Dziękuję,
- że wróciłaś ze mną.
Las był taki sam. Stracił tylko swoje
kolory, zmienił się zapach, wszystko przemarzło. Czy był zatem
taki sam? Zima ubrała go w najrozmaitsze odcienie bieli, szarości i
brązu. Ale zaiste, był taki sam. Drzewa, które pamiętają czasy o
wiele odleglejsze, nie mogą przecież zmienić się w ciągu kilku
tygodni. To milczący świadkowie tragedii, które rozegrały się na
tych ziemiach, gdzie niegdyś zapuściły korzenie.
- Prosto do jaskini Agresta, tak? -
upewnił się Hyarin, mimo że dobrze pamiętał jej prośbę. Chciał
tylko wiedzieć czy nie zmieniła zdania. Kali skrzywiła się
nieznacznie na dźwięk tego imienia.
- Tak.
Nie spotkali absolutnie nikogo po
drodze. Dolina wydawała się wymarła, panowała dojmująca cisza, a
w powietrzu wisiała groza śmierci. Basior odwracał się parę
razy, czując dziwne mrowienie w karku, jakby ktoś go obserwował.
Jednak w pobliżu nie było żywej duszy, żadnego zająca, ptaka.
Śladów wilczych łap.
- Co tu się dzieje? - szepnęła
Kali, jakby bojąc się zburzyć martwy spokój tego miejsca. Szary
wilk potrząsnął głową, nie potrafiąc znaleźć słów. Spóźnili
się? Są za wcześnie? Czy to cisza przed burzą czy cisza w
grobowcu? Jaskinia Alfy była niedaleko.
Dotarli tam późnym wieczorem. Grota
wyglądała na opustoszałą, wejście do niej ziało czernią. Wokół
dalej panowała ta złowroga cisza, która dzwoniła w uszach, nie
pozwalając się skupić. Przestąpili próg i nie minęła chwila,
gdy zdali sobie sprawę, że z pewnością nie zastaną tu Agresta.
To miejsce było wyczyszczone z wszelkiej obecności przywódcy, nie
mogli się oprzeć wrażeniu, że być może szary wilk był tylko
wytworem ich wyobraźni. Ten widok był czymś na, co nie byli
przygotowani. Tyle czasu układali w głowie, co mu powiedzą,
nastawiali się na najróżniejsze scenariusze, a w tej sytuacji
poczuli się niemalże oszukani. Przecież miał tu być, miał
wyciągnąć konsekwencje, zamknąć ich z powrotem w szpitalu. To
tylko utwierdziło Hyarina w tym, że to, co zobaczył nie było
omamem. Wyszedł szybko z jaskini, zostawiając Kali wpatrującą się
w całkiem wygaszone palenisko. Gdzie
ciało? Gdzie to było? Nie musiał daleko odchodzić, by
zobaczyć miejsce ze swojego widzenia. Jeszcze wydeptane przez
dziesiątki łap. Z rdzawobrunatnymi, ledwo widocznymi plamami, które
zastygły na szarawych źdźbłach trawy. Dlaczego ta ziemia ma
nosić ślady tego czynu? Dlaczego naznaczacie ją swoją
nienawiścią?! Wstrzymał
oddech i odwrócił wzrok. Zobaczył za sobą Kali o nieprzeniknionym
wyrazie twarzy.
- Zatem to już się wydarzyło –
wyjęła mu z ust słowa, które chciał wypowiedzieć, gdyby nie
ściśnięte niepokojem gardło. Gdzie jest ktoś, do cholery? Kto im
to wszystko wyjaśni? Czy Agrest też nie żyje? Nie spotkali nikogo
po drodze, teraz ciszę przerywały tylko ich niespokojne oddechy. To
wszystko wydawało się surrealistyczne, jak przerażający,
post-apokaliptyczny obraz szalonego malarza, który zamiast przesycić
dzieło bodźcami – całkiem go ich pozbawia. Wrzuca zagubione
stworzenie w otchłań nicości, gdzie może być tylko samo ze
swoimi myślami. Czy ktokolwiek właśnie tak wyobrażał sobie
koniec świata? Bez krzyków, bez wszechobecnej śmierci. W
całkowitej ciszy, na lodowatej pustyni, stąpając po ściętej
mrozem trawie z wyschniętymi śladami krwi, których nie zmyje żaden
deszcz. Żadna obietnica poprawy. Żadne zadośćuczynienie. Kolejne
życie przeminęło jak jesienny liść niesiony przez wiatr. Kruchy,
bezwartościowy i zapomniany przez Boga.
- Chodźmy kogoś poszukać – Kali
otarła się o jego ramię. Oderwał wzrok od brunatnego śladu i
wbił w nią tępe spojrzenie. Ta
niebieska toń jej oczu uspokajała go. Dziękuję, że nie
masz oczu koloru krwi.
Pierwsze miejsce, które przyszło im
do głowy to jaskinia wojskowa. Do jaskini medycznej z wiadomych
przyczyn woleli się na razie nie zbliżać. To była ostateczność.
Nie dotarli na miejsce, bo po drodze spotkali postać, której z
jakiegoś powodu się nie spodziewali. Szkło był niemniej
zaskoczony, co oni.
- Dlatego postanowiliście wrócić? -
zapytał, gdy Hyarin opowiedział mu, co widział. Wydawał się nie
do końca wierzyć w taki akt lojalności ze strony kronikarza, który
nie tak całkiem dawno uciekł z jego córką. Grafitowy basior
powoli kiwnął głową. Kali nie odezwała się ani słowem. Szkło
westchnął i popatrzył na waderę dziwnym wzrokiem, lecz zaraz w
jego oczach pojawiło się coś na kształt ulgi.
- Jutro na plaży odbędzie się pobór
do wojska. Każdy wilk zdolny do pracy ma obowiązek się stawić.
Musimy być przygotowani do wojny.
- To stało się dzisiaj rano? -
zapytała cicho Kali. Płowy basior przytaknął. Tak łzami
zalewa się świat. Krwawą łzą budzi się świt. Bo to deszcz
krwi.
To było przyjemne uczucie wrócić do
swojej jaskini. Nie był w niej tak długo, zakurzone kroniki stały
w kącie tak jak je zostawił. Po ucieczce ze szpitala nawet nie miał
czasu tu zajrzeć.
- Wszystko stało się tak, jak
najmniej się tego spodziewaliśmy. Właściwie w ogóle –
powiedział Hyarin do Kali, która siedziała na jego legowisku.
Srebrne światło księżyca padało na nią przez otwór w dachu,
który złożył basiorowi do oglądania gwiazd. Wyglądała jak
zamorska księżniczka, skryta pod welonem z najdelikatniejszej
tkaniny. Taką chciał ją widzieć już zawsze. Brakowało wokół
niech kobierca kwiatów i … uśmiechu. Pysk Kali zastygł w wyrazie
dojmującego smutku.
Przepraszam,
- że znów straciłaś wolność.
Podszedł do niej, naruszając
delikatną poświatę, za którą była skryta. Miał wrażenie, że
kiedyś już widział tę scenę, lecz nie mógł sobie przypomnieć
kiedy. Dotknął nosem czubka jej głowy i przymknął oczy,
wdychając jej zapach. Nie odsunęła się, nic nie powiedziała.
Siedziała dalej w bezruchu jak posąg wyciosany w kamieniu. Lub
rzeźba odlana z najszlachetniejszego kruszcu, którego nikt jeszcze
nie odkrył. Kim byłaś, Kali? Starodawnym posągiem obrosłym mchem
czy oszlifowaną, błyszczącą rzeźbą, symbolem jutrzenki? W
którym miejscu na linii czasu wciąż tkwisz i nie możesz się z
niego uwolnić? Powiedz mi! - krzyczało całe jego ciało.
Lecz milczeli, zastygli w tej pozycji. Bohaterowie pisanej przez nich
samych tragedii.
Stawili się na plaży tak jak im
przykazano. Był tam już całkiem spory tłum, widok tylu wilków w
jednym miejscu sprawił, że oboje poczuli się trochę nieswojo.
Mimo, że wczoraj tak pragnęli kogoś spotkać. Kali zbliżyła się
do Hyarina, wtulając się bokiem w jego ramię. Chcąc dodać jej
pewności siebie, ruszył przodem i ustawił się na końcu kolejki.
- Czy to tak wygląda wojna? -
zapytała cichutko tak, że tylko on mógł ją usłyszeć. Czuł się
paskudnie, jakby zamknął dzikiego ptaka w ciasnej klatce. Ale
wybrałaś, prawda? Ja też wybrałem.
- To jeszcze nie wojna – odparł
ponuro i rozejrzał się dookoła. Był wyższy od większości
wilków, więc łatwiej było mu objąć wzrokiem wszystkich
zgromadzonych. Paru osób z pewnością brakowało, ale nie był w
stanie powiedzieć czy ktoś nowy dołączył do watahy podczas ich
pobytu w jaskini medycznej. Wrócił do miejsca, które stało się
dla niego jednocześnie bliskie i obce. Z zamyślania wyrwał go
beznamiętny głos:
- Imię.
Spojrzał na Kali, która dała mu
znak, że może mówić pierwszy.
- Hyarin.
- Jesteś już zapisany. Udaj się w
tym momencie do jaskini wojskowej, Agrest na ciebie czeka. Następny.
- Słucham?
Hyarin zbaraniał. Zupełnie się tego
nie spodziewał, widział przecież, że wszystkich zapisywali na
bieżąco. Nawet nie wiedzieli czy wróci. Szkło rzucił mu
nieprzychylne spojrzenie.
- Nie utrudniaj, obywatelu. Na twoim
miejscu cieszyłbym się z braku konsekwencji twojego czynu. Proszę,
następny.
Jeszcze na chwilę ich oczy spotkały
się. Wzrok Szkła był przepełniony mieszaniną emocji, których
nie sposób był odczytać w tym krótkim momencie. Kali popchnęła
go delikatnie.
- Idź – powiedziała łagodnie i
uśmiechnęła się słabo. Och, tak
bardzo nie chciał jej zostawiać. To on ją tu ściągnął z
powrotem, na ten brzeg morza, nad którym zdecydowali się rozpocząć
nowe życie. Dlaczego historia zatacza krąg w tak okrutny sposób?
Agrest wyglądał jak widmo samego
siebie. Straszny był to widok. W oczach można wyczytać tak
wiele - pomyślał Hyarin już któryś raz. Obok Agresta stała
smukła, wysoka wadera, której nie znał. Wyglądała tak wyniośle
i dumnie, że przypominała bardziej posąg wyniesiony pod niebiosa
przez oddanych wyznawców. Prawie dorównywała kronikarzowi
wzrostem, a drobny Agrest praktycznie ginął w jej cieniu.
- Towarzyszu Kronikarzu – zaczął
niewysoki wilk, przeciągając sylaby. Wydawać się mogło, że
wcale nie chce przechodzić do sedna sprawy i tylko jakaś
niewidzialna siła popycha go do mówienia. Westchnął i podjął
znowu:
- Spotykamy się tu, w tym niewielkim
gronie i w takim towarzystwie będziemy się widzieć w najbliższym
czasie często. Ponieważ widzę, że się nie znacie, przedstawię
was – tu wskazał łapą na waderę, która patrzyła na Hyarina
spod przymrużonych powiek, najwyraźniej go oceniając. - Nymeria,
drugi w historii doradca pary Alfa. W tym wypadku tylko jednego Alfy
– zrobił pauzę, przełknął ślinę i zwrócił pysk w stronę
szarego basiora, który dalej stał w progu, nie śmiejąc się
poruszyć. - Hyarin, pierwszy powołany generał.
Ostatnie słowo uderzyło go jak obuch.
Zachwiał się, nie docierało do niego, co właśnie Agrest
powiedział.
- Słucham? - powtórzył już drugi
raz w ciągu kilkudziesięciu minut. Alfa ze znużeniem spojrzał na
niego, w jego oczach ujrzał nieme błaganie.
- Nie mamy na to czasu. Pozwól, że
porozmawiamy na ten temat innym razem, w innych okolicznościach.
Teraz po prostu zaufaj mi, że wybrałem dobrze. I udowodnij mi, że
się nie pomyliłem.
Hyarin wyprostował się mimowolnie i z
kamienną twarzą kiwnął głową. Był w stanie sobie wyobrazić
jak musiał czuć się w tym momencie Agrest. W pewnym sensie czuł
ulgę, że zobaczył go żywego. On też zdawał się być wdzięczny,
że wrócił. Jestem synem marnotrawnym, ale nie wracam z
podkulonym ogonem. Nymeria
obrzuciła go dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafił
rozszyfrować. Kolejny raz już ktoś miał w oczach ten niezwykły
błysk, gdy przyglądał się jego osobie. Ciężko był przypasować
go do jakiegoś konkretnego uczucia.
Wyszedł z jaskini po około dwóch
godzinach. Podejrzewał, że pobór na plaży dawno się już
zakończył. Pobiegł do swojego domu, lecz nie zastał tam Kali.
Zdał sobie sprawę, że nie wiedział nawet, gdzie mieszka.
Większość swojej znajomości spędzili zamknięci w szpitalu. Po
raz pierwszy od dłuższego czasu nie miał jej przy sobie, co
wprawiało go w dyskomfort. Usiadł na progu swojej jaskini i
popatrzył na dolinę, której skrawek rozciągał się przed nim. O
tę ziemię ma walczyć? Te wilki ma chronić? Wśród nich są
zdrajcy, jak chwasty wśród kwiatów. Zmarszczył czoło i
zachmurzył się. Kali, gdybym wiedział... Wybacz mi.
Proszę
- bądź ze mną już na zawsze.
Przyszła pod wieczór. Z wetkniętym
za ucho ususzonym kwiatem maku. Gdzie znalazłaś ten kwiat? Maki tak
szybko więdną, gdy się je zerwie. Nawet w wazonie nie czują się
tak dobrze jak na łące, a przecież mają o wiele więcej wody.
Uśmiechnęła się tym samym słabym
uśmiechem, którym żegnała go na plaży. Podeszła powoli i
przytuliła się do jego piersi, a on delikatnie objął ją łapą.
- Zostałam na stanowisku posła. Tata
mi powiedział jakie stanowisko ci przydzielono – podniosła na
niego wzrok. - Jestem z ciebie dumna.
Nie wiedział czy powiedziała to
szczerze, ale dla niego najważniejsze było to, że ma ją przy
sobie. Pocałował ją w czubek głowy, nie mogąc się już
powstrzymać. To uczucie do niej paliło go od środka, chcąc wyrwać
się na zewnątrz. Chciał ją chronić przed złem, które teraz
panoszyło się w najlepsze w tym miejscu. A on ściągnął ją w
samo epicentrum tego piekła na ziemi.
- Nie miej do siebie wyrzutów.
Zrobiłeś to, co trzeba – szepnęła, spuszczając oczy. Przez
chwilę wydawało mu się, że chce coś dodać, ale milczała.
Rozpalili ognisko i położyli się na legowisku. Na zewnątrz
chwycił mróz, ale, mimo otworu w sklepieniu jaskini, w środku było
ciepło.
- Myślisz czasem o tym, co będzie? -
zapytała wadera.
- Cały czas – odparł basior, choć
czuł, że za tym pytaniem skrywa się coś więcej. Pytała o ich
relację. Czy oboje przetrwają, obawiała się tego. On obawiał
się, że ją straci. Czy, jeżeli Kali umrze, to będzie
odpowiedzialny za jej śmierć? Utkwił w niej spojrzenie, które
ociekało czułością. W stosunku do nikogo innego nie był taki jak
do niej. To ona go zmieniła, roztopiła, skuła ten kamień, z
którego zbudowana była skorupa chroniąca go przed tymi palącymi
uczuciami.
- Nie zostawiaj mnie już –
powiedziała cicho. Chciał powiedzieć to samo. A tylko kiwnął
głową i przyciągnął ją do siebie, otaczając ogonem jakby bał
się, że ktoś mu ją odbierze. A ktoś faktycznie mógł. Nie
chciał znów zostać sam. Zapadli w prawdopodobnie ostatni spokojny
sen przed przełomowymi wydarzeniami w historii watahy. To kolejne
puste kartki, które mieli zapisać własną krwią, potem i łzami.
Następny dzień zaczął się
intensywnie. Hyarin postanowił uzupełnić swoje kroniki, mimo że
został z tego obowiązku zwolniony. Lecz, póki nie miał żadnego
innego zadania, chciał czymś zająć łapy. W tym celu poprosił
Kali, by zaprosiła Szkła, który opowiedział mu dość dokładnie
to, co miało miejsce. Kronikarz ze zgrozą stwierdził, że jego
widzenie było nad wyraz dokładne, nawet jeśli w pewnym stopniu było
mieszaniną jego skrajnych emocji.
- Jeszcze jedno – Szkło rzucił na
odchodnym, zatrzymując się w progu. Gospodarz spojrzał na niego z
ciekawością.
- Agrest kazał ci przekazać, że
musisz wybrać swojego plutonowego – powiedział śledczy i
odszedł, nie czekając na reakcję. To była trzecia szokująca
wiadomość, którą Hyarin otrzymał w ciągu doby. Westchnął
ciężko i usiadł przy księdze, ale już całkiem nie mógł
odzyskać równowagi. Tak odpowiedzialne zadanie, on nie jest na to
zupełnie gotowy. A przede wszystkim nie czuje się bezpiecznie sam
ze sobą. Nadal pamiętał, co zrobił w lesie i w jaskini medycznej.
Ślina napłynęła mu do pyska. To uczucie było jak najlepszy
aperitif. Przymknął oczy, opanowując drżenie ciała. Nie daj się
tej chorej żądzy, nie teraz, gdy tyle spoczywa na twoich barkach.
Tylu na ciebie liczy, choć tyle razy źle postępowałeś.
- Zastanawiałeś się już kogo
wybierzesz? - Kali położyła łapę na jego łapie, lecz cofnęła
ją szybko, zapewne czując jak drży. Ciekawe, co sobie pomyślała.
Może, że się załamał, że zaraz zaniesie się szlochem lub
nerwowym śmiechem. A jemu po prostu znów zachciało się krwi.
- Nie wiedziałem nawet, że ktoś
będzie tego ode mnie wymagał – szepnął i oparł się czołem o
zimną ścianę groty. Odetchnął z ulgą, ten przyjemny chłód
zdawał się koić nerwy, zbijać gorączkę jego myśli.
- Kali, co ja mam robić?
Dlaczego to właśnie ja? - zapytał żałośnie. Powinien być
wdzięczny za taką nobilitację, za zaufanie, a tak naprawdę czuł
się nieprzygotowany, zagubiony, tak bardzo nieprzystosowany do nowej
roli. Nigdy nie pracował z innymi, zawsze działał w pojedynkę i
to mu najlepiej wychodziło. A teraz miał poprowadzić wilki do
zwycięstwa, na wojnę o ich przyszłość. O swoją
przyszłość.
- To nasza przyszłość, Kali.
Sprawię byśmy byli u bezpieczni – szepnął cichą obietnicę,
która zawisła w powietrzu i dzwoniła w uszach jeszcze chwilę, nim
nie zagłuszył jej trzask ognia. Chciał dać jej najlepszy świat
na jaki zasługiwała. Chciał, by mogła latać, śmiać się,
tańczyć beztrosko. Mógłby tylko patrzeć na jej szczęście i
czułby się spełniony, lecz jego marzeniem było bycie częścią
jej szczęścia. Pragnął widzieć codziennie jej oczy w świetle
dnia i mroku nocy. Nawet, jeśli w dzień miała być to krótka
tylko chwila, zanim skryje ich chłodną taflę przed światem. Nie
chciał potem mówić, że to uczucie, które przeminęło z wiatrem.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz