Jesienne wieczory bywają piękne. Czasem złoto przeradza się w purpurę, czasem miesza z czerwienią.
- Zgaaadnij - zawołałam, pewnego wieczora w podskokach wbiegając na naszą polankę - kto wraca do WSC?!
- Czy to możliwe, że znudziły ci się włości naszych zachodnich przyjaciół? - Mundurek przeciągnął się i zamrugał kilkukrotnie, próbując nie dać po sobie poznać, że właśnie wyrwałam go ze snu. Krótko zwymyślałam się za to w głowie, ale byłam zbyt rozemocjonowana, by po prostu przerwać.
- Już nie mogę na nich patrzeć. Z jednej strony tylko praca, praca i praca, a z drugiej w sumie nie ma tam co robić.
- To od kiedy wracasz?
- Za trzy dni. Wiesz, żeby z dnia na dzień nie zostawiać Marleny samej.
- Łoj, to dopiero się Agrest ucieszy...
- E tam, żartujesz.
- Tak - zachichotał niewinnie - ale to nie znaczy, że nie tęskni.
- A ty? Cieszysz się? - Układając się na legowisku, z uczuciem niebotycznej wolności westchnęłam tak głęboko, jakbym chciała nadrobić oddech nieumyślnie spłycany przez cały dzień.
- Strasznie się cieszę! - Odwrócił się w moją stronę i końcówką dzioba dotknął czubka mojego nosa. Fuknęłam, nadwrażliwie marszcząc połaskotany pysk, przy okazji zaciągając się słodką wonią igliwia skropionego deszczem.
- To się tak nie ciesz, bo jesteś mi coś winien.
- No, mów. Mam się tylko bać, czy od razu uciekać?
- Przestań, jak tylko na nowo wejdę w rytm naszej pracy, oboje bierzemy wolne. I co robimy?
- Ach, idziemy w góry. Tak.
- Tak. - Kiwnęłam głową z wymalowanym w oczach wyrazem nieugiętości. Ale wiecie? Chociaż wokół powoli dogasała jesień, ja byłam radosna jak szczypiorek na wiosnę. Więc po prostu przewróciłam się z boku na bok i przytuliłam tego gałgana z całej siły. - Ale to później. Dopiero zauważyłam, jak pięknie jest tu i teraz!
* * *
Poranki bywają piękne, a niekiedy nawet piękniejsze, niż wieczory. Tak uważam, dlatego, gdy nie zaśpię, każdego nowego dnia bardzo uważnie przyglądam się świetlistym znakom Słońca, aby choć spróbować nasycić oczy ich urokiem.
Tamtego dnia zaspałam.
Leżałam na środku pustej polany, a gdy udało mi się rozchylić spuchnięte powieki, wbiłam wzrok przed siebie. Przez jakiś czas jedynie machinalnie opuszczałam i podnosiłam powieki, czując opór przed poruszeniem choćby sztywnym palcem. Nie zauważyłam, że białawe Słońce powoli wznosiło się coraz wyżej, aż w końcu osiągnęło swój szczytowy punkt.
Właśnie wtedy, za pośrednictwem Cyklamena, przyszła do mnie wiadomość.
- Obudź się, Kawka - wymamrotał basior, stając nade mną. Zebrałam siły, by przesunąć głowę. - Jak się dziś czujesz?
- Podl... Cyklamen. - Na powrót zamknęłam oczy i skuliłam się na swoim miejscu.
- Agrest cię wzywa, jesteś tam potrzebna.
- Po co? - wymamrotałam.
- Nie wiem. Na pewno nie lepiej, niż ty. Mam cię tam zaprowadzić, będzie bezpieczniej.
Sen umożliwił mi zaznanie względnego spokoju, a wizja i jednego i drugiego w tamtej chwili ostatecznie przepadła. Delikatnie, jakbym stawiała jajko na czubku igły, podparłam się na przednich łapach. Pierwszym, co we mnie uderzyło, był przenikliwy ból głowy. Nie czułam się na niego gotowa; nie chciałam cierpieć!
- Mój Boże. - Ale było już za późno, więc tylko podniosłam wzrok na niebo, przymrużając oczy, bezbronne w obliczu silnego światła. - Nie wierzę. Ja... Cyklamen, nie wierzę - kolejne słowa wyduszałam z siebie z rosnącym wysiłkiem, aż wreszcie z mojej piersi wyrwał się nieporadny płacz. Aby nie upaść, łapą objęłam brata za szyję i zawisłam na niej, na moment zastygając w bezruchu, wtulona w jego sierść. Wreszcie tuż nad uchem usłyszałam rozdrażnione westchnienie.
- Przepraszam... Już idę - szepnęłam. Z pomocą basiora stanęłam na czterech nogach, a potem powlokłam się za nim, aż do miejsca, gdzie mnie potrzebowano. Nie pytałam o powód zaproszenia. W głębi duszy wyrzucałam sobie, że sama nie udałam się do jaskini wojskowej, do stryjka, już poprzedniego dnia. Nie sprawdziłam, co u niego i czy zupełnie nie postradał zmysłów. Ale... po prostu nie dałam rady podnieść się z posłania.
- Dobrze, że jesteś, Kawko - przywitał mnie od razu i spróbował nawet się uśmiechnąć, ale jakoś nieszczególnie mu to wychodziło. Siedział pod swoim szarym kocem, a obok niego leżał kawałek już przyschniętego mięsa. Podeszłam bliżej, mierząc wzrokiem pomieszczenie. Nie było tam wiele, oprócz pomieszanych dokumentów, nie byłam nawet pewna: należących do jaskini wojskowej, jaskini alf, czy jeszcze jakichś innych.
- Czy to prawda, Agrest...? Czy to nie był sen? - wyszeptałam. Usiadłam obok niego, ruchem głowy odmawiając poczęstowania się sarniną.
- Sen? Do tej pory, to wszystko był zbyt piękny sen. Właśnie się z niego budzimy. - Jego głos, choć miał chyba brzmieć spokojnie i ciepło, był raczej wyprany z emocji. - Wiesz o dzisiejszych przesłuchaniach na Plaży Wschodniej?
- Jakich przesłuchaniach?
- Nic nie szkodzi, pewnie nie było cię tam wczoraj. Mamy stan wojenny, wcielają wszystkich. Pomożesz Szkłu w uzupełnieniu list? Ma dzisiaj sporo pracy.
- Ta... tak - oświadczyłam, niewiele myśląc nad odpowiedzią.
- Jeszcze jedno. - Agrest zawahał się. Na krótką chwilę jego pysk przybrał nieodgadniony wyraz, jakby basior zastanawiał się, jak ugryźć temat, leżący mu na końcu języka. Na chwilę zamilkł, szczelniej okrywając się kocem. - Posłuchaj, ty... ty dobrze dałabyś sobie radę, jako alfa.
- Ja? - podniosłam głos, zupełnie zaskoczona. Nigdy nie podejrzewałam stryja o wyższe uczucia, ale proponowanie mi czegoś takiego akurat tamtego dnia, nie było najlepszym pomysłem. - To... samiec alfa jest głównym przywódcą - odpowiedziałam sucho, kładąc nacisk na drugie słowo.
- Mielibyśmy historyczny zwrot akcji. - Przyglądał mi się uważnie, jakby próbował układać słowa w jak najbezpieczniejszy sposób. Miałam ochotę przerwać w pół zdania i uświadomić mu, że wychodziło słabo. A jednak coś sprawiało, że powstrzymywało mnie jego spojrzenie; basior, którego miałam za nieczułego, słabym uśmiechem próbował osłonić własne rozdarte serce. Ociężale spuściłam wzrok.
- Nie. Nie chcę władzy... przesiąkniętej jego krwią. Nie chcę. Do końca życia będę czuła ją przez skórę.
- Wiesz i ja wiem, że chciałby cię tam zobaczyć.
- Ale i tak nie zobaczy. - W kąciku oka poczułam specyficzne ciepło. Szybko uniosłam łapę, aby otrzeć łzę, zanim bezwładnie spłynie po moim policzku.
- Kawko, jeśli możesz coś zmienić, to nie z miejsca, w którym jesteś teraz, a z miejsca, do którego to wszystko otworzyło ci drogę - kontynuował wciąż tym samym, beznamiętnym tonem, jednak gdzieś w tle, przy każdym kolejnym słowie, w jego głosie rozpalały się kolejne, drobne ogniki.
Raptownie warknął, tak gwałtownie, że coś wewnątrz mnie drgnęło.
- O czym ja mówię - wycedził gorzko. - Wybacz mi, nie pozwolę, żeby zrobili z tobą to samo co z nami. Nigdy na to nie pozwolę. Ja to zacząłem i ja to skończę, nie ucieknę jak szczur z tonącego okrętu. Jeśli zatonie, pójdę na dno razem z nim, bo jestem... kapitanem, do cholery. Potrzebuję tylko chwili odpoczynku. A gdy przyjdzie czas... przekażę ci to co po mnie zostanie. Tobie, nikomu innemu.
Lekko dotknął łapą mojego ramienia. Wykrzywiłam kąciki warg w wyrazie, któremu z całej siły pragnęłam nadać życzliwy wyraz. Przez moment patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy dogłębnie sprawdzali, czyje oczy są bardziej podkrążone.
- Co teraz? - zapytałam, wolno poprawiając się na swoim miejscu.
- Idź na Plażę Wschodnią. Pomożesz mojemu bratu uzupełnić listy.
Pokiwałam głową. Droga nie była daleka. Przy silniejszym wietrze, już wychodząc z jaskini wojskowej, czasem można było dosłyszeć szum fal.
Cicho zbliżyłam się do zgromadzenia i usiadłam obok Szkła, który już rozpoczął przesłuchania. Basior w milczeniu podał mi kilka kartek, spis ludności i stanowisk, po czym zwrócił się do Ry'a, który być może pełnił wcześniej moją funkcję, a być może pisał właśnie zupełnie co innego.
- Wiadomo, co z Admirałem?
- Jest poszukiwany - odrzekł wilk krótko, nie podnosząc wzroku znad kartki.
- I co z tego, kurwa jego mać?! Przecież doskonale wiadomo, gdzie jest: siedzi za zachodnią granicą jak wyklęty uchodźca, który cudem uniknął represji naszej machiny niemego ucisku. Są tacy, którzy postarają się, by za miesiąc był tam bohaterem.
Następne słowa skierował już do mnie.
- Tym, którzy nadają się do cięższej służby, przydzielimy role strażników, bardziej doświadczonym, starszych szeregowców - wytłumaczył sucho. - Potencjalnie słabsi zostaną umieszczeni na mniej wymagających stanowiskach A ci, którzy brali udział w protestach... No proszę. Imię - rzucił w powietrze tylko jedno, głuche słowo, zerkając na pierwszego ze stojących przed nim wilków.
- Szkło... - głos krył w sobie zaskoczenie.
- Swoje znam. Wasze imię, obywatelu.
- Delta.
- Stanowisko.
- Pomocnik medyka.
Śledczy zmierzył granatowego wilka pełnym goryczy spojrzeniem. Pochylił się nieco do przodu i napiął mięśnie przednich łap.
- Powinniście być za to skazani - obwieścił, a dźwięk wydobywający się z jego gardła, niebezpiecznie zadrżał. - Ale chcę wierzyć, że zwalczanie przemocy przemocą byłoby bezcelowe, więc póki co zostajecie szeregowcem z uprawnieniami medyka. Jutro o świcie zgłaszacie się w jaskini wojskowej na manewrach. - Westchnął, robiąc krótką pauzę. W powietrzu na chwilę zawisło napięcie. Skończyłam pisać i wolno podniosłam wzrok.
- Dlaczego, Delta? Dlaczego cię w to wmanewrowali...
- A dlaczego nie? - odpowiedział głos, który wszyscy znaliśmy w tak bardzo innej barwie; tamtego dnia suchy, zimny, sztywny. Martwy.
W ciszy przysłuchiwałam się rozmowie. Płowy strażnik spojrzał na średniej długości kolejkę, która ustawiła się już do naszego stanowiska i kilka pomniejszych grupek wilków stojących wokół i rozmawiających z ożywieniem. A jednak nie sposób było wyczuć w nich tego samego ducha walki, który dzień wcześniej zawładnął całą północą naszych terenów.
Kto z nich był wtedy na polanie? Kto milczał, a kto mówił?
Kto pierwszy wyciągnął łapę ku szarym piórom, kto zarżnął go jak psa?
Kto krzyczał, że z naszym alfą zrobi to samo???
Nie wiedziałam. Wolałam wierzyć Szkłu, twierdzącemu, że ów protest zdominowany został zupełnie przez... obcych.
- Imię.
- Vitale - wymamrotał opieszale czarny basior.
- Stanowisko.
- Psycholog.
- Szeregowiec. Zostajecie przydzieleni do funkcji szeregowca. Chyba, że... masz jakąś umiejętność, która przyda się w służbie. Nie? Trudno. Jutro o świcie zgłosicie się na manewry w jaskini wojskowej. Następny proszę. Zapisuj, Kawko. Imię.
- Szklanka. - Przed nami stanęła szczupła, barwna wilczyca.
- Szklanko, zostajesz bezterminowo przydzielona do stanowiska obrońcy - oznajmił łagodniej. - Na razie znaczy to dla ciebie tyle, że musisz pozostać w gotowości.
- Rozumiem - odpadła krótko. Coś jeszcze?
- To wszystko.
Basior popatrzył za odchodzącą.
- Tak trzeba - mruknął sam do siebie. Mimo to słyszałam każdą, najcichszą głoskę.
Ale nie wierzyłam, że właśnie tak było trzeba. To znaczy, tamtego dnia i tak nie obchodziło mnie, kto awansuje, a kto zostaje szeregowcem. Po prostu... siedziałam i nie wierzyłam. Już w nic. Moje myśli ulatywały gdzieś ponad las, rozpaczliwie próbowały sięgnąć nieboskłonu. Tęskniły za letnim błękitem i za smukłymi, wysokimi chmurami. Wsłuchałam się w dzwonienie we własnych uszach, aż w końcu, na chwilę zapomniałam, gdzie jestem.
Dlaczego odszedłeś?
Uniosłam głowę, jakbym chciała wlać łzy w powrotem do oczu, ale moje policzki były już mokre. Uświadomienie sobie tego tylko wzmogło nieprzyjemne wrażenie bezsilności.
- Dlaczego umarłeś? Dlaczego?
- Kawka...? - głos towarzyszącego mi wilka był jakby przytłumiony i zbyt niewyraźny, by zwrócić moją uwagę. Gdy jego przytulne ramiona oplotły się wokół mnie, drgnęłam niespokojnie.
- Ja nie chcę tak. - Zabrakło mi sił na wymyślenie następnego pytania, zaczęłam więc po prostu płakać. Jęknęłam, opuściwszy pysk, a z kącika warg, zmieszana ze łzami kropla śliny kapnęła mi między łapy. - Ja chcę iść z tobą w góry...
Ciepło Szkła było tak podobne do tego, za którym tak tęskniłam. Zastygłam w milczeniu, przez dłuższą chwilę bez słowa przyjmując otaczającą mnie dobroć. Oto niebiańskie ciepło przyjaciela; oto skrzydła anioła stróża.
Raptem nad nami rozległ się chłodny, ale dźwięczny głos. Ktoś wciąż, niecierpliwie oczekiwał na swoją kolej.
- Nymeria.
- Nymeria. - Basior podniósł oczy i popatrzył na nią w zamyśleniu. - Ty i Hyarin powinniście spotkać się dziś z Agrestem.
- Nie rozumiem...?
- Kieruję cię do jaskini wojskowej, teraz. Z mojej strony to wszystko.
Wadera nie dopytywała dłużej. Kiwnęła głową i swoim dumnym krokiem poszła za orzeczeniem mojego towarzysza.
- Jak mam to odnotować? - zapytałam nieco zagubiona, gdy wilczyca, niczym samotna iskra, oderwana od ogniska i drżąca w mroku nocy, na powrót zniknęła wśród tłumu. Śledczy na krótką chwilę zatonął we własnych myślach, wzrokiem obiegając polanę.
- Zapisz od razu oboje - odrzekł w końcu półgłosem. - Nymeria. Pierwszy doradca pary alfa. Hyarin... Generał. - Zaczęłam notować w pośpiechu, szerzej otwierając oczy. Tymczasem basior przetarł łapą ociężałe powieki, jakby chcąc zdrapać z nich wyraźniejsze, niż jeszcze ubiegłego dnia, oznaki bezsenności. - To wszystko miało być inaczej. Ale tak trzeba.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz