Czuć było ją wszędzie, słychać również - ptaki śpiewały o niej już od samego rana. Świat nagle się zazielenił i rozweselił. Słońce śmiało rzucało ciepłe promienie, wiał lekki wietrzyk. Mrówki po zimowej przerwie znów zaczęły się krzątać wokół mrowisk, a trzmiele latały, szukając kwiatów. Przyszła wiosna.
Idąc przez las napawałam się tym spokojem i radością. Wtem do mojego nosa dotarł zapach czegoś nieżywego, ale prawdopodobnie całkiem smacznego. Mój brzuch zaburczał domagając się jedzenia, toteż na chwilę przystanęłam starając się zlokalizować, skąd wydobywa się ta woń. Kiedy już mi się to udało, natychmiast, raźnym krokiem ruszyłam w tamtym kierunku.
Jak się niebawem okazało, zapach zaprowadził mnie do wioski ludzi. Przez chwilę miałam wątpliwości, czy tam iść, jednakże szybko się ich pozbyłam i postanowiłam sprawdzić co tak pachnie. Na szczęście nie musiałam szukać długo i prędko znalazłam źródło zapachu - był to nieżywy dzik. Najpewniej został potrącony przez samochód, ponieważ leżał na drodze i na to wskazywały jego obrażenia. Ku mojej radości wszelkie mrówki i inne owady dopiero zaczynały swą ucztę i większość mięsa została dla mnie. Dzik był bardzo ciężki, a sama bym go całego nie zjadła, więc uznałam, że wyjmę tylko fragmenty mięsa i zaniosę je do lasu, gdzie będę mogła w spokoju się nimi posilić.
Nagle tuż za sobą usłyszałam warkot silnika. Gwałtownie się obróciłam i spojrzałam na pędzący w moją stronę samochód. Łapy odmówiły mi posłuszeństwa, chociaż i tak było już za późno na ucieczkę.
Leżałam obok drogi. Czułam niemiłosierny, ostry ból w łapach, brzuchu, głowie, szyi... można śmiało powiedzieć, że wszędzie. Trwałam w zupełnym bezruchu, aby jeszcze bardziej nie pogarszać swojego stanu. Jedynie czasem warknęłam, czy kłapnęłam zębami, kiedy zbliżały się do mnie kruki. W końcu jednak zrezygnowały i jedynie siedziały na gałęziach drzew, badawczo mi się przyglądając i zapewne czekając aż wyzionę ducha.
Ale to nie był jedyny mój problem. Była jeszcze jedna, bardzo istotna rzecz, a mianowicie nic nie pamiętałam. Może nic, to za dużo powiedziane.
Pamiętałam doskonale swoje dzieciństwo, utratę rodziców, jak i również to, że później zaczęłam podróżować, ale później... pustka. Chociaż wysilałam się jak mogłam, to za nic nie mogłam przypomnieć sobie co działo się po tych wydarzeniach. To trochę tak jakbym zasnęła na bardzo długi sen. Zdaję sobie sprawę, że minął czas, ale co się wtedy działo? Myślałam i myślałam, a od myślenia zaczęła boleć mnie głowa. Po niedługim czasie nie mając już na nic siły, zasnęłam...
Kiedy się obudziłam ze zdziwieniem spostrzegłam, że jestem zdrowa. Powoli i trochę chwiejnie podniosłam się na łapy. Wciąż byłam lekko zmęczona, toteż zaraz usiadłam i nagle dotarło do mnie, że jestem w jakiejś jaskini. Kolejnym moim odkryciem, niestety już niezbyt miłym, był fakt, że nadal nic nowego mi się nie przypomniało.
Po chwili do jaskini weszły dwa wilki. Jasna, bladoróżowa wadera i biały jak śnieg basior. Ten drugi, chociaż nie potrafiłam sobie przypomnieć kim jest, wydawał mi się kimś bliskim. Jego widok sprawił, że trochę się uspokoiłam.
- Kanaa! - Ucieszyła się wadera na mój widok. Widocznie się znałyśmy. - Miałaś szczęście, że Oleander szybko ciebie znalazł, inaczej mogłoby być już po tobie. - To mówiąc spojrzała na basiora, widocznie to on nazywał się Oleander.
- I jak się czujesz? - spytał czule
Przez chwilę milczałam.
- Nic mnie nie boli, ale...
- Ale? - powtórzył po chwili zaniepokojony
< Oluś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz