piątek, 10 grudnia 2021

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Zima" cz. 13

 Było mu ciepło i sielsko. Jak nigdy dotąd. Do tej pory to uczucie towarzyszyło mu jedynie pry Neo. Przy jego kochanym opiekunie. Przy straconej w ogniu i chorobie rodzinie. Dlatego kiedy powoli powracała do niego świadomość do tej pory przykryta kołderką snu jego oczy rozwarły się natychmiastowo. Pachnąca łopianem i lawendą sierść znacznie większego od niego wilka, jej miękkość aż prosiły się o ponowne wtulenie. Zmachane podróżą mięśnie prosiły o odrobinę więcej odpoczynku, jednak szalejące coraz mocniej serce nie pozwoliło zamknąć ponownie tych dwukolorowych oczu. Delta wstał więc powoli oglądając się. Wilk, przy którego boku sobie drzemał nadal pogrążony był w stanie zen czy innym Yig. Świat za mała jaskinią zaczynał się mienić w świetle słońca. Śnieg leżący na ziemi cienką warstwą bił po oczach i błyszczał się niemiłosiernie. Szczenię nie za bardzo wiedziało gdzie się znalazło, ale wokół panował niezwykły hałas, aż głowa zaczynała boleć go od ciągłego słuchania rozmów. Świsty, pochrapywania, narzekania. Wszystko to zlewało się w jedną masę głosów.
—Oh. Wstałeś!— z tego początkowego otumanienia wyrwał go damski głos zza pleców i ciepły język na karku. Samica, która przygarnęła go na noc  najwyraźniej także się już obudziła. Delta nie wiedział za bardzo jak zareagować na takie nagłe okazywanie uczuć. W końcu nikt mu ich nigdy tak nie okazał. Neo nie był wylewnym opiekunem. — Nie bój się. — szepnęła. Jej głos był przyjemny. I teraz kiedy zbliżyła się do światła granatowy basior mógł przyjrzeć się jej bliżej. Była to spora, puchata wadera o brązowym futrze z białym brzuchem, którego ślady ciągnęły się także pod szczęką, po karku i po łapach w pasach i kropkach. Jej błękitne oczy patrzyły na niego z ciepłem, które zdawało się topić obecny wokoło śnieg i rozganiać ponure chmury z nieba. —Tu jesteś bezpieczny.
Pchnęła go wilgotnym nosem na zewnątrz. Wszystko znowu stało się głośne i żywe. Delta spuścił po sobie uszy chcąc to zagłuszyć, choć odrobinę odciąć się od milionów głosów i krzyków, jednak nic to nie dało. Wilki w tego dziwnego stada wyglądały podobnie. Zlewały się przed nim w czarno, brązowo, białą masę. Nie było wśród nich niezwykłych kolorów jak w przypadku jego. Ten odcień granatu i błękitu przebiegający przez jego sierść z pewnością wybijał go nieco na tle wszystkich wokoło.
—Naika! – jakiś potężnie zbudowany basior stanął przed nimi. —Starszyzna chce cię… was… widzieć.— jego pysk rozjaśniało zdegustowanie kiedy spoglądał w kierunku małego Delty.
Szczur. Bezużyteczny szczur. Przezwisko dostało do Delty, ale nawet nie jego potrzeba była aby maluch skulił się przed kimś znacznie większym od siebie.
— Dobrze. Zaraz tam będziemy. — O nie… Nie tylko nie to. Nie znowu.
—Mam nadzieję! — Oby pozbyli się tego gówna. Po tych słowach wilk odwrócił się na pięcie i odszedł. Jego ogon nieco uniósł się a pysk rozjaśnił kiedy ten rozmawiał z innymi. I szczeniak poczuł się nie na miejscu. Momentalnie. Czy nie lepiej byłoby mu uciec stamtąd już teraz? CO go trzymało? Iluzja ciepła? Posiłku? Domu? Po co mu to wszystko?
—Chodźmy maluchu. Chociaż… powiedz mi jeszcze. Jak cię nazywają. — jej język znowu przejechał przez jego sierść tym razem mierzwiąc rosnącą mu na głowie grzywkę.
—Delta. — odpowiedział cichutko. Jego głos wydawał się być taki cichutki pośród tego hałasu.

Nie widział dokąd idą i po co idą. Po prostu szedł. Ważne że pozwolono mu przed tym napełnić brzuszek. I może dlatego szedł. Czy to była jakaś wdzięczność? Jednak ich cel podróży zdawał się być oddaloną od reszty jaskinią. I powoli się zbliżał. Nieubłaganie. A wraz nim cichły w oddali głosy, a nasilało się narzekanie wadery u jego boku. I chociaż kroczył za nią podziwiając tutejszy krajobraz, na co ani siły ani czasu nie miał wcześniej, wyraźnie ją słyszał. I słuchał co było najważniejsze. Chociaż jej słowa były zupełnym monologiem bezradności i bezsensu. Nie mógł wywnioskować niczego z tego co postarzała ta droga pani, która prawdopodobnie uratowała mu życie.
—My do starszyzny — w końcu wszystko na chwilę zamilkło kiedy zatrzymali się przed wejściem. Dwójka rosłych basiorów zmierzyła ich wzrokiem. Ona przy nich wyglądała niczym lis wśród wilków, a o nim już nic nie mówiąc. Mogliby go zdeptać jedną łapą. Kim byli? Prawdopodobnie strażnikami. Delta kiedyś widział strażników. Przy jaskini alf. Więc zapewne to było jakieś ważne miejsce skoro było tak pilnowane. Gówno. Szczur. Po co go brała? Nie wystarczyły jej, jej własne trupy? Zdrajczyni i śmie robić coś takiego?
Delta nie rozumiał o czym dokładnie oni mówili, ale uderzyło w niego że żaden nie otworzył pysków. Jedynie kiwnęli im głową i wpuścili do środka. Kompletnie zdezorientowany wkroczył do pomieszczenia za przewodnikiem.
— Naika. — od progu przywitały ich zapachy. Bardzo przyjemne. Spokojny dym kadzidełek i owoców zawisł przy suficie i tam krążył powoli uciekając przez szpary i ku niebu. Ku wolności. Czy Delta też by tak mógł gdyby zmienił się w dym? Uciekłby i popłynął z wiatrem dala od własnych problemów i zmartwień. A właśnie. Jego torba? Co z dalszą podróżą? Jak daleko do następnego przystanku? Kiedy w końcu dorośnie i przestanie musieć się martwić o wszystko?!
Szczeniak usiadł kiedy ten sam gest wykonała wadera i w końcu skupił sowją iwagę na krążących wokoło słowach.
Taka szkoda
Jak ona mogła
Znowu. Jestem zawiedziony. Znowu.
Co za bzdura. Nie potrzebujemy tu szczurów.
Szczeniak. Kolejny? Trupów jej nie starcza?
Boże. Zlituj się.
Kolejny na śmierć skazany.
—Naiko. Wiesz co uczyniłaś. — przemówił największy z pomarszczonych wilków. Wyglądali tak poważnie i przerażająco. Czy powinien się ich bać? Oczywiście. I to właśnie robił. Zresztą chyba nie tylko on. Bo jego towarzyszka także schyliła głowę i skurczyła się w sobie.
—Ja… ale... to nie była ich wina! — wybąkała cicho. — Nie ich… — Delta czuł się zdezorientowany.
—I tu się mylisz. Szczenięta, które umierają są winne własnej śmierci. Zwłaszcza twoje. — starzec pokręcił głową.
— Były niewinne! — teraz ona podniosła głos rozdzierając ułamki ciszy. Delta mało nie podskoczył. CO odgrywało się właśnie przed jego oczami.
— Ustaliliśmy to już. Odeszły, bo popełniły zbrodnię w poprzednim życiu. W dodatku miałaś zakaz posiadania szczeniąt. Nie wiem czym zaszkodziłaś bogom, ale ewidentnie wielokrotnie pokazali ci, że z potomstwa nici. A to! Ten szczur. Czemu go tu przyniosłaś?
—Bo… leżał tam… półżywy!— próbowała się tłumaczyć. CO za mizerny obrazek. Cóż za hańba dla naszej watahy.
—Szczenię które oddzieliło się od swojej matki powinno umrzeć i—
—Ale ja nie mam mamy.— Delta wtrącił się w jego wypowiedź mierząc go wzrokiem. Powoli zaczynało do niego docierać jaka dokładnie zabawa odgrywa się przed tymi kolorowymi oczyma.
—Szczenię nie odzywa się nieproszone. — jakiś dorosły wilk stanął obok niego kłapiąc ostrymi szczękami obok jego małego ciałka. Bezczelny szczur. Należy mu się śmierć.
—Szczenię, które oddzieliło się od matki powinno umrzeć i ty to dobrze wiesz Naiko! — starzec nie przejął się komentarzem malca.
—Nie. Nie zgadzam się na kolejną śmierć! — warknęła wadera. Czy Delta stał się nagle niewidzialny? Robił za ozdóbkę? Halo? Czy sam nie mógł powiedzieć co się stało? Skąd jest? Może wygląda na małego ale nieco ponad pół roku miał już na karku!
—Zaraz zobaczysz i jego śmierć.— starzec warknął machając łapą. Basior siedzący obok niego nagle chwycił go jak szmacianą lalkę i zacisnął kły. Niemiłosierny ból przebiegł po całym jego ciele
—NIEEE! — wadera zdała się we łzach próbować go ratować. Jednak… jakoś nie zamykał oczu. Krew spływała powoli na ziemię. Bolało zabójczo. Piszczał i płakał i chciał już skończyć tą mękę. W końcu jakby zostały jego prośby wysłuchane został rzucony o ziemię. Jego obraz rozmywały łzy, a ciało było spięte i poranione. Nie ruszał się nawet o milimetr. Oddech miał płytki, urywany, jednak stabilny.
—Nie. Nie. Nie. Nie — miękka łapa i zimny nos otarły się o jego futro.
— A otóż tak. Szczenię które oddzieliło się od matki powinno zginąć. Przyspieszamy tylko jego rychłą śmierć.
—Ale ja nie mam matki— szepnął jeszcze mrugając zawzięcie oczami aby odgonić łzy. Co? Co? Co? Usłyszał co odbijające się echem w jego głowie przynajmmniej dziesiątki razy kiedy pozbierał się z ziemi. Ciało coraz mniej go bolało, a głowa już tak nie piekła.
—Em… Ty mały szczurze. — jakaś łapa ponownie przycisnęła go do ziemi. Parę kości strzeliło, popękało. Znowu bolało. Czemu on?! Kły zacisnęły się mocno na karku. Załkał cichutko. Wszystko trwało sekundy.
—Tak więc. Mając to z głowy. — jak i sekundy trwało ponowne otworzenie oczu. Czyżby miał moce jak niektórzy z jego dawnej rodziny w sierocińcu? Byli tacy, którzy lewitowali, płonęli żywym ogniem przy kichaniu i posiadali skrzydła! — Twoją karą będzie zakopanie tego malucha, gdzieś… CO jest? — starzec zmarszczył nos widząc jak dzieciak znowu siada prawie prosto.
— Bovo? — basior obok niego zmierzył go wzrokiem. Delta niepewnie poczynił to samo. I wtedy ten starzec też wstał. Jego szczęka zwisała delikatnie, jakby przed laty została złamana. Rudawy basior podszedł i obejrzał go ze wszystkich stron powstrzymując kolejny atak strażnika czy tam żołnierza. — Szy mi sie wydaye czy ten siećak pszeszył dwa rasy? — wybredził nieco niewyraźnie, ale można mu to było wybaczyć ze względu na uraz.
—Tak. Na to wygląda Kovalu. Sugerujesz coś przyjacielu? — ten ów niejaki Bovo przekrzywił głowę w zastanowieniu.
—Mogę go dla was zabić tyle razy ile potrzeba!— zakomunikował żołnierz schylając głowę nisko.
—Ne. Ne! Bogofie nie chco szeby ten szeniak u-arł. — stara i nieco pomarszczona łapa przesunęła po jego karku.
—Żadnego śladu. — tym razem zjawia się przy nim wadera, równie stara co reszta tego cudownego zebrania. A Delta tak siedział wśród nich, oglądany i głaskany przez wszystkie łapy, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić i co tak właściwie go dalej czeka. Zakopią go? Najlepszym rozwiązaniem chyba byłoby wyrzucić go na zbity pysk czyż nie? To nawet mu na rękę. Poszedłby dalej! Dalej w świat! Z dala od niemiłych ludzi.
–Naiko. Moja droga. Znalazłaś wybrańca… Czyżby mistrzu?— jedyna wadera wśród starszyzny zwróciła się do najważniejszego z nich, który do tej pory skryty był za całą resztą w cieniu. Teraz powstał. Jego siwa broda kręciła się na końcówkach, szarawe oczy, powoli ślepnące jakby przeszywały duszę. Delta zadrżał kiedy te tęczówki spotkały się z jego.
—W tym dziecku… Jest coś niepokojącego, a zarazem potężnego.— mruknął trzęsącym się głosem mrugając raz. Jego oddech był nieco chropowaty. Jakby coś zza światów. Dodał jeszcze, ale nikt nie zdawał się na to zwracać uwagi.
—W takim razie – Bovo odetchnął z niesmakiem. — Możecie odejść Naiko. Twoja klątwa chyba została zdjęta… Chyba. — ten basior zdawał się być z tego niezadowolony, jednak… co miał innego zrobić Delta? Taki mały i chuderlawy.
—Zabierz go jeszcze na badania do medyczki! – poleciła obca wadera i ta cała Naika ujęła go za kark unosząc jak szmacianą laleczkę. Wyniosła go z tej jaskini, gdzie stały się potworności. Podkulił pod siebie ogon. Widział po drodze zaskoczenie wymalowane na oczach wszystkich wokół kiedy wadera, z nim w pysku, przechodziła przez zatłoczone miejsca.

Kiedy został położony na ziemię byli znowu w innej jaskini. Tym razem poznawał te przyjemne zapachy ziół i maści, a w środku było ciepło i przyjemnie. Tak, jak było mu niegdyś w domu. Dlatego też poczuł się zarazem smutno, wesoło, komfortowo i chciał uciekać. Podeszła do nich od razu jakaś drobna waderka. Chyba najdrobniejsza jaką widział. Jej sierść była całkowicie białą niczym ten sam śnieg, w którym przed chwilą zostawiali ślady. Delta wpatrzył się w  jej ogromne puchate furto i uśmiech o cieple ogniska.
—Naika? Myślałam, że… — jej zielone oczy zabłysły jakby szokiem i zdezorientowaniem. Uśmiech nieco zrzedł. — Dlaczego To jeszcze żyje? – wysyczała wręcz. No proszę. Nawet Delta wyczuł jak mocnym jadem ociekały te słowa, a w życiu nie spotkał tak sztucznej osoby, więc skąd miał wiedzieć? Cóż. Niektórym się po prostu nie ufa!
—Cóż. Przeżył. Najstarszy Mistrz kazał go przyprowadzić na badania! — zakomunikowała ciapata Naika. Samice zmierzyły się wzrokiem i choć pyski się uśmiechały oczy zabijały się nawzajem.
—Dobrze zatem. — miękka łapa przygarnęła go bliżej. Delta poczuł lekkie mrowienie. Obrzydliwy szczur. Mignęło w jego głowie. Jakby te wilki wcale nie wypowiadały tych słów na głos. To tak jakby… mówił do niego ten cały szkielet jeszcze przed paroma dniami. Ale tera nie to było ważne, a te całe badania. Przejrzano go od góry do dołu.
—I co? — zaciekawił się także jakiś nieznany mu basior.
—Samczyk.—
—To już wiemy. — Naika zdała się być nieco zirytowana.
—… może 4 miesiące.— mruknęła przerzucając go na brzuch. Wtedy też kopnął ją w łapę samemu się irytując. Nie miał jakiś tam 4 miesięcy. Tyle to on miał jeszcze będąc w domu.
—Mam prawie 7 miesięcy! —zamanifestował wstając i naburmuszając się jak na dziecko przystało.
— Oi. Nie sądzę malcu kochany. Jesteś za mały na 6 miesięczne dzieciątko! — zacmokała medyczka. Czy wszyscy w tym miejscu próbowali mu wmówić, że wiedzą lepiej od niego.
—TO prawda. Przyznam rację Talii. – Naika przytaknęła. Po czyjej stornie jesteś co? Delta zmrużył oczy, a samica wzdrygnęła się , ale z jakiego powodu? Nie wiedział. Zły znowu został przewrócony, z boku na bok, z pleców na brzuch. Dotykali do tam gdzie nie powinni i tam gdzie wydawało się to niepotrzebne. A kiedy go oddano w ręce tej dobrodusznej samicy, która dała mu jeść i ciepełko w nocy nadeszły wyniki.
—Całkowicie zdrowy, trzymiesięczny malec. Jego oczy wzbudzają moje zmartwienie, ale na razie nie wygląda na poważnie chorego z ich powodu. — pomachała łapą łagodnie. Delta za to obejrzał się na nią. Neo mówił mu że ma coś co nazwał heterochromią. I to podobno się zdarza czasem w naturze i nie jest chorobą. Dlatego też prychnął cichutko zawijając swoje łapki ogonem — Słabo może mówić. W końcu jest nieduży i młody. Ale spokojnie, jeszcze się nauczy! — nie wierzył własnym uszom. Słabo mówił. Miał trzy miesiące. Powinien był umrzeć. I to wszystko bo tak mówią dorośli. Gdzie on się znalazł i jak stąd uciec?

—Połóż się moje maleństwo. — Naika odłożyła go na posłanie, a ten tylko mruknął coś niewyraźnie.— Od teraz jestem twoją mamą. — zakomunikowała mu jakby to było zupełnie normalną rzeczą. Naturalnym instynktem. Ale Delta tak nie uważał. Działo się tu coś co mu się nie podobało.

Dzień za dniem powoli mijał.
—Chodź. Ali! Pobaw się ze mną. —
Nadeszła jesień i jego przyszywana mama miała miot. Dzieci. Z kim? Nie miał pojęcia. Jedynie leżał przy swojej torbie, którą dostał powrotem po taktycznym ataku płaczu. Czuł się zwyczajnie niekomfortowo w tym miejscu.
—No chooodź. — drugi wilk podszedł do niego. Dostał nowe imię co by „pasować do reszty” i „przestać być takim szczurem”. Święte imię Aliko zostało mu nadane w dzień po wymuszonym dojściu w szeregi tej watahy, czy cokolwiek to było. Delta z westchnieniem wstał i poszedł za swoim całkowicie brązowym przyjacielem. Jedynie jego oczy były zielone. Nie wiedział kto jest czyim synem. Ciężko było mu wiedzieć do kogo można się odzywać i komu się kłaniać. To wszystko było skomplikowane, a przecież był tylko rzekomo, już 5 miesięcznym szczeniakiem. W rzeczywistości wraz z nadejściem zimy zbliżał mu się pełny rok. A mimo to nadal zalegał ze wzrostem powlekając nogami gdzieś z tyłu. Czy już zawsze taki będzie? Nie szkodzi! Lubił być mały. Łatwo można się było chować przed przerażającą starszyzną. Zwłaszcza Największym Mistrzem, który patrzył na niego dziwnie. I tak, Delta nadal słyszał mnóstwo głosów, ale teraz już rozumiał co to tak właściwie dokładnie jest. Otóż podejrzewał, że ten cały szkielet dał mu tę umiejętność i nie zabrał jej. A może zrobił to nieświadomie? Cokolwiek. W każdym razie słyszał myśli, czy tego chciał czy nie. I inni w przypływie emocji słyszeli te jego. Chociaż to doskonale już opanował ćwicząc sobie na nieświadomej Naice. Swoją drogą ta wadera wydawała się być Delcie taka dziwna. Była podrzutkiem i ta cała starszyzna mogła robić z nią cokolwiek chciała.  Jednak kiedy starsi znikali z horyzontu zaczynała się chwalić jakim to Delta był skarbem, że cieszy mogąc być jego matką, gdyż ten cały Wielki Mistrz powiedział, że jest specjalny. I za takiego go postrzegano, chociaż w myślach dorosłych słyszał tyle nienawiści w jego kierunku. Natomiast dzieci, zwłaszcza te młodsze patrzyły na niego jak na boga. Małego boga. I z tym też czuł się źle, bo nie umiał niczego wielkiego. Ba! Najczęściej te dzieci umiały więcej od niego. Zresztą. Medyczka ciągle zmawiała wszystkim nowe choroby dla szczeniaka. Nie mógł ścierpieć tej baby. Była sztucznie nieznośna i frustrująca, a jednak nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy, poza Naiką, myśleli o niej pozytywnie. Ale nie on. Wiedząc jak wyglądać może życie poza ciasną i gburowatą społecznością czuł się jak w klatce. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz?
—Spójrz. Zbudowaliśmy tron! — zakomunikował Kovu. Maluch stojący przed nim (zauważmy że większy od niego wzrostem) sam miał te rzekome 5 miesięcy i był synem któregoś z synów starszyzny. Zatem był ważny. I przez to że upodobał sobie Deltę, Naiko miała jeszcze więcej powodów do chwał i przechwał.
—Jest. Ładny.— dobierał słowa powoli i ostrożnie. Raz tylko zasmucił synka żołnierza. Dobrze, że okazało się, że nie da się go tak łatwo zabić. Ale jednak dalej bolało.
—Dziękuję. Sam budowałem! — wypiął pierś. Nie oczekiwał odpowiedzi, gdyż Delta został uznany za opóźnionego w rozwoju mowy, bo oponował przed mówieniem w jaskini medycznej. Cóż. Przynajmniej zwalili to na oczy. I nie musiał za wiele mówić. Mógł tylko patrzeć i przysłuchiwać się tym wszystkim obelgo, od których jego serce się zasmucało. Teraz też gdzieś z tyłu głowy słyszał o tym jakim szczurem jest i jakie głupie szczęście ma.

Nadszedł pierwszy dzień zimy. Delta urósł niewiele, a rok zbliżał się do niego wielkimi krokami. Jednak wraz z nadejściem tego chłodnego miesiąca wszyscy przybierali na wadze. Oczywiście poza nim samym. Jednak nikt na to nie zważał. Jako ulubieniec synka przywódcy ( bo tak. Delta w końcu nauczył się kim był ojciec Kovu) zapewne będzie dostawał i tak dodatkowe porcje jedzenia. No… i miał zaledwie niecałe 7 miesięcy w oczach wszystkich wokół, więc potrójne dawki jedenia. Na pewno przetrzyma zimę ,a kiedy nadejdzie wiosna i rzekome roztopy tego jak okiem sięgnąć lodowego pustkowia, odejdzie. W siną dal. Ucieknie z tego miejsca.

Powracając jednak do tamtego momentu. Pierwszy dzień zimy miał być dniem wyjątkowym. W noc wcześniej wszyscy dorośli, z wyjątkiem karmiących matek, a nawet starszyzna polowali. Delta też załapał się na pogoń za małą wiewiórką, którą pozwolono mu zjeść kiedy już ją dogonił. Co prawda Naika i parę innych osób wyklinało go w myślach widząc jak skacze po drzewach jak mała małpa, jednak dumny był z siebie jak nigdy. Za to Kovu mu zazdrościł, więc skończyli dzieląc się wiewiórką pół na pół ,kiedy Delta chciał mu oddać całą. Dzieciak nie był taki zły, chociaż delikatnie rozpuszczony. Był miłym odskoczeniem od tych wszystkich negatywów sokół. Jednak nie to było ogólnym celem wspólnego polowania.
—Dzisiaj mój drogi przyjdzie nasz bóg!— powiedziała Naika pchając go swoim nadal wilgotnym nosem w kierunku wyjścia z „wioski”.
—Bóg? — spytał nieśmiało. Jego łapy nie zapadały się w śniegu, gdyż był lżejszy niż inni. Ale był też słabszy, więc było mu to na rękę.
—Tak. Nasz kochany bóg zejdzie do nas na ziemię. Wybierze sobie najodpowiedniejsze ofiary i użyczy nam błogosławieństwa. Moje maluchy. — zamruczała zwracając się też do 4 szczeniąt, które pojawiły się po Delcie i były już na tyle duże aby udać się na ceremonię. I w tym roku nie zostanę wyklęta! Klątwa została zdjęta! Usłyszał zanim przestał się skupiać na opiekunce. Kiedy zaszli zajęli miejsce blisko przywódcy, który był najważniejszą personą zaraz po starszyźnie. To był zaszczyt, którego Delta jednak nie pojmował. Ale Kovu się cieszył, więc to chyba dobrze.

Wszystkie zwierzęta złowione w dalekim lesie, równie zbitym lodem i śniegiem co wszystko tutaj wokół, leżały rozłożone wokół tajemniczego kręgu, namalowanego jakąś czerwoną mazią. Być może czyjąś krwią. Delta spocił uczy . Nie podobało mu się to. Coś świsnęło w powietrzu. Jedno czarne pióro opadło na biały śnieg. Szczeniak zadarł głowę do góry i zamrugał, ale niczego już nie było. Jednak kiedy się skupił dokładnie był w stanie namierzyć umysł zupełnie mu obcy, oddalony o kawałek od nich. Nie wiedział co dokładnie mówi, myśli czy czuje. Jeszcze nie wprawił się w tym tak doskonale jakby mógł, jednak wiedział, że ktoś tu jest. I to prawdopodobnie jego pióro tu było. Uskrzydlony wilk. Widział je wielokrotnie w domu. W końcu ba! Mieli swoją własna wtedy straż powietrzną. Stare czasy. Zakurzone. A przynajmniej tak sobie wmawiał mały Delta.
—Oto i ON! — rozległo się wołanie wyrywając różnookiego wilczka z chwilowego zamyślenia. Spojrzał na krąg gdzie wylądował wilk praktycznie biały. Tylko jego skrzydła pokrywały czarne, smoliste wręcz pióra. Takie piękne i błyszczące się zielenią i złotem w świetle podnoszącego się na swoją wigilię słońca. Oczy Delty i tego wilka spotkały się na sekundę. I szczenię zdawało się nagle zwątpić w bożność tego boga. Co w nim było takiego wyjątkowego? Wilk i skrzydła. Norma.
— O wielki Feverze! Oto nasze ofiary. Wybierz najpiękniejsze!— najstarszy z najstarszych pokłonił się delikatnie, na ile plecy mu pozwalały i wskazał łapą stosy mięsa. To po to to wszystko? Żeby jeden wilk mógł sobie poucztować.
— Ah. Ten rok macie wyjątkowo obfity. Czyżby ktoś znalazł jakiś szczęśliwy amulet?— To nie dobrze. Musicie być zdani na moją łaskę, bo nie przeżyję zimy! Przeklnę was jeśli tak jest.
—Nie Bogu. Po prostu dorosło nam wiele młodzieży. Na silnych samców! – zakomunikował jeden z żołnierzy także się kłaniając. Cóż to był za kult parszywego kłamstwa.
—A to? – ten cały bóg zwrócił się w kierunku Delty.  — Niepokojące ma ślepia.
— Oh. To szczenię, któremu pozwoliłeś przeżyć! A oczy… oczy to niezakaźna choroba. Nie czyni mu wielkiej krzywdy! — odezwała się nic nie wiedząca medyczka kłaniając nisko. Delta na wszelki wypadek też uchylił głowę w dół aby ukazać jakikolwiek respekt. Oh. Nie znam szczyla. Ale jak tak mówią.
—Ah tak. Zaiste. Pamiętam. — mruknął biały wilk trzepocząc piórami. W umysłach wszystkich wokół odbiły się skowycie niedowierzania, że Delta jednak napotkał łaskę Boga na swojej drodze.
Bóg czy nie bóg, co on potrafi?
Fever zamrugał oczami zdezorientowany.
—Coś nie tak Bogu? — zatroskała się starsza wadera.
—Oh. Nie! Nie, nie! Po prostu zastanawiam się co wybrać! — wilk szybko wybrnął z tej dziwnej sytuacji. Szaleję z tego głodu. Dobrze, że ci idioci wierzą mi na ślepo. Haha. Bóstwo. Dobroci mi w tym roku przynieśli. Mniamuśnie.
Oh.
—OH? – Fever powtórzył rozglądając się po tłumie. — OH! Takie piękne wszystko w tym roku i dorodne. — zaśmiał sie widząc skonfundowanie tłumu. — Wezmę tego jelenie dzisiaj. Za 3 dni tę sarnę. Za 6 …—
A więc to tak…
—Jak … co? — wilk zirytowany rozłożył skrzydła. — Ah. Nie ważne. Przemawiają do mnie moi pobratymcy!— próbował się wytłumaczyć. — Tego dzika. Tak tak. Tego!
Kradniesz od niewinnych ludzi. Wykorzystujesz ich idiotyzm i niewiedzę.
Co jest do cholery?
Wilk wyszczerzył kły. Kim jesteś do cholery.
Delta zamyślił się na sekundę spuszczając wzrok.
Kimś znacznie większym od ciebie! Skupił się z całej siły. Pisk jaki odbił się w jego głowie analogicznie musiał też rozbrzmieć w tej drugiego wilka. Towarzyszyło temu odległe skowycie.
— Zatrzymajcie ofiary. Zatrzymajcie. Błogosławię wam. Takie piękne. — zawył. Zawył tak głośno, że nawet Delta dosłyszał. I przestał. Nie wiedział co go natchnęło do takiej inwazji na czyjś umysł. Może zwyczajnie irytacja, ale kiedy uniósł wzrok, zupełnie niewinnie spotkał się z zapłakanym obliczem owego Boga. —Błogosławię wam na całe życie. Zachowajcie tegoroczną ofiarę. I każdą… każdą następną. — i zatrzepotały skrzydła. Po bogu zostało tylko jedno pióro. Czyżby narozrabiał?

Zima zrobiła się ciężka, a nastroje jeszcze gorsze. A Delta już nie mógł tego wytrzymać. Określając swoje urodziny jako 28 grudnia, właśnie kończył rok. Nie wiedział kiedy się dokładnie urodził. Nikt nie wiedział, więc taką datę wybrał lata temu sam, kiedy Neo się go spytał kiedy chciałby mieć urodziny. Każda sierota mogła sobie wybrać o ile to był mniej więcej ten właściwy miesiąc. Jednak dla Delty to był właściwy moment. Moment ucieczki, nawet jeśli musiałby biec przez zaspy. Obrał sobie noc. Spichlerz nie był tamtego dnia pilnowany, więc miał spore zapasy. Wody mu nie braknie na drodze, w końcu z czego innego może być śnieg. Z łoża „matki” nie ciężko było się wydostać. Ucieczka z tego miejsca ciążyła mu na sercu już dłuższy czas, a teraz kiedy to naprawdę się działo, czuł się lekki jak piórko. Chciał zostawić za sobą to okropne miejsce. Przeskoczył parę zasp i szedł dalej.
—Aliko? — zatrzymał go cichy głos Kovu. Delta obrócił się spoglądając w te smutne zielone oczy.— Czemu idziesz? —
—Bo wiem, że tu nie jest mi dobrze. Że tam czeka na mnie lepsze życie. — mruknął smutno.
—Nie będziesz mógł wrócić. —
—Wiem. — odpowiedział.
—Zaczekaj chociaż do wiosny.—
— nie. Nie mogę Kovu. Wybacz przyjacielu. Ale … nie mogę. Duszę się tu. CI dorośli… oni… nie…tu nic nie jest normalne. Przynajmniej dla mnie. Dla mnie to nie jest dobra normalność, kiedy znam swoje poprzednie doświadczenia. I często nawet w podróży było mi lżej. — przyznał, sam przed sobą, bogiem, ziemią i przeszłością.
—Czyli nie wrócisz…? —
—Nie.—
—Przytulisz mnie ostatni raz? – Kovu posłał mu proszące spojrzenie. Delta nie mógł mu odmówić. No znalazł sobie przyjaciela i teraz żal mu było go zostawić. Więc przytulił nieco większego wilka.  —Mogę pójść z tobą może? Skoro tam jest lepiej?
—Nie Kovu. Nie nadajesz się do życia tam. Tam nie ma kto dać ci jeść, przytulić. Tam jest krwawa i smutna rzeczywistość od której tu jesteś odcięty. To … za wiele dla takich jak wy. Nie przejmuj się mną. Ja stamtąd się wywodzę  powiedział widząc w tych oczach łzy.
—No dobrze. Ale odwiedzisz mnie kiedyś? —
— Postaram się ! Rządź nimi dobrze.— I odbiegł. Jak najszybciej zanim wstanie świt i dorośli zbudzą się ze słodkiego snu. On będzie już za daleko aby go ścigać. Dorwać za spłoszenie boga, przywrócenie wyrzutka do ich społeczności  i sprawianie niechcianych pytań i kłopotów w tej zamkniętej sekcie wilków.

Uciekł w nieznane. A im dalej szedł tym dłużej mu się schodziło. I zastałą go wiosna kiedy wszedł w miejsca tak gorące, że możnaby nago bez futra chodzić. Wtedy też dziękował bogom za spore uszy. Ale to już był koniec wiosny. Lato. Niedługo jego 2 urodziny, a gorące piaski rozbiegały się przed jego oczami w dalekiej dali niczym morze.

 

CDN

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz