Ciało uleczyło się samoistnie, a blask księżyca, chłód nocy
oraz ciepłe światło rodzącego się świtu dokończyły sprawę duszy. To takie
proste. Bałam się, że już stąd nie wyjdę, a jednak wystarczyło tylko postawić
pierwszy krok. Przez ciernie do kwiatów. Przez mrok do światła.
Teraz wystarczyło tylko iść dalej.
Czy gdyby twoja dusza ozdrowiała... ty też w końcu byłabyś
zdrowa?
Szkło, czy tak słabo mnie znasz? Ja nigdy nie będę zdrowa.
A jeśli myślisz, że nie ozdrowieje, czy mogłabyś spróbować
przyjąć połowę mojej?
To nie lekarstwo, a maskowanie objawów.
Ale to sposób, w jaki żyję.
Stanął tak blisko, że doskonale czułam jego zapach.
Wstrzymałam oddech, jakby oszołomiona intensywną wonią.
Przecież już to robiłaś.
Polizałam go po pysku. Chciałam to zrobić delikatnie, jednak
gdy złamałam dzielący nas dystans, naraz pękły wszystkie napięte struny; dziwna
tęsknota, nagłe wspomnienie kazały mi posmakować go bezzwłocznie i chciwie.
Ledwo poczułam na języku iskierkę ciepła. Odsunęłam się,
wbijając spojrzenie w jego oczy, by tam poszukać odbicia życia w tej rzeźbionej
postaci.
Marmur jest piękny, ale w gruncie rzeczy to tylko kamień.
Zostań ze mną.
- Idź do brata – wyrzuciłam przez ściśnięte gardło, po czym
odwróciwszy się od światła, postawiłam pierwsze kroki w ciemność.
Chciał mnie zatrzymać, jakby miał coś jeszcze do dodania.
Jakby nasza sprawa była kolejnym zadaniem, które stanęło przed funkcjonariuszem
prawa i które musiał za wszelką cenę doprowadzić do końca.
Odsunęłam się w głąb jaskini. Oparta o kamienną ścianę, odwróciłam
wzrok od rodzinnej sceny, nie zwracałam też uwagi na resztę stada. Tu na ziemi
chorzy cierpieli i umierali, ale moja dusza unosiła się wysoko ponad tym
wszystkim jak para wodna, zdając się lada moment przebić przez kamienne
sklepienie jaskini medycznej. Co jakiś czas ocierałam tylko oczy, w których
szkliły się niewielkie krople łez, raz czy dwa odgarnęłam też włosy z
rozgrzanego czoła.
Wraz z rozpoczęciem podróży słońca ku zachodowi przybyły
kolejne dobre wieści. Medyczka, która powróciła na obchód, oświadczyła, że skończył się u mnie pierwszy
atak choroby. Jeśli za kilka dni objawy nie powrócą, znowu będę wolna.
Wzruszona, przerażona i szczęśliwa, pierwszy raz
zachowywałam się jak wzorowy pacjent. Nie protestowałam, nie szarpałam się ani
nie psioczyłam, kiedy medyczka opatrywała mi rany. Słuchałam jej słów w pełnym
skupienia milczeniu, niemym posłuszeństwie.
Oczywiście, że mnie wypuszczą. W natłoku obowiązków medyczka
nie będzie miała czasu, by zajmować się takimi błahostkami, pewnie nawet dokładnie
mnie nie obejrzy przed ostatecznym kopnięciem mnie w zad.
Ten wieczór również spędziłam przy wyjściu. Leżąc na
brzuchu, patrzyłam na zachodzące słońce, nie mogąc ściągnąć z pyska pełnego
satysfakcji, ostrego uśmiechu.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz