Oto i jest on. On sam pośród trzepoczących się na boki
skrzyń, niebezpieczne skrzypiących pod ciężarem swoich przyjaciół. Ich delikatnie
żółtawe drewno i dość niedbałe, ale ciasne ustawienie dawały Delcie odpowiednio
dużo miejsca do spoczynku i jednoczesnego pozostania poza zasięgiem ludzkich
oczu. Tym samych, które mogły dać mu jeść, pić albo wyrzucić za burtę. Ku
falom, ku morzu, ku rychłej śmierci. Dlatego nieustanne bicie serca i zwijający
kiszki głów towarzyszyły mu przez dnie.
Czasem rozglądał się po pomieszczeniu, dopadał nieszczęsne szczury, które nie
zdołały się ukryć przed jego dzikim instynktem.
Gdyby wierzył w boga pewnie modliłby się do niego o odrobinę litości. Ale cóż
by mu to dało? Dlatego nie wierzył. Nie widział sensu w zwracaniu się do niewidzialnej
potęgi. Cichej, która rzekomo może cokolwiek zmienić w twoim życiu. O ile ktoś
taki w ogóle istniał. Jego serce wolno podążyło by w jego kierunku jeśli tylko
ktoś taki, ktoś wyższy i potężniejszy, rządzący światem zjawił się przed nim.
Niestety marzenia o bogach były zajęciem Delty tak dawnego, że śmiertelnie ranionego
strzałami realnego życia. Prosto w kruche serduszko.
Rozejrzał się po kabinie. Była duża, ale pełna. Skrzynie, pudła i przypięte
pasami, pozakrywane tkaninami obiekty. One mocno Deltę ciekawiły, gdyż zapachy
wewnątrz tych „obiektów” pachniały intensywnie. Jednak odsunięte były od jego
kryjówek o spory kawał pustej przestrzeni. To tak jakby stanął naprzeciwko swojej
wolności, ale dzieliła ją od niego rwąca i niebezpieczna rzeka. Wyjść zza pudeł
oznaczałoby rychłą śmierć, a raczej jej możliwość o ile jakiś zbłąkany człowiek
zjawiłby się w tamtym momencie pod pokładem.
Nadszedł też dzień kiedy to się stało. 4 może 5. Delta
słyszał jak tupią dwie pary butów, a skryty za pudłami czuł się w miarę
bezpiecznie. Deski podłogowe zawyły pod ciężarem, a woda zachlupotała. Delta
zamlaskał. Chciało mu się pić, pomimo że miał jakiś tam zapas przy sobie. Nie
pogardziłby darmową wodą. Wyjrzał zza bezpiecznej strefy komfortu swojego
ciała, ale tylko jednym okiem. Dwójka tych potworów, ludzi, kolejno odkrywała
tajemnicze skrzynie, których Delta był ciekaw. Ale co zobaczył zgorszyło go i
zniechęciło do polowania na wodę. Kraty, gęsto usiane metalowe pręty, a w nich
zamknięte zwierzęta. Kilkanaście klatek i zniewolonych stworków. Były tam
ptaki, kolorowe i barwne, dokładnie jak w lasach, które mało nie pozbawiły go
wolności. Psy i zdawało mu się , że nawet wilki. A dwa największe obiekty? Mały
słonik i hipopotam. Dzieci sawanny
niesprawiedliwie zamknięte w klatkach. A w końcu to tylko dzieci. Co takiego
uczyniły światu, że tak je pokarał? A może tu chodzi wyłącznie o ludzi? O ich
zmierzłe dusze i zczarniałe serca, tak przegnite chciwością. Materializm tych
potworów naprawdę przerażał młodego wilka. Zamrugał parę razy wracając do
swojej ukrytej w cieniu pozycji. Ludzie wyszli. Zostawili za sobą jedynie
zapach stęchlizny i jedzenia.
Brzuch Delty zaburczał, kiedy zapach dotarł i do niego. Zacisnął szczęki w
marnej próbie zaprzestania działania swoich ślinianek. Oby ta podróż kończyła
się szybko.
Dla Delty skończyła się szybkiej niż myślał że to się
stanie. A dlaczego? Otóż przez własną nieuwagę, która tak często była jego
zgubą i jego winą ciążącą na wspomnieniach. Ile razy to właśnie w imię tego
rozproszenia umysłu wpadał w kłopoty? A dodanie do całej tej mikstury ludzi? Na
reakcję wybuchową długo czekać nie musiał.
Liczył w tej podróży że mu się upiecze. Że będzie dobrze, pięknie. Blisko
brzegu wyskoczy w wodę. Znajdzie bezpieczny brzeg, bo przecież umie pływać.
Jednak jego piękne marzenia zniweczyła ciężka ręka zaciskająca się na karku.
Pudła za którymi leżał okazały się być nieco odsunięte, ujawniając jego ciemną
sierść, która pod blaskiem latarki w palcach człowieka zabłyszczała na
fioletowo. I to go wydało. Pewność i niepewność pomieszały się kiedy próbował
się wyrwać. Właśnie. Próbował. Długo czekać nie musiał aż jedna z klatek zaskrzypi,
a jego łapy uderzą w twardy metal. Wpadł do wnętrza pudła i przewróciłl się na
bok.
—Głupi kundel. Myślałeś, że zdołasz się schować przede nami? — i cały widok
przepadł za kurtyną. Kurtyną pieczętującą jego los i przerażenie szalejące w
drobnym serduszku. Przełknął ślinę, nadal zbity z tropu i połowicznie obecny w krainie
słodkich, niewinnych snów.
Chwilę zajęło mu rozgarnięcie, że leży na zimnym metalu. Za gęsto usianymi
kratami. Tak jak tamte zwierzęta, ale jeszcze żyje. Ba! Jego nos wykrył
jedzenie i picie w tym miejscu. Jednak był sam. Sam ze sobą i docierającą do
niego realizacją o po raz kolejny, straconej wolności. Spojrzał pusto w
drgającą w zgodzie z morzem tkaninę. Czy to był jego los? Utknąć w klatce? Samemu
przez wieki, wieków?
Dzień za dniem. Karmili go, poili. A on pokazywał kły.
Próbował być agresywny, chociaż to tak bardzo nie była jego rola. Z natury to
było strasznie sprzeczne zachowanie. Jednak, nie zapłakałby gdyby, któryś z
tych ludzi jednak po ugryzieniu wykrwawił się na śmierć. Nie po tym jak porwali
dzieci, a potem skazali go na podobny los.
Aż nie dotarli.
I tamtej nocy kiedy ten niechciany „szkodnik” po raz ostatni został odsłonięty
na światło, gotów był dzielnie spojrzeć śmierci w oczy. Jednak niewiele z jego
przypuszczeń sprawdziły się.
—Te oczy… Ile za niego? — biały fartuch. Okularki i ten obrzydliwy smród chemikaliów.
—Sporo. Widzisz… ten szczurek to prawdopodobnie wilk. —
—Wilk. Nie ważne ile chcesz.. — wszystko zamilkło na sekundę w myśli Delty. CO
dokładnie się działo nie obchodziło go, ale huk jaki rozdarł powietrze był
ogłuszający. Pocisk zagwizdał w powietru. Czy był wymierzony w niego? Nie
wiedział. Jednak pewnie od razu by nie poczuł. Zamknięte z ciasne linie oczy
powoli się rozwarły, aby spojrzeć na martwo upadające ciało jego oprawcy. — I
tak sobie go wezmę. Mamy wszystko?
—Tak. —
—Zatem zastrzelcie tamte trzy kundle i zjeżdżamy. —
Delta spojrzał we wskazanym kierunku. Trzy piękne psy. O długich nogach,
pięknej sierści. Niedługo martwe. Zimne. Delta to znał. W końcu sam powoli
martwiał.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz