojskowych do legowiska. Czuł się dosłownie jak wymięta szmatka, powoli stawiał krok za krokiem, gdy w krzakach rozległ się głośny szelest. Zmęczony, nie zdążył odpowiednio szybko zareagować. Wataha wyrostków otoczyła go ze wszystkich stron. Nieco zaskoczony, cofnął się o krok, marszcząc brew.
— Proszę, proszę. Nasz nowy kolega. - wysyczał pretensjonalnym głosem znajomy, kruczo-piaskowej maści basiorek. - At-sume. W sumie z móżdżkiem do suma niewiele ci brakuje. - słowa te wywołały powszechny rechot.
— Czego chcesz? - mruknął tylko szczeniak, coraz bardziej napinając mięśnie.
— Zapłaty. - warknął czarny, po czym jeden z ekipy rzucił się od tyłu na nowicjusza. Ten prędko wykręcił się na pięcie i zderzył z wrogiem, ale w tym starciu nie miał szans. Już po chwili leżał z głową przyciśniętą do ziemi, daremnie próbując się uwolnić.
— Nic nie zrobiłem! - wydyszało szczenię, czując narastający, przytłaczający strach.
— G*wno mnie to obchodzi. - uśmiechnął się tylko napastnik, po czym uderzył go z całej siły w policzek. Na ten znak do uczty przyłączyła się reszta bandy, raz za razem wymierzając kolejne ciosy, czasem nawet używając kłów. Powietrze przeszywały ciche piski szczeniaka i okrzyki przeciwników. W glebę zaczęły wsiąkać jedna, dwie, trzy łzy. Czasami już prawie udawało mu się wyślizgnąć, lecz jednym ruchem ściągano go znów w otchłań. Był po prostu słaby.
Ale nawet słabi mają szczęście.
Nieoczekiwanie uderzenia przestały spadać na Atsume, za to rozległo się kilka jęków i głuchych ciosów, po czym gromada rozpłynęła się w zaroślach. Szczenię odwróciło powoli głowę, by dostrzec nad sobą bury, wilczy pysk.
— Wstawaj. - rzekł po chwili Dango, brat z poprzedniego miotu. Pomógł się podnieść obolałemu basiorkowi. Wolno, ale stanął twardo na nogach. Nie śmiał jednak spojrzeć wilkowi w oczy.
— Żeby wpaść na taką jatkę pierwszego dnia? Coś ty narobił? - spytał stanowczo basior, aczkolwiek ktoś, kto go znał, mógł dostrzec w tym tonie nutę troski.
— Nic. - była to najbardziej sensowna odpowiedź, jaka przyszła szczeniakowi do głowy. Przynajmniej brzmiało lepiej od "Nie wiem". Dango westchnął tylko z politowaniem. Do legowiska dotarli razem.
— Lepiej nie podskakuj i weź się w garść, bo zginiesz po tygodniu. Trzymaj się. - dodał jeszcze cicho, oddalając się. Atsume nie spodziewał się słów otuchy, toteż uśmiechnął się lekko. Zaraz jednak uśmiech zastąpił nieforemny grymas złości i smutku. Silni mają wiarę.
— Witajcie. - oznajmiłem spokojnym i stanowczym tonem. - Z kim mam przyjemność?
— Lepiej to ty odpowiedz nam na to pytanie. - warknął najwyższy, szary wilk, wysuwając się naprzód, mimo że jeden z kompanów trącił go w bark. Mamy i "przywódcę".
— Przybywam w pokoju; za to wy, jak sądzę, strzeżecie ziem Watahy Szarych Jabłoni? - zaryzykowałem wybranie jednej z zapamiętanych nazw.
— Owszem. Przed takimi jak ty. - odparł basior z nutą dumy.
— Kto wam przewodzi?
— Pan jest poseł z NIKL-u? - mruknął nagle samiec, ledwie zauważalnie kładąc uszy, ale jednak; czułem, że tutaj nie jest to mile widziany gość.
— Te wieści przeznaczone są dla uszu tutejszej władzy. - nadszedł krytyczny moment, w którym nieznajomy patrzył mi przez chwilę prosto w oczy. Wreszcie mlasnął z niezadowoleniem i odparł:
— Dlaczego miałbym cię przepuścić?
— Bo oboje na tym zyskamy. - odrzekłem lekko znudzonym tonem, jako ktoś, kogo czas goni, a ten marny pył marnuje go na pogaduszki. Znów chwila ciszy.
— No dobra, chłopcy, wygląda na to, że wracamy do Derguda. - oznajmił przywódca zgromadzenia. Wciąż spoglądał na mnie niechętnie, ale równocześnie kiwnął przyzwoleńczo łapą. Ruszyłem zatem pośrodku radośnie przepychającej się i głośno gwarzącej w obcym akcencie gromady (na bank trochę nietrzeźwej). Ot, zapewne zgrai tutejszych rzezimieszków, lisków-chytrusków. Muszę się postarać, żeby po tygodniu nabrać chociaż trochę tutejszej mowy; zawsze przychylniejszym okiem patrzy się na swojego władcę, niż obcego.
— Daleko wylądowałem od siedziby?
— No, panie, trochę kawał drogi nam załatwiłeś, ale do wieczora staniemy. - basior wyraźnie nie był dziś w najlepszym humorze. Przynajmniej nie zabijał mnie już wzrokiem. Postanowiłem kontynuować rozmowę, aby trochę zacieśnić stosunki, a przede wszystkim, do licha, dowiedzieć się czegoś o tutejszej polityce. Jeżeli wpadnę przed oblicze kolejnego mocarza (kto wie, czy w dodatku kolejnego samozwańczego) goły i wesoły, to mam niewielkie szanse na happyend.
— Spodziewaliście się innych gości, jak mniemam? - brnąłem dalej, pragnąc rozładować atmosferę i zaskarbić sobie zaufanie tych osobowości.
— Tia... z NIKL-u.
— Z tymi swoimi żołnierzykami mogą mi najwyżej łapy wylizać! Co oni sobie wyobrażają...Że też ta odgórna mafia dotarła aż tutaj!
— Och, zamknij się już, Svel. - warknął szary basior.
— Nie będę milczał, kiedy próbują mi podciąć skrzydła. Nie trzeba było się z nimi zadawać... - drugi kolega usłużnie wepchnął mu łapę do pyska, po czym zaczęli się kuzgać, co przerwało jego monolog. W duchu parsknąłem śmiechem. NIKL, NIKL, NIKL...przecież już gdzieś o nim słyszałem
— Wam też zaszli za skórę, co? - odezwałem się swobodnie. Ach, no jasne. Skrót od jakiejś tam Izby Kontroli, nazwa zresztą wyjątkowo trafiona. No i ten palant z niebieską wstążką na szyi, który polecił mi te ziemie. Rozmówca warknął krótko, ale ostatecznie odpowiedział pytaniem na pytanie:
— A czym zawinili tobie? - uniósł lekko brew, jakby chciał jeszcze raz przeskanować mnie wzrokiem.
— Długo by opowiadać. Dość, że zawsze za bardzo wtrącają się w nieswoje sprawy. - mruknąłem, udając oburzenie.
— Dokładnie... Chyba zapomnieli już, że istnieje coś takiego, jak władza lokalna.
— I chcą umieścić tu swoich kandydatów. - dopowiedziałem za niego, uśmiechając się lekko pod czaszką. Nawet nieufność przywódcy zaczęła kruszeć, chociaż jakiś udział musiał mieć w tym krążący we krwi alkohol.
— Ha... Sama armia na wschodzie im pewnie nie wystarczy. - basior pokiwał powoli głową. Okey, podsumowując, mamy tu zatarg z władzą centralną o rozmieszczenie sił zbrojnych na całym obszarze, jak można by ostrożnie wnioskować z ostatnich słów wilka. Mało, bardzo mało.
— I przed czym miałaby bronić te ziemie?
— Bardzo dobre pytanie. - mruknął nasz rudy towarzysz z żółtymi akcentami, chwiejący się od czasu do czasu na nogach. - Widzisz tu pan gdzieś jakieś zagrożenie, no widzisz? - o tak, tuż obok...albo jakieś kilka mil za nami, na wschód... - Założę się, że nawet w zapisach dziejów sprzed nowej ery niczego nie znajdziesz. To porządna okolica!
— Nowej ery? - spytałem ze szczerym zaciekawieniem, nadstawiając uszu, może ciut nazbyt entuzjastycznie, ale trudno.
— Boże, czy wy zawsze musicie tak mielić tymi ozorami i nudzić... Chociaż przez 5 minut chcę iść w spokoju! - warknął przywódca. Zdawałem sobie sprawę, że było to ostrzeżenie.
— Spokojnie, jako szczeniak mogłem godzinami przysłuchiwać się opowiadaniom starszych; żadna historia mnie nie nudzi, a zwłaszcza z ust tak zacnych panów. - zaoponowałem delikatnie, przesuwając się lekko do tyłu, tak, by być wciąż w zasięgu uszu szarego wilka. Rudy odchrząknął i zaczął swój monolog:
— No więc, nową erę mamy właśnie teraz. Nazywamy tak wszystkie czasy od objęcia rządów przez Kanijela. Zmarło mu się kilka lat po objęciu stanowiska Alfy, trochę nam się zeszło do czasu nowego... Jeden wstrętny owocek od chabrów już się przymierzał do przejęcia naszych ziem, ale na szczęście Dergud zrobił ze wszystkim porządek i WSJ jest na dobrej drodze. - zakończył swą zaskakująco krótką wypowiedź. Biorąc pod uwagę ich obecność, to raczej sporo jeszcze zostało tego bałaganu do posprzątania.
— Jakiż to niecny owoc? Wataha Srebrnego Chabra, czyż nie? - spytałem, szukając oznak protestu ze strony najwyższego basiora. Nie zauważyłem, był na to obojętny.
— Agrest. Kiedyś był jednym z nas... - westchnął cicho inny wilk, ciemnoszary. Pokiwałem lekko głową w podświadomym geście zrozumienia.
— Ale chyba nie macie więcej konkurentów? Na szczęście tacy podelcy nie są zbyt pospolici. Będę na przyszłość wiedział, z kim się nie zadawać.
— Nie, panie, my tu sami swoi, może tam z kilka mniejszych związków się błąka, błąkało... - zaczął mówić trochę bełkotliwie, odkaszlnął. - A poza tym tylko WWN, pewnie już wiesz.
— Tak, z geografii akurat jestem całkiem niezły. - uśmiechnąłem się nieznacznie. Na razie tyle chyba mi wystarczy. Nie chciałem bardziej napinać atmosfery. - No, a dobrze się wam ostatnio powodzi, towarzyszu? Widzę, że zwierzyny nie brakuje. - przeniosłem wzrok na zaokrąglony brzuch wilka.
— No, wiadomo, wiosenka idzie i nie skąpi w tym roku... Za to ty, szkielecie, mógłbyś trochę opuścić brzuch, bo wygląda, jakbyś nie miał. - zaśmiał się głośno ze swojego żartu, a za jego przykładem po chwili poszli inni. - Nawet czaszkę już masz prawdziwą! Ty przypadkiem nie z drugiej strony jesteś, co? - rozległy się jeszcze głośniejsze śmiechy, a ja im zawtórowałem. - Idziesz z nami na następne polowanie, bez dwóch zdań.
Dalsza rozmowa krążyła wokół niezobowiązujących, codziennych tematów. Ślizgałem się po nich jak ryba w wodzie, całkowicie już odprężony po dość nieprzyjemnym poranku. W końcu późnym popołudniem moim oczom ukazał się spory płat gołej ziemi (jak na las) przed szerokim wejściem do jaskini. Jesteśmy na miejscu.
Ciąg Dalszy
Nastąpi
2176 słów *pada na klawiaturę*khxg s
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz