Wyszłam na spacer w promieniach wschodzącego słońca. Las był
naprawdę cudownym miejscem, gdzie każdy element przyrody dawał znaki życia.
Gdzieś na dole przebiegła mysz, wysoko wśród drzew przeskoczyła wiewiórka, w
ściółce mrówki szukały czegoś do jedzenia. Liście poruszały się na wietrze,
więc nawet drzewa, zazwyczaj nieruchome, dziś sprawiały wrażenie, jakby nie
mogły się oprzeć pięknemu słońcu. Byłam też ja, niebieskooka wadera z szarym
grzbietem i śnieżnobiałymi łapami, które bezlitośnie szybko się brudzą. Biegłam
wąską ścieżką w poszukiwaniu idealnego miejsca na moje najbliższe treningi. To
ciekawa historia, jak odkryłam, że moja praca nie ma prawa tak łatwo się
zakończyć. Biegłam za szarakiem, normalna sprawa, ostatnio nie jem nic, poza
zającami. Źle zaczęłam pościg, przez to wyprzedzał mnie o kilka długości.
Bardzo się namęczyłam, żeby zmniejszyć odległość. Zwierzak wywiódł mnie w krzaki,
gdzie miał nadzieję, że małe rozmiary umożliwią mu ucieczkę. Jednak to nie
rośliny sprawiły, że wróciłam głodna. Na mojej drodze znikąd pojawiła się
wielka kłoda. Szarak z łatwością ją przeskoczył, a ja mimo to, że wybiłam się w
idealnym momencie, zawisłam jak zwłoki na przeszkodzie. Przytłumiona
niespodziewaną falą bólu, widziałam tylko puchaty ogon uciekającego obiadu. Tak
dłużej być nie może. Muszę poćwiczyć swoją zwinność, tylko potrzebuję jakiegoś
odpowiedniego miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz