środa, 29 grudnia 2021

Od Kawki - „Rdzeń. Krok w stronę Środka”, cz. 3.3

Widzisz mnie?
A może to widmo na nieczystej ziemi?
Słyszysz?
Czy to echo agonii?
Czy to, nie tam gdzie się spodziewamy, przeciągłe skrzypiec granie?

Nie wiem.
Miało być inaczej,
Miały wystarczyć słowa,
Miały rozbrzmiewać po wsze czasy,
Zapomnijmy o nich,
Zginęły w próżni, ucichły na zawsze, są niczym.

Słyszę cię?
Czy to bicie zmarzłego serca?
Widzę?
A może to mój spadkobierca?
Na kogo czekasz, dostaniesz... lecz na kogo czekasz, Kochanie?

Nie wiem.
Wszystko zastygło dawno w piachu,
Kwiaty opadły jak garść prochu,
Jesteś?
Czekać?
Nie ma na co czekać, nie ma już cnoty i nie ma grzechu.

Ktoś wypada ze statku,
Ktoś w panice walczy z falami,
Popatrz, czy ginie, czy życie ratuje.
Na górze światło,
Na dole mrok,
W którym z nich zatonie?

Ktoś idzie spokojnym krokiem,
Ktoś podąża do celu,
Popatrz, łapami próbuje zastąpić płetwy.
Błyszczące jak krople,
Żarzące się jak iskry,
Czy pomdleją, zanim dopną swego?

Staje przy burcie, mruży oczy,
Wychyla się i spogląda w otchłań.
Dostrzega; topielec,
Nie patrz, nie czuj, a pomyśl, wybawco,
Wybierz. Na chwilę zniknąć wśród fal,
Albo stać w ogniu, na płonącym okręcie.

Widzieliśmy?
A może to na tafli wody malowanie?
Słyszeliśmy?
Bezsilne, słabe łkanie?
Jeszcze jedno mrugnięcie zaszklonym oczkiem.


Znacie Geranię? Ha, wszyscy znają Geranię. Głównie z rzucanych półżartem anegdotek, że pojawia się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Później długo, długo nic, aż wreszcie, czasem, ktoś nieśmiało pomyśli, co właściwie niosą za sobą spotkania z nią. Mamy więc dobrego ducha, który przychodzi, by pomagać i wspierać. Tyle, że w pierwszej chwili możemy odnieść wrażenie, że nie przyszedł do nas dobry duch, a złośliwy demon.
Było wczesne popołudnie. Leżałam na boku, z braku lepszego zajęcia obserwując wystające spod śniegu i chyboczące się, to w górę to w dół, źdźbła doszczętnie wyschniętej trawy. Gałęzie okalających polanę drzew nieznacznie poruszały się pod delikatnym naciskiem nielicznych powiewów wiatru. Z mojego pyska unosiła się biaława chmurka. Nic nie musiałam, nigdzie mi się nie śpieszyło. Było to jednakowo przyjemne i nużące.
Gdy przyszła, a ściślej rzecz biorąc, pojawiła się, nie musiałam nawet długo przeszukiwać pamięci, by znaleźć gnieżdżący się gdzieś w jej odmętach wizerunek. Uniosłam ospały wzrok, nie dźwigając reszty ociężałej głowy.
- Gerania - wymówiłam jej imię, jakby było zaklęciem otwierającym jakieś drzwi. - Mogę nie wstawać?
- Oczywiście. Nie musisz też kłaniać się, ani salutować.
Z początku niczego więcej nie mówiła. Ja również. „Nie daj się sprowokować” krążyło po mojej głowie, na przemian wybijając się na pierwsze miejsce wśród wszystkich myśli i zanikając, by na ułamek sekundy prawie pozwolić o sobie zapomnieć.
Granatowa wilczyca zachowywała się wyjątkowo hałaśliwie. To odetchnęła, na ile tylko było stać jej wątpliwie organiczne płuca, to postukała o siebie swoimi ciemnymi pazurami. To, niby od niechcenia, lekko stuknęła nogą w ziemię. Jej obecność zaczynała działać mi na nerwy. Wreszcie odpowiedziałam jej takim samym, głośnym westchnieniem. Niema potyczka trwała jeszcze przez moment, do czasu gdy z uporem wreszcie zwyciężyła zwykła ciekawość.
- Czego szukasz na tej polanie, Geranio? - zagadnęłam, niezmiennie rozciągnięta w bezruchu na ziemi.
- Bardzo zdziwi cię usłyszenie własnego imienia?
- A czyje inne mogłabym usłyszeć...
- Mogłabym przyjść do Szkiełka.
- Dziś go tu nie zastaniesz.
- Tak, wiem o tym.
- Od kiedy został plutonowym, widzę go praktycznie tylko jak śpi, a i to nie znaczy, że spędza na tym tyle czasu ile powinien. Dziś na przykład ma dyżur, aż do jutra, do południa.
- Doprawdy?
Zerknęłam na nią z ukosa.
- Szkło zachowuje się jak cholerny robot. A właściwie gorzej, bo nawet najbardziej mechaniczny wilk w naszej watasze dba o siebie samego, jak o swój najcenniejszy skarb. To miałam na myśli. Czy wiesz coś, o czym ja nie wiem?
- Och, Kawko. Wiem wiele takich rzeczy. Ale co z tego? Po co choćby i cała wiedza świata, jeśli ostatecznie oznacza ona, że nie wiesz niczego?
- Wybacz, nie rozumiem.
- Aby potrafić ją wykorzystać, musiałybyśmy chyba mieć boską moc. A ponieważ ani ty ani ja jej nie mamy, wiedza taka staje się jedynie męczącą plątaniną niepotrzebnych wiadomości.
- Podziel wiedzę na części. Podziel się nią. Na razie tylko kręcisz. A rozmawiasz z politykiem, miej to na uwadze.
- Taka moja rola. - Gerania wzruszyła ramionami. - Nie jest nią opowiedzenie ci o tym, czego nie wiesz, a uświadomienie ci tego, z czego nie zdajesz sobie sprawy. Tylko w ten sposób jestem w stanie uczynić wasz świat trochę lepszym.
- Co mi uświadomisz?
- Najważniejsze: że tracisz życie na leżeniu w śniegu.
- Och. Cóż za nowina.
- Niewystarczająca? A to, że jeszcze chwila, i nie będziesz miała dokąd wracać? To wiesz?
- Dokąd miałabym teraz wracać? - Przesunęłam pysk, by wygodniej patrzyło mi się na rozmówczynię.
- Widzisz, kochanie. Wszystko, co trzymało cię przy władzy, przed tygodniem zostało zeskrobane z ziemi na podwórku waszego alfy. Teraz musisz sama postarać się o zachowanie swojej pozycji.
- Jest woj... to znaczy, zaraz i tak wszystko się zmieni.
- Tak uważasz?
- Tak. Wisimy na włosku i tylko kwestią czasu jest, kiedy wszystko runie.
- A jednak Agrest lada chwila ma wracać do swojej jaskini.
- Tak, dadzą mu jakąś straż. Stanowisko nie powinno długo pozostawać bez opieki. Ale jego powrót do pracy ma jedynie uspokoić lud. Poza tym niczego już nie zmieni.
Nie, wojna jeszcze przecież na dobre się nie rozpoczęła. To tylko... sen, przestroga... nie. To rzeczywistość, lecz wciąż jeszcze nie to. A jednak o zbrojnej konfrontacji mówiło się w jaskini wojskowej już całkiem otwarcie, nawet podczas oficjalnych rozmów.
- Nie chcę wojny... - Podwinęłam tylne łapy bliżej pod siebie. Przednie dotknęły czoła, oczu, a potem jakoś mimochodem otarły z nich zaczątki ciepłych łez. - Wiem, powinnam wrócić do pracy. Ale granica z WSJ jest zamknięta. WWN zamknięta. Mój Boże. Co tu się dzieje...
W moim lewym uchu, przyciśniętym do ziemi, odbiło się echo własnego, przyspieszającego serca.
- Jesteś szpiegiem. Ale jesteś też asystentem alfy. Może teraz najbardziej potrzebuje cię Agrest? Może ty potrzebujesz jego? A może tego, co się teraz u niego dzieje? - zapytała zagadkowo. - A może... potrzeba ci jeszcze czego innego. Od pewnego czasu przyglądam ci się z uwagą, wiesz?
- Co czyni mnie powodem twojego zaciekawienia?
- Jesteś oczywiście jeszcze młodziutka. To dosyć wcześnie, ale czy za wcześnie na potomstwo?
- Co? - prychnęłam, prawie opluwając się z nagłego przejęcia. - Teraz? W tak niepewnym czasie miałabym brać sobie na głowę stado małych...? Nie mam nikogo takiego, zresztą no... Nie.
- Przejmujesz się drogą, a liczy się efekt. A jednocześnie traktujesz to jak decyzję na jeden dzień, a przygotowania do powitania na świecie dzieci mogą potrwać. Nie wiesz, czego chcesz, Kawko.
- Nie chcę ich. Nie teraz. Przyszłaś tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć?
- Przyszłam po prostu porozmawiać. Wydaje mi się, że tego potrzebujesz.
- Jedyne, co wynika z twoich słów to żal. Więc wyjdź, proszę. Wybacz rażącą niegościnność i wyjdź.
Jednak wadera wciąż siedziała nade mną, jak kat nad dobrą duszą. Chciała wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Nie, to chyba do niej niepodobne. Po prostu grała mi na nerwach i naciskała, dalej i dalej.
- Nie będziesz za mną iść, jeśli to ja wyjdę, prawda?
Wzruszyła ramionami, nie ukazując emocji choćby cieniem pałętającym się po okropnie beztroskim pysku.

W jaskini alf zastałam poruszenie, które zdawało się jeszcze większe w zestawieniu z panującą tam od wielu dni ciszą. Wokół leżały stosy równo poukładanych dokumentów, które alfa przyniósł ze sobą wracając do domu, lecz których nie zdążono umieścić jeszcze w skrytkach. Nymeria, Agrest i Szkło siedzieli wewnątrz, dynamicznie wymieniając między sobą jakieś uwagi.
Przed wejściem zawahałam się. Nymeria. Z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że za każdym razem zwyczajnie się z nią mijam, a to dokładało cegiełkę do ściany, która nas od siebie dystansowała.
W ogóle, nie byłam pewna, co myśleć o niej i o jej obecności w naszej jaskini. Tym więcej miałam wątpliwości, im częściej gdzieś na widnokręgu pojawiał mi się Agrest, wpatrzony w nią jak w swoją najsilniejszą opokę. Czy tak długo mnie nie było? Podobno ledwie tydzień. Krócej, krócej, przecież odwiedzałam go w międzyczasie. Siedziałam z nim godzinami. Musiał pamiętać, co mi obiecywał. Ach, to źle brzmi, lecz... czy coś się zmieniło?
- Dzień dobry, Kawko. - Jako pierwszy zauważył mnie oczywiście stryjek. W moim sercu rozpalił się na nowo, przed momentem przygasły, delikatny, ciepły płomyk. Krótko powitałam jego oraz pozostałą dwójkę, po czym przysiadłam obok, w milczeniu przysłuchując się rozmowie.
- Dopóki kłopot nie istnieje, po co go szukać? Nie ma powodu, by póki co w urzędowych ogłoszeniach wspominać o naszych południowych terytoriach - rzucił szary basior, tonem pewnym swej racji, lecz pozbawionym pewności siebie.
- Jest - odparł Szkło, w taki sposób, że i stryj i ja odruchowo położyliśmy uszy po sobie. - Nie możemy dać im pola do manewru, zanim sami nie zrobimy ruchu. Chcesz czekać, aż przyjdą po to, co uważają za swoje?
- Sekretarz to nie prosty watażka. Nie zrobiłby tego.
- Więc skąd w ogóle wziął się zerwany sojusz? Spodziewaliśmy się tego? To znaczy... ty być może tak.
- Szkło... przecież wiesz...
- Proszę o ciszę, teraz. - Do rozmowy nagle włączyła się Nymeria. - Szkło, po co te oskarżenia? Przecież dobrze wiesz ile są warte.
- Przepraszam.
- Ja też uważam, że zamiatanie pod dywan nie jest najlepszym wyjściem. Ale tym bardziej bezrozumne byłoby wypowiadanie im teraz otwartego konfliktu. - Jakby na potwierdzenie swoich słów, ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową.
- Chcę tylko, abyście wiedzieli, że jesteśmy przygotowani do walki. - Płowy basior ponownie podniósł głos. - Dzień w dzień jestem na manewrach. Widzę, na ile stać nasze wojsko. I nie zrozumcie mnie źle. Mam pełną świadomość, że jeśli w biały dzień bandyci, wybaczcie, zwyczajni bandyci, ustawiają bezbronnego pod ścianą i rozszarpują go na oczach połowy watahy, to znaczy, że zawiedliśmy przede wszystkim... my.
- Zabrakło wsparcia z WWN? - chrząknął Agrest. Szkło warknął.
- Nie udawajmy, że nasze służby wewnętrzne są na jednakowym poziomie. Bo nie są. Ale idzie na lepsze, w porę o to zadbaliśmy. Będziemy przygotowani na rozwiązanie konfliktu zgodnie z naszą myślą.
- Bracie, czy mam powtórzyć, że trzeba zrobić wszystko, żeby tej wojny uniknąć?! Na razie mamy pod bokiem ujadającą WSJ ze swoimi szczekaczami na czele.
- Ale gdyby wybuchła wojna... to WWN potrzebowałaby naszej pomocy lub... 
- Szkło - alfa wydusił z siebie tylko to jedno, przytłumione słowo. Zaraz po tym rozbrzmiał głos Nymerii.
- Uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby uczynienie tych terenów miejscem neutralnym.
- Neutralnym? - Agrest, siedzący tuż przy jej boku, musiał przechylić głowę nieco w górę, by posłać jej zdumione spojrzenie.
- Chodzi o obustronne dobro. Nie mamy jeszcze otwartego konfliktu. Ale to nie tajemnica, że lada chwila możemy się go spodziewać. Kawko, jak oceniasz warunki ichniejszej służby zdrowia?
Gwałtownie postawiłam uszy.
- Służby zdrowia? Jest słabiej, niż u nas. Brakuje medyków, wyposażenia. Rzuciło mi się to w oczy, ledwie zaczęłam u nich pracę. A jak wiemy, od towaru importowanego zostali teraz odcięci prawie zupełnie.
- W razie nagłego zwiększenia liczby rannych i chorych, najlepszym wyjściem byłoby dla nich zwrócić się o pomoc do nas.
- Tylko czyj to będzie konflikt... - jęknął Agrest, na powrót kuląc się na swoim miejscu. - Pomiędzy nami, a Jabłoniami? Czy pomiędzy nami, a Nadziejami? Boję się pomyśleć, co dzieje się teraz na linii WWN-WSJ. Póki co wiadomo jedynie, że czara goryczy ma jednakową krawędź na całej szerokości, a właśnie zaczyna górować. Kto przewidzi, z której strony skapnie pierwsza kropla, za którą popłynie cały strumień?
Odetchnęłam głębiej, wolno zbierając myśli, by wstrzelić się w sekundę ciszy i rzec choć słowo od siebie. Jeszcze raz zmusiłam się do utrzymania stężałego w chłodzie wyrazu pyska, by to co powiem nie zabrzmiało jedynie jak żałosna skarga.
- Jedno jest pewne. Jeśli popłynie strumień, minie ledwie chwilka, zanim poleje się ze wszystkich stron - oświadczyłam ponuro. - A wtedy zapanuje chaos, na który musimy być przygotowani.
- W tym rzecz... - Nymeria przelotnie potoczyła wzrokiem po leżących wokół nas stosach bielących się papierów. - Ktokolwiek zrobi pierwszy ruch, musi się liczyć z konsekwencjami. Naszym planem jest oczywiście dążenie do uniknięcia wojny. Ale WWN z pewnością jest świadoma swoich możliwości. Niedobory kadrowe wśród szeregowców, które do niedawna uzupełniali nasi. Mało zróżnicowane geograficznie terytorium. Jaskinia medyczna w upadku. W razie wojny, to wszystko zwiastuny przegranej. Nie zaatakują, jeśli nie mają ogromnego asa w rękawie, a gdyby mieli, jako ich bratnia wataha wiedzielibyśmy o tym od lat.
- To wszystko prawda, chyba, że postanowią sprzymierzyć się z WSJ - dodałam żywiej, a na badawczy wzrok rozmówców odpowiedziałam nieczule, postawieniem kolejnej tezy. - Powiem więcej. Nas urządzałyby teraz dwie drogi. Ucieczka przed wojną to pragnienie piękne i doniosłe, ale obecnie bardziej wyliczalny jest konflikt Watahy Szarych Jabłoni i Wielkich Nadziei. A teraz, już dziś, najważniejsze, to jak najlepiej poznać rozkład sił.
- To grząski grunt, Kawko - mruknęła wadera.
- Masz rację. Choć to niezwykłe bo... - zniżyłam głos, przez chwilę labilnie walcząc z chęcią ostatecznego zamilknięcia, zanim powiem za wiele. - Mówisz zupełnie jakbyśmy mieli do wyboru jakikolwiek bardziej stabilny.
- A zatem ostatnie pytanie - westchnęła dostojna wilczyca. - Wysyłamy poselstwo do WWN?
- Wstrzymajmy się - Agrest prawie wyszedł mi w słowo. 
- Należy to zrobić jak najszybciej - oświadczył Szkło, oszczędnie marszcząc brwi.
- Wstrzymajmy się - zdawkowo powtórzyłam słowa alfy.
- A więc poczekajmy jeszcze kilka dni - odrzekła doradczyni. - Sprawa jest trudniejsza, niż się wydaje.

Zapadał wieczór. Agrest i ja zostaliśmy sami. Jako że dotarłam najpóźniej, zadeklarowałam, że z tego nieoficjalnego zebrania wyjdę ostatnia, choć nie było potrzeby nawet czynić swoich słów bardzo przekonującymi. Chciałam spędzić czas z Agrestem, a nie z alfą. Tego wieczora uczestniczyć w jego życiu, nie w życiu watahy.
- Do niedawna wszystko było tak proste... - Szary basior okręcił się kocem i zwinął w kłębek, na swoim legowisku. - Jeden problem, kilka rozwiązań. Dziś mamy tu splątaną sieć. Dlaczego właśnie teraz, gdy zmysły odmawiają mi posłuszeństwa? Gdy straciłem swoją polityczną połowę?
- Wiesz, Agrest. Pojedyncza patologia, impuls, potrafi czasem urosnąć do niewyobrażalnych, zbiorowych rozmiarów. Podobno najpierw pełznie jak pleśń po chlebie. Ale potem sunie jak lawina. Gdzieś coś zawiodło. Nie potrafiliśmy utrzymać spójnej całości.
- Masz rację. A my... kim jesteśmy, chlebem, czy górą? Tyle doniosłych porównań można wymyślić. Mogłyby być ucieczką od ohydy tego świata. W innym wypadku nie wiem... po co?
- Może chcesz się przespać? - zbyłam jego wątpliwości milczeniem. Był zmęczony i przez to zmęczenie zaczynał zachowywać się jak pijany.
- Tak, dobry pomysł - orzekł zgodnie. - Nie wyganiam cię, ale zmierzch zapada.
- Czemu jeszcze nie znieśl... zniosłeś tego zakazu? To dobry moment. 
- Zrobię to, tylko czekam. Ale nie teraz. Wolę jeszcze chwilę wstrzymać się przed daniem wszystkim wokół sygnału, że coś się dzieje.
- I tak wszyscy wiedzą.
- Tak. Ale spróbuj mi zaufać. Dobrze? Nie jestem cieniem - wyszeptał. - Nie jestem... jestem Agrest. Jeszcze nie dokończyłem swojej opowieści.


✁✁✁✁
- Powiesz mi, co u nich? Bywasz czasem w WSC?
- Nie osobiście, ale od przyjaciół wiem to i owo. Agrest im się sypie. Chyba przez przypadek znokautowaliamy również jego. - Admirał wzruszył ramionami.
- Niech dadzą mu czas... wiadomo, że go potrzebuje.
- A nuż w końcu naprawdę ustąpi ze stanowiska. Nie płakałbym. Ale póki co na to się nie zapowiada. Właśnie wraca z urlopu. No i ma nowych współpracowników.
- Nymerię, prawda?
- Aha, skubaniutki.
- I?
- I Hyarina.
- No nie mów.
- Tak, wszyscy się dziwią. Też nie wiem, skąd taki pomysł.
- Bardzo dobrze. Czasem niespodziewane posunięcia są najlepszym wyjściem.
- Jak zwykle przeceniasz tego cherlawego zdechlaka.
- A ty jak zwykle lekceważysz wszystkich wokół siebie.
- W takim razie liczę, że jeśli ładnie poproszę, objaśnisz mi jego działania.
- Przecież wiem mniej niż ty.
- Powiem ci wszystko co potrzebne. Potrzebuję tylko analizy. Nie ufasz mi na tyle? Wszystko jedno; wiesz, że potrafię pięknie prosić.
- Wiem - odpowiedziało mu tylko jedno, bezdźwięczne słowo. - Admirał. Powiedziałeś?
- Co?
- Powiedz jej. - Na tę odezwę, bordowy wilk zamilkł i wykrzywił się w uśmiechu, który łatwo można było poczytać za dumny. Głos rozmówcy zadrżał - błagam, powiedz. Jedno słowo. Jedno słowo, zrozumie!
- Doprawdy?
-  Wiem, że lubisz sprawiać ból. Jeśli już musisz, niech mnie boli, Admirał. Nie ją. To twoja córka.
Tym razem, basior westchnął ze znużeniem.
- A może właśnie to zabolałoby ją najbardziej? Wszak im mniej wiedzą, tym lepiej śpią. A tak między nami... - Nachylił się do przodu i lekko uniósł brwi. - Jeszcze nie wiecie, co to prawdziwy ból. Ale cierpliwości. I odradzam ci wepchnięcie mi noża w plecy, przyjacielu. Nasz dobry znajomy, płowy śledczy... ach, wybacz: nowy plutonowy watahy, obiecał mi to pierwszy. A ja zamierzam jeszcze dłuuugo pożyć - zarechotał.
- A ty? Co planujesz, Admirał? Zobowiązałem się zapłacić ci za pomoc i to robię. Ale nie jesteś w stosunku do mnie całkiem uczciwy.
- Skąd takie przypuszczenia?
- Zdradzasz się każdym słowem.
✁✁✁✁


C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz