Delta zamknął oczy. Chociaż na chwilę. Chociaż na sekundę
spokoju. Jednak jego los nie dawął mu ani chwili na odpoczynek. Za dnia Szkło
męczył ich do upadłego. Potem to samo robili wszyscy, który byli ciapami
większymi niż on sam i krzywdzili się na każdym kroku. A kiedy wracał do siebie
bywało już ciemno. Czasem tylko odprowadzali go strażnicy. Zazwyczaj jednak
wszyscy machali łapą. „Kto jak kto, ale Delta do domu trafi”. Więc chodził sam.
Prosto do ciepłego posłania, którego nie miał czasu poprawnie odnowić. Rzucał
się na nie i czuwał jak długo tylko był w stanie, gdyż każde jego zamknięcie
oczu kończyło się tym samym. Kolejnym koszmarem.
Jego głowa opadła bez ruchu na prowizorycznej pościeli, a oczy zamknęły się
momentalnie. A kiedy je otworzył... Wszystko zdawało się być normalne. Prosty,
śliczny, zimowy poranek. Podniósł się na obolałych łapach i wyszedł z nory. Nie
był już zaskoczony kiedy przed jego pyskiem pojawił się świat bez najmniejszego
śladu drzewa.
—No no. Proszę, proszę. — szyderczy głos stojącego w oddali wilka. Jego szeroki
uśmiech. Jego spokojna postawa. Jego oczy. Te zimne bursztynowe oczy. —Księżniczka
postanowiła w końcu wstać?—
Nie odpowiedział. To zdarzało się co jakiś czas. Jego drodzy przyjaciele
pojawiali się w koszmarach udowadniając mu, że już nie są sobie wcale tacy
bliscy. I nie przejmowałby się tym gdyby to nie była prawda wyryta w jego
panicznie szalejącym umyśle. I chociaż serce mówiło przyjaciel, szumy myśli
wyraźnie to zagłuszały.
Westchnął ciężko. I kątem oka znowu dostrzegł tą samą kolorową postać. Ich oczy
zwarły się ze sobą. Ilekroć śnił tam ją widywał. Czasem nawet kiedy nie śnił,
ale to mogła być wina ciągłego niewyspania.
—Baczność. Odpowiadaj jak się do ciebie mówi. —
—Ay. — odpowiedział mętnie czując jak jego policzek rozdzierają pazury a w dół
do śniegu spływają stróżki krwi. Przymknął oczy z cichym żalem w sercu.
—Nie dosłyszałem. —
—Ay. — wydarł się w kierunku wilka, jakby to nie była tylko rozmyta iluzja
prawdziwego Szkła. Zmarszczył nos wstając i powoli omijając wilka.
—Dokąd się wybierasz?!—
—Daleko od waszej dwójki. — mruknął potykając się o coś i uderzając ciałem z
śnieg. Kiedy spojrzał w miejsce gdzie spodziewał się zastać korzęń, zobaczył
jedynie smutne powietrze. Wstał dość szybko przebierając łapami. Sceneria
zmieniła się kiedy mrugnął. Wróciły drzewa. Szkło rozpłynął się w powietrzu.
—Czego ty ode mnie chcesz? — rzucił w puste gałęzie.
Odpowiedziała mu cisza. Bardrzo milcząca, gdyż bez grania wiatru, bez śpiewu
ptaków. A jedynie ziemia była usmarowana krwią. I to nie tą jego. Zbliżył się
do niej i zamruczał coś niewyraźnie.
Właścicielem tego pasma czerwonej cieczy brudzącej biały puch był Paki, leżący
martwo w śniegu. Delta nie zapłakał. Złamały go już te obrazy dawno temu, do
tego stopnia, że pogodził się z ich obecnością. W końcu to kiedyś musiało się
stać. Jednak był tu ktoś jeszcze.
—Proszę, proszę. — Szkło. Znowu. Prześladujący go ponownie obraz przyjaciela. To już nie twój przyjaciel.
—Ay.— mruknął jak zaprogramowany robot. Jakby to wszystko było nic nieznaczące.
W końcu kiedyś musi się obudzić. I tak się stało, ale nie w sposób jaki by się
tego spodziewał. Z wściekłością błyszczącą w oku szarawy wilk dopadł do
Deltowego karku zaciskając na nim kły. Krew polała się w dół, a sam basior
wziął głęboki wdech.
Jego oczy rozwarły się. Poranek jeszcze nie wstał, a przed
nim nie leżało nic. Ani śladu po sytuacji sprzed chwili. Jednak jak zwykle. Nie
był w łóżku, a po jego skórze toczyły się strugi pamięci po śnie zdobiąc piękny
biały puch. Westchnął ciężko. Ciekawy był czy ktoś kiedykolwiek zauważy jak
dziwnie się zachowuje. Czy ktoś kiedykolwiek złapie go na śniących
przechadzkach, które właściwie nie do końca były jego winą. Przetarł kark
czując jak coraz mocniej go piecze kiedy z jego powiek osuwa się resztka snu. To będzie długi dzień.
—Padnij. — kolejny rozkaz, kolejne wykonane zadanie. Delta
westchnął kiedy mogli chociaż na chwilę stanąć luźno. Jego umysł uciekł do
miłej jego sercu przeszłości. Niecałego roku spędzonego w spokoju. Jednak
szybko przestał. Nie miał na to siły. Jego łapy poddały się na chwilę, więc
ciało postanowiło użyć śniegu jako najwygodniejszej poduszki. Westchnął
ponownie. I ponownie.
—Oh. Ten nasz Szkło to nas kiedyś zamęczy. — Amelia rzuciła się w miejsce obok
niego samej wypuszczając w znaczącym tonie oddech.
—Ta. — ostatnimi czasy nie mówił za wiele. Nie ruszał się za wiele. Nie
wyglądał na za wiele. Cień samego siebie. Ale czy kiedykolwiek był czymś więcej
niż tylko cieniem?
—Trochę to niepotrzebne. W ogóle takie codzienne manewry to idiotyczny pomysł.
Przydałby nam się chociaż jeden dzień wolnego. — westchnęła.
—A żebyś wiedziała że idiotyczny!— Delta obejrzał się w kierunku Porzeczki,
która skrzywiła się w niesmaku. — Raczyli powciągać nas w te idiotyczne
pomysły! — Zamknął oczy kiedy przed nimi pojawił się widok krwi spływającej po
jej łapach. Tej samej, która kapała po pysku pewnego zdrajcy, którego winą był
jego cały stan. —Myślą, że nie mamy nic
lepszego do roboty? — uchylił je widząć jedynie rozmazany obraz wszystkich
wokoło. Jego umysł zaszedł delikatną mgłą wspomnień, z których szybko się
otrząsnął.
— Zamknij pysk — jednak nie na tyle szybko żeby te dwa słowa nie wstrząsnęły
całym jego ciałem jak spazmem. Pamięć miał dobrą. Za dobrą. A teraz w niej
błyszczały się krwawe kły Admirała. — Dzisiaj po manewrach strażnicy odprowadzą
cię do aresztu —
—Patrzcie na plutonowego. Wiecie, kto jest prawdziwym zagrożeniem? Oni, wszyscy
przy władzy. Ale kiedyś wyrżniemy ich w pień... — i co wam to da? Zawsze będzie
ktoś, kto zajmie to miejsce jako następny. Czy będzie się z tym krył czy nie.
Każdy ma swojego króla i w władcę. Czy nazwyamy ten stan bezkrólewiem czy
czasem sekretarza. Ktoś ma ostateczne zdanie ponad murem niewinnych głów.
—Jeszcze jedno zdanie, a będziesz prosiła o powrót do więzienia.—
—Może jeszcze nie koniec, możecie się jeszcze bardzo zdziwić, słyszycie?! —
Zamknął oczy na sekundę. Mrugnął, a Szkło już był przy jej gardle. Suchy pomruk
uciekł z jego gardła kiedy zobaczył jeden z wielu snów. Blizna na karku
zapiekła, widok martwych przyjaciół, albo tych wielokrotnie zabijanych przez
szarego wilka w snach powrócił do niego wraz z bryzgającą krwią. Zatrząsł się
mocno.
Jednak to co go martwiło to Szkło. Nie on sam. Nie. On już był stracony na
trwanie w tym swoim małym szaleństwie.
—Szkło.. — uciekło z jego pyska, cichym szeptem. Cichym na tyle, że wycie tłumu
go zagłuszyło. Wstał z trudem, gdyż jego mięśnie nagle jakoś zwiotczały i
cofnął się w przerażeniu o krok. Mógł leżeć w posłaniu Miał 3 dni wolnego.
Jednak i tak stawił się. Po co? Żeby nie oszaleć w swoich własnych myślach i
snach. W końcu noga była prawie jak nowa. Jego umysł ponownie zaszedł mgłą.
Porzeczka była wśród nich. Wśród tłumu, przy boku zdrajcy. Czy jego gardło będzie następne? Wycofał się.
Las przywitał go z otwartymi rękoma. Dyszącego, ze łzami w oczach. Bez opamiętania.
Może jednak wykorzysta chociaż jeden dzień?
Hola! Zaczekaj!
Coś nie tak mój drogi przyjacielu?
No.. No tak. S...Spójrz. Twoja
struna.
Ah. Nadrywa się. Czuje pod palcami,
że niedługie już jej życie.
Jego umysł zaciął się na jednym zdaniu : Będziesz następny. I nie obchodziło by go to aż tak bardzo gdyby rozkojarzona wyobraźnia nie poopowiadała Szkła jako egzekutora. A to jedynie wyrywało szloch z jego gardła. Następny. Następny. I następny. Kolejny głośniejszy od poprzedniego. I chociaż nie chciał w to wierzyć jego paranoja na chwilę wzięła nad nim swoje władanie.
Nie wrócił na manewry. Jego dom przywitał go otwartymi
ramionami gdzie upał na posłanie bez życia. Bez ruchu. Jak martwa szmaciana
laleczka. Zasnął. Niespokojnym snem Jak zawsze.
Kolejny Szkło. Pokręcił głową i łapą przedarł się przez marnie
zrobioną iluzję. Jego pazury nie natrafiły na opór kiedy rozerwał jego ciało.
Dyszał ciężko ze łzami w oczach. Miał dość. Dość tego wszystkiego.
—Eh. Nie ma już z tobą zabawy. — niski kobiecy głos sprawił, że energicznie
odwrócił głowę.
—Ty.... Kim ty jesteś?— wyszeptał w eter. Polana nagle pociemniała. Zmarniała,
a drzewa zniknęły.
—Nie znasz mnie? Nie pamiętasz? Myślałam, że ty, ze swoimi mocami będziesz miał
mnie w doskonałej pamięci!—
—Nie znam cię. — potwierdził.
—Sohea. — Odpowiedziała zagadkowo wypinając pierś. Nic mu to nie mówiło. Nic a
nic. — Nadal nic. Może to ci coś przypomina?! — rzuciała się w jego kierunku.
Skulił się jednak jedyne co poczuł to powiew wiatru. Szum rzeki i ... wilgotne
powietrze w płucach. Tak wilgotne, że woda zdawała się osadzać a dnie płuc i
chlupotać radośnie. Otworzył oczy. Stał na gałęzi. Na klifie. Tym samym, który
jakby przed wiekami w pewnym sensie uratował mu życie.
—Ha! Uratował ci życie. — westchnęła dziwna kolorowa... kotka? Lewitowała sobie
swobodnie obok niego spoglądając w dół. — Ale zabrał je mi! — warknęła
wściekle.
— Nie rozumiem. — Delta pokręcił głową czując jak ta boli go niemiłosiernie.
— Tam w dole, leży moje ciało. A moja dusza jest tu. Przed tobą. —
—Co w związku z tym? —
—Zabiłeś mnie!—
—Kto tu kogo zabił.. — westchnął smętnie. — pamięć mam dobrą. Jeśli byłaś tatym
tygrysem spadłaś razem ze mną. Ja jestem lżejszy, przez ci łatwiekszy do
utrzymania.
—Pff. Co nie znaczy że mnie nie zabiłeś! —
—I nie dość że łatwiejszy, to znaczniej lepiej wychodzi mi hamowanie... w przeciwieństwie
do dużego kota. —
—Ha... Hamowanie? —
—A co myślisz, że chciałem spadać z tego klifu?! — zapadła chwila ciszy przerywana
śpiwewm egzotycznego ptactwa.
—Przypuszczam, że nie. No dobrze. Powiedzmy, że Ci wierzę... —
—I?—
—I... I nic. Klątwę już rzuciłam... Nie pozbędziesz się mnie! Ale dam ci może
odrobinę spokoju...
O i pamiętaj... jeśli kiedykolwiek dowiem się, że dzisiaj mnie okłamałeś. Dorwę
cię. —
—Proszę cię bardzo... — westchnął nie wiedząc co dokładnie się tu dzieje. O co
chodziło. Komu? Co miał do tego on? Jaka klątwa?
—Do zobaczenia Delto. —
—Tak...—spojrzał przed siebie. Obraz spokojnie rozmył się i zalał czerwienią. A
głos wody nagle zastąpiony został dudnieniem.
Dlaczego ramię go tak bolało. Otworzył oczy. Jego głowa zapulsowała mocnym bólem. Rozejrzał się. Umysły nagle jakby otworzyły się przed nim wirując w tańcu słów. Co się dokładnie działo?
PING
OH!
Haa. Pękła. Chwilę na to czekaliśmy
czyż nie?
Ta...tak.
To teraz czas na wielki finał. Podaj
mi proszę mój flet.
Bo czymże jest szaleństwo bez mojej muzyki w sercu?
Wstał trzęsąc się i tocząc łzy po policzkach. Co się działo.
Nie wiedział do końca. Nagle pojawiająca się na jego ramieniu rana nie była
zjawiskiem normalnym. Poczuł ukłucie strachu. Ktoś tu był? Jednak jego własne myśli ponownie zagłuszyła
fala tysiąca innych. Nienależących do niego. Czy jego moc wyrwała się w tym
wszystkim spod kontroli?
Jego łapy stanęły w zimnym śniegu niestabilnie. A ciało zamarło w bezruchu.
—Co... — zdołał jedynie wygarnąć z suchego gardła. Zasłona poranka następnego
dnia odsłoniła mu widok wilka... psa? Kogoś... Leżącego w śniegu, pośród krwi.
Jego własnej czy tej spływającej z powoli leczącego się ramienia Delty.
—Shh... Zamknij się... — stwór podniósł na niego jedno z oczu. Równie
wyczerpane i puste co te basiora.
—Znalazłem cię jakimś cudem. Proszę. Twoje dzieci... — mruknął
przesuwając niezdarnie spleciony koszyk w jego kierunku.
Rozdarty i niespokojny umysł Delty zawirował od tysięcy bodźców.
—Moje?! —
—Twoje.. — i na tym się skończyło. I po tych słowach zwyczajnie skonał. Kolejna
śmierć?
I może gdyby Delta był tamtego wieczoru nieco stabilniejszy rozpoznałby do kogo
należy ciało. Jednak nie dla niego było przeznaczone wiedzieć.
Stał tak chwilę. Aż nie wziął koszyka do siebie. Czując jak jego tylna łapa
podupada pod jego ciężarem i chrupie boleśnie, jakby łamały się pod nim
kości...
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz