Dzisiaj złapał mnie potworny leń. Legowisko w jaskini błagało mnie, żebym go nie opuszczała. Zostałam z nim, ale w głowie momentalnie zaczęły się pojawiać wyrzuty sumienia. Ukłuły mnie jak szpileczki, małe jak ziarenka, ale im dłużej nic nie robiłam, tym robiły się większe, pęczniały w mojej głowie i rozrastały się. Musiałam w końcu wyjść. Postanowiłam zrobić to szybko. Odnalazłam polanę, na której trenowałam skoki i po krótkim rozruchu zaczęłam biec sprintem po linii drzew. W mojej głowie był plan, że im bardziej będę się wysilać, tym szybciej się zmęczę i z czystym sumieniem zakończę trening. Robiłam wszystko, co było w mojej mocy. Przeskoczyłam nawet kilka razy kłodę, leżącą na środku. Z aprobatą zauważyłam, że wykonuję skok z zapasem, co było nieosiągalne na początku treningu. Wedle moich oczekiwań zmęczenie przyszło szybko, było moim sukcesem i jednocześnie zakończeniem dzisiejszej aktywności. Poświęciłam za to więcej uwagi rozciąganiu, spokojne pozycje wydłużały mięśnie i pozwalały na spokojny, głęboki oddech. Uśmiechnęłam się do siebie:
- Pokonałaś lenia, Tiska - czy to nie jest zwycięstwo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz