Opuściła oczy w niemalże poddańczym geście, kiedy dotarło do niej, że wygranie tej dyskusji jest niemożliwe. Spanikowany Hyarin wypluwał kolejne argumenty jak karabin maszynowy, nie dopuszczając słowa sprzeciwu, a w tak krótkim czasie, z tak ubogim wyjaśnieniem, generowanie kolejnych kontrargumentów sprawiało jej niesamowitą trudność.
Jeśli był szalony, to musiał być szalony wybitnie, bo to co mówił, choć na pierwszy rzut oka niewątpliwie szalone, przy samym końcu opowieści, wraz z jej ostatnim słowem, niespodziewanie składało się w jedną całość. Nie logiczną, na pewno nie, była to historia abstrakcyjna do szpiku, ale jednocześnie tak wybitna, że pojedynczy tylko autor z pewnością nie byłby w stanie jej zbudować.
Zresztą czemu miałby być szalony? Jeszcze wczoraj... jeszcze wczoraj wszystko było takie piękne.
W jaskini medycznej wielokrotnie powtarzali, że Hyarin był okrutny i bezwzględny, ale był to pierwszy raz, kiedy tę bezwzględność poczuła na własnej skórze.
Hyarin, czy pamiętasz, że ty właśnie byłeś tym, który wyciągnął mnie z tamtego miejsca, który wczoraj spojrzałeś na mnie i kazałeś mi biec i biec, aż wszystkie obawy zostały daleko w tyle? Czy wiesz, że dużo mniej okrutnym byłoby mnie tam zostawić? Nadzieja, którą mi dałeś jest o wiele za słaba, by przykryć narastający z przeszłości i przyszłości smutek. Dopiero wczoraj zasiałeś jej kwiaty, dlaczego więc już dzisiaj przyszedłeś je ścinać?
To uczucie, które sprawia, że wydaje ci się, że niebo spada na twoje ramiona, a one naprawdę uginają się pod niewidzialnym ciężarem. Kiedy zdaje ci się, że ziemia pod tobą się zapada, ukazując pozbawioną światła przepaść, podczas gdy z całych sił starasz się złapać równowagę.
To było uczucie, którego nigdy jeszcze nie doświadczyła.
To właśnie była prawdziwa rozpacz.
W jednym momencie poczuła, jak wszystko do niej powraca. Jej lęki, jak stado ohydnych czarnych pająków, rozbiegły się po jej ciele. Zdawało jej się, że krzyczy, ale z jej gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk. Zdawało jej się, że traci przytomność, ale jej serce jak na złość biło jeszcze szybciej niż normalnie, oszalałe pod wpływem adrenaliny, rozbudzając wszystkie jej zmysły do stanu najwyższej gotowości.
Nie rób mi tego, pragnęła powiedzieć. Nie możesz być tak bardzo okrutny. Nie możesz w jedną chwilę zburzyć całego szczęścia, które udało nam się zbudować.
Teraz to widziała - byli tak bardzo, tak bardzo od siebie różni. Ale ponieważ wszystko potoczyło się tak szybko, nigdy nie mieli nawet okazji poznać swoich prawdziwych twarzy. A teraz było już na to za późno.
Czy to nie ironiczne rozwiązanie? On, taki wysoki i silny, od swojego pojawienia się tutaj dokonywał samych złych czynów, a jednak okazało się, że w głębi serca przyświeca mu pragnienie domu, który można chronić i o który można dbać, podczas gdy ona, na pierwszy rzut niewinna i niegroźna, pragnęła jedynie patrzyć, jak to samo miejsce płonie aż do ziemi.
Może naprawdę była bezdusznikiem. Może, gdyby naprawdę spełniła swoje pragnienie, może byłaby to jej zemsta za wszystko, co się tutaj stało, a może pierwszy, zbrodniczy ruch wynikający z jej zepsutego do szpiku wnętrza i marzeń, których po prostu nie da się zrealizować w tak uporządkowanym, opisanym ciasnymi ramami świecie.
Mając przed sobą Hyarina, nagle zrobiła się bardzo ciekawa tego, jak to jest być kimś takim jak on. I dlatego zaczęła zastanawiać się, czy w miejscu, do którego chciał z nią wrócić, istniało jeszcze cokolwiek, co chciałaby obronić. Chyba tylko Ry. Chyba tylko Ry, który, jeśli nie będzie się go pilnować, może wpaść na głupi pomysł i pognać za pierwszą lepszą manifestacją, a potem przedostać się tuż na linię starcia, być może przez to, że stracił chęć do życia, albo może przez to, że naprawdę uwierzył w szczytne cele prowadzące obdarty tłum przez śnieg zmieszany z błotem. Pewnie byłyby to obie te rzeczy jednocześnie. Ry zawsze taki był, mieszanka dwóch sprzecznych sobie określeń, wypisana pismem Boga w jego przygasłych oczach i wyrażona przez nieustający wewnętrzny konflikt.
Ale czy była ona jedyną osobą, która mogłaby tej nieszczęśliwiej istocie pomóc i wyciągnąć ją spod lawiny, pod którą z pewnością właśnie się pakuje? Co do tego nie miała pewności; bardzo żałowała, że nie mogła jej mieć, bo wtedy czułaby się tak samo, jak czuła się w stosunku do ojca, do nielicznych przyjaciół i reszty rodziny - świadoma, że nie potrzebują właśnie jej, by uchronić się od nieszczęścia.
A nawet jeśli byłaby to prawda i byłaby jedyną osobą, która może ocalić jej brata od śmierci, nie potrafiła być pewna, że i tak by dla niego wróciła. W końcu tak dawno, tak dawno temu postanowiła, że będzie żyć w zgodzie ze sobą. To przysięga, którą cudzą wyryła krwią na śniegu i na własnej duszy, i której powinna być wierna do samego końca, dlatego aż tak wielką trudność sprawiało jej zwykłe przystanie na nowy pomysł Hyarina.
Ale wtedy zamarła nagle, jakby mrozy wczesnej zimy starczyły, by zmrozić ją aż do trzonu serca. Zamarła, bo przypomniała sobie, że to nie była jedyna przysięga, którą złożyła tamtego dnia.
Dlaczego nikt jej nie nigdy powiedział, że przysięgi to taka ważna sprawa? Zawsze chętnie mówiła, co jej leży na sercu, była po prostu osobą, która z łatwością wyrzuca z siebie swoje przemyślenia, szczególnie pod wpływem euforii, do której osiągnięcia potrzebowała może nawet mniej od innych osób. W wyniku tego często się zapominała i niejednokrotnie rzucała obietnicami na lewo i prawo, najczęściej nieświadomie porzucając je już na drugi dzień. Ponieważ jednak tę konkretną pamiętała... czuła się zobowiązania do jej wypełnienia.
Wielokrotnie zapewniała Hyarina, że zostanie z nim, cokolwiek by się nie stało. Że to, co razem przeszli wystarczy, by złączyć oba ich serca czerwoną nitką. I chyba ten jeden raz się nie myliła, bo wszakże coś kazało jej pamiętać o tych słowach.
Być może to właśnie było to, czego szukała od początku rozmowy, ta świadomość, że nie robi tego z własnej woli, że realizuje odgórnie narzucone zobowiązania, że jest tylko liściem na wietrze bez możliwości wyboru. To zadziałało jak narkotyk, o który jeszcze chwilę temu błagała niebiosa.
Wypuszczając z ust powietrze pod wpływem ogarniającej całe jej ciało ulgi, zmrużyła oczy, lekko przekrzywiając głowę na bok jak w nagłym akcie rozkoszy. Na jej usta mimowolnie wkradł się uśmiech, słaby, nawet trochę gorzki, a ona siłą błyskawicznego instynktu chwyciła się nadarzającej się okazji. Podnosząc wzrok na towarzysza, uśmiechnęła się najcieplej, jak tylko mogła, jakby bezwiednie próbując wyważyć szalę smutku, który pojawił się w jej sercu. Prostując się, byłaby nieruchoma i piękna jak martwa figurka, gdyby nie pojedyncze drżenie łap, które wstrząsnęło całą jej osobą.
– Ale przynajmniej poszliśmy na plażę, prawda?
Za to, na zawsze, będę ci wdzięczna, dodałaby, gdyby nie trudność, jaką sprawiało jej teraz mówienie.
Trudność ta nie ustąpiła, kiedy wyruszyli w drogę, oboje zbyt wstrząśnięci by zwlekać chociażby do nowego świtu, chociaż przyczyny tego stanu były u nich skrajnie różne. Stawiając kolejne kroki po lodowatym podłożu, Kali z nagłym przerażeniem zauważyła, że jej słodka apatia zaczęła się powoli wykruszać, przyznając jej na nowo okrutny przywilej doświadczania rzeczywistości w każdej swojej cząstce. Wsłuchując się w swoje marszowe kroki, zwalczała w sobie pragnienie rzucenia się do biegu w losowym kierunku. Jednocześnie, trzymając się kurczowo małej cząstki realizmu, jaką chwilę temu zdołała z siebie wykrzesać, zaczęła zastanawiać się nad tym, w jaki sposób najlepiej wykorzystać pozostawione jej jeszcze krótkie chwile wolności. Pożegnała się już, choć niechętnie, z marzeniami o wyprawach do dalekich krajów, wypuszczając je z rąk jak płatki przekwitłych kwiatów, ale wciąż była w stanie prowadzić czysto egoistyczne rozważania na temat tego, jak w jakiś sposób poprawić swoją smutną sytuację. Hyarin nie mówił jej co prawda, jak szybko nadejdzie spełnienie jego czarnych snów, wątpiła zresztą, że sam był tego świadomy, ale coś kazało jej sądzić, że, nawet jeśli rozwiązanie rzeczywiście się pojawi, będą musieli trochę na nie poczekać, najpewniej w zimnych ścianach miejscowego szpitala, a sama ta perspektywa napełniała ją potwornym strachem. Całe jej ciało broniło się przed tym, co właśnie miała zrobić, każdy krok wiązał się z niesamowitym wysiłkiem, desperackie szukanie ostatniej przyjemnej rzeczy, którą mogłaby zrobić, nim to się wydarzy, było nie tylko miłym sposobem na zmylenie własnego umysłu, ale i chyba jakąś reakcją obronną, której nie do końca była w stanie kontrolować.
Ostatnie polowanie? Strach w połączeniu ze smutkiem i cały ciężar zmęczenia całkowicie odebrały jej apetyt, jaki powinna czuć po tak długiej drodze. Poza tym nie przepadała za zadawaniem przemocy i praktycznie nigdy nie polowała samodzielnie. Przykro by było, gdyby tego dnia jakieś zwierzę musiało tracić życie z jej łap, pomimo że wcale nie była to wyjątkowa okazja. Aby odrzucić od siebie ten pomysł, a może jedynie pod wpływem impulsu, wróciła myślą do dnia, który zmienił jej życie, wystawionego pod scenografią tak podobną do ośnieżonej pustki, jaka otaczała ich dzisiaj. Tylko wolni mają prawo do odczuwania głodu, tak jej się wydawało.
Ostatnia wizyta na plaży? To miała już za sobą i była za to niewypowiedzianie wdzięczna, chociaż w jej sercu nadal pozostawał spory niedosyt. Postanowiła go jednak przełknąć wraz z mroźnym nocnym powietrzem. Nawet skazani na śmierć nie powinni być specjalnie wybredni, jeśli chodzi o ich ostatnie życzenie.
Zastanawiając się jeszcze chwilę nad tym, kim właściwie jest i co w tym momencie mogłoby jej sprawić przyjemność, poczuła na sobie wzrok swojego towarzysza. Zdawało jej się, że mógł obserwować ją od dłuższego czasu, bowiem kiedy zobaczył jej nerwową reakcję, nie szczędząc czasu zapytał:
– Wszystko w porządku? Może potrzebujesz przerwy?
Wzruszyła głową, niemal bez zastanowienia.
– Jest dobrze, po prostu myślę.
Stawiając rytmiczne kroki po chrupiącym śniegu, patrzyła, jak wyraz ulgi powraca na jego ładną twarz.
– Myślę nad tym, co chciałabym jeszcze zrobić, zanim pójdziemy im się poddać – dodała do bólu szczerze, zbyt zmęczona by dodatkowo przesiewać swoje myśli w poszukiwaniu tych, które są tak naprawdę warte pokazania światu. Jeśli naprawdę ją kocha, nie powinien mieć zresztą nic przeciwko.
Ciężko powiedzieć, czy rzeczywiście nie miał, chociaż jasna odpowiedź w tej kwestii rozwiązałaby zapewne sporą część jej problemów, natomiast nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym i wrażliwym na szczegóły, by zauważyć, że na twarzy jej wysokiego towarzysza królowało zdziwienie, zmieszane może z pewnego rodzaju wstydem, bądź ledwo, ledwo istniejącym żalem za sprowokowanie całej tej sytuacji. Zaraz potem jednak jego oczy przybrały ten sam piękny, czuły i altruistyczny wyraz, jaki widziała w nich, gdy basior zdradzał jej szczegóły swojego dziwnego snu. Dlaczego dopiero teraz zauważyła, jak często się on pojawia? Bała się przyznać, że być może była za bardzo skupiona na swoich własnych potrzebach.
– Być może nie będzie tak źle – mówił. – Być może nasza sytuacja po powrocie znacznie się polepszy. W końcu nadchodzą... wielkie zmiany.
– A może uderzysz mnie w głowę i zwyczajnie mnie tam zawleczesz? – Uśmiechnęła się pod wpływem jakiegoś dziwnego okrucieństwa, które dojrzewało w jej sercu chyba już od długiego czasu, na podłożu z krzywd i pełnej napięcia niepewności. Z pewnością właśnie ono było przyczyną, dla której wyrzuciła z siebie te słowa.
Altruistyczne oczy zastąpił wyraz szoku, jak czarna chmura, która w jednym momencie przysłania dwa przyjemne słońca w pogodny letni dzień.
– Żartuję – zachichotała, ktoś kto jej nie znał mógłby powiedzieć nawet, że niewinnie i ciepło, co stanowiło dziwny kontrast z poprzednią wypowiedzią. – Idę z własnej woli, więc nie musisz się o to martwić – zapewniła. – Po prostu... zostało nam już tak mało czasu na wolności. I nawet nie dostałam tego drinka, o którego prosiłam przed nocą. – Zaśmiała się raz jeszcze, cicho, ale i ten dźwięk doskonale niósł się po wypełnionej śnieżnymi refleksami pustyni.
Obserwując twarz basiora, dokładnie wychwyciła moment, w którym nabrał w usta powietrza, by przygotować odpowiedź. Ubiegając go, wtrąciła w puste miejsce swoje własne słowa:
– Nie musisz nic mówić. Gdybym teraz dostała w swoje łapy alkohol, pewnie upiłabym się do nieprzytomności. Czyli wrócilibyśmy do punktu wyjścia, gdzie musiałbyś mnie tam zawlec siłą.
– No więc? – rzucił Hyarin, widocznie już podirytowany pasywną agresywnością, jaką wypełniona była ta rozmowa, ale chyba trochę świadomy, że była ona nieodłączną konsekwencją jego wpół szalonych działań.
– Więc... wychodzi na to, że nie mam ostatnich życzeń. Możemy więc chyba powiedzieć, że idę w spokoju na spotkanie z losem – zachichotała – lecz jeśli cokolwiek mogłabym jeszcze zmienić... o cokolwiek prosić... Nie każ mi z własnej woli iść do Vitale. Być może tego nie wiesz, ale, naprawdę i szczerze, nienawidzę typa. Nie chcę tego, a poza tym wątpię, że prześlizgnięcie się tam niezauważonym jest jeszcze opcją. Pójdziemy się poddać, ale... pójdźmy z tym do Alfy.
Pozwól mi jeszcze chwilę cieszyć się iluzją wolności, bo nie jestem na tyle silna, by zaakceptować rzeczywistość, pragnęła powiedzieć, ale było to tylko kolejną kwestią, którą może by wypowiedziała, gdyby miała trochę więcej odwagi, trochę więcej pewności. Jej błękitne oczy nabrały łez, które nieudolnie starała się przykryć uśmiechem.
– Jeśli ktoś ma mnie sprowadzić z powrotem w tamto miejsce, wielokrotnie wolałabym, żeby był to jakiś patrol, na który natkniemy się po drodze. A jeśli niebiosa ironicznie będą nam dzisiaj sprzyjać i uda nam się dojść niezatrzymanym aż do jaskini Alfy... to równie dobrze on może to zrobić. Zgodzisz się na to, prawda? Dla mnie? Dla swojej... ukochanej?
To ostatnie słowo wcale nie było łatwe, ale wydawało się tak wyjątkowo potrzebne, że wypowiedziała je właściwie bezwiednie. Bo już od tak długiego czasu zachowywali się, jakby zupełnie nic ich nie łączyło, a Kali była jedną z tych, którzy bardzo szybko robią się nerwowi, gdy atmosfera, dotąd wypełniona czułością, bez ostrzeżenia stygnie. Może to tylko kolejne z jej egoistycznych pragnień, ale w tak niepewnym czasie desperacko pragnęła życzliwości i szczęścia, które jest z nią nieodłącznie związane, tak jak ona czuła się nierozłączna z Hyarinem.
Oba te uczucia dawały komfort, którego tak bardzo pragnęła i siłę, której potrzebowała, by jeszcze raz zrobić to, czego od niej wymagano.
< Hy? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz