Cichy, zduszony krzyk, który wydobył się
przez ściśnięte wargi, był dźwiękiem tak osobliwym, jak odpychającym. Człowiek
zgiął się w pół, przyciskając dłoń do lewej połowy twarzy. Spomiędzy jego
palców dostrzegałam, że skóra w tym miejscu zabarwiła się na bladoczerwoną
barwę. Narząd wzroku, który stał się centrum ataku, ukryty pod cieniami smukłej
dłoni, zdawał się rzeczywiście zniknąć, jednak prawe oko, jasne jak moje,
drżące w oczodole i straszące czernią rozszerzonej ze strachu źrenicy nadal
świdrowało mnie w niedowierzaniu. Mężczyzna drżał tak mocno, że ledwo był w
stanie utrzymać broń w swej prawej ręce, co dopiero jej użyć.
Chcąc dokończyć dzieła, wycelowałam w jego drugie oko łapą,
starając się posłać w ten niewielki cel całą ciemność, jaką potrafiłam
okiełznać mocą, w tym momencie zdawało się jednak, że nie dysponowałam
najmniejszą jej ilością. Postanowiłam więc zakończyć sprawę manualnie,
wyrywając z ludzkiej ręki broń, nim kończyna zdołała odzyskać nad nią panowanie.
Pchnąwszy mężczyznę w świeżą trawę, szybko odskoczyłam, by
przygotować się na jego następny atak.
Jak się okazało, nigdy już nie nadszedł.
Człowiek zdawał się usnąć z głową utkwioną w pachnącej wiosną zieleni. Nie
zastanawiając się nad jego dokładnym stanem, opuściłam polanę, by poszukać
trzeciego z tropiących mnie mężczyzn. Walki toczyły się szybko, zdawało się, że w ułamku
sekundy, kiedy jednak przychodził ich koniec, cała sprawa zaczynała się
przedłużać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz