piątek, 17 grudnia 2021

Od Domino CD Kamaela - "Kochanie, bądź moja!" cz.4

Nie wydobyłam z siebie ni dźwięku. Wiersz odbijał się echem w kącikach wątpliwości, za każdym uderzeniem budząc do życia kołatające myśli. 
Nikt nigdy nie mówił o mnie w ten sposób. To wydawało się wręcz nierealne. Niemożliwe. Jego słodkie jak miód słowa, wersy wirujące wokół mnie, trzepoczące, łaskoczące, zamazujące mi obraz przed oczyma. Widzę je, chcę się zachłysnąć tym cudownym uczuciem, dać się porwać i w radości zapomnieć. Chcę widzieć wokół siebie puchate, miodne pszczółki nucące mi pieśń zauroczenia, jednak łapie mnie kłujące wrażenie, że jedynie wpadłam w kłębowisko os. Poczułam się zakopana pod gruzami jego pozytywnych uczuć, przygnieciona kilometrami urojeń i  fałszywej miłości. Przecież to co mówi, to nieprawda. Śmiech rozpaczy przeszył umysł na wskroś. Gardło piekł refluks, gdy wyrażenie ,,anioł” próbowało się przez nie przeciskać. Wyidealizowane wyobrażenie zestawione z wadliwym pierwowzorem jeszcze bardziej eksponowało jego ułomność. Widziałam ją, tą piękną anielicę, cudowną, piękną, szlachetną. Niedoścignione marzenie, poprzeczka, do której nie dosięgnę nigdy. Było mi przez to zwyczajnie wstyd. Tak okropnie wstyd.
Jego miłość. Źle to ujęłam, nie chciałam jej tak nazywać. Może nie była ona fałszywa, ale na pewno głupia i naiwna. Gdy tylko bliżej by mnie poznał…zrozumiałby. Odszedłby. 
Więc może pozostawić go w tej uroczej nieświadomości? Nie pozwolić mu podejść bliżej, jedynie na tyle blisko, bym mogła nadal słuchać jego wierszy. Były piękne, zadziwiająco piękne. 
Podniosłam wzrok na jego pyszczek. Wpatrywał się we mnie tak ciepło, jego serce płonęło od upojnych kłamstw. Czułam się winna tego stanu rzeczy, nikt nie powinien patrzeć na mnie jak on teraz. To było rozsądne, żeby mu obnażyć prawdę, pokazać to żałosne, słabe, wadliwe wnętrze. Rozedrzeć się w rozpaczy na strzępy, niech patrzy, niech nie dowierza. Odwróci się, kącikiem oka posyłając mi znak głębokiego rozczarowania. Obrzydzenia. Politowania.
Ciśnięta w przepaść i przygnieciona głazem poczucia winy. Zasłużenie. Czy nie tak właśnie wygląda prawda? Czy nikt nie rozumie, jak bolące potrafi być uświadomienie sobie tego?
- Płaczesz. 
Byłam tak zatopiona w plątaninie wersów, że dopiero głos basiora przyciągnął mnie z powrotem na naszą szarą plażę. Zaraz opamiętałam się i zaczęłam wycierać drgające policzki. Wstyd mi było za te słone, mokre okropności, prowokowały tylko pytania o ohydną dziurę łajna, będąca esencją mojego jestestwa. 
Zobaczywszy jego konsternację, miałam ochotę rzucić mu się na szyję w szlochu, podziękować mu za te wszystkie cudowne słowa, za płomyczek ułudy, która mogła rozpalić moje serce i ocieplić je. Wtuliłabym się w niego jak w najdroższą mi osobę. Moczyłabym mu futro łzami, a jednak śmiała się do rozpuchu, dziękując losowi za tego anioła, który chce otulić moje wnętrze. Uwierzyłabym mu, szczerze.
- Nie nie nie, to nic. Tak jakoś.- Zaśmiałam się smutno.- Po prostu pięknie recytujesz.
Pysk Kamaela rozchylił się zaskoczony.
- Dziękuję za ten cudowny komplement. Nie wiem co odpowiedzieć. Widok tych skrzących stróżek spływających po twoim pyszczku jest dla mnie najcudowniejszą z nagród. Nie ukrywam jednak, że uśmiech będzie zawsze koroną na twoim licu.
Był taki wyniosły w swoich słowach. Taki wykalkulowany na piękno. Ciepło intencji walczyło bezustannie z chłodem składni. Wydawał się przez to intrygująco inteligentny, jakby zawsze miał więcej na myśli niż rzeczywiście mówi. Sposób mówienia przypominał mi recytację, piękną, żarliwą, ale jednak zaaranżowaną. Nie podobało mi się wrażenie nieszczerości, jakie za sobą pozostawiało.
Odwróciłam wzrok na szumiącą szarość obok nas. Potrzebowałam kroku w tył, by zebrać myśli, pozbierać się w sobie na chwilę. Woda pięknie wygląda tej zimy.
- Jesteś poetą? 
- Nie nazwałbym się tak. Powiedziałbym, że lubię słowa.
- Ja też je lubię.- Uśmiechnęłam się. - Masz ich więcej?
- Co masz na myśli?- Był przeuroczo zdezorientowany.
- Opowiedz mi więcej wierszy.- Ja też się speszyłam tą prośbą.- Proszę. Chociaż jeden więcej.
Po krótkim namyśle mogłam się znowu wsłuchać w te zabawne i nierealne wizje. Czułam się, jakby ktoś opowiadał mi, jaką świetną postacią byłabym w jego bajce, jakie supermoce bym miała, kogo bym nie uratowała. Podobała mi się ta bajka. Po trzecim poemacie pozwoliłam się zsunąć na jego bark, bardzo niezdarnie i okropnie. Właściwie bym powiedziała, że to najbardziej niezdarne oparcie się o kogoś, jakie można było zaprezentować światu. On jednak był ślepy na wszystkie moje błędy i to dawało mi więcej odwagi. Jego wyrozumiałość była kosmiczna. Nie odważyłam się podnieść wzroku, nie teraz, po prostu wlepiam wzrok w grafitowy horyzont. Wersety lały się w moje uszy nieprzerwaną strugą i dałabym sobie łapę uciąć, że trwałam w tym stanie zawieszenia długimi godzinami. Nie byłam jednak w stanie ocenić, ile czasu minęło. Słońca pod grubą warstwą chmur nijak było wypatrzeć. 
Opowieści Kamaela urwały się, a szum morza wypełnił ciszę. Stado rybitw zataczało kręgi ponad falami, ożywiając trochę ten monotonny krajobraz.
- Nie wiem, czy pamiętam więcej wierszy. Musisz mi wybaczyć, bo nie wymyśliłem więcej. 
- To nic, wszystkie poprzednie były niesamowite.
Jakiś klej trzymał mój policzek przy jego łopatce. Nie mogłam sobie przypomnieć lepszego momentu w przeszłości niż teraz. Całe poprzednie życie wydało mi się teraz okropnie beznadziejne. 
- Dlaczego dopiero teraz?- Westchnęłam. 
Gdzie byłeś cały ten czas?
Całe ciało miałam drętwe od spięć, skrzydła wręcz bolały od wypełniających je mikroodczuć. Może zapytam go, czy by się nie zapatrywał na powietrzny spacer, gdy już zmuszę się do złapania na powrót pionu i może zacznę trzeźwo myśleć.
Mój słodki śnie, proszę nie pozwól mi się wybudzić.

(Kamael?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz