poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Żadnych domysłów, żadnego żalu.
Ciało uleczyło się samoistnie, a blask księżyca, chłód nocy oraz ciepłe światło rodzącego się świtu dokończyły sprawę duszy. To takie proste. Bałam się, że już stąd nie wyjdę, a jednak wystarczyło tylko postawić pierwszy krok. Przez ciernie do kwiatów. Przez mrok do światła.
Teraz wystarczyło tylko iść dalej.
Czy gdyby twoja dusza ozdrowiała... ty też w końcu byłabyś zdrowa?
Szkło, czy tak słabo mnie znasz? Ja nigdy nie będę zdrowa.
A jeśli myślisz, że nie ozdrowieje, czy mogłabyś spróbować przyjąć połowę mojej?
To nie lekarstwo, a maskowanie objawów.
Ale to sposób, w jaki żyję.

Stanął tak blisko, że doskonale czułam jego zapach. Wstrzymałam oddech, jakby oszołomiona intensywną wonią.
Przecież już to robiłaś.
Polizałam go po pysku. Chciałam to zrobić delikatnie, jednak gdy złamałam dzielący nas dystans, naraz pękły wszystkie napięte struny; dziwna tęsknota, nagłe wspomnienie kazały mi posmakować go bezzwłocznie i chciwie.
Ledwo poczułam na języku iskierkę ciepła. Odsunęłam się, wbijając spojrzenie w jego oczy, by tam poszukać odbicia życia w tej rzeźbionej postaci.
Marmur jest piękny, ale w gruncie rzeczy to tylko kamień.
Zostań ze mną.
- Idź do brata – wyrzuciłam przez ściśnięte gardło, po czym odwróciwszy się od światła, postawiłam pierwsze kroki w ciemność.
Chciał mnie zatrzymać, jakby miał coś jeszcze do dodania. Jakby nasza sprawa była kolejnym zadaniem, które stanęło przed funkcjonariuszem prawa i które musiał za wszelką cenę doprowadzić do końca.
Odsunęłam się w głąb jaskini. Oparta o kamienną ścianę, odwróciłam wzrok od rodzinnej sceny, nie zwracałam też uwagi na resztę stada. Tu na ziemi chorzy cierpieli i umierali, ale moja dusza unosiła się wysoko ponad tym wszystkim jak para wodna, zdając się lada moment przebić przez kamienne sklepienie jaskini medycznej. Co jakiś czas ocierałam tylko oczy, w których szkliły się niewielkie krople łez, raz czy dwa odgarnęłam też włosy z rozgrzanego czoła.

Wraz z rozpoczęciem podróży słońca ku zachodowi przybyły kolejne dobre wieści. Medyczka, która powróciła na obchód, oświadczyła, że skończył się u mnie pierwszy atak choroby. Jeśli za kilka dni objawy nie powrócą, znowu będę wolna.
Wzruszona, przerażona i szczęśliwa, pierwszy raz zachowywałam się jak wzorowy pacjent. Nie protestowałam, nie szarpałam się ani nie psioczyłam, kiedy medyczka opatrywała mi rany. Słuchałam jej słów w pełnym skupienia milczeniu, niemym posłuszeństwie.
Oczywiście, że mnie wypuszczą. W natłoku obowiązków medyczka nie będzie miała czasu, by zajmować się takimi błahostkami, pewnie nawet dokładnie mnie nie obejrzy przed ostatecznym kopnięciem mnie w zad.
Ten wieczór również spędziłam przy wyjściu. Leżąc na brzuchu, patrzyłam na zachodzące słońce, nie mogąc ściągnąć z pyska pełnego satysfakcji, ostrego uśmiechu.

< Szkło? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz