Kiedy wyruszamy? Jak najszybciej. Przymrużyłem oczy, uśmiechając się nieznacznie.
- Jutro rano - odparłem, po czym powoli wstałem ze swego miejsca.
- Będę gotowy - Kuraha lakonicznie kiwnął głową.
- Przyjdę po ciebie pod granicę WSC, na południowym zachodzie. Może być?
Basior tylko kiwnął głową. Na pożegnanie wymieniliśmy jeszcze poważne spojrzenia, za których maską zdawało się jednak kryć tyle emocji, ile tylko była w stanie wytworzyć świadomość każdego z nas. Kuraha... to imię towarzyszyło mi w pewnym sensie przez całe życie, będąc nacechowanym na przemian to obmierźle i nikczemnie, to znów serdecznie, jak imię najlepszego przyjaciela.
Wróciłem. Do wyprawy na teren szkoleń zostało jeszcze kilka godzin kończącego się dnia i cała noc, którą zamierzałem wykorzystać na spokojny wypoczynek. Tymczasem jednak, gdy Ardyt i ja usiedliśmy w naszej jamie i czekaliśmy na Ligreka i Mundusa, którzy mieli wrócić z obchodu terenu, po około pół godziny niezobowiązujących rozmów o mało ważnych sprawach porządkowych ligi, ścieżki naszej narady zeszły na szczere pole porosłe wspomnieniami i niewypowiedzianymi nigdy wcześniej myślami.
- Gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy - Ardyt popatrzył na mnie, przejechał po szyi przednią łapą i uśmiechnąwszy się krzywo - wyglądałeś jak taka bida - zachichotał - pomyślałem od razu, że nie ma sensu nawet cię zagadywać. Ale byłeś synem jakichś ważnych dla nas wilków, więc Erbenik kazał się tobą zainteresować. Zobaczyłem, co potrafisz, kiedy walczyłeś z Dachrykiem i muszę szczerze powiedzieć, że się zdziwiłem.
- Pamiętam - mruknąłem.
- Swoją drogą, kochany kolego, wiesz, dlaczego zawsze chciałem mieć cię przy sobie? Bo wiedziałem, że nie zdołałbym cię pokonać, ani z tobą walczyć. Dlatego dostałeś później to stanowisko.
- Naprawdę? - syknąłem - zgaduję, że to było też powodem, dla którego zaraz po tym, jak wybrano cię na zastępcę dowódcy, spędziłem noc przywiązany do drzewa? Na co liczyłeś? Że zamarznę albo się uduszę i jedno z możliwych zagrożeń zostanie usuniętych? - odsłoniłem rząd białych kłów, groźnie spoglądając na siedzącego przede mną basiora.
- Może po prostu trochę się ciebie bałem - rozłożył łapy, uzbrajając się w swój nieśmiertelny, ciut chytry uśmieszek niewinnego - może chciałem i ciebie trochę przestraszyć, może nawet poniżyć, a twoje dobre imię zmieszać z błotem. Nie wiem nawet, na co wtedy liczyłem, ale pomyśl, że wycofałem się z tego i że mówię ci o tym szczerze.
- Nie obraź się, Ardycik, za bezpośrednie pytanie - przechyliłem głowę, mierząc go wzrokiem - masz jakiś pomysł, dlaczego Mundus uznał, że to ty powinieneś zostać trzecim dowódcą? - wycedziłem ponuro. Ten popatrzył na mnie, a gdzieś w głębi jego spojrzenia dostrzegłem smutek. Po chwili milczenia oraz, jak mniemam, układania myśli, odpowiedział:
- Być może jestem złym wilkiem. A na pewno zepsutym do pewnych granic. Ale życie nauczyło mnie przystosowywać się do każdych warunków, dlatego teraz tutaj z wami siedzę, a nie leżę pod ziemią, jak Erbenik. Może mógłbym nawet trochę się uspołecznić - popatrzył na przeciwległą ścianę, grzbietem opierając się o tą, przy której siedział - ech, Erbenik. Bez wątpienia nie był taką szują jak ja. Zanim został dowódcą, był jednym z niewielu, którzy dołączyli do ligi przez wzgląd na jakieś jej piękne idee. Ja... potrzebowałem wspólnoty. Znalazłem tą, więc dostosowałem się do jej zasad. Myślę, że ze mną też nie jest aż tak źle... uważasz, że powinieneś mnie wtedy zabić?
- Nie - odrzekłem spokojniej - a śmierć dowódcy była kwestią przypadku. Nie uważam, by miał serce bardziej pazerne, niż twoje. Był po prostu bardziej naiwny. Ale, co do twojego życia, nie myśl nawet, że kiedykolwiek zapomnę, ile wycierpieli przez nie dwaj moi przyjaciele.
- Trzej - westchnął półgłosem - po prostu jeden nie miał okazji, by ci o tym powiedzieć. Z resztą już chyba o tym wiesz.
Zacisnąłem szczęki, wbijając w rozmówcę niechętny wzrok. Co on robi? Czy to ma być szczere przyznanie się do złego? Tak, masz rację, gadzino, trzej moi przyjaciele.
- Te wszystkie słowa zbyt lekko przechodzą ci przez gardło - warknąłem - co jest z tobą nie tak?!
- To nie ja taki, Wrotycz. To życie - odpowiedział szeptem. To była chwila, w której poznałem cząstkę psychiki nie tylko Ardyta, ale i innych, podobnych mu wilków. Zanim go spotkałem, nie znałem nikogo takiego i nie byłem świadomy, jak wielu jest takich, którzy myślą o moralności do tego stopnia beztrosko. Nie czyniło ich to od razu złymi, było trudne do zrozumienia, ale wymagało wzmożonej uwagi i nieco więcej czujności, niż miałem wcześniej.
Chwilę później przyszli wyczekiwani przez nas Ligrek i Mundus. Ptak od razu zauważył, że coś jest nie w porządku. Przez chwilę patrzył na nas z ukrytym gdzieś w duszy smutkiem, po czym zapytał:
- Co tu taka cisza? Tak mocno się nad czymś zastanawiacie, czy znowu coś się stało?
- To chyba przez to, że powiedzieliśmy sobie parę szczerych rzeczy - Ardyt beztrosko przerwał chwilę milczenia, jaka zapadła po słowach Mundurka. Prychnąłem tylko, gdy pytający przeniósł wzrok na mnie, jakby czekając na kolejne wyjaśnienia.
- Jeśli chcecie o czymś jeszcze porozmawiać, możemy poczekać na zewnątrz - Mundus wolno zmrużył oczy.
- Spokojnie, wejdźcie - westchnął Ardyt.
- O czym mowa? - zapytał Ligrek, gdy obaj usiedli obok nas - podobno warto rozmawiać, czyż nie, Munduś?
- Tak myślę - przytaknął ptak po chwili przerwy, nadal mierząc pozostałych zamyślonym, uporczywym wzrokiem.
- Wiesz co? - płowy basior z zadartym nosem popatrzył na mojego przyjaciela z zastanowieniem w oczach - chyba powinienem jeszcze raz cię przeprosić. Ale tym razem tak z ręką na sercu, nie chcę, byś nawet brał pod uwagę, że mogę znowu kłamać, próbując się ratować.
- Czemu miałbyś kłamać? Jesteś trzecim dowódcą i nikt nie zamierza tego zmieniać - ptak nieśpiesznie przejechał pazurem po ubitym piasku, wbijając wzrok w ziemię - mogłeś mnie wtedy zabić, nie wiem, dlaczego mimo wszystko postanowiłeś tego nie zrobić, ale myślę, że racjom tym od przemyśleń moralnych było równie daleko, jak tym, które skłoniły cię do sponiewierania nie tylko mnie, ale i Ligreka w tak parszywy sposób.
- Nie wiem, czy mogę przyjąć te słowa za próbę usprawiedliwienia tego, co popełniłem, czy raczej za kolejne, zmyślnie ukryte oskarżenie, ale z pewnością się w tej sprawie nie mylisz.
- Już nawet nie mam do ciebie żalu - wzruszył ramionami Mundus, uśmiechając się nieznacznie - o przebaczenie proś raczej Ligreka, nie każdy musi traktować to w ten sposób.
- Jak zwykle, gadasz ni w pięć, ni w dziesięć.
- Pozwól zatem poudawać mądrego jeszcze przez chwilę i zauważyć, że każdy ma pewną skłonność do działania na swoją korzyść kosztem innych. Jak miałbym mieć ci za złe, że jesteś jednym z tysięcy przypadków, które nie potrafią tego powstrzymać, jeśli ja sam mam w sobie coś takiego?
- Znaczy, miedzy nami zgoda.
- Zgoda. Wspólnie budujmy przyszłość lepszą od przeszłości, towarzysze. Ardyt, nie mogę dodać nic nad to, że wiem do czego jesteś zdolny.
Ponieważ jeszcze przez chwilę żaden z nas nie wypowiedział ani słowa, tylko nasze spojrzenia co chwilę spotykały się w przelocie, mój przyjaciel wyrzekł jeszcze:
- Musicie pamiętać, że za nami wszystkimi jest jeszcze wspomnienie trudnych tygodni. Czy wolicie to przeczekać, czy o tym porozmawiać, w tej sytuacji chyba wszystko jedno. Prędzej, czy później żal wam przejdzie.
- Ligrek? Będziesz pewnie rozpamiętywać to... - Ardyt potoczył niepewnym wzrokiem po ziemi, starając się nie narażać go na bezpośredni kontakt z żadnym z rozmówców.
- Było, minęło - drugi basior także spojrzał w dół, wejrzeniem bezradnie szorując podłogę.
- Kręcisz, prawda? - dopiero teraz ich oczy spotkały się - wykręca się - popatrzył na Mundusa, jakby szukając pomocy.
- Widzę coś w twoich oczach, Arduś, to chyba mydło - wyrzekł z niezmąconym spokojem ptak, gdy oba wilki zamilkły.
- Czy nie mieliśmy przypadkiem szczerze wyjaśnić sobie wszystkiego? - Ryjek zmarszczył brwi i przeniósł wzrok z powrotem na Ligreka.
- Co zatem mam powiedzieć? - ten wtrącił nieśmiało, jakby nie będąc pewnym, czy chce zacząć ten temat - że nie wybaczyłem mu tych godzin, które spędziłem przez niego na drzewie? - słowa te skierowane były jednak bardziej do błękitnego przyjaciela, niż do drugiego wilka.
- Chyba o to właśnie pytał - przytaknął Mundus - życie wydaje się czasem parszywe, czyż nie?
- Powinienem go uspokoić i zapewnić, że nie kryję urazy? Jak ty?
- Tego nikt nie oczekiwał ani od ciebie, ani ode mnie.
- Świat tego oczekuje. Nie pierwszy raz mam takie wrażenie.
- Bywają i takie wrażenia.
- Mam tego dosyć.
- Może po prostu czujesz, że opłaca ci się nie do końca szczerze i ciut wbrew sobie zapomnieć o tamtym smutnym zdarzeniu - westchnął ptak - ale ta ściskająca serce gorycz podpowiada coś innego.
Basior wzruszył ramionami. Popatrzyłem na towarzyszy, którzy nagle wydali mi się bardziej odlegli. Gdy spojrzałem na Ardyta, jedynym, o czym pomyślałem, było wspomnienie wszystkich momentów, za udział w których powinien teraz cierpieć. Zmarszczyłem brwi, półświadomie przywołując wszystkie te wydarzenia, nadal leżące mi gdzieś w duszy, a jeszcze przed godziną niemal już zapomniane. Powróciły wszystkie, jedno po drugim, ze zdwojoną siłą, a po moim ciele przeszły dreszcze.
- Możemy wyjść na zewnątrz - mruknąłem - chyba niczego dziś nie ustalimy.
Odetchnąłem z ulgą, gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu. Słońce zaczęło dziś mocno grzać i wyglądało na to, że w najbliższych tygodniach szykuje się zmiana pogody i znów rozpocznie się coś w rodzaju lata. Czułem to całym sobą. Usiadłem, opierając się o jakieś drzewo, nagrzane promieniami chylącego się ku zachodowi słońca.
- Ciężkie to było, nie? - Mundurek usiadł obok mnie. Tylko popatrzyłem na niego mętnym wzrokiem. Uśmiechnął się i kontynuował - ale nie możesz od nich uciekać. Uciekać od Ardyta.
- Nie wiem, czy będę mu w stanie kiedykolwiek zaufać - położyłem uszy po sobie - nie powinieneś proponować mu stanowiska trzeciego dowódcy.
- Dlaczego? Nie nadaje się na to stanowisko?
- Może i nadaje, ale... - zmarszczyłem brwi, mruknąwszy pod nosem kilka bezładnych słów.
- W razie potrzeby będzie potrafił zadbać o interesy ligi. Czy nie to przypadkiem się liczy?
- To też, oczywiście... - położyłem uszy po sobie.
- W tym przypadku tylko i wyłącznie to - odrzekł stanowczo, lekko przechylając głowę i patrząc na mnie z uwagą - ty też zostałeś powołany na stanowisko opiekuna tego grona, przewodnika i stróża, ponieważ jesteś bystry i jeśli tylko będziesz chciał, potrafisz poprowadzić ligę ku lepszej przyszłości, jakkolwiek naiwnie i utopijnie by to nie zabrzmiało. Możesz zrezygnować. Pewnie następne dni wyłonią kogoś, kto nada się na to stanowisko.
- Nie zamierzam z tego rezygnować - warknąłem.
- Więc o co chodzi? Mam wrażenie, że wciąż nie do końca rozumiesz, co tu robisz.
- Równość, równość wszyscy równi. Czy to nie nieścisłość w obliczeniach planu na przyszłość, nie literówka w wyszukanym zdaniu idei?
- Nic w tym słowie nie jest błędem - zaprzeczył, wolno pokręciwszy głową - to ułomna natura osobnicza jest jedyną słabością. Stać ją na obmyślanie wzniosłych ideałów i na piękne słowa, ale jest zbyt płytka i uboga, by wprowadzić je w życie.
- Więc po co ideały? Przeczysz sam sobie, przyjacielu, gdybyśmy mieli być równi, nie miałbym teraz władzy nad pozostałymi.
- Proste, równość to pierwszy krok do sprawiedliwości, a sprawiedliwość jest podstawą prawdziwej wolności, którą tak cenicie wy, wilki. Zrozum to dobrze, nie próbuj mieć władzy nad swymi towarzyszami i nigdy nie wynoś się ponad nich. Wtedy te ideały nie będą błędem, przynajmniej w twoim życiu.
- Co zatem mam robić?
- Co nakazuje twoje stanowisko, podejmuj ważne dla ligi decyzje. Funkcja przywódcy potrzebna jest jak każda inna, ważne są wszystkie i wszystkim należy się szacunek. A żeby społeczeństwo tak o tym myślało, musisz być pierwszym, który się do tego przyczyni. Potrzeba siły i poświęcenia, by nie sprzeniewierzyć się takim założeniom.
- Czy to jeden z powodów, dla których nie chciałeś zostać przy władzy?
- Jeden z tych powodów - kiwnął głową, po czym dodał po chwili milczenia - liga rozrasta się, niewykluczone, że młodzi jej członkowie założą rodziny. Prędzej czy później, ona sama przerodzi się w watahę.
- Tak myślisz?
- To było jasne od dawna. A jeśli już rozmawiamy... Nie myślałeś nad pchnięciem do przodu starego porządku, który panuje na tych ziemiach?
- O czym mówisz?
- W swojej watasze urodziłeś się alfą. Dziś jesteś omegą, wilkiem bez przyszłości, możliwości i szans. Twoje dzieci nie będą traktowane na równi z innymi, tak jak na równi z innymi nie będzie traktowane potomstwo alf. Wśród wilków, które tu żyją, w świecie, w którym wystarczy mieć nieczysty rodowód, aby zostać odrzuconym. Nikt z WSC nigdy wcześniej nie został zdegradowany do roli omegi. Ty doświadczyłeś tego na własnej skórze, może przyszłe doświadczenia z tym związane zmienią trochę twój pogląd na rzeczywistość. Zobaczysz, czym będziesz w oczach wielu wilków, które dowiedzą się o twojej przeszłości. Słusznie oczywiście zostałeś skazany, chyba w głębi duszy wiesz to sam. Ale będziesz cierpiał, gdy zobaczysz, z czym spotkają się twoje szczenięta i wadera, która zgodzi się związać z tobą swój los, a może także ci, którzy mimo wszystko pozostaną twoimi przyjaciółmi. Być może na razie za wcześnie, żeby o tym mówić.
W myślach jeszcze raz powtórzyłem ostatnie słowa ptaka. Wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób. Tymczasem jednak wokół nas zapadał zmrok, świadczący o zbliżających się godzinach ciemności. Przez chwilę patrzyłem w dal, starając się uspokoić myśli.
- Widzicie? Nadchodzi wiosna - nagle obok mnie usiadł Ardyt. Westchnął i przeciągnął się z błogością. Rzeczywiście, dni coraz częściej były słoneczne, a woda, która czasem padała z nieba, nie była już biała i zamarznięta.
- U nas nie ma wiosny, Ardycik - uśmiechnął się Mundus, znów mrużąc oczy - u nas są tylko deszczowe, błotniste przedwiośnia, które mieszają się z latem, dopóki całkowicie się w nie nie przerodzą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Wrotycz! - nie było jeszcze zupełnie ciemno, gdy usłyszałem znajomy głos. Przełknąłem ślinę i błyskawicznie odwróciłem się w stronę, z której ktoś mnie wzywał. To Kama. Właśnie wyszła spośród drzew stanowiących naturalną granicę między północno-centralnymi terenami WSC, a Stepami. Szła ku nam, a jej stanowczy wzrok był wbity wprost we mnie. Podniosłem się wolno i nerwowo zamachałem ogonem.
- Ka... Kama? Co ty tu robisz?! - jakby w poszukiwaniu pomocy, instynktownie rozejrzałem się wokoło. Ardyt i Ligrek siedzieli nieopodal rozmawiając o czymś cicho, żaden z nich chyba nie zauważył obcej w naszej siedzibie wadery. Trochę dalej, wśród gałęzi starego drzewa dostrzegłem również Mundurka. On patrzył. I uśmiechał się, najwyraźniej dając mi do zrozumienia, że dam radę załatwić to sam.
Westchnąłem ze zrezygnowaniem i powolnym krokiem podszedłem do wilczycy, która zatrzymała się przy pierwszym z krzewów, których wiele rosło na naszym skrawku ziemi. W milczeniu stanąłem na granicy naszej siedziby, opuściłem głowę i popatrzyłem na nią boleściwym wzrokiem. Nie powiedziałem niczego. Nie wiem, co byłbym w stanie jeszcze wymówić.
- Wrotycz - wadera westchnęła posępnie, siadając na ziemi - musisz mi to wytłumaczyć.
- Wiem - mruknąłem ponuro i skuliłem się jeszcze bardziej, siadając przed nią.
- Powiedz mi, czy to co zrobiłeś, czy to było... - zastanowiła się, jakby próbując znaleźć odpowiednie słowo. Czekałem przez chwilę, po czym przerwałem niepewnie:
- Szczere? To była jedna z najbardziej niekłamanych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Co do tego nie mam wątpliwości. Nie musisz nic mówić, teraz mogę cię tylko przeprosić. Jak zawsze, tylko przeprosić. Nie cierpię się za to - fuknąłem, wbijając pazury w piach. Jednocześnie poczułem nieprzyjemne naprężenie mięśni przednich łap. Znowu, zaczyna się, a ja zaraz spanikuję, bo nie będę umiał tego powstrzymać.
- Spokojnie, Wrotek - odrzekła łagodnie, a wyraz jej pyska zmienił się nieco - przecież nie stało się nic strasznego...
Popatrzyłem na nią spode łba, mało wyraźnie marszcząc brwi. Zapadła naprawdę długa chwila ciszy. Zacząłem myśleć nad tym, co odpowiedzieć. Cokolwiek, żeby tylko przerwać to bezwzględne milczenie, które zaczynało już doprowadzać mnie do szału.
- Wszystko w porządku? - wadera, choć starała się to ukryć, odsunęła się nieznacznie do tyłu. Bezradnie rozluźniłem mięśnie szyi i opuściłem głowę, odetchnąwszy cicho. Napięcie odpuściło, jest szansa, że zdołam wytrwać przez następne pięć minut, nie robiąc niczego głupiego.
- Boisz się mnie, prawda? - nadal nie chciało mi się nawet podnosić wzroku. Widok dzikich ślepiów wbitych w siebie nie byłby z pewnością tym, co chciałaby zobaczyć w tamtej chwili moja droga przyjaciółka.
- Nie... - skłamała. Byłem pewien.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy - kontynuowałem, nadal nie podnosząc głowy - nigdy. Wiem co o mnie myślisz, mi też wydaje się, że czasem nie zachowuję się normalnie. Ale Kama, ja cię... - teraz dopiero odważyłem się na nią spojrzeć. Nie zdobyłem się jednak na dokończenie tego zdania. Znów zapadła cisza, którą przerwałem słowami:
- Jutro wyruszamy z Kurahą do NIKL'u.
- Co? Po co? - w oczach wadery zauważyłem zaniepokojenie. W odpowiedzi pokręciłem głową.
- To coś, co może mi pomóc - odpowiedziałem cicho - ale nie pytaj o więcej, proszę. Nie umiem odpowiedzieć na żadne pytanie - szepnąłem, jednocześnie zdając sobie sprawę, że naprawdę moja przyszłość rysuje się teraz bardzo niepewnie. Nie wiem, co spotka mnie na szkoleniach. Nie wiem, w jaki sposób mam przejść wszystko to, co mnie tam czeka. Dodatkowo nie mam pojęcia, co pocznę ze sobą po powrocie do domu.
- Czy to bezpieczne? - na pysku wadery pojawił się wyraz, z którego nie byłem w stanie niczego wyczytać. Potem uniosła przednią łapę i dotknęła mojego barku, jakby chcąc przekonać się, że nie jestem duchem.
- Kamuś, niczego nie mogę być teraz pewien - odpowiedziałem szczerze, starając się zachować spokojny ton - ale nic mi się przecież nie stanie - uśmiechnąłem się słabo.
Nie było niczego więcej do tłumaczenia. Rozeszliśmy się, Kama do domu, a ja z powrotem do naszej głównej siedziby. Czułem się bez porównania lepiej. W końcu choć ta jedna troska odeszła... niemal w niepamięć. Byłem spokojny. Nie wyjaśniliśmy sobie tak naprawdę niczego, ale czy było to potrzebne? Moja przyjaciółka chyba mi wybaczyła.
* * *
Nazajutrz z samego rana, jeszcze przed wschodem słońca wyruszyłem na zachód, tam, gdzie miałem spotkać towarzysza podróży. Mundus odprowadził mnie aż do granicy.
- Wrotycz, jesteś wreszcie - wilk wstał szybko, choć nie wyglądał na zniecierpliwionego - idziemy.
- Idziemy - przytaknąłem, ostatni raz odwracając się, by spojrzeć na cichy las WSC i mojego błękitnego przyjaciela - dziękuję, Mundurek.
- Nie ma o czym mówić. To wy macie przed sobą przyszłość. Obaj. Bez względu nie tylko na to, co działo się w watasze, ale i na wasze wcześniejsze spory.
- Damy sobie radę, jak zawsze! - zawołał Kuraha w zamyśleniu, stojąc kilka kroków dalej i patrząc na ścieżkę prowadzącą przez łąkę, wprost na tereny Watahy Szarych Jabłoni, przez które musieliśmy przejść.
- Zatem czekamy w domu - uśmiechnął się ptak.
Zostaliśmy sami, Kuraha i ja. Za nami splątana i przekwitła historia, przed nami tylko polna dróżka, prowadząca ku czystej karcie przyszłości.
< Kuraha...? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz