Nastał kolejny, piękny dzień, a jego pierwsze promienie światła muskały delikatnie moje futro. Biegłam przez las, śmiejąc się i ścigając z Katorim, przeskakując po skałach i mknąc jak wiatr między drzewami. Duch był ode mnie o wiele szybszy, zarówno przez to, że nie musiał martwić się takimi rzeczami jak materialne obiekty oraz dlatego, że był basiorem. A ci z zasady są szybsi od wader.
Postanowiłam się wykazać. Nagle zahamowałam, zmieniając kierunek biegu o dziewięćdziesiąt stopni i jak strzała wbiegłam na leśną polanę. Katori z trudem zatrzymał się przed skarpą, wbił łapy w ziemię i zmierzył mnie wzrokiem. Następnie zaśmiał się szczekliwie. Nie usłyszałam, żeby ponownie podjął próbę dogonienia mnie, chociaż może po prostu zaczął lewitować. Duchy są dziwne z natury z samego faktu, że pozostałość po świadomości wilka nadal została, a w dodatku postanowiła nawiedzać żywych. W przypadku Kato, padło to na mnie.
Na początku, po dowiedzeniu się prawdy, że jednak nie byłam jedynaczką, a mój przyjaciel tak naprawdę był widoczny jedynie dla mnie, znienawidziłam go. Głównie za to, że milczał i nie przyznał się do tego wszystkiego jako pierwszy. Mimo, że powinien. Żeby przynajmniej on był szczery.
Jednak z czasem... wybaczyłam mu. Gniewanie się na ducha nie miało sensu. I tak go widziałam, jakby nie mógł odejść i był przywiązany do mnie, dopóki sama nie umrę. Nie mówiąc już o tym, że był moim jedynym przyjacielem na wygnaniu, na które skazałam się sama, opuszczając swoje rodzinne strony.
Nawet nie wiedziałam, jak długo podróżujemy. Miesiąc? Dwa?
Otoczenie zmieniło się całkowicie, było bardziej zrównoważone, było o wiele więcej zieleni. Wszystko aż tętniło życiem. Nadeszła wiosna, ptaki zaczęły wić gniazda, a inne zwierzęta pasły się, odpoczywając od chłodnej zimy. Pogoda również wyglądała, jakby się cieszyła z takiego obrotu spraw. Szkoda tylko, że ta kraina zapewne będzie tylko kolejnym przystankiem w podróży po świecie w poszukiwaniu swojego miejsca.
Po dłuższym biegu, zatrzymałam się, stopniowo wytracając prędkość. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu towarzysza.
- Katori?! - Zawołałam, zaniepokojona nieobecnością brata. A co jeśli jednak może odejść? Albo coś mu się stało? Jakiś demon go pożarł?
Ku mojej radości, szare futro basiora zafalowało w krzakach. Podbiegłam do niego, gotowa okrzyczeć ducha za takie pozostawienie mnie na pastwę losu, gdy pokazał mi gestem, abym była cicho. Niechętnie usiadłam obok i spojrzałem w to samo miejsce, co Katori. W dole znajdowała się beżowo - szara wilczyca, czająca się na łanię, pasącą się w okolicach małego strumienia. Podekscytowana wizją spotkania nowej osoby na swojej drodze, ze szczeknięciem i szerokim uśmiechem na pysku, wyskoczyłam z krzaków.
- Witaj! - zawyłam, płosząc w ten sposób niedoszłą ofiarę. To dobrze. Przeżyje jeszcze kolejny dzień. - Oh, przepraszam, nie chciałam, ale nie mogłam się powstrzymać! Czy jest tu może w okolicy jakaś wataha?
< Kama? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz