Niebo przybierało barwy ciemniejącego, dostojnego błękitu, złota i przeróżnych odcieni pomarańczu. Słońce świeciło dziś wyjątkowo jasno, swoimi długimi, strzelistymi promieniami celując pomiędzy gałęzie drzew, by przedostać się do niskich, leśnych kwiatków.
Popatrzyłem na ziemię. Roślinki wydawały się tak kruche, jak gdyby spadająca gałązka mogła bezpowrotnie zakończyć ich życie. A przecież nie byłaby to prawda.
Podniosłem wzrok. Stałem przed jaskinią, której cieniste, nierówne ściany pokryte zgniłozielonym mchem zapraszały do wejścia, dającego przyjemne poczucie odnalezienia kawałka cienia i chwili spokoju w tym zabiegany, zdominowanym przez światło świecie.
Gdy zobaczyłem, jak wychodzi z wewnątrz, uśmiechnąłem się. Nie zdziwiłem się jednak, gdy nie odwzajemniła tego znaku. Wyglądała na zmęczoną, ale byłem niemal pewien, że w jej wnętrzu musiał być zgromadzony aż nadmiar energii. Wtedy też po raz pierwszy tego dnia przyszło mi do głowy, że konieczność odebrania Talazy z jaskini medycznej ma pewne dobre strony. Mogłem przynajmniej być spokojny. O co? Nie byłem pewien, ale i nie dociekając wiedziałem, że jakiekolwiek wątpliwości nie są w tym przypadku bezpodstawne.
- Rozumiem, że wolałabyś wyjść stąd jakoś inaczej - szliśmy obok siebie już przez dłuższą chwilę. Przeniosłem wzrok przed siebie i popatrzyłem w niebo. Tak, było dziś nadzwyczajnie piękne - bardziej... samodzielnie, odczuć wolność i takie tam - chrząknąłem, marszcząc brwi i starając się zabrzmieć jak najbardziej formalnie - ale takie są procedury. Moim obowiązkiem jest doprowadzenie cię do aresztu. Być może lepiej cię teraz znam, nie myśl, że to moja decyzja... ale...
- Skończyłeś? - wykorzystując moją chwilę zawahania, przerwała sennie - chciałabym raczej usłyszeć, że wiesz co zrobić, abym wcześniej stamtąd wyszła.
- Postaram się zrobić, co w mojej mocy.
Stojąc pośrodku jaskini wojskowej WSC, przyglądałem się białej do połowy kartce, na której szybko pojawiały się kolejne czarne litery, zapisywane sprawnym szponem Mundusa.
- No - Przebiegł wzrokiem po nowych zdaniach, po czym wstał i rzucając mimochodem - muszę wam to czytać? Nie, kogo to interesuje - wcisnął ją w szparę, w której piętrzyły się sterty innych dokumentów.
- I co teraz? - zapytała. Muszę szczerze przyznać, że chociaż nie spodziewałem się wybuchu emocji, nie podejrzewałem tym bardziej, że będzie w stanie zabrzmieć jak osoba silnie znudzona. Cóż, nie pierwszy i być może nie ostatni raz mnie zaskoczyła.
- Powodzenia na nowej drodze życia - jak zwykle, gdy uśmiechał się w ten sposób, lekko zmrużył oczy. Mimowolny uśmiech pojawił się również na moim pysku.
Spojrzałem na Talazę. Była wolna. A więc teraz już oficjalnie przestało łączyć mnie z nią cokolwiek. I nie wiem dlaczego, coś ścisnęło mnie w gardle i sprawiło, że połowa mojej duszy nagle zawisła nad przepaścią, utrzymywana na cienkiej nitce.
A więc była wolna. Jak bezsensownym wydało się nagle to, że jedyne, co wcześniej trzymało ją przy mnie, było po części moim sztywnym obowiązkiem, a po części zwykłym, w zasadzie nieszczęśliwym przypadkiem.
I nie tylko to. Wszystko - wydało się nagle trochę bardziej bez sensu.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz