piątek, 10 grudnia 2021

Od Rubida - "Wyblakłe Słońce" cz.7.1

Jest 1:32. Tak, dobrze się czuję, a co?

Rubid leżał w jaskini z półprzymkniętymi oczami. Zimno podłoża przenikało jego ciało, lecz nie miał siły, aby ruszyć którąkolwiek kończyn, aby się ogrzać. Oddychał tak płytko, że jego klatka jedynie nieznacznie się powiększała, a oddech był ledwo słyszalny. Na zewnątrz padał śnieg i przykrywał wszystko delikatną kołderką, aby utulić świat do snu. Cała przyroda szykowała się na to, aby wiosną znów zaprezentować swoje najwspanialsze barwy, które wypełnią obecną pustkę.
Życie jest jednak pełne kontrastów. We wnętrzu Rubida rozgrywała się wojna. Nie taka, na którą przygotowuje się tysiące żołnierzy, w której wylewa się krew. Świat był nią wystarczająco przepełniony.
Walczył teraz z samym sobą. Jego wnętrze wrzało, narządy wewnętrzne rozrywały się, a umysł próbował nie utonąć w zalewających go myślach.
Jego zadanie i miejsce w świecie nigdy nie było jasne. Odkąd został sam ze swoją siostrą, obiecał sobie jej chronić. Czy jednak wiedział, że ceną za to będzie to, że tak wrażliwy i nieprzystosowany wilk zostanie wciśnięty w brutalne ramy rzeczywistości, w której sensem jest zadanie większej ilości cierpienia niż się otrzymało? Patrzył na wszystko sarkastycznie, z wyższością, licząc, iż w ten sposób uniknie cierpienia, jakie niesie ze sobą życie. Bawił się w boga, a jego gniew mógł łatwo przeistoczyć się w piekło. Tak samo, jak Zeus, który jednak postacią boga usprawiedliwiał wszystkie swoje czyny, licząc, że kiedy poświęci dla niego wszystko, ten tak po prostu spełni jego prośby. Rubid był podległy temu basiorowi, mimo że tak trudno podporządkowywał się autorytetom. Zaczęło się od tego, że stali się przyjaciółmi. Zeusowi życie nigdy nie układało się dobrze, zawsze był wyszydzany przez innych, wszystko, co zaczynał, szybko obracało się w proch. Potem zmarła jego najukochańsza matka, po której dziurę załatał słodką wilczycą, z którą łączyła go młodzieńcza, platoniczna miłość... i choć starał się ukrywać przed większością wilków to, że w ogóle istniała i tak część doskonale wiedziała, co się z nią stało. Był więc nieporadnym, łatwym do wykorzystania wilczkiem. Czystym niczym łza dzieckiem. W jaki sposób Rubid miał przewidzieć, że właśnie rozpoczyna relację z pełnym nienawiści potworem i rasistą? Czy wiedział, że to doprowadzi go aż do WSC, gdzie stanie się wroną łakomą na najpiękniejsze ziarna znajdujące się w tej ziemi?
Zapewne jednak nie miałby takiej motywacji w swoich dążeniach, gdyby nie było tu czegoś, na czym mu zależało. I tym czymś było coś, czego zawsze starał się unikać i udawać, iż nie był tego spragniony, mimo iż od początku dni błąkał się po pustyni pustki. Miłość, która powoli w nim kiełkowała, napędzana fascynacją, pożądaniem, a tłumaczona nieistniejącymi korzyściami politycznymi, jakie z niej mógłby wyciągnąć. Nymeria.
Był zły, kiedy widział, jak Agrest na nią patrzył. Gdy dowiedział się, że zostanie jego doradczynią bez wyraźnego powodu, wzmogło to jego negatywne odczucia i zazdrość o waderę. Na jej miejscu z pewnością lepiej sprawdziłby się Szkło i Rubid miał świadomość, iż alfa o tym wiedział.
No tak. Stan wojenny.
Rubid widział w nim szansę. Dowiedziawszy się o tym, że Agrest popełnia samobójstwo, zrywając sojusz z WWN, zobaczył w tym zasługę niepokojów, jakie niegdyś całą ekipą wzniecali między obiema watahami — między innymi porywając alfę wraz z Mitriall na tamte tereny i oszukując Mundusa oraz całą jaskinię wojskową, że wszystko przebiega zgodnie z planem.
Właśnie dlatego szedł teraz do WWN z kuszącą propozycją, której nie można było odmówić.
Sekretarz. Posępny, lecz dobry staruszek. Jego kroki zawsze zmierzały w dobrą stronę, choć stawały się chwiejne przez to, że nagryzł go już ząb czasu. Rubid był gotowy dokończyć dzieła, wbijając się w to, co pozostało z dawnego blasku alfy Watahy Wielkich Nadziei. Miał jednak nadzieję, że nie zostanie popchnięty do takiej ostateczności, która mogłaby zakończyć się tragicznie.
  — Dzień dobry — zagaił, skłaniając głowę.
  — Dzień dobry — odpowiedział mu życzliwie starzec — Czy jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić?- jak uroczy i niewinny wydał się jego uśmiech. Nie miał w sobie cienia nieszczerości i zdrady, nie był polityczną grą, charakterystyczną dla takich jak Agrest.
  — Skoczyć z... — Rubid zakaszlał głośno — Skończyć udawanie, że wszystko jest w porządku i że przyjaciele od Chabrów wcale cały czas są w gotowości, aby poderżnąć Wam gardła — nie był zbyt dyplomatyczny, lecz liczył, że bezpośrednie podejście pozwoli obudzić strach w tej żałosnej kupie kości, która przed nim stała i zatańczy ona w rytm jego muzyki.
— Czy to prowokacja? — zapytał powoli płowy wilk — Nie życzę sobie na swoich ziemiach takich, jak ty — zakaszlał, niemal wypluwając płuca.
— Nie. To propozycja interesu. Agrest tak po prostu zerwał z Wami sojusz po tylu latach współpracy. Od dłuższego czasu, jako członek jego watahy obserwuję jego działania i jestem zdegustowany. Dlatego chcę zaprosić was, abyśmy skończyli jego rządy. Obecnie trwa tam wojna domowa przez co wszyscy są osłabieni. Obawiam się, że mogą go podmienić jeszcze na Kawkę, ślepo zapatrzoną w niego dziewczynę, która jest chętna do drastycznych zmian w świecie i prowadzenia go do upadku. Bardzo angażuje się ona w sprawy polityczne i widzę, że jako szpieg jest ona ważniejsza dla niego niż my, politycy. Nie wiem, co sądzą o niej rewolucjoniści, ale mam wrażenie, że przyjmą ją cieplej, bo zależy im na tym, aby władzę przejął ktokolwiek inny.
 — I co mamy zyskać na tym, że wam pomożemy?— Sekretarz przerwał wypowiedź Rubida.
— To, że nikt nie przyjdzie podbijać tych terenów. Słyszałem, że planują już pierwsze sabotaże. Poza tym muszą wam jeszcze oddać ziemie, które na mocy sojuszu dostali. Agrest ostatnio jest coraz bardziej nieprzewidywalny, a ma w swojej łapie ogromną siłę. Być może dziwne, że robią to w trakcie wojny domowej, prawda? Chcą zamknąć powstańcom usta, bo gdybyście w odwecie za zerwanie sojuszu postanowili z nimi współpracować, byliby na przegranej pozycji.
— Ach, wy młodzi, naiwni. A ja nie mam już siły i nie mam powodu, aby ci zaufać. Nie mamy na tyle możliwości, aby walczyć z naszymi kochanymi towarzyszami, zresztą, po co im się narażać. Mogę ci najwyżej dać coś do picia, chłopcze — odpowiedź sekretarza WWN zdziwiła nakrapianego basiora. Nie sądził on, że starość aż tak zamyka umysły wilków — Głóg, podejdź tutaj — zawołał ochrypłym głosem, kiedy ujrzał nadchodzącą postawną sylwetkę.
— Panie... przynoszę raport ze straży. Moi podopieczni spisali się na medal. Widzę jednak, że masz gościa, mogę przyjść później.
A więc był kimś ważnym.
— Właściwie to mógłbyś wyprosić naszego gościa. Jest bardzo miły, ale nie sądzę, że się dogadamy.

Czy szanujący się polityk dałby się w tej sytuacji ruszyć z miejsca?
Rubid uważał, że nie.
Głóg po kilku minutach szarpaniny leżał w kałuży własnej krwi. Był obrazem wstydu Rubida, pokazywał doskonale, że nakrapiany basior bywał impulsywny, mimo że tak bardzo starał się ukryć to przed światem. Z boku wyglądało to jednak na idealnie zaplanowaną akcję.
  — Tak skończysz i ty, jeżeli mi się postawisz. Mam armię, która jest gotowa postawić się za mną i obrócić was w proch...

꧁↝↝꧂
 
— Przyszedłem tu powiedzieć, że wasz przyjaciel, członek rodziny oraz szef Głóg zginął. I to wcale nie przypadkowo — szepty pośród tłumu, zaczęły stawać się głośniejsze- Proszę o ciszę. Stałem się politykiem w WSC, ponieważ moja wataha zgłosiła, że pewien szary alfa porywa dzieci, gwałci młode wilczyce i torturuje naszych szeregowców. Chciałem sprawdzić, jak ma się sytuacja i jest gorzej niż myślałem. W trosce o nich chciałem wypowiedzieć mu wojnę i wtedy okazało się, że wszyscy zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Możecie sobie wyobrazić mój gniew. Teraz zaczęli stosować prowokacje w waszym kierunku i jedną z nich było zabójstwo tego biednego towarzysza. Dowiedziałem się, jak niesprawiedliwie was potraktowano, zrywając z wami sojusz. W krainie Chabrów trwa już wojna domowa, bo obywatele zaczęli się buntować...

— Jesteś z Admirałem, tym rozbójnikiem? — zawołał damski głos.
— Właśnie, Admirał to podobno nicpoń — dodał drugi.
— Nie jestem z nim. Nie przekonują mnie jego metody i nie chcę bezsensownie wylewać krwi. Powinniśmy walczyć. Dlaczego? Agrest ostatnio wspominał coś o tym, abyśmy zorganizowali sabotaż, co mnie oburzyło. Obiecałem sobie, że nie pozwolę już nikomu zginąć i cierpieć. Wiedzcie jednak, że jeśli ktoś z was postanowi się zbuntować, dla dobra całej grupy powinniśmy go zabić. Nie potrzebujemy zdrajców, którzy będą dodatkowo utrudniać nam walkę z całą watahą — Rubid starał się mówić wiarygodnie, uważając, aby nie pozostawiać niedopowiedzeń, które mogłyby spowodować, że stanie się on ofiarą tłumu. Słuchacze byli wyjątkowo cierpliwi, co bardzo pomagało mu w przedstawieniu swojej wizji. Nie przypominali mu typowego tłumu spragnionego intryg i krwi, wyglądali na przepełnionych nadzieją na lepsze jutro.
Serce polityka zawrzało, kiedy przemówienie skończyło się wiwatem.

꧁↝↝꧂
 
— Musimy odchudzić ilość szeregowców w WSC — mruknął Zeus — Rubid jednak nie może się tym zająć ze względu na to, aby nie ucierpiała jego reputacja. Masz może ochotę sprzątnąć kogoś z tego świata, Holnirze?
— Wykonam, czego pragniesz — odpowiedział mu Holnir.
— Cudownie, mój drogi. Możesz zacząć od Szklanki i Irysa — basior dał swojemu słudze dokładne instrukcje, gdzie i kiedy ma dokonać zabójstwa, na końcu prosząc o to, aby póki co zostawił go z jego przyjacielem samych.
— Słuchaj, ale... dokładnie wtedy strażnicy mają tam partol. Nie możemy wysłać go, aby sam się podstawił — zaprotestował Rubid.
— Niby dlaczego? Gość jest z WSJ, a o ile wiem, nie mają najlepszych relacji z jego watahą.
— Współpracujemy z nimi....
— To tylko bajka, którą musiałem jakoś wypełnić twój umysł, kiedy byłeś młody i naiwny oraz potrzebowałeś zmieniać świat, udzielając się we wpływowych watahach. Od początku do końca wszystko jest naszym planem. Zadbam też o to, aby nasz towarzysz się nie wygadał.
꧁↝↝꧂
 
— Obawiam się jednak, że ja nie mam dla ciebie pozytywnych wieści. Z naszych obserwacji wynika, że Mitriall jest w ciąży — Zeus ze złością wbił pazury w kupkę śniegu.
— Oho, będziesz dziadkiem?— zapytał Rubid, odruchowo próbując zamaskować swoje zaszokowanie.
— Nie przyznaję się do niej- odpowiedział chłodno- I nie radziłbym ci robić sobie takich żartów.
— Chyba jej nie zabijesz? — nakrapiany basior odrzekł już nieco ostrożniej, patrząc prosto w niebieskie ślepia swojego przyjaciela, które niegdyś opisałby jako rozległy, spokojny ocean. Teraz jednak woda była wzburzona, a w centrum tęczówki tonął statek biednego podróżnika. Rubid doskonale wiedział, jaka była umowa, lecz nie uważał, aby Espoir szykowała się sama na śmierć i był prawie pewny, iż to nie ona jest tutaj winną.
— Nie wiem. Verdum właśnie czyta jej przeszłość, aby sprawdzić, kto jest ojcem. Jeżeli okaże się, że to któryś z was albo jakiś nasz współpracownik to wy zostaniecie skróceni o głowę. Sprawiedliwość musi nastać.
— Jak gdyby cała ta procedura ociekała sprawiedliwością i dobrocią. Jesteś ostatnim, kogo mógłbym określić altruistą — mruknął poseł, widocznie już zirytowanym tonem — Sprawiedliwość jest rzeczą względną i tak naprawdę nie istnieje, a na pewno nie jest już najlepszym wyjściem.
— A może jesteś winny, co? — jedną z najbardziej znienawidzonych przez Zeusa rzeczy było podważanie idei, jakie nadawały choćby pozorny sens jego marnej egzystencji, co oddał jego gniewny ton, nastroszona sierść i pazury gotowe rozszarpać każdego, kto piśnie choć jedno słówko za dużo — Jeżeli tak dobrze ci się dyskutuje, jestem ciekaw, czy twoja siostra odziedziczyła to po tobie i będzie miała wyczerpującą wypowiedź, nim zdąży się udusić zaciśniętym na gardle sznurem. Już podejmowaliśmy tę rozmowę, ale widzę, że masz słabą pamięć.
— A co z cywilami Watahy Srebrnego Chabra? Z tymi, którzy nie są związani w żaden sposób z wydarzeniami, które przeżyłeś?
— Oni wszyscy zatańczą, jak zagra im Agrest. Poza tym wielu jest ze sobą spokrewnionych. Ależ oczywiście, ty potrafisz przyjść i powiedzieć mi w pysk, że Agrest jest niewinny. Tak, przez ciebie i takich jak on wszyscy będziemy cierpieć, wiesz? Nie można utrzymać przy życiu wilków z tak brudną...— kiedyś śnieżnobiały i błyszczący, a teraz matowy i przechodzący w szarość basior przerwał, widząc na horyzoncie zbliżającego się Verduma — Masz jakieś wieści?
— Tak, Zeusie. Nie uważam, aby był sens to dłużej ciągnąć. Popełniłem ogromny błąd i to ja zapłodniłem Mitriall. Możesz mnie stracić nawet w najokrutniejszy sposób, jaki przyjdzie ci do głowy. Zgodnie z twoją prośbą, dokonałem jednak wszelkich starań, aby zabić to, co zaczęło się w niej rodzić. Przepraszam was za zawiedzione zaufanie, ale wiedzcie, że byliście mi drogimi, towarzysze.
꧁↝↝꧂
 
Oh, Kaweczko.

Naiwne i bezbronne dziecię.
— Dzień dobry, Kawko — Rubid pewnie rozpoczął rozmowę.
— Dzień dobry. Co cię do mnie sprowadza? — odpowiedziała mu z gracją, jednak w całej swojej słodkości, jaka uwidaczniała się w jej rysach, była jeszcze łyżka dziegciu w postaci dozy niepewności, jaka czaiła się w jej środku, która zbudziła się, kiedy ujrzała swojego rozmówcę.
— Tak się składa, że jestem szczerze zaniepokojony sytuacją w watasze. Obawiam się, że jak większość z nas. Ostatnio podsłuchałem rozmowę Admirała z Porzeczką, kiedy mówił, że zamierza zaciągnąć WWN do współpracy przy buncie — wyznał, lekko się trzęsąc dla dodania dramatyzmu.
<Kawka?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz