czwartek, 2 kwietnia 2020

Od Talazy CD Tiski - ''Biała Noc''

Pomarańczowy wieczór połączony z długą, srebrno-granatową nocą zamykał się w doskonałym kole tłustego jedzenia, napojów i szaleństw na parkiecie. Muzyka była przednia, chociaż nim zdążyłam zadać sobie pytanie, kto tak właściwie ją wykonywał, stałam się na tyle pijana, że przestało mnie to zupełnie obchodzić, tak czy tak nie znałam przecież praktycznie nikogo z tej szaroburej bandy. Niemniej energetycznie wykrzykiwałam z tłumu słowa powtarzanego po raz któryś refrenu razem z wokalistą, czasem też kończąc z nim zwrotki słowami, których rymy akurat zdawały mi się adekwatne. Krzyczałam, ile chciałam i co chciałam, w końcu to była moja noc, noc dziewczyn, przyjaciółki bawią się razem!
W takie noce pije się podwójnie, dlatego raz po raz prowadziłam rudą i szarą koleżankę do kamiennego stołu, gdzie zgodnie wlewałyśmy sobie w gardło różnego rodzaju napoje, aż wczesnowiosenna noc zaczęła wydawać się ciepła jak środek lipca i jasna jak ogniki w oczach podpitych koleżanek.
Z głośnym śmiechem na pysku ruszyłam na parkiet, pewna, że tuż za mną szły Kara i Tiska. Dopiero pod koniec piosenki zdałam sobie sprawę, że było inaczej, a w moje serce szybkim ukłuciem wkradło się to słynne uczucie samotności wśród tłumu. Złagodziłam je wpadnięciem w objęcia pierwszego lepszego basiora. Wtulona w jego zmierzwione futro dotrwałam do końca piosenki, potrzebowałam też połowy kolejnego utworu, by wreszcie się od niego odkleić i wyruszyć na poszukiwanie zaginionych wader. Przepychając się przez tłum, szukałam w morzu zapachów tych dwóch konkretnych woni, w głowie już układając sobie w kolejności słowa, którymi wygarnę Karze i Tisce za takie zostawianie mnie samej na imprezie. Coś mi się przecież mogło stać!
Nie pamiętałam drogi, którą przebyłam, w pewnym momencie ocknęłam się jednak naprzeciwko dwóch znajomych wilczyc. Wzięłam głęboki wdech, na końcu języka już mając pierwsze słowa mojej promiennej mowy, jednak widok szarej wilczycy przyklejonej do ziemi wybił nagle z mojej głowy wszystkie wyrazy.
- Oj, kochana… - zaczęłam na nowo, ale w tym momencie wadera zamknęła oczy z przeciągłym jękiem.
Podeszłam, by trącić ją łapą, ona jednak już nie reagowała. Spojrzałam na Karę, wyrzucając z siebie jakieś przekleństwo, w którego połowie wybuchnęłam nagłym śmiechem.
- Kara, odsuń się, może będzie wymiotować – choć ja nie mogłam powstrzymać śmiechu, na twarzy rudowłosej pojawił się tylko zaledwie cień uśmiechu.
- Dobra, dobra – pomachałam sobie łapą przed pyskiem, by się uspokoić, z trudem utrzymując przy tym równowagę – Co z nią zrobimy?
- Planowałam ją zabrać do domu – trudno było stwierdzić, czy Kara patrzy na mnie, czy może w bliżej nieokreśloną przestrzeń.
- Niee, co ty – uderzyłam nagle w błagalne tony, zerkając szybko w stronę niknącej w oddali, rozświetlonej ciepłym blaskiem polany – Mamy zawody do wygrania, proszę Kara, chodź – pociągnęłam ją za łapę, jednak ona nie dała ruszyć się z miejsca, stojąc prosto jak kamienna rzeźba.
- A co z nią zrobimy? – zerknęła w dół na Tiskę pogrążoną w pijackim śnie.
Parsknęłam cichym śmiechem, nim jeszcze zdążyła dokończyć pytanie.
- Weźmy ją ze sobą, położy się gdzieś pod drzewem. Cały czas będzie na oku, obiecuję – mówiąc to, zatoczyłam się lekko w lewo – Tylko pięć minutek, jeden występ.
Wbiłam w nią proszące spojrzenie słodkich oczu, pod którego wpływem zachichotała cicho, godząc się bez potrzeby dalszego przekonywania. Po trudzie, jakim okazało się podniesienie nieprzytomnej wadery, a potem przeniesienie jej przez dobre pół kilometra nierównego, leśnego terenu, ponownie znalazłyśmy się na Polanie Życia. Zgodnie z wcześniejszym planem położyłyśmy Tiskę pod jednym z drzew na uboczu, całą i zdrową, trochę tylko ubrudzoną po kilku potknięciach, jakie zdarzyły nam się po drodze.
W momencie, w którym ciężar opuścił moje barki, nagle zupełnie zapomniałam, w jakim celu wróciłam na miejsce zabawy.
- Aha! – zakrzyknęłam, kiedy mój wzrok napotkał jedno z ognisk dogasających w oddali – Ej, Kara! – wskazałam na nie łapą, za którą powędrował wzrok rudej wadery – Chodź, pokażę ci fajną grę z moich rodzinnych stron.
Kara z początku nie była co do tego przekonana, kiedy jednak pociągnęłam jej łapę, odstąpiła od nieprzytomnej towarzyszki i ruszyła ze mną przez Polanę Życia, która wyglądem nareszcie zdawała się naprawdę odzwierciedlać nazwę.
W połowie drogi na coś wpadłyśmy, bardziej Kara niż ja. Sprawy stały się dziwniejsze, kiedy podniosłam łeb i ujrzałam, że przeszkodą okazała się być medyczka, która wyrosła spod ziemi wprost na naszej drodze.
- Hej Kara, słuchaj, jest sprawa – oddech stojącej przed nami Etain pachniał alkoholem – Ostatnio zaginął mi skalpel. Wiesz, że to drogie i ważne rzeczy, dlatego robię małe śledztwo - Uniosłam jedną brew, posyłając przyjaciółce zdziwione spojrzenie – Ty, zdaje się, byłaś ostatnio u mnie?

< Kara? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz