Deszcz robi kap kap kap na liściach. Ulewa robi SZSZSZSZSZSZSZ wystarczająco głośno, żeby trzymać wilka całą noc na nogach. Nie wspominając, że deszcz przyjemnie masuje zmęczone i zgrzane po podróży mięśnie, a ulewa przemacza wszystko do suchego włoska, pozostawiając podróżnika zupełnie przemokniętego i zmarzniętego.
Do diaska z tą pogodą, pomyślał do siebie Paketenshika, chowając się głębiej pod drzewo, które wcale nie stanowiło ochrony przed zacinającym deszczem. Gdybym mógł ją kontrolować, albo chociaż opóźnić, nie musiałbym moknąć tuż pod jakimś starym, na wpół uschniętym drzewem.
Pakiemu nie chciało się w ogóle udawać, że ta sytuacja go nie dobiła. Nie najadł się królikiem, przemarzł, zmókł do suchego włoska, serio, kogo by to wszystko nie dołowało? Do tego robiło się powoli ciemno i jeśli nie znajdzie porządnego schronienia, może nabawić się poważnego choróbska. Nie miał na to czasu. Naprawdę, nie miał czasu chorować. To nie było w jego stylu.
Wziął głęboki oddech, najgłębszy, na jaki mógł sobie pozwolić przy tej zimnej pogodzie. Ulewa w końcu musiała się przerzedzić chociaż na moment, który on będzie mógł wykorzystać, żeby uciec do lepszego schronienia. Jakiejś nory, jaskini czy czegokolwiek. Gdzie będzie mógł się schować, wyschnąć, ogrzać i wreszcie zasnąć bez ciągłego szumienia kropel wody o zielone liście drzew. Już go głowa od tego bolała.
Tak, to brzmiało jak plan.
Szkoda, że wykonalny tylko, jeśli niebiosa się nad nim zlitują.
A na to się jak najbardziej nie zapowiadało.
– Jak ja nie lubię ulew – szepnął cicho, próbując uspokoić myśli. Nie znosił, nienawidził. Przynosiły zbyt dużo wody na raz, niszcząc otoczenie, zamiast je pojąc. I męcząc podróżujące wilczki. Zła ulewa. Niedobra. A sio.
Oczywiście, opad atmosferyczny nic sobie nie robił z odstraszania ze strony rudego basiora i dalej rozlewał swoją zabójczą wodę po okolicach. Szszszszszsz, śmiały się liście. Jesteś do bani, mówiły. Nikt cię nie będzie szanował, wilczy lisie, ośmielały się szydzić.
A Paketenshice wszystkie te śmiechy, chichy, szydzenia wisiały daleko nad głową. Dosłownie i w przenośni. Jego własne poczucie wyodrębnienia ze względu na dziwną przeszłość nie mogło przecież dyktować, jaką on sam ma wartość. Bo przeszłość nie ma wpływu na to, jakim wilkiem jesteś, jeśli starasz się wystarczająco mocno.
Drzewa wokoło ociekały deszczową wodą, na ziemi robiły się coraz większe i gęstsze kałuże. Gleba szybko zamieniała się w płynące błoto. Trzeba było stąd uciekać, zanim go zaleje i zdechnie podtopiony opadem atmosferycznym, który nie ma prawa zabić zdrowego, sprawnego wilka. Mowy nie ma. Neh-eh, ulewa nie może wygrać.
< C.D.N. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz