Wszystko ma swoje dwa oblicza. To,
które widzi każdy na co dzień, którego nie wstydzimy się ukazać
innym. Jest także to, które wolelibyśmy ukryć przed światem.
Przecież nawet kwiat, jakże piękny w momencie rozkwitu, traci
swoje walory po czasie, prezentując tę twarz, której pewnie
chciałby oszczędzić każdemu, kto akurat obok niego przechodzi.
Hyarin był doskonałym przykładem tej właśnie dwoistości natury.
Chłodnego opanowania i nieposkromionego szaleństwa. Balansował
codziennie na równi pochyłej, która zaprowadziła go do miejsca, w
którym obecnie się znajdował. Kamienny stół, przypominający
ołtarz, na którym zostaną złożone losy jego stada. To on
zadecyduje o życiu większości z członków watahy, za tym właśnie
kawałkiem martwej skały. Ile krwi zostanie przelanej za
pośrednictwem jednego tylko skinienia jego głowy, którym
przypieczętuje żywot tych, którzy nie dotarli na szczyt
hierarchii, a zostali u jej podnóża? Miał ogromną nadzieję, że
nie więcej niż parę kropel. Dość już cierpienia. Po raz
kolejny stanął mu przed oczami obraz z jego widzenia. Nóż, który
opadł w bezdusznym akcie wynaturzenia. Ach, wy, córki i synowie
Temidy, którzy postanowiliście zabawić się cudzym losem,
przecinając jego złotą nić. Czy możecie teraz swobodnie spojrzeć
w lustro i powiedzieć, że dobrze uczyniliście?
- Admirale... - szepnął Hyarin do
siebie, a jego pysk skrzywił się w ciężkim do określenia grymasie. - Jesteś kimś, kogo z chęcią
bym poznał.
Cóż może kierować taką osobą?
Chęć zdobycia władzy? Zemsta? Zwykły sadyzm? Te mechanizmy go
interesowały, a mimowolnie pomyślał o kimś, kogo mogły
zainteresować jeszcze bardziej. Widzisz, Vitale, gdzie teraz jestem?
A gdzie jesteś ty? Kronikarz pozwolił sobie na lekki uśmiech
samozadowolenia, za który szybko skarcił się w duchu. Jak nigdy w
swoim życiu chciał teraz trzymać emocje na wodzy. Oto pierwsze
oblicze Hyarina, zimny spokój, który pomagał utrzymać równowagę
ducha. Nawet w tak niepewnych czasach.
A wewnątrz szalała jego własna,
prywatna wojna. Wojna z chorym umysłem, którego głód przybierał
na sile, a abstynencja doprowadzała do pasji. Im dłużej starał
się wypierać swój problem, tym bardziej on narastał. Lękał się
jedynie, że w końcu nie da rady zapanować nad swoją drugą
naturą. Czym się różnił on tego żądnego krwi tłumu w momencie
utraty nad sobą kontroli? Tym, że jego umysł zaćmiewa niemożliwa
do kontrolowania chęć mordu, a jego oczy lśnią jak dwie kałuże
posoki? Przeraźliwie wykrzywiony pysk w groteskowym uśmiechu.
Hyarin przełknął ślinę i przymknął na chwilę oczy,
przykładając sobie jednocześnie łapę do czoła. Oto jego drugie
oblicze, wewnętrzny demon, który czekał tylko aż opadną łańcuchy
krępujące jego zbrukane grzechem cielsko.
- Czy to było dla ciebie ważne? -
zapytał mimochodem szary wilk, patrząc jednocześnie gdzieś w dal.
Pewnie nie zdawał sobie sprawy jak majestatycznie wyglądał w
tamtym momencie, ale ten ruch nie był w żadnym razie wymuszony.
Hyarin nie zwracał zwykle uwagi na pozytywne cechy swojego wyglądu,
lecz kto przejmowałby się tak pragmatycznymi zagadnieniami w takich
czasach? Szkło zerknął na towarzysza, po czym również wbił
wzrok w bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie.
- Tak – odparł krótko, być może
uważając, że kłamstwo nie ma sensu. A być może chciał
powiedzieć prawdę.
- Zdecydowanie takie było, generale –
dodał z mocą.
Z oddali widział jeden z wielu już
treningów szeregowców. Ze swojej jaskini na wzgórzu miał całkiem
niezły widok na równo maszerujących żołnierzy, którzy poruszali
się w idealnych szeregach pod surowym okiem Szkła. Westchnął
ciężko i odsunął się od wejścia, pozwalając by półmrok opadł
ciężką kotarą na jego skrzywiony w wyrazie dezaprobaty pysk.
- Nie sądzisz, że to dość duże
ryzyko przychodzić tu do mnie? - zapytał z przyganą, na którą
nie pozwoliłby sobie jeszcze jakiś miesiąc temu. Agrest drgnął
lekko, a na jego twarzy wykwitł niespodziewany uśmiech.
- Wciąż upewniasz mnie tylko, że
mianowanie cię generałem nie było głupotą – powiedział cicho,
obdarzając go przenikliwym spojrzeniem. Hyarin machnął tylko
ogonem w odpowiedzi i znów wyjrzał na zewnątrz. Nie potrzebował
teraz zbędnych pochlebstw, poklepania po ramieniu, podbudowania
samooceny. Potrzebował planu działania, a miał poczucie, że wciąż
umykał mu jakiś nad wyraz ważny szczegół, którego nie potrafił
w żaden sposób pochwycić.
- Jaki powód był wart takiej
lekkomyślności? - zapytał, zwracając złote ślepia wprost na
swojego gościa. Agrest, jesteś głupcem. Ale nawet głupiec nie
zasługuje na śmierć, o którą ty się prosisz.
Księżyc wisiał już wysoko na
niebie, które przecinały białe smugi chmur. Hyarin szedł
przez las w stronę jaskini wojskowej, która ostatnimi czasy stała
się dla niego drugim domem. Dla kogo się tak poświęcał? Dla tej
przyszłości, o której tak barwnie ostatnia rozmyślał i tymi
rozmyślaniami dzielić się z Kali? Sam już nie był pewien. Być
może kierowała nim zwykła bezinteresowność, która chyba
zasługiwała teraz na miano ''niezwykłej''. Podczas gdy tylu wbiło
nóż w plecy, on trwał. Po raz pierwszy od dawna znaczenie jego
imienia zyskało realną wartość. Zerknął w górę na niebiańską
łąkę upstrzoną kwiatostanami gwiazd. Pragnął się tam znaleźć,
z dala od przenikających serce problemów tego świata. Pegazie, Koziorożcu, powiedzcie, jak to jest biegać po tej
nieskończonej przestrzeni firmamentu? Czy to jest prawdziwa wolność?
Niespętana łańcuchami, nieobciążona odpowiedzialnością,
uczuciami, doznaniami. Hyarin przystanął w zadumie przyglądając
się uschniętym i powykręcanym drzewom. Przypomniał sobie postać,
o której czytał w swoich kronikach, to od jej historii właściwie
zaczął wertowanie zakurzonych ksiąg zawierających dziedzictwo
watahy.
- Narcyzie, stworzyłeś olbrzyma na
glinianych nogach – westchnął posępnie kronikarz, po czym ruszył
żwawszym krokiem w stronę prześwitów między drzewami, które
wskazywały drogę na otwartą przestrzeń.
Widział w oddali majaczący zarys
jaskini. Tego obrazu nie dopełniało żadne światło, żaden kolor,
żadna niepożądana obecność. Tylko posępna, wydrążona skała,
opływająca w czerń jama, która zdawała się pochłaniać
wszelkie pozytywne emocje, które znalazły się w zasięgu jej
potwornej paszczy. Nihil novi. Przyspieszył, aby nie
rozmyślić się na widok tak nieprzyjaznego obrazu. Nim zbliżył
się na dobre do wejścia w jego głowie rozbrzmiał głos. Hyarin
przystanął ze zdziwieniem, wsłuchując się w ton rozmówcy.
Jednocześnie wzrokiem szukał tego, kto zwykł porozumiewać się w
tak osobliwy sposób i wreszcie dostrzegł biały pysk, który
wysunął się z jaskini wojskowej. A więc mylił się, co do
niepożądanej obecności. Przechylił łeb, czekając spokojnie na
zbliżającego się Ducha. Sam zainteresowany zatrzymał się w znacznej odległości od szarego
basiora, w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Wejdźmy do środka – powiedział
krótko ciemniejszy z wilków, trawiąc to, co usłyszał. Wciąż
nie przyzwyczaił się, że inni zaczęli darzyć go tak, wydawało
mu się, przesadnym szacunkiem. Z tym zwracaniem się per pan w ogóle
było mu nie po drodze, lecz przemilczał ten fakt. Wszedł pierwszy
i rozpalił ogień, którego światło rozlało się
pomarańczowo-złotą poświatą po pomieszczeniu. Usiadł za
kamiennym stołem i spojrzał na białego przybysza, który
niezaproszony stał wciąż w progu. Hyarin wskazał mu łapą
miejsce naprzeciwko siebie, a gdy ten usiadł, zaczął:
- Zatem, co sprowadza cię o tak
późnej porze?
Duch wyraźnie się zmieszał. Utkwił
wzrok w pokrytym bruzdami blacie stołu, jakby układał sobie w
głowie, co ma zamiar powiedzieć.
Nie chciałem pana niepokoić.
Wydaje mi się, że to ważna sprawa, która z pewnych przyczyn nie
mogła czekać do rana. Hyarin westchnął w duchu. Czemu każdy
teraz czuje się w obowiązku tłumaczyć mu się ze swoich czynów?
Nigdy sobie nie wyobrażał jak to jest być generałem, może
dlatego wszystko go teraz tak dziwiło. Skinął głową na znak, że
strateg może bez obaw kontynuować.
<Duchu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz