piątek, 26 czerwca 2020

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 4

Lekki wietrzyk muskał mi sierść, słońce grzało coraz mocniej mimo przeminięcia punktu kulminacyjnego, a ja czułem, że jestem po prostu szalenie zainteresowany tym, że pogonili jelenia tak, że aż się potknął i fikołka wyrżnął. Wtrąciłem więc w pewnym momencie, odbiegając zupełnie od tematu:
— Chłopaki, a znacie tu jakiegoś dobrego medyka? Od pewnego czasu strasznie mi dokucza kolano... chyba trochę je przeciążyłem. - mruknąłem, spoglądając wymownie na prawą tylną kończynę.
— A, po ziółka to prosto do jaskini medycznej i już. Podadzą ci je paniusie jak na srebrnej tacy. - zaśmiał się Garel, a reszta mu przytaknęła.
— Myślałem raczej o czymś mocniejszym. - sprecyzowałem, siadając wygodniej. Łapy zaczynały mi już sztywnieć.
— Hm, w takim razie najlepiej do Barna, ma swoje fioły, ale jeżeli ufasz magii, to nikogo lepszego nie znajdziesz... - wilk wzruszył ramionami, wylizując ostatnie kropelki napoju z dna. Wtedy zauważyłem ją w oddali, chichoczącą wraz z dwiema towarzyszkami i kręcącym się wokół nich rudo-szarym basiorem. Puściła mi oczko, a ja uniosłem lekko kąciki warg, usatysfakcjonowany.
— Barn, Barn. - powtórzyłem z zaciekawieniem. - Gdzie mogę go znaleźć? - spytałem, unosząc brew. Co najlepsze, nie było to widoczne pod czaszką. Właściwie mogłem teraz wykrzywiać się do nich wszystkich i nikt by się nie zorientował.
— Mieszka w górach, na odludziu.
— Ciekawe, jak tam zamierzasz dotrzeć z tym kolanem. - skomentował Anosit ze śmiechem, a inni szybko mu zawtórowali.
— W takim razie, przyjacielu, możesz pójść tam za mnie. - zripostowałem stanowczym, ale żartobliwym tonem. Opróżniłem naczynie do końca, po czym wstałem, otrzepałem się i pożegnałem z towarzyszami. Ruszyłem w stronę tria wader, przy okazji notując figury Kwazara i Derguda dyskutujących o czymś zawzięcie. Uśmiechnąłem się tylko lekko i przysiadłem się do wilczyc. Dialog nie trwał długo, pomimo początkowej ironii wystarczyło kilka znaczących słów i mrugnięć, by opuścić dolinę w towarzystwie Lidki. Czerwona wadera przejęła prowadzenie, lecz droga do niewielkiej, acz ładnie urządzonej jaskini nie zajęła nam długo. Wskoczyłem przed wilczycę i szybkim ruchem przyparłem ją do ściany, zmuszając do położenia się na ziemi i stając się tym samym rządcą kierującym sytuacją, po czym swobodnie dałem upust swym żądzom. Zaskoczenie u samicy również prędko zostało zastąpione przez kokieterię i ponętność, czas jakby się zatrzymał. Tylko dwoje splecionych ze sobą, gorących ciał... Brakowało mi tego. Wreszcie zdyszany zsunąłem się z towarzyszki, a wadera w tym samym momencie obróciła się na grzbiet, przyciągając mój pysk jeszcze raz do delikatnego, krótkiego pocałunku.
— Zadowolony? - mruknęła już zupełnie naturalnym, obojętnym tonem, jednak nie robiło mi to różnicy.
— W siódmym niebie. - odparłem, zdejmując jej łapę z mojego barku.
— Upadek z tej wysokości może być bolesny. - uśmiechnęła się zadziornie. - Ty też byłeś całkiem niezły. - mruknęła, odwracając się bokiem. Nie widząc większego oporu z jej strony, położyłem się obok.
— Wierzę, że masz dobre porównanie. - rzekłem dwuznacznie, bawiąc się kosmkiem jej futra.
— Cóż, koleżanki mi go zazdroszczą. - odparła Lidka.
— A Dergud?
— Jest bardziej doświadczony. - odpowiedziała lakonicznie wilczyca, po czym dodała: - Ale mniej ognisty.
— Na co dzień też? - zmrużyłem oczy, z całej siły nakierowując intencje wilczycy.
— Cóż, nie lubi ryzyka, ale też konkurencji. Właściwie chyba tylko Kwazarowi ufa. Ile masz lat? - zmieniła nieoczekiwanie temat.
— Trzy. A ty?
— Cztery.
— Wychowałaś się tutaj? - bardziej stwierdziłem niż spytałem. Czerwona wadera obiegła powoli wzrokiem grotę, zatrzymując się na dłużej przy wyjściu, po czym odparła:
— Tak. - pokiwałem głową, zostawiając temat reszty członków rodziny nietknięty. Może mógłbym dowiedzieć się więcej o konfliktach w przeszłości watahy ze strony żywego świadka, nie kroniki, którą planowałem jeszcze dzisiaj przestudiować. Tylko po co? Nic ciekawego prócz patetycznych opisów.
Z równym patetyzmem zawył generał, a za jego przykładem poszli wojownicy. Dziesiątki par oczu rozjarzonych nienawiścią i żarem spotkało się, gdy poukrywani w leśnych zaroślach wyskoczyli i rozpoczęli szarżę. Ta wiekopomna scena nie trwała jednak dłużej, niż kilka sekund, gdyż zaraz przeciwnicy po kolei zwarli się w walce i kolumny wojsk zmieniły się w istne mrowisko, kłębowisko fruwającej sierści, kłów, pazurów i krwi. Wrogowie nie mieli szans, dla Atsume było to jasne już od początku -  atakowali chaotycznie, często w kilku, marnując energię. Znów przeniósł wzrok pełen podziwu na Dango. Brat rozprawił się już z jednym szarym basiorem, a teraz siłował się z większym, o niebieskawym zabarwieniu futra. Miał ochotę krzyknąć i zagrzać go do walki, okazać mu swoje wsparcie. Czy on też ma szansę kiedyś tam stanąć, a jego potomstwo będzie go obserwować z tego samego miejsca? I tak miał szczęście, że się prześlizgnął, młodsi nudzili się w obozie. Sama bitwa go nie interesowała, ale nie mógł przepuścić okazji do obejrzenia starszego brata w akcji.
— Wow, patrz, ten to chyba dowódca. Amira sobie nieźle radzi. - rzekł Xavier, wskazując łebkiem na swoją siostrę wgryzającą się w kark rudemu wilkowi. Eothar pokiwał głową z uśmiechem. Szala zwycięstwa zaczęła się już wyraźnie przechylać na ich stronę, choć przeciwnicy wciąż atakowali zażarcie. 
Wróg przewrócił Dango na grzbiet. Ten ledwo mu umknął, jednak prędko rzucił się na wilka z boku, drapiąc zacięcie. Przetoczyli się parę razy, po czym po krótkich podchodach ponownie się zwarli. U niebieskiego widać było zmęczenie walką. Wtedy coś się zmieniło. Obok znalazł się Trodar, towarzysz brata z tej samej grupy, rywalizujący z Dango o awans na starszego szeregowca, niespodziewanie uśmiechnął się lekko, odpychając od siebie przeciwnika. To był moment, mrugnięcie powieki, podstawiona noga, utrata równowagi, kły zatopione w szyi basiora i fontanna krwi plamiąca wszystko dookoła. W pierwszej chwili szczeniak skamieniał, niemo przyglądając się scenie, w zwolnionym tempie przesuwającej się wciąż i wciąż przed oczami. Potem z krzykiem rzucił się przed siebie, ignorując powstrzymującą łapę przyjaciela. Niczym strzała z łuku pomknął przez pole, ledwo unikając zdeptania, i z całej siły płynącej z adrenaliny odbił się tylnymi łapami od ziemi, by wskoczyć na kark basiora, po czym wgryzł się w niego z furią. Zdezorientowany Trodar okręcił się nagle, strzepując intruza. Atsume zatrzymał się gwałtownie na leżącym wojowniku, mocząc futro w wypływającej krwi. Brat patrzył już przed siebie niewidzącym wzrokiem. Śmierć była bolesna, lecz szybka. Śmierć była nieodłączną częścią życia, nie mógł mieć do niej za to pretensji. Zdrady nie mógł znieść. Obiecał sobie, że jego zemsta będzie od niej gorsza.
— Do zobaczenia. - rzekłem, zbierając się do wyjścia, zanim rozmowa się przeciągnie. Wadera nie ruszyła się z miejsca, rzucając mi tylko ostatnie spojrzenie.
— Do zobaczenia.
Na zewnątrz zerwałem wiciokrzewu i ułożyłem obok wejścia do jaskini. Pokiwałem z zadowoleniem głową i biegiem ruszyłem przez chaszcze - drzewostan był tu zbyt przerzedzony, by dało się szybko przemieszczać górą.

1037 słów
CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz