Ostrożnie stawiałem kroki, nasłuchując, poruszając uszami. Wszystko było zbyt nowe. Było zbyt dużo zmian. Zbyt dużo nowych zapachów, zbyt dużo nowych dźwięków. Wszystkiego było "zbyt dużo". Może już się starzeję?
Nie, mam zaledwie trzy lata. To kwiat wilczego wieku. Dopiero co żem od ziemi w końcu odrósł, do grobu mi się nie spieszy.
W takim razie, czy to ciało pozostało w tyle, a umysł, lotny niczym ptak, wyrwał do przodu? Zaśmiałem się pod nosem. Iście poetyckie przemyślenia. Może gdyby moja dusza nie była tak skażona okrucieństwem i chorobą, która toczy umysł, mógłbym zasiąść gdzieś w jaskini i tam tworzyć wiersze.
Nie, to nie mój sposób na życie. Nienawidzę stać w miejscu. Muszę iść do przodu, czuć, że żyję, mimo oddechu Kostuchy na karku. Zimnego, słodkiego, przyciągającego do siebie. Czasami zastanawiałem się, czy aby na pewno to wszystko, co widzę, to nie sen. Czy nie obudzę się w pewnym momencie, w jakimś parowie, nadal uciekając ze swojego starego domu?
Przez swoje przemyślenia, zwolniłem. Nawet nie zwróciłem na to uwagi, byłem zawieszony pomiędzy jawą a snem. Jak więzień własnego umysłu, nie potrafiłem się opanować. Dysząc ciężko, opuściłem łeb, położyłem uszy po sobie. Starałem się przywołać swój cel na pierwszy plan, wyciągnąć go z zakamarków umysłu.
Wataha.
Nowy wilk.
Wrotycz.
Na wspomnienie tego imienia, poczułem elektryzujący, przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Zapomniałem się, zamknąłem w sobie i całkowicie straciłem rachubę czasu. Bo w końcu, nie miałem pewności, ile tak naprawdę chodzę, czy raczej krążę bez celu (przysięgam, to drzewo widziałem już chyba piąty raz) po lesie, a basior czeka na moją osobę. O ile nie postanowił odejść. Nie zdziwiłbym się w takiej zaistniałej sytuacji, znając życie, sam bym wrócił do swoich spraw po nawet chwili spóźnienia się swojego towarzysza. Ale ja to ja. A charakter tamtego wilka nadal był niezbadany. Enigmatyczny, a za razem interesujący. Kocham zagadki oraz behawiorystyczne zagwozdki, więc taki Wrotycz to jak dar z nieba. Nim jednak będę mógł się mu lepiej i dogłębniej przyjrzeć, musiałem go odnaleźć. Brzmiało to jak trudne zadanie, ale na szczęście, miałem stosunkowo dobry węch. Zupełnie jakbym dopiero w tym momencie przypomniał sobie o istnieniu swojego nosa, począłem intensywnie wąchać powietrze.
Nie minęła chwila, a podjąłem trop Wrotycza. Z nosem przy ziemi, podążyłem za śladami, jakie po sobie basior zostawił. W pustym łbie odbijała mi się tylko jedna myśl, a raczej prośba.
"Byleby nie odszedł, byleby nie odszedł" Ta mantra wbiła mi się w umysł i była jedyną rzeczą, jaka utrzymywała mnie w tym bardziej rzeczywistym świecie. Z czasem stała się również pomyślną wróżbą. Z cichym piskiem, który wyrwał się z mojego wnętrza, podbiegłem do siedzącego wilka. Wyglądał na znużonego, albo ... znudzonego. Nie mogłem jednoznacznie określić.
- Przepraszam. - powiedziałem z pokorą w głosie, ponownie się kłaniając, jak mam to w zwyczaju. - Ale zgubiłem drogę. Błagam więc o wybaczenie.
< Wrotycz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz