środa, 8 grudnia 2021

Od Falki - "Czarne skrzydła, czarne słowa." cz. 2




 Z drzemki wyrywa mnie zapach, którego nie znam, ale wstrząsa całym moim ciałem i budzi każdą komórkę ciała do ucieczki. Zwijam się ciaśniej w kłębek, wtulając w futro matki.
Jest mokre.
Chcę zerwać się z miejsca, ale przerażenie przyciska mnie do ziemi. Coś jest wcale nie tak jak powinno.
Słyszę głosy. Słyszę ojca i lisa. Nigdy nie słyszałam, żeby ojciec krzyczał.
— Zaraz wracam —  woła ojciec. Chcę odpowiedzieć, ale nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku.
 W nagłym przypływie brawury otwieram oczy. Patrzę jak lis zatapia kły w ciele kogoś, kogo nazywał przyjacielem. Krzyk więźnie mi w gardle. Brat siedzi nieopodal z postawionymi uszami, powoli zamiatając ziemię puchatym ogonem. Zupełnie jakby wcale się nie bał. 

Leżę więc dalej, skulona przy stygnącym ciele matki. Dopiero wtedy zauważam krew, która zaczyna powoli tężeć, lepiąc moje futro. Wzdrygam się. Staram zatrzymać drżenie, które opanowuje moje ciało, ale nie potrafię. Nie potrafię nic zrobić. Zasypiam chwilę później wyczerpana bezgłośnym płaczem.

Dzień był bezchmurny, a mimo to niebo miało kolor tak chłodny, że gdyby ktoś zapytał mnie czy słońce nadal świeci - zawahałabym się. 
— Idzie zima. Prawda, kruku?
Wskoczyłam na obalony pień. Wypatrując pomiędzy drzewami padliny. O tej porze roku mięso gniło trochę wolniej. Mniej było w nim też robaków. Każdego roku z utęsknieniem czekałam zimy właśnie z tego powodu. 

Stoję koło ciała ojca, które leży nadal we własnej krwi. Trzęsę się sama już nie wiedząc czy ze strachu czy złości. Podskakuję mimowolnie, gdy ląduje przede mną czarny ptak i zamieram ponownie w bezruchu. 
Ptaszysko zbliża się do ojca i trąca jego pysk dziobem i po chwili zatrzymuje swój wzrok na mnie. Nie reaguję, gdy przeskakuje nad ciałem i drepcze w głąb jaskini. Staram się nie myśleć o matce. 

Minął prawie miesiąc od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Czasem znikał na długie tygodnie, ale zawsze wracał. Z biegiem czasu zdarzało mu się to coraz rzadziej, a jego oczy z biegiem lat straciły barwę węgielków i coraz bardziej przypominały moje - fiołkowo złote. Nie miałam pojęcia co mogło to oznaczać.

Przyglądam się krukowi, wyszarpującemu kawałki mięsa ze szczątków sarny, które nawet dla mnie były już zbyt nieświeże. 
— Daleko jeszcze? — pytam z wyraźną nutką irytacji w głosie.
 Ptak ignoruje mnie zupełnie, co zdarza się ostatnio na porządku dziennym. Wzdycham i siadam na ziemi, dając na chwilę odpocząć obolałym łapom. 

 Po raz pierwszy tego roku spadł śnieg, pokrywając ziemię lekkim białym puchem, który już niedługo zamieni się w pluchę, a potem zamarznie na parę dni, by znowu rozpuścić się nieco. Ale czy tak nie jest ze wszystkim?
— Falka! 
Odwróciłam się w kierunku nawołującego mnie głosu. Czarne ptaszysko czekało na pobliskim drzewie. 
— Wróciłeś do siebie? Możemy ruszyć dalej? — zapytałam z nieukrywaną nadzieją. 
— Wracać! — zawołał kruk. Całe szczęście, wiedziałam z doświadczenia, że wcale nie ma na myśli tego, że mamy zawrócić.
— Prowadź więc.


C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz