Czymże jest Słońce?
Ta górująca nad naszymi głowami gwiazda, wyznaczająca rytm życiu. Dająca je i odbierająca. Matka i ojciec, w jednej osobie.
Jednak, gdyby się tak dogłębniej zastanowić nad znaczeniem tego obiektu, już nie tylko w kwestii życia, ale jako symbol.
Co symbolizuje płonąca kula, która w trakcie moich przemyśleń, była już prawie całkowicie schowana za horyzontem?
Według jednych, symbolizuje mądrość, inteligencję, początek i chwałę. Czyli, można rzec, same pozytywne rzeczy, nieprawdaż?
Jest jednak jeszcze druga strona medalu. Słońce symbolizuje szaleństwo, trawiący wszystko, co stanie na drodze ogień. To po zachodzie Słońca, wszystkie nasze koszmary stają się rzeczywistością, a potwory wychodzą ze swoich nor, aby siać chaos.
Tak więc, nie można powiedzieć jednoznacznie, że ta gwiazda jest zła, albo że jest dobra. Gdyby opisać ją kolorami, jest szara. Jest mieszanką niebezpiecznej czerni i niewinnej bieli. Jak my wszyscy.
Każdy z nas jest szary, rzadko kiedy jesteśmy całkowicie jedną barwą.
A może jednak nie?
Co jeśli są takie osoby, którzy od samego początku zostali poświęceni czerni? Bez możliwości powrotu? Niezdolni do zmiany swojego losu? Niczym marionetki w rękach Pana Świata?
Wszystko miało swój początek i swój koniec. A ja nie mam zamiaru czekać bezczynnie, aż rozpłynę się całkowicie w mroku swojej duszy. Zamierzam to zmienić i odwrócić los, nawet jeśli będę musiał zatracić samego siebie.
— Hej, wszystko w porządku? — Ktoś z grupy, za którą się snułem w milczeniu, postanowił wyrwać mnie do odpowiedzi, przerwać osobisty monolog o Słońcu i znaczeniu życia. Nie spodobało mi się to, ale jedno spojrzenie Wrotycza sprawiło, że utrzymałem emocje na wodzy. Nadal szliśmy w tylko im znanym kierunku, gdzieś w dal. Czułem zimne palce wiatru, przeczesujące futro, powodujące drżenie. Wziąłem głębszy wdech, aby zebrać myśli i siły na to, żeby odpowiedzieć.
— Tak, wszystko w porządku. — Odparłem, mimo, że moja dusza chciała krzyknąć, że nie, nie jest w porządku. Nigdy nie było "w porządku". Od zawsze byłem na granicy świadomości, a teraz? Teraz ta szala niebezpiecznie przechylała się w stronę całkowitego zatracenia w szaleństwie. Nie chciałem zniknąć. Chciałem żyć, być jak normalny przedstawiciel wilczej społeczności. Ale jak, skoro nie potrafię nawet odczuwać emocji. Opuściłem łeb, ignorując to, o czym moi towarzysze rozmawiali. Wyłapywałem tylko niektóre słowa, a i te nie miały większego sensu, z racji braku kontekstu. Liga Beżowej Ziemi, Cienie, Siedziba. Te chyba powtarzały się najczęściej.
Ostatecznie, po stosunkowo długiej wędrówce, zatrzymaliśmy się. Rozejrzałem się nieznacznie, chociaż to i tak nic by mi nie dało. Przybyłem z zupełnie innej strony, a te rejony były zupełnie obce. Co za tym idzie, pełne niebezpieczeństw.
— Niepokój. — Wyszeptałem prawie bezgłośnie, na co stojący najbliżej Wrotycz odwrócił łeb i poruszył uszami. Z trudem podniosłem wzrok. Szybko przebiegłem po jego pysku, schodząc stopniowo po burym futrze na łapy.
— Mówiłeś coś? — Spytał, zapewne odruchowo, a ja jedynie wzruszyłem barkami. Wiedziałem, że usłyszał mnie doskonale. Po pierwsze, był wilkiem, a po drugie, dzielił nas niecały metr. Dzięki bogom w niebiosach, w których nie wierzę, nie drążył tematu. Wrócił do dawnej pozycji, emanując pewnością siebie i spojrzał na współtowarzyszy. Ja osunąłem się nieco bardziej w cień, zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Cichy bezosobowy szept, jaki rozległ się nagle gdzieś od strony zarośli, zaczął przeciągać mnie na tę mniej rzeczywistą część świata. Bardziej duchową, ale równie niebezpieczną.
— Ligrek, ty sprawdzisz... — Głos Wrotycza dotarł do mnie zza mgły, która przyćmiła umysł. Był jednak zbyt słabą nicą, aby pozwolił mi pozostać świadomym. Jego ton został zagłuszony przez inny. Wyraźniejszy, potężniejszy.
Należący do niezbyt widocznej w tym świetle, a raczej jego braku, mary. Spojrzałem na ducha czujnie, witając się z nim z szacunkiem. Nauczyłem się, że dusze mają o sobie stosunkowo zbyt wygórowane myślenie, a gdy nie będą traktowane w sposób, w jaki powinny, mogą stać się gniewne. Dobitnie pamiętam, kiedy jeden z takich bytów cisnął mną o skałę, krusząc biodro i uszkadzając je na resztę życia.
Podszedłem do widziadła, chcąc się mu lepiej przyjrzeć. Te odsunęło się, a przez niezrozumiałą, niewytłumaczalną więź, zrozumiałem, że chce mi coś pokazać. A jako jedyna istota w okolicy, która jest w stanie porozumieć się z tym zapomnianym, duchowym światem, zwróciła się do mnie o pomoc i jeszcze bardziej zamazała tę niewielką, ale istniejącą granicę między światami.
Posnułem się w las, idąc po lśniących w mojej wizji śladach ducha, nie zwracając uwagi na Wrotycza i pozostałych. Oni również zdawali się nie zauważać, że odszedłem.
Ostrożnie stawiałem kroki, z obawy przed wpadnięciem w ludzką bądź wilczą zasadzkę. Z tego, co zdołałem wywnioskować z rozmów członków Ligii, na tych terenach robiło się niezbyt ciekawie. A w dzisiejszych planach nie było miejsca na możliwą, nieznaczną śmierć. Ba, nie było miejsca na żadną śmierć!
Ale Kostucha to specyficzna panienka, szukająca uwagi w każdy możliwy sposób. Wiedziałem, że to ona właśnie postanowiła o sobie przypomnieć, kiedy stanąłem nad świeżo zakopanym dołem. Duch usiadł obok, wbijając we mnie to świdrujące spojrzenie. Nie zostało mi nic innego, jak zacząć kopać.
Im więcej ziemi ubywało, tym bardziej irytujący nozdrza zapach się unosił. Słodka, mdława, a za razem obrzydliwa woń śmierci i zgnilizny. W pewnym momencie, moje pazury wbiły się w coś miękkiego, a kolejna fala odoru rozniosła się w okolicy.
Z neutralnym wyrazem pyska, ale za to chaosem w umyśle, spoglądałem na ciało wilka, w częściowym rozkładzie. To był grób, zupełnie jak ludzki. Czyli musiał być wykonany przez świadomą istotę.
Rozkopałem miejsce pochówku, aby obejrzeć truchło w całej, hah, okazałości. Mój wzrok przebiegł po ranach, zadanych przez kły i szpony. Na rozerwane gardło i znak, wypalony na boku. Wąż, połykający swój ogon. Uroboros, symbol odradzania się po śmierci, destrukcji, rodzącej się z ładu. Grupy, do której proponowano mi przyłączenie się.
Znałem go zbyt dobrze. Jeśli to prawda, a oni przybyli na tereny Watahy Srebrnego Chabra, wszyscy, w tym Wrotycz będą w niebezpieczeństwie.
Kiedy podniosłem wzrok, ducha nie było. Dziwna aura zniknęła, a ja znowu byłem świadomy. Niewiele myśląc, pobiegłem do Wrotycza, z rozpędem wpadając na jego osobę. Zganiłem się za to w myślach, ale czasami sytuacja wymagała pośpiechu. Mój oddech był przyspieszony, wręcz paniczny. Po raz pierwszy od dawna, zacząłem odczuwać strach.
— Ciało.. — Wydobyłem z siebie między przerwami na złapanie tchu. — Grób. Znalazłem grób. Musisz to zobaczyć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz