Ostatnie rozmyte, świetliste znaki na niebie zanikały, dając do zrozumienia, że tą wczesno-letnią porą kończy się wieczór, a zaczyna noc.
Oparłszy pysk na nadgarstkach, leżałem w ciemności, na piasku, pod krzewem jałowca. Wypatrywałem małych, śmigłych jak jaskółki nietoperzy, a gdy mój wzrok już jakiegoś napotkał, leciał za nim po czystym niebie aż zmieszał się z czarnymi gałęziami i ich drżącymi na chłodnym wietrze liśćmi.
Z jednej strony, tak bardzo, bardzo chciałem wstać i nawet nie pójść, pobiec ile sił w nogach, w miejsce, w którym była jakakolwiek szansa na spotkanie z Talazą. Na myśl przychodził mi morski brzeg. Albo bliżej nieokreślona plama lasu wskazana przez intuicję. Z drugiej strony, byłem pełen dziwnych oporów. Dlatego też minęła minuta, minuty, potem może i dłużące się strasznie kwadranse, a ja leżałem cały czas w tej samej pozycji, czując, że moje ciało coraz bardziej rozpaczliwie zaczyna dopominać się choćby drobnego ruchu.
Przymknąłem oczy.
Zacząłem już zbierać się do wstania, rozciągnięcia chyba obolałych już od leżenia mięśni i ruszenia prosto przed siebie, ale w jednej chwili coś ukłuło mnie jak zdesperowana pszczoła.
Nie powinienem tego robić. Talaza nie jest... sam nie wiem już, co myśleć. Gdy ją widzę, zaczynam mieć wrażenie, że istnieje tylko tu i teraz, Talaza i ja. Jej historia i wpleciona w nią moja, zagubiona dusza szukająca dla siebie miejsca.
Potem zajmowałem się obowiązkami, wieczorem wracałem do domu. Pracę przerywały mi tylko nieliczne obrazy jej odległych oczu. I ostatnio jakoś coraz częściej przybierały tam ponury, nieżyczliwy wyraz. Przy każdym takim przebłysku coraz bardziej bolało mnie serce.
Nie, nie pójdę do lasu, postanowiłem, lecz jeszcze zanim skończyłem mówić do siebie w myślach te słowa, nadeszla kolejna fala wątpliwości. Co, gdybym nie poszedł? A jeśli narawdę czeka?
Otworzyłem oczy.
Podniosłem wzrok. Ktoś cicho stąpał po suchym igliwiu.
- Co tu robisz? - zapytałem szeptem, widząc Mundusa, sprawiającego dziś to dziwnie czarujące wrażenie, które zaczynało mu towarzyszyć tylko w niektórych, rzadkich sytuacjach. Położył na ziemi iskrzący wśród nocy swoim pięknem kwiat i uśmiechnął się lekko, przez chwilę patrząc na mnie lekko nieobecnym wzrokiem.
- Pomyślałem, że może jeszcze zdążę ją spotkać, zanim wróci z polowania.
- Kogo? - mruknąłem podejrzliwie, ale zaraz zreflektowałem się. Skinąłem głową i zamilkłem, przez moment niczego nie mówiąc. Wreszcie nerwowo wciągnąłem powietrze i dodałem, równie cicho, co wcześniej - słuchaj... czemu ty właściwie ciągle to robisz?
- To bez sensu, prawda? - przerwał mi delikatnie, po czym odwrócił wzrok - ale czy nasze działania muszą być zero-jedynkowe? Zawsze kończyć się, za przeproszeniem, zyskiem?
- To pytanie retoryczne?
- Zależy, jak głęboko wierzysz w odpowiedź.
- W porządku. Ale, nie obraź się, czy warto z takim zacięciem obdarowywać kwiatami kogoś, kto nawet cię nie lubi?
- Nie każdy ma szansę zostać w życiu dzielnym rycerzem Szkiełkiem i móc dumnie prężyć pierś wśród westchnień.
- Bzdura! - prychnąłem, z urazą podnosząc głowę - szczerze cię pytam. Szczerze mi odpowiedz.
- Zupełnie szczerze? Kiedy jakiś czas temu zdychałem sobie w jaskini szpitalnej z pokrojonymi żyłami, absolutnym dołkiem psychicznym i lekką hipotermią, miałem tak dużo czasu, że zacząłem zupełnie inaczej myśleć o pewnych rzeczach. Na przykład polubiłem kwiaty. Skończyły się te rozmyślania i ta sympatia co prawda, gdy tylko pierwszy raz wyszedłem ze szpitala, ale przypomniałem sobie, jak... długa historia, i przyszło mi do głowy, że naprawdę przyjemnie jest czasem popatrzeć na taką barwną roślinkę. I widzisz, gdy zobaczę jakiś ładny kwiatek, po prostu zanoszę go Etain, niech też popatrzy - podniósł w szponie gałązkę, zwieńczoną kilkoma niewielkimi, rubinowozłotymi kwiatami - to na przykład różanecznik.
- To za proste - wstałem powoli i otrzepałem się, czując ulgę rozchodzącą się po wszystkich mięśniach.
- A czego byś chciał?
- Nie wiem. Mam zbyt dużo wątpliwości.
- Wybacz... myślisz o Talazie?
Rzuciłem mu posępne spojrzenie.
- Kiedy nadejdzie czas, żeby ostatecznie się ich pozbyć? - zapytał, przenosząc kwiatek w moją stronę i kładąc go przede mną - może tobie bardziej się przyda.
- Myślisz... - położyłem uszy po sobie - czy oby to nie będzie dziwne gdy tak nagle...
- Czy to nie dziwne, że niestabilny psychicznie czaplo-kogucik musi wyjaśniać ci, że kobiecie nie da się wręczyć zbyt wielu kwiatów? - mruknął, patrząc na mnie spode łba. Przez chwilę układałem myśli.
- Co mam jej powiedzieć? - po kryjomu przełknąłem śliną - w życiu nie dałem jej kwiatka. Nawet o tym nie pomyślałem.
- Gdybym cię nie lubił, doradziłnym pewnie, żebyś wytłumaczył to uczczeniem Święta Niepodległości w Timorze Wschodnim. Ale cię lubię, więc daruj to sobie. Nie byliście przypadkiem umówieni dziś wieczorem? To nie karz jej czekać.
- A skąd ty to w ogóle... - iskierka podejrzliwości, która wcześniej zagościła w moich oczach, wybuchła teraz żywym płomieniem.
- Rozmawialiście o tym pod jaskinią wojskową, przyjacielu.
Jeszcze raz popatrzyłem na ową niecodzienną zdobycz. I w końcu poczułem coś na kształt wrażenia, że nie mogłem podjąć lepszej decyzji.
Po chwili byłem już w drodze. Kłusując przed siebie, dosyć długo przemierzałem las, w poszukiwaniu tej jednej, zaginionej duszy. Nie bacząc już na konkretną porę, o której mieliśmy się spotkać, wiedziałem, że i tak jestem spóźniony.
Minęło pewnie dobre ponad pół godziny. Starając się nie tracić nadziei, byłem w trakcie rysowania w pamięci mapy naszych terenów i wyznaczania dalszej trasy. W pewnej chwili, zanim jeszcze zorientowałem się, co skłoniło mnie do takiego ruchu, zwolniłem, a następnie zatrzymałem się. Moje myśli powróciły w miejsce, w którym powinny być, przynajmniej częściowo, cały czas. Rozejrzałem się i dopiero teraz poczułem. Oto ona, znajomy zapach.
- Talazo? - z niesłyszalnym westchnieniem podszedłem do wadery, kładąc przed sobą gałązkę różanecznika.
- Znalazłeś - w ciemności dostrzegłem zwrócone ku mnie oczy.
- Myślałem, że znajdę cię nad morzem. Przepraszam, jeśli długo czekałaś - uśmiechnąłem się nie do końca zręcznie, czując, że najwyższy czas zapaść się pod ziemię. Dopiero gdy mój wzrok napotkał jasne płatki leżące pomiędzy nami, na chwilę zapomniałem o niecodziennej fali wstydu, która ogarniała mnie przez cały czas, zebrałem się na troszkę więcej odwagi i wydusiłem cicho - to dla ciebie.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz