niedziela, 24 marca 2024

Od Agresta - „Rdzeń. Odpowiedź nie nadchodzi”, cz. 1.11


Chcesz kochać? Dobrze, kochaj, kochaj mnie jak matkę
Chcesz dotknąć? Dotknij... Aj, pech, jestem hologramem
Dalej, idź, szukaj skarbów w mojej duszy
Lecz każdy, kto tam zaszedł, zginął od zębów potwora

Kawka miała w sobie coś z ducha. Nie żebym znał temat z jakowychś osobistych doświadczeń. Po prostu przez długie miesiące jawiła mi się jako widmo, tak jak i ja byłem dla niej widmem. Rzeczywistym, ale abstrakcyjnym; wyraźnym, ale nieobecnym; oczywistym, ale nieklarownym. Uciekała przede mną jak ziarno pyłku umyka przy najlżejszym ruchu powietrza, wzbudzonym przez pszczele skrzydełko, które je goni. Za to gdy już dotknęła, dotyk jej był pewny, sprawiał wrażenie przenikającego na wskroś. Był też bezkompromisowy, a tej nocy - wszechobecny. Nad ranem ledwo wygramoliłem się ze sztywnego uścisku jej łapy, obiecując sobie następnym razem przezornie położyć się nieco dalej, by uniknąć niewygody spania przygniecionym przez spragnione ciepła ciało wilczycy. Miało to wszakże i dobre strony: nie przypominałem sobie, żeby choć jeden koszmar nawiedził mnie nocą. Nie byłem jednak pewien, czy stało się tak za sprawą łap, które leczą, czy też ani razu nie udało mi się zasnąć na tyle głęboko, by coś w ogóle mogło mi się przyśnić. W każdym razie nie miałem odwagi liczyć na to, że koszmary już nigdy nie powrócą. Naiwnym jest ciężko chory, który z dnia na dzień doświadcza nagłej, niewyjaśnionej niczym poprawy i już w myślach urządza powitanie zdrowia. Mądre głowy nie bez powodu nadały temu zjawisku nazwę terminalnej jasności umysłu.
W leniwym bezruchu przyglądałem się, jak wiatr kołysze drobnym źdźbłem suchej trawy wystającej spod śniegu. Kończąca się noc pozostawiła mnie równie niewyspanym, jak poprzednia, choć wyjątkowo nie za sprawą mar sennych. Chyba że policzyć ten, który nawiedził mnie na jawie i który upamiętnił się długim rozcięciem na podbrzuszu. Dźwigając się z ziemi jeszcze raz rzuciłem na nie okiem. Rana ładnie się zasklepiła i nie wyglądała, jakby chciało jej się jeszcze otwierać. Inaczej było niestety z tą na języku, która wciąż bolała po wczorajszej wielokrotnie przegranej walce o święty spokój. Tego poranka postawiłem sobie za cel pozwolić językowi odpocząć i zacząć się w końcu regenerować. Najwyraźniej słowa niekiedy mogą dosłownie stać się czynami, pozostawało mi więc zwyczajnie gadać trochę mniej.
Tymczasem szelest na ziemi powiadomił mnie, że nie jestem już sam.
- Dzień dobry. - Skinąłem głową, gdy złączyliśmy spojrzenia. Kawka właśnie otworzyła oczy.
- Cześć - odmruknęła sennie i przewróciła się na drugi bok.
Wydawało mi się dziwnym, jak blisko była. Mógłbym nawet dotknąć jej pyska i nie spotkałoby się to prawdopodobnie z oburzeniem. Na pytanie, jak się to stało, że tak nagle otworzyła się przede mną jak przed starym przyjacielem, a nawet kimś więcej, przychodziła szybka odpowiedź, która trochę psuła mi humor.
Wszystko to wynikło z odruchu rozpaczy. Jej rozpaczy i mojej rozpaczy.
Wilgotny, zimowy świt rozkwitał w miedzianych barwach. Duszna aura poranka nie dawała wielu znaków sugerujących co ze sobą przyniesie, mimo to rozbudzająca się jasność namawiała do rozpoczęcia nowego dnia z pogodą ducha. Dopiero gdy wraz z Kawką zaczęliśmy zbierać się, każde do swoich obowiązków, zmiarkowaliśmy, że na polanie brakuje naszej współmieszkanki.
- Jeśli gdzieś coś wiedzą, to pewnie w jaskini wojskowej - stwierdziła Kawka. - A może znowu przebalowała gdzieś noc i rano od razu poszła do pracy. Albo jeszcze śpi gdzieś w krzakach.
Westchnąłem.
- Nie idziesz przypadkiem do jaskini wojskowej?
- Nie miałam w planach, ale może dobrze byłoby się tam pojawić. A nuż będzie jakaś robota.
- A po robocie?
- A co? - Zerknęła na mnie pobieżnie.
- Zresztą, nic. Zobaczymy po robocie. Pomyślałem, że może będziesz miała chęć wybrać się na spacer. W stronę gór na przykład. - Zachowawczo spuściłem wzrok, by nie dręczyć jej zbytnią nachalnością. Nie pora była na to. - A w ogóle to wiesz co, odprowadzę cię. I tak idę dziś prosto do Agresta, mogę nadłożyć trochę drogi.
Nie szukaliśmy Wrony. Szczerze mówiąc byłem pewien, że gdy tylko dotrzemy do jaskini wojskowej, dowiemy się, że wadera do późnej nocy plotkowała tam z jakąś przyjaciółką. Albo chociaż, że ktokolwiek wie, gdzie się obecnie znajduje, że wszystko jest u niej dobrze i co najwyżej znowu zaspała do pracy.
Nikt jednak nie miał tam pojęcia, co się dzieje z Wroną. Po prostu nie stawiła się na stanowisku.
- Masz jakiś pomysł? - mruknąłem, gdy przystanęliśmy u wyjścia. Zielone gałązki rosnących wszędzie wokół jałowców wesoło migotały pod białą płachtą, która pokryła je nocą.
- Kaj też już nie wrócił.
- Kaj to spróbowałby wrócić - zniżyłem głos, a ten mimowolnie zaczął wpadać w warczenie.
- On najprędzej coś o niej wie. A może byli razem?
- Czemu postanowiła nie spać w domu? Zdaje się, miała odstawić tego debila do szpitala i wracać. Chyba, że... - Gdy powoli poruszyłem głową, zwracając ku rozmówczyni zamyślony wzrok, jej oczy już tam na mnie czekały. Popatrzyliśmy po sobie, łącząc siły wszystkich naszych czternastu szarych komórek, by ułożyć najbardziej prawdopodobny scenariusz. - Szczerze mówiąc miałem w głowie co innego, niż słuchać, czy przypadkiem nie wróciła.
- A ja przyznam się, że zupełnie o niej zapomniałam.
- Myślisz, że to mogło mieć związek...? - Odruchowo podniosłem szpony ku swojej szyi, by poluzować zawiązany pod nią płaszcz.
- Nie zdziwię się.
- Kurczę. - W głębokim zamyśleniu spojrzeliśmy sobie w oczy, jak gdybyśmy szukali wypisanego na nich rozwiązanie nieprzyjemnej kwestii. - Wiesz co, idź już do pracy. Może jeszcze zjawi się ktoś, kto będzie coś wiedział. Ja przejdę się trochę po lesie, a nuż ją spotkam.
Kawka przytaknęła.
- Szkliwo. - Nadmieniła raptem, uniesionymi brwiami sygnalizując, że to co powie, nie będzie należało do grona słów słodkich. - Tylko jak znajdziesz, to wiesz... To znaczy... Nie ufam jej.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem.
- Po prostu znam ją i wiem, jak ważne jest dla niej zdobywanie względów.
- Skąd pomysł, że również moich?
- Względów samców. Klei się do każdego. Wcześniej nic mi było do tego, ale teraz pilnuj się proszę.

Jeszcze nikt nie uchował się od moich północnych lęków
Taki prąd płynie moimi dziurkami od klucza
Tam choroba wysokości, gdzie rosną szarotki
Chcesz się tam wspiąć? Dobrze, tylko się nie zabij

- Kawka, ja też... trochę ją znam. - Jej nagła troska, skądinąd ciekawa, wydała mi się ciut zabawna. W każdym razie skutecznie połechtała moją próżność. Z oczywistych powodów nie zamierzając jakkolwiek się z tym afiszować, uśmiechnąłem się do niej łagodnie. Wilczyca spozierała na mnie bacznie, niczym wykwalifikowany wykrywacz kłamstw. - Szczęść jej boże w jej zabawach. Mnie to nie interesuje. Nigdy nie interesowało.
Jej złocista łapa oderwała się od ziemi i spoczęła na mojej piersi. Spiąwszy się lekko, spróbowałem odnaleźć w jej oczach odpowiedź na swoje nieme pytanie, ale dostrzegłem tam tylko blask niewinnego zaufania. Nie wiem nawet, skąd u licha wiem, że było to właśnie zaufanie, jeśli mogły powiedzieć mi o tym jedynie milimetrowe ruchy maleńkich mięśni na jej pysku. Ale może tak właśnie działa wzajemna znajomość. Pewne rzeczy po prostu się widzi, a potem chwali się czasami, że potrafi się czytać w myślach.
Ruszyłem dalej w trasę, a gdzieś pod skórą gnębił mnie coraz bardziej nieznośny niepokój. Wyobraźnia, nie wiedząc, czego się spodziewać, podsuwała coraz dziwniejsze obrazy. Dominowały przeczucia prowadzące w jedno miejsce.
Znalazłem ją tam, gdzie mógłbym się spodziewać. Przynajmniej gdybym na wszelki wypadek nie rozważał setki innych, często bezsensownych opcji. No bo gdzie Wronie do nocnej wycieczki na stepy? Czego by jej szukać w jaskini alf?
Było oczywiste, że jeśli rzeczywiście Kaj nie zaciągnął jej gdzieś ze sobą, spotkam ją właśnie tam; na północy leśnych ostępów, gdzie już nieraz szukała ukojenia swoich smutków. Zanim podszedłem do wilczycy, nogi na moment wryły mnie w ziemię; było bowiem nieco mniej oczywistym, że będzie leżała u stóp grobu, cała zapłakana. Coś zakłuło mnie w środku, jakby od wątroby po samo serce przedzierała się szewska igła. Pierwsze zaskoczenie minęło, otworzywszy mi drogę do manewru.
Przez głowę przeleciała mi nieprzyjemna myśl, że wycelowanie ostrza noża w wilcze serce okazuje się niekiedy łatwiejszym, niż podniesienie wilka z ziemi. Na szczęście niekiedy wilk, zaskoczony samym dźwiękiem kroków, zrywa się na równe nogi, dokładnie tak, jak Wrona w tamtej chwili. Zdążyłem podeprzeć ją, zanim znowu zderzyła się ze skamieniałym od mrozu, omszałym piachem.
- Wrona... ćśśś, cichutko, proszę. - Moje skrzydła objęły ją sztywno, lecz by nie znaleźć się bliżej niż to konieczne, wyciągnąłem szyję i lekko odchyliłem głowę do tyłu. Mimo wszystko, uczucie jej zwyczajnego ciepła na piersi było miłym zwieńczeniem poszukiwań.
- Nie - wymamrotała. - Nienawidzę cię.
- W porządku.
- Słyszysz?!
- No słyszę, słyszę. - Westchnąłem niecierpliwie, a ona zaniosła się płaczem. Zdawało mi się, że jej nogi wcale nie podtrzymują już ciała; lada chwila mogła po prostu upaść. Rozejrzałem się ukradkiem.
„No i co ja mam teraz z tobą zrobić?”, jęknąłem w duchu.
- W ogóle to nie dotykaj mnie! - Zamachnęła się łapą, trafiając mnie w kark, ale niepełną siłą. Zdążyłem uchylić się, co zminimalizowało ból. - Spałeś z Kawką, oboje jesteście obrzydliwi!
- Hamuj się trochę.
- Nie. Ty jesteś obrzydliwy. Hie... hiena cmentarna! - Korzystając z dzielącej nas, niewielkiej odległości, wykrzyczała mi prosto w oczy. - Podpełzłeś do Agresta jak żmija. Teraz owinąłeś się wokół Kawki i z niej będziesz wysysać życie. I co będzie następne? Myślisz że dorobisz się na rachunku zmarłego? Otóż nie.
Delikatnie opuściłem ją na ziemię, a potem z westchnieniem usiadłem naprzeciwko niej, na śnieżnej zaspie. Ostre słowa jak gdyby otrzeźwiły ją. Przysiadła skulona i potarła o siebie przedramionami, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Coście się tak wszyscy przykleili? Ty, Kaj, Admirał, Gerania. Od początku widzieliście intencje, których nie mam.
- Żeby wróciło do ciebie każde twoje oszustwo.
- Dać coś od siebie i wziąć coś od drugiej strony. Czy nie tak się tworzy relacje oparte na zdroworozsądkowym myśleniu? Czy to coś gorszego niż wieczne szukanie przygód i poddawanie się żądzom?
- Żebyś miał świat przed oczami, a zobaczyć go nie mógł. Żeby w tobie martwe serce biło! Żeby ci w żyłach krew płynęła, ale ani kropli twojej! Żeby cię żadne twoje pióro nie uniosło!
- Przemawia przez ciebie gniew. Chodź do jaskini medycznej.
- Po co?!
- Chodź. - Podpierając się skrzydłem, stanąłem na nogach, tylko po to, by pochylić się nad waderą i podnieść ją, z dużo większym trudem, niż się spodziewałem. Udało mi się jednak uratować honor i Wrona stanęła przede mną, choć nogi nadal miała jak z waty. Nakierowałem ją na ścieżkę i poprowadziłem przed sobą. Odtrąciła moje skrzydło, wyprzedziła mnie o kilka kroków, szła i szlochała; na szczęście bez wybryków, prosto do wyznaczonego celu. Ciut tylko chwiejnym kroczkiem, jak pijana, w wieczornym blasku żółtych latarni, na uliczce małego miasteczka. W takiej scenografii jej rola odbiłaby się o wiele szerszym echem. Oto właśnie Wrona; delikatna i nieco szalona. Las był dla niej zbyt surowy i przytłaczający.
Potrząsnąłem głową.
- No pięknie. Pięknie. - Chrypliwy głos medyka, który właśnie wycierał umazane w jakimś płynie łapy bielutką szmatką, dopadł nas już u progu. - Co się tam u was u licha dzieje, że tak nam o sobie zapomnieć nie dajecie? Niechże się tam położy. Pod ścianą.
- Co się dzieje?! Szkoda gadać!
- Nie o to pytam. Boli cię co, czy ponarzekać przyszłaś?
- Ja... Wszędzie mnie boli. Tu tak strasznie mnie boli! - Wrona wydała z siebie jeszcze jeden jęk rozpaczy i drżącą łapą złapała się za szyję. Basior zafrasował się.
- Ach tak, globus histericus. No, dość tego. Kładź się na sienniku. A szary łachudra wychodzi.
Chyba mniejsza z tym, czym poczęstował ją Delta, prawda? Ważne, że nieco się uspokoiła, a ja, zostawiwszy ją pod dobrą opieką, mogłem resztę dnia spokojnie spędzić w pracy.
- Jak było w pracy?
Gdzieś w dole wysmagana wiatrami łąka ginęła w świeżej, wieczornej mgle. Ostatnie promienie słoneczne zginęły w ciężkich chmurach. Wokół nas panowała cisza. Otulająca jak miękki koc, pozwalająca w zadumie nasycić oczy widokiem nieruchomych, bielących się górskich szczytów.
- Zupełnie zwyczajnie. Agrest ma ostatnio mało interesantów i przysypia na stanowisku. Frezja i Puchacz wynieśli się już na dobre. Tylko Legion cały czas nie odstępuje rodziców na krok.
- A ty?
- Dla mnie... teraz najwięcej pracy jest gdzie indziej.
Kawka z lekka poruszyła głową i popatrzyła na tego, kto tak niespodziewanie stał się jej tak bliski, a na kogo jeszcze nie tak dawno nawet patrzeć nie chciała. Zamarłem pod ciężarem jej spojrzenia, udając, że przed oczami mam niesamowicie zajmujący obraz. Wtedy, na stepach, w siedzibie ojca i jego zastępu, wydawałem jej się zupełnie kimś innym, mimo że od tego czasu wcale się nie zmieniłem. Wystarczyło, że okoliczności odwróciły się o sto osiemdziesiąt stopni, a wilczyca przyzwyczaiła się już do mnie i mojej niezbyt korzystnej powierzchowności.
No cóż, wyglądałem kropka w kropkę jak jej były. Zdarza się nawet najlepszym.
Niebawem ponownie odwróciła wzrok.

Zamarzam nad wzgórzami, nad urwiskiem
Jak zorza wycięta w tkaninie nieba
Znajdziesz łatwo - w dotyku pustka jest gęstsza ode mnie
Dalej, dogadajmy się: bądź ze mną ostrożny

- Boże, jak chciałabym, żeby było tak jak dawniej.
- A jak było dawniej? - zapytałem, nie dając jej wiele czasu do ciągnięcia myśli.
- Spokojnie. Bezpiecznie. Po prostu tak jak powinno być.
- Często bywaliście w górach?
- Ani razu. Cały czas tylko to planowaliśmy, ale wreszcie zaskoczył nas... - Umilkła. Co ładnie by się w to miejsce wpasowało? „Wypadek”? „Wojna”? „To wszystko”? Nie, nic nie brzmiało odpowiednio. Po prostu świat jak wiekowe drzewo, uległ nawałnicy i runął. Trzeba było pozwolić mu wyrosnąć od nowa.
- Więc coś dobrego jednak się dzieje.
Siedząc na zboczu, wpatrywaliśmy się w głąb mgły lodowej. Mleczna, tajemnicza, skrywała biegnącą nieopodal, górską ścieżkę. Moje oczy wędrowały ku niej co chwila, choć zazwyczaj rzadko ktoś tamtędy przechodził.
- Czy dobrego... Może to durne, ale jakoś inaczej to sobie wyobrażałam. Nasze góry są w gruncie rzeczy malutkie. To takie bardziej pagórki niż góry. Tyle że niezalesione, więc te nagie skały dodają im powagi. I spokoju, który chciałam poczuć, też nie czuję.
Westchnąłem, uśmiechając się lekko, wciąż leniwie wodząc wzrokiem po niknącej w oddali ścieżce.
- Jeśli chcesz, kiedyś wybierzemy się w góry WSJ. Tamte są większe.
- Tam chyba jest niezbyt bezpiecznie.
- Jak wszędzie. Nie będziemy pchać się między tamtejsze wilki.
Przez chwilę po prostu siedzieliśmy w ciszy. Rozmowa jakoś nie bardzo się kleiła. Ona ulatywała myślami ku wszystkim swoim nierozwiązanym kłopotom, a ja do pracy. Choć ostatnio wiele się nie działo, to owo niewiele czekało na mnie w lesie skrytym za ostatnimi wzgórzami.
- Wszystko w porządku? - zadałem głupie pytanie, zdając sobie sprawę, że odpowiedź nie może być twierdząca. Wilczyca położyła uszy po sobie, nie śpiesząc się z nią.
- Nie wiem co powiedzieć. - Zbierała myśli, a ja znów pozwoliłem sobie wzrokiem przebić mglistą zasłonę u podnóża zbocza. Wciąż byliśmy sami. Dla pewności zatrzymałem go w tym miejscu na dłużej. Przynajmniej dopóki słowa wilczycy zagłuszały ciszę. - Dziwnie mi z tym co się wczoraj stało. Między nami... i też tak w ogóle.

Otworzę się przed tobą, rozpruję wszystkie szwy, patrz
Każdy, kto zaszywał, zapominał o czymś w środku

Czyli mogłem nawet nie pytać. A jednak ostatecznie rozwiała wątpliwości.
- Żałujesz?
Nie odpowiedziała, ale pokręciła głową. Przyjrzałem jej się uważnie, szukając na jej pysku dodatkowych wskazówek. Czegokolwiek by nie powiedziała, uznałem rozmowę za dobry znak. Bez oporów zaczęła wygrzebywać z odmętów podświadomości swoje lęki i pokazywać mi je jak na kartach otwartej księgi. Jej mieszane uczucia nie były w stanie zmienić faktu, że zdążyła mi już zaufać.

Po prostu nurkuj w nieskazitelnej czystości
Dalej, razem zobaczmy, jak to spieprzyłeś

- Posłuchaj, naprawdę mnie kochasz? - zapytała nagle. Zesztywniałem; tego nie było w planach. Wystarczył moment wahania, by jej cierpliwość skończyła się, zanim w ogóle otworzyłem dziób. - Tak myślałam. Ale powiedziałeś to, kiedyś, dawno temu. Gdy całą sobą dawałam do zrozumienia, że mam cię za nic. A teraz? byłbyś w stanie to powtórzyć, gdy nie jesteś już zagrożony odrzuceniem? Mundus chyba nigdy mi tego nie powiedział. Ach, nie. Raz, raz jeden. - Niespodziewanie na jej pysk wkradł się cień uśmiechu. Nie byłem pewien, czy jej pytanie jest nadal w mocy, czy stało się już tylko nośnikiem emocji z przeszłości. - Och, trzy razy pod rząd.

Jak ja, jestem sama w domu, w domu
Do dna, gdzie mój kłopot

Chrząknąłem. Straciłem także pewność, czy w ogóle powinienem słuchać ciągu dalszego, jeśli jakiś miał nastąpić.
- Znasz mój stosunek do Mundusa - mruknąłem nieco blado, acz sugestywnie. Miałem ochotę poprosić, byśmy o nim nie mówili, choć jednocześnie byłem ciekaw jej wspomnień. Odetchnęła ciężko.
- Jasne. Chciałbyś mnie tylko dla siebie. Jakie to szablonowe.
- Nie chciałbym, żebyś patrzyła na teraźniejszość tylko przez pryzmat przeszłości. Nie da się odbudować tego co było z gruzów startych na pył. One będą tylko przeszkadzały. Trzeba je uprzątnąć, a na ich miejsce przynieść nowy materiał. Spojrzeć świeżym okiem. A potem dopiero budować. Miejsce przeszłości zostawmy w skansenach.
- Nie podoba mi się to, co mówisz, ale pewnie masz rację.
- Możemy zająć się tym wspólnie? Życie to nie tylko słowa. Pozwól mi wykazać się czynem.
- Raz, tylko raz. Tak samo jak ty. Może coś jest ze mną nie tak. Przez cały czas marzę o miłości. I za każdym razem gdy czuję, jakbym już miała ją w zasięgu łapy, otrzymuję tylko gorzki zawód. - Jej słowa stały się zimne, aż dreszcz przebiegł mi po grzbiecie. Tu bez wątpienia skończyła się część wypowiedzi, którą chciała się ze mną podzielić. Moment, gdy zaczęła się ta, która miała wybrzmieć tylko w jej głowie, był wyraźnie wyczuwalny. Jej pozbawiony emocji pysk sprawiał, że nie wiedziałem tylko, czy to fala szczerości skłoniła ją do rzucenia się na jeszcze głębszą wodę, czy też wilczyca w ogóle nie była świadoma, że powiedziała więcej, niż zamierzała. - Ale z Mundusem przeżyłam najlepszy czas mojego życia. Nie opuszcza mnie wrażenie, że minął bezpowrotnie i nic równie dobrego już mnie nie czeka. Chciałabym zacząć od nowa. Z tobą. - Nagle wyparowała z niej cała pewność, co było cichym dowodem na powrót przytomności umysłu, który szeptem uraczył mnie kolejnymi słowami. - Ja po prostu wiem, że nigdy mu nie dorównasz.
Kiwnąłem głową, choć niemy opór był bliski zawładnięcia moim ciałem. Z czym tu dyskutować?
- Wszystko jest z tobą o wiele ponad „tak” - odparłem tym razem bez wahania. - Kawka... - Ale gdy tylko miałem dokończyć wyczekiwaną deklarację, coś kazało mi z całej siły wyhamować, jakbym goniąc wróbla zatrzymał się tuż przed gęstwiną gałęzi, wiedząc, że nie zdołam się przez nie przecisnąć, by go dopaść. Trzeźwe pojmowanie zastąpiło wizję, nawiedzając mnie znowu i pozwalając dostrzec, że patrzymy sobie głęboko w oczy. Wreszcie poddałem się; opuściłem głowę. - Z tobą to wcale nie jest związane. Mogę mówić o tobie godzinami, w szczerze najlepszych słowach, a każdy kto sądzi inaczej, Mundus czy ktokolwiek inny, niech się puknie w głowę. Jeśli już, to ze mną jest coś nie tak, bo to co do ciebie czuję, nie pasuje mi do żadnego znajomego uczucia. Ich wachlarz nie jest chyba zbyt szeroki.
Wilczyca mierzyła mnie pełnym napięcia spojrzeniem.
- Coś czujesz?
- Co to w ogóle za pytanie. Jestem... - Przez myśl przeszło mi, że te słowa, wypowiedziane przez tak smętne stworzenie jak ja w tamtej chwili, zabrzmią zupełnie sztucznie. - Szczęśliwy, że mam cię przy sobie. Masz rację, że to, co wtedy powiedziałem, nie było tak uczciwe, jak bym chciał. Byłem po prostu zrozpaczony. Chciałem, żebyś w końcu uwierzyła, że moim celem nie jest cię w żaden sposób wykorzystać. Że mi na tobie po prostu zależy.
- Niech ci będzie. - Gdy tylko jej słowa wybrzmiały, nabrała mroźnego powietrza głęboko w płuca i ciężko odetchnęła całą sobą. Postanowiłem bezpiecznie zmienić temat.
- A co dzieje się u ciebie, w jaskini wojskowej?
- A może po prostu to kwestia nazwy. - Zignorowała moje pytanie. - Boisz się mówić, że kochasz. W porządku, nie będę nalegać.
Doceniałem, że wilczyca starała się podejść do mojego przypadku tak wyrozumiale, ale przemilczałem jej przypuszczenia. Nie uchodziło wyjawiać komukolwiek, że nazwa nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli miłością zwą pragnienie bliskości, tęsknotę, przywiązanie... gdzie mi to wszystko uciekło? Przecież patrzyłem na zwierzęta, wilki, upajające się swoim towarzystwem, łaknące dotyku. Słuchałem, z jakim zachwytem Agrest opowiadał o swoich dzieciach, mimo swojego żalu o ich pragnienie wyrwania się spod ojcowskich skrzydeł. Obserwowałem, jak porankami krążą wokół siebie z Nymerią, niczym para wiecznych nowożeńców. Spotykałem Bleu i jego córki, widziałem, jak tulą się do siebie, przymykając oczy, a gdy tylko je otwierają, błyszczy w nich wyjątkowy rodzaj uduchowienia, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Tym przecież musiała być miłość. Chyba każdy kogo znałem patrzył na kogoś w ten sposób. Dlaczego ja na nikogo w ten sposób nie patrzyłem? Potrafiłbym przecież powtórzyć tę sekwencję ruchów. Zapalić we własnych oczach nieodróżnialną iskrę.
Im dłużej widmo oazy na horyzoncie uciekało mi, tym bardziej zapominałem o pragnieniu. Dogonienie jej stawało się sprawą honoru. Wyzwaniem. Z bezsilnością zaciskałem szpony na niewinnych ziarenkach piasku i kręciłem się wokół własnej osi jak pies za swoim ogonem, ale dać za wygraną nie potrafiłem. Gdy w końcu do niej dotarłem, oaza okazała się tylko mirażem, a ja dalej stałem samotnie pośrodku pustyni. Towarzyszące mi pragnienie zniekształciło się, wreszcie pozostawiając po sobie tylko ból gardła wyschniętego na wiór oraz niezrozumiałe poczucie straty.
Jednak komu powiedzieć o tym choć słowo, jeśli sam przed sobą z trudem przyznawałem się do swojego braku? Przecież ilekroć o tym pomyślałem, czułem, że zwyczajnie nie jestem godzien miłości Kawki. Chciałem więc ukryć to na wszelkie możliwe sposoby, szlifować ofiarowany jej kawałek szkła, by wreszcie zalśnił jak diament i jeśli nie diamentem, stał się przynajmniej podróbką wysokiej klasy, którą mogłaby nosić z dumą i radością. Naprawdę nigdy, nigdy nie chciałem jej skrzywdzić.
- Powiesz mi, co się naprawdę stało wtedy, w dzień protestów? - zapytała nagle.
- Nie.
- Dlaczego? - Powietrze w jej gardle zawibrowało lekko. Poza tym nic nie zdradziło cienia frustracji. Wilczyca popatrzyła na mnie wyczekująco.
- I tak nie uwierzysz - zniżyłem głos. - Po co rozdrapywać stare rany, męczyć tym ciebie i siebie.
- Skąd takie przekonanie?
- Już to słyszałaś.
- Nie chcę niczego rozdrapywać. Jestem pewna, że niezależnie od tego jaka jest prawda, Mundus wiedział co robi. Inaczej to by się nie stało. Ale chciałabym po prostu wiedzieć.
„Zdaje mi się, że już od dawna wiesz”, pomyślałem, postanawiając za wszelką cenę przemilczeć temat do ostatniego dna. „Tylko ci się ta wersja wydarzeń zupełnie nie podoba... Co zresztą zrozumiałe”.
- Myślałem sobie o tym, co moglibyśmy zrobić w kwestii twoich szczeniąt. - Wreszcie, choć nieśmiało, zdecydowałem się zmienić temat po raz kolejny i zacząć ten, który przez cały dzień siedział mi gdzieś z tyłu głowy. - U położnej już byłaś?
- Nie, nie pomyślałam o tym, szczerze mówiąc.
- Na początek warto się do niej wybrać. Bo Delta na pewno już cię badał?
- Badał, ale nie może nic poradzić. Po prostu... nic tam nie ma.
- No to wybierzemy się jutro do Domino.
- A w czym ona mi pomoże? Powie to samo co Delta i tyle. - Z westchnieniem przechyliła się na bok i oparła głowę na moim ramieniu.
- Ale może coś doradzi. W końcu sama jest waderą. I co... Będziemy chyba już wracać, co?
- Tak.
Ruszyliśmy więc ścieżką, która jeszcze przed kilkoma chwilami ginęła we mgle. Przez całą drogę nie spotkaliśmy ani żywej duszy, za to u progu naszego skromnego kąta powitał nas nieoczekiwany gość. Sam jego widok wywołał u mnie dreszcze niezadowolenia.
- Co tu robisz, Kaj? - zapytałem, z sukcesem powstrzymawszy się od dawania czegokolwiek do zrozumienia. Rozluźniłem mięśnie poddane drżeniu, stanąłem na ścieżce i poprawiłem pozycję skrzydeł, ściśle przylegających do boków.
- Kaaawka! - W odpowiedzi na moje pytanie, Kaj serdecznie zwrócił się do mojej towarzyszki. - Mam parę pytanek, ale nie wiem czy mogę je zadać przy tobie?
- Pytanek do Szkliwa, jak mniemam? A czemu miałbyś je przede mną ukrywać? - Wadera usiadła na ziemi, oświadczając tym samym, że nie zamierza ruszać się na krok.
- Zatem proszę żeby twój szczurek odpowiedział sam.
- Możesz przestać się popisywać i powiedzieć wreszcie, o co chodzi? - warknąłem jak rasowy psowaty. Bóg mi świadkiem, Koyaanisqatsi prosił się o załącznik do naszej poprzedniej rozmowy. Mój mózg wchodził na wyższe obroty, ale czekałem cierpliwie.
- Więc, chrzczonym atramentem malowany, powiedz mi, coś zrobił z Wroną.
- Jest w jaskini medycznej. Miała ostatnio gorsze dni.
- Wiem, bo ją spotkałem! Krzyczała na pół lasu, że cię nienawidzi. - Przez dziób Kaja przebiegł grymas prezentujący coś pomiędzy gniewem a bazyliszkową satysfakcją.
- I co w związku z tym?
- Powiedz teraz, coś jej zrobił!
- A kim ty jesteś, Kaj, żebym dzielił się z tobą takimi szczegółami naszej relacji? Trzeba było Wrony pytać, jeśli z jakiegoś powodu sama nie powiedziała.
- Załazisz za skórę bardzo wielu osobom, zauważyłeś? - Złotoskrzydły zrobił ku mnie kilka wolnych kroczków. Choć jego słowa były śmiertelnie poważne, jego znaczący ton śmiało mogłem poczytać jeśli nie za żałosny, to przynajmniej zabawny. Kaj puszył się jak słaby aktor na pierwszej próbie nowego spektaklu. - Wykorzystałeś chwilę, w której nie mogłem się bronić i takiego teraz zgrywasz mocnego?
- A... - Kawka podniosła podbródek, by przebić się głosem ponad nasze, lecz moje skrzydło na jej łopatce powstrzymało ją subtelnie. Prawdopodobnie wyczuła jego drżenie, ale zamilkła.
- Może i trochę mnie wtedy poniosło. To rzeczywiście było nie w porządku. - Rozwiązałem płaszcz i lekko zsunąłem z przedramion na grzbiet, by w każdej chwili móc się go pozbyć. Mój rozmówca postanowił zatrzymać się wpół kroku. - Proszę, zaczynaj. Załatwmy to jak dwóch trzeźwych.
- Mnie jeszcze wszystko boli po tym twoim... podłym zagraniu. Nadal jestem niedysponowany! - parsknął.
- W takim razie przyjdź jak wydobrzejesz. A teraz możesz na przykład iść do domu i odzyskiwać zdrowie.
- Właśnie, właśnie, nie tak prędko! Jestem tu jeszcze żeby załatwić sprawę, w której ostatnio mi przeszkodziłeś. Sprawę do Kawki.
- Nie zgadzam się.
- Niby z jakiej racji? Tu jest mój dom! Chyba nie myślisz, że będę biegać teraz po lesie i szukać nowego. Pytam, z jakiej racji? Bo ty sobie tak wymyśliłeś?
Jak sądzicie, powinienem podać mu powód? Zasadniczo nie miało to już wpływu na skuteczność jego misji. Pozostawienie go z pytaniem bez odpowiedzi wydawało mi się jednak nieco niegrzeczne, a ponad to mogło skłonić go do kolejnych wizyt w celu dochodzenia swoich praw. Generalnie, do dalszego hałasowania u naszych progów. Byłem tym już trochę zmęczony. Ostatnio byłem zmęczony już właściwie wszystkim, a to dodatkowo zawężało zakres tolerowanych wybryków niektórych wariatów z manią wielkości.
- Bo ja tu jestem gospodarzem, Kaj.
- To taki żart?
- Chłopcy. - Wreszcie Kawka wtrąciła się bez zapowiedzi. - Kaj. Jest tyle miejsc w lesie, że bez kłopotu znajdziesz swoje własne. A jeśli ci się nie uda, zgłoś się do Agresta, żeby wyznaczył kogoś, kto ci pomoże. Każdy znajdzie dom w naszej watasze. Ale tu nie możesz wrócić. Po prostu nie możesz i to nasze ostateczne postanowienie. To nie byłoby właściwe wyjście dla nikogo, łącznie z tobą.
Złoty ptak fuknął z oburzeniem. Fala dzikiego ukontentowania rozlała się po moich trzewiach i znalazła ujście w niewinnym uśmieszku.
- Niewdzięcznicy i samoluby! Ale dobrze, nie to nie. Nie myślcie, że będę się napraszał. Ciao! - Jego pióra zafurczały w powietrzu i zabłyszczały w resztkach wieczornego słońca. W oględnej konsternacji, przez chwilę obserwowaliśmy ich chwiejny ruch pomiędzy koronami drzew.
- „Ciao” - Szerszy uśmiech jakoś sam wdarł mi się na dziób.
- Co to znaczy?
- Z kontekstu wynika, że ciepłe pożegnanie.
- Mam nadzieję, że nie uniesie się honorem i naprawdę zgłosi się do Agresta. Nie chciałabym go zostawiać samego, to znaczy wiesz, bez wsparcia. Zwłaszcza o tej porze roku.
- Ależ skąd. Martwić się o honor Kaja to jakby lękać się o dobrostan populacji tygrysa w naszych górach. Podobno ktoś kiedyś jakiegoś widział, tylko nikt nie powie, czy takie zwierzę ma na sierści cętki czy paski.
- Wyjątkowo chciałabym, aby twoje zdanie o nim pokrywało się z prawdą. - Kawka przeciągnęła się leniwie. - Zresztą jutro zapytam o niego stryjka. - Przedreptała na drugi koniec polany, skąd już po chwili dobiegł odgłos bachnięcia na ośnieżoną trawę i beztroski pomruk.
Jeszcze raz zerknąłem w miejsce, gdzie zniknął Koyaanisqatsi. Drobne gałązki jałowców i sosen chwytały dróżkę w swoje patykowate palce i ciągnęły w swoją stronę, gdzieś daleko, a potem za zakręt, kryjąc przed naszymi oczami każdego, kto zbliżał się nią lub oddalał.
Przyglądałem się pustej ścieżce. Droga z północy na południe watahy, biegnąca przez cały las, wraz z upływem czasu zdawała się coraz szersza, jakby poruszało się nią coraz więcej wilków. W świetle zmierzchającego dnia mroczki, które po niej hasały, zdawały się jeszcze bardziej żywe. Chrzęst piasku pod nogami przywodził na myśl potępione dusze, gryzące ziemię od dołu, by wydostać się na świat i nękać żywych. Z wzrokiem wbitym w ziemię dreptałem przed siebie. Biała, niewyraźna plamka, która pojawiła się nagle na końcu ścieżki, zajęła mój umysł. Przyspieszam kroku i opuszczam głowę, nie chcąc jej spłoszyć. Czyżby to jedno z tych małych, puchatych zwierzątek pozbawionych oczu i pyszczków, kryjących się po leśnych norkach?
Na ścieżce w istocie leży nieruchomo coś malutkiego i puchatego, ale wygląda bardziej jak kulka futra, niż zwierzę. Dotykam go czubkiem pazura i obracam. Miękki, biały pomponik wyrasta z kawałka mięsa. Szybko odsuwam od niego nogę, odrywam od niego wzrok i z zawodem napinam policzki. Wtedy też zdaję sobie sprawę, że choć zatrzymałem się, chrzęst piasku nie ucichł.
Z chrzęstem współgra gardłowe warczenie. Spod ziemi, tuż pod moimi palcami, nagle wyłaniają się dwa rzędy kłów. Smród padliny zaczyna unosić się ponad ścieżką. Podskakuję, gdy wokół moich nóg wyrasta trupia paszcza. Zaraz obok niej kolejne. Jedne zdają się znajome, inne obce; ale nawet te nie pochodzą z nicości; to pyski wilków z sąsiedztwa, widziane kiedyś, raz czy dwa w życiu, gdzieś w tłumie innych pysków. Powracają właśnie teraz. Pozbawione oczu, zniekształcone, ale to nie szkodzi. Mordę, która rzuca się do ataku, można poznać po samym kształcie i kolorze.
Próbuję wzbić się w powietrze, ale skrzydła jak zwykle zawodzą. Macham więc nimi tylko rozpaczliwie, próbując ni to uciekać, ni to walczyć z nieuchronnym. Właściwie po prostu czekam, aż ulecą ze mnie ostatnie siły.
Niezmiennie, już od tak dawna.

Cdn.

Koniec aktu piątego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz