niedziela, 19 grudnia 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

 Dziękuję,
- że wróciłaś ze mną.
 
Las był taki sam. Stracił tylko swoje kolory, zmienił się zapach, wszystko przemarzło. Czy był zatem taki sam? Zima ubrała go w najrozmaitsze odcienie bieli, szarości i brązu. Ale zaiste, był taki sam. Drzewa, które pamiętają czasy o wiele odleglejsze, nie mogą przecież zmienić się w ciągu kilku tygodni. To milczący świadkowie tragedii, które rozegrały się na tych ziemiach, gdzie niegdyś zapuściły korzenie.
- Prosto do jaskini Agresta, tak? - upewnił się Hyarin, mimo że dobrze pamiętał jej prośbę. Chciał tylko wiedzieć czy nie zmieniła zdania. Kali skrzywiła się nieznacznie na dźwięk tego imienia.
- Tak.
Nie spotkali absolutnie nikogo po drodze. Dolina wydawała się wymarła, panowała dojmująca cisza, a w powietrzu wisiała groza śmierci. Basior odwracał się parę razy, czując dziwne mrowienie w karku, jakby ktoś go obserwował. Jednak w pobliżu nie było żywej duszy, żadnego zająca, ptaka. Śladów wilczych łap.
- Co tu się dzieje? - szepnęła Kali, jakby bojąc się zburzyć martwy spokój tego miejsca. Szary wilk potrząsnął głową, nie potrafiąc znaleźć słów. Spóźnili się? Są za wcześnie? Czy to cisza przed burzą czy cisza w grobowcu? Jaskinia Alfy była niedaleko.
Dotarli tam późnym wieczorem. Grota wyglądała na opustoszałą, wejście do niej ziało czernią. Wokół dalej panowała ta złowroga cisza, która dzwoniła w uszach, nie pozwalając się skupić. Przestąpili próg i nie minęła chwila, gdy zdali sobie sprawę, że z pewnością nie zastaną tu Agresta. To miejsce było wyczyszczone z wszelkiej obecności przywódcy, nie mogli się oprzeć wrażeniu, że być może szary wilk był tylko wytworem ich wyobraźni. Ten widok był czymś na, co nie byli przygotowani. Tyle czasu układali w głowie, co mu powiedzą, nastawiali się na najróżniejsze scenariusze, a w tej sytuacji poczuli się niemalże oszukani. Przecież miał tu być, miał wyciągnąć konsekwencje, zamknąć ich z powrotem w szpitalu. To tylko utwierdziło Hyarina w tym, że to, co zobaczył nie było omamem. Wyszedł szybko z jaskini, zostawiając Kali wpatrującą się w całkiem wygaszone palenisko. Gdzie ciało? Gdzie to było? Nie musiał daleko odchodzić, by zobaczyć miejsce ze swojego widzenia. Jeszcze wydeptane przez dziesiątki łap. Z rdzawobrunatnymi, ledwo widocznymi plamami, które zastygły na szarawych źdźbłach trawy. Dlaczego ta ziemia ma nosić ślady tego czynu? Dlaczego naznaczacie ją swoją nienawiścią?! Wstrzymał oddech i odwrócił wzrok. Zobaczył za sobą Kali o nieprzeniknionym wyrazie twarzy.
- Zatem to już się wydarzyło – wyjęła mu z ust słowa, które chciał wypowiedzieć, gdyby nie ściśnięte niepokojem gardło. Gdzie jest ktoś, do cholery? Kto im to wszystko wyjaśni? Czy Agrest też nie żyje? Nie spotkali nikogo po drodze, teraz ciszę przerywały tylko ich niespokojne oddechy. To wszystko wydawało się surrealistyczne, jak przerażający, post-apokaliptyczny obraz szalonego malarza, który zamiast przesycić dzieło bodźcami – całkiem go ich pozbawia. Wrzuca zagubione stworzenie w otchłań nicości, gdzie może być tylko samo ze swoimi myślami. Czy ktokolwiek właśnie tak wyobrażał sobie koniec świata? Bez krzyków, bez wszechobecnej śmierci. W całkowitej ciszy, na lodowatej pustyni, stąpając po ściętej mrozem trawie z wyschniętymi śladami krwi, których nie zmyje żaden deszcz. Żadna obietnica poprawy. Żadne zadośćuczynienie. Kolejne życie przeminęło jak jesienny liść niesiony przez wiatr. Kruchy, bezwartościowy i zapomniany przez Boga.
- Chodźmy kogoś poszukać – Kali otarła się o jego ramię. Oderwał wzrok od brunatnego śladu i wbił w nią tępe spojrzenie. Ta niebieska toń jej oczu uspokajała go. Dziękuję, że nie masz oczu koloru krwi.
Pierwsze miejsce, które przyszło im do głowy to jaskinia wojskowa. Do jaskini medycznej z wiadomych przyczyn woleli się na razie nie zbliżać. To była ostateczność. Nie dotarli na miejsce, bo po drodze spotkali postać, której z jakiegoś powodu się nie spodziewali. Szkło był niemniej zaskoczony, co oni.
- Dlatego postanowiliście wrócić? - zapytał, gdy Hyarin opowiedział mu, co widział. Wydawał się nie do końca wierzyć w taki akt lojalności ze strony kronikarza, który nie tak całkiem dawno uciekł z jego córką. Grafitowy basior powoli kiwnął głową. Kali nie odezwała się ani słowem. Szkło westchnął i popatrzył na waderę dziwnym wzrokiem, lecz zaraz w jego oczach pojawiło się coś na kształt ulgi.
- Jutro na plaży odbędzie się pobór do wojska. Każdy wilk zdolny do pracy ma obowiązek się stawić. Musimy być przygotowani do wojny.
- To stało się dzisiaj rano? - zapytała cicho Kali. Płowy basior przytaknął. Tak łzami zalewa się świat. Krwawą łzą budzi się świt. Bo to deszcz krwi.
To było przyjemne uczucie wrócić do swojej jaskini. Nie był w niej tak długo, zakurzone kroniki stały w kącie tak jak je zostawił. Po ucieczce ze szpitala nawet nie miał czasu tu zajrzeć.
- Wszystko stało się tak, jak najmniej się tego spodziewaliśmy. Właściwie w ogóle – powiedział Hyarin do Kali, która siedziała na jego legowisku. Srebrne światło księżyca padało na nią przez otwór w dachu, który złożył basiorowi do oglądania gwiazd. Wyglądała jak zamorska księżniczka, skryta pod welonem z najdelikatniejszej tkaniny. Taką chciał ją widzieć już zawsze. Brakowało wokół niech kobierca kwiatów i … uśmiechu. Pysk Kali zastygł w wyrazie dojmującego smutku.

Przepraszam,
- że znów straciłaś wolność.
 
Podszedł do niej, naruszając delikatną poświatę, za którą była skryta. Miał wrażenie, że kiedyś już widział tę scenę, lecz nie mógł sobie przypomnieć kiedy. Dotknął nosem czubka jej głowy i przymknął oczy, wdychając jej zapach. Nie odsunęła się, nic nie powiedziała. Siedziała dalej w bezruchu jak posąg wyciosany w kamieniu. Lub rzeźba odlana z najszlachetniejszego kruszcu, którego nikt jeszcze nie odkrył. Kim byłaś, Kali? Starodawnym posągiem obrosłym mchem czy oszlifowaną, błyszczącą rzeźbą, symbolem jutrzenki? W którym miejscu na linii czasu wciąż tkwisz i nie możesz się z niego uwolnić? Powiedz mi! - krzyczało całe jego ciało. Lecz milczeli, zastygli w tej pozycji. Bohaterowie pisanej przez nich samych tragedii.
Stawili się na plaży tak jak im przykazano. Był tam już całkiem spory tłum, widok tylu wilków w jednym miejscu sprawił, że oboje poczuli się trochę nieswojo. Mimo, że wczoraj tak pragnęli kogoś spotkać. Kali zbliżyła się do Hyarina, wtulając się bokiem w jego ramię. Chcąc dodać jej pewności siebie, ruszył przodem i ustawił się na końcu kolejki.
- Czy to tak wygląda wojna? - zapytała cichutko tak, że tylko on mógł ją usłyszeć. Czuł się paskudnie, jakby zamknął dzikiego ptaka w ciasnej klatce. Ale wybrałaś, prawda? Ja też wybrałem.
- To jeszcze nie wojna – odparł ponuro i rozejrzał się dookoła. Był wyższy od większości wilków, więc łatwiej było mu objąć wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Paru osób z pewnością brakowało, ale nie był w stanie powiedzieć czy ktoś nowy dołączył do watahy podczas ich pobytu w jaskini medycznej. Wrócił do miejsca, które stało się dla niego jednocześnie bliskie i obce. Z zamyślania wyrwał go beznamiętny głos:
- Imię.
Spojrzał na Kali, która dała mu znak, że może mówić pierwszy.
- Hyarin.
- Jesteś już zapisany. Udaj się w tym momencie do jaskini wojskowej, Agrest na ciebie czeka. Następny.
- Słucham?
Hyarin zbaraniał. Zupełnie się tego nie spodziewał, widział przecież, że wszystkich zapisywali na bieżąco. Nawet nie wiedzieli czy wróci. Szkło rzucił mu nieprzychylne spojrzenie.
- Nie utrudniaj, obywatelu. Na twoim miejscu cieszyłbym się z braku konsekwencji twojego czynu. Proszę, następny.
Jeszcze na chwilę ich oczy spotkały się. Wzrok Szkła był przepełniony mieszaniną emocji, których nie sposób był odczytać w tym krótkim momencie. Kali popchnęła go delikatnie.
- Idź – powiedziała łagodnie i uśmiechnęła się słabo. Och, tak bardzo nie chciał jej zostawiać. To on ją tu ściągnął z powrotem, na ten brzeg morza, nad którym zdecydowali się rozpocząć nowe życie. Dlaczego historia zatacza krąg w tak okrutny sposób?
Agrest wyglądał jak widmo samego siebie. Straszny był to widok. W oczach można wyczytać tak wiele - pomyślał Hyarin już któryś raz. Obok Agresta stała smukła, wysoka wadera, której nie znał. Wyglądała tak wyniośle i dumnie, że przypominała bardziej posąg wyniesiony pod niebiosa przez oddanych wyznawców. Prawie dorównywała kronikarzowi wzrostem, a drobny Agrest praktycznie ginął w jej cieniu.
- Towarzyszu Kronikarzu – zaczął niewysoki wilk, przeciągając sylaby. Wydawać się mogło, że wcale nie chce przechodzić do sedna sprawy i tylko jakaś niewidzialna siła popycha go do mówienia. Westchnął i podjął znowu:
- Spotykamy się tu, w tym niewielkim gronie i w takim towarzystwie będziemy się widzieć w najbliższym czasie często. Ponieważ widzę, że się nie znacie, przedstawię was – tu wskazał łapą na waderę, która patrzyła na Hyarina spod przymrużonych powiek, najwyraźniej go oceniając. - Nymeria, drugi w historii doradca pary Alfa. W tym wypadku tylko jednego Alfy – zrobił pauzę, przełknął ślinę i zwrócił pysk w stronę szarego basiora, który dalej stał w progu, nie śmiejąc się poruszyć. - Hyarin, pierwszy powołany generał.
Ostatnie słowo uderzyło go jak obuch. Zachwiał się, nie docierało do niego, co właśnie Agrest powiedział.
- Słucham? - powtórzył już drugi raz w ciągu kilkudziesięciu minut. Alfa ze znużeniem spojrzał na niego, w jego oczach ujrzał nieme błaganie.
- Nie mamy na to czasu. Pozwól, że porozmawiamy na ten temat innym razem, w innych okolicznościach. Teraz po prostu zaufaj mi, że wybrałem dobrze. I udowodnij mi, że się nie pomyliłem.
Hyarin wyprostował się mimowolnie i z kamienną twarzą kiwnął głową. Był w stanie sobie wyobrazić jak musiał czuć się w tym momencie Agrest. W pewnym sensie czuł ulgę, że zobaczył go żywego. On też zdawał się być wdzięczny, że wrócił. Jestem synem marnotrawnym, ale nie wracam z podkulonym ogonem. Nymeria obrzuciła go dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafił rozszyfrować. Kolejny raz już ktoś miał w oczach ten niezwykły błysk, gdy przyglądał się jego osobie. Ciężko był przypasować go do jakiegoś konkretnego uczucia.
Wyszedł z jaskini po około dwóch godzinach. Podejrzewał, że pobór na plaży dawno się już zakończył. Pobiegł do swojego domu, lecz nie zastał tam Kali. Zdał sobie sprawę, że nie wiedział nawet, gdzie mieszka. Większość swojej znajomości spędzili zamknięci w szpitalu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miał jej przy sobie, co wprawiało go w dyskomfort. Usiadł na progu swojej jaskini i popatrzył na dolinę, której skrawek rozciągał się przed nim. O tę ziemię ma walczyć? Te wilki ma chronić? Wśród nich są zdrajcy, jak chwasty wśród kwiatów. Zmarszczył czoło i zachmurzył się. Kali, gdybym wiedział... Wybacz mi.

Proszę
- bądź ze mną już na zawsze.
 
Przyszła pod wieczór. Z wetkniętym za ucho ususzonym kwiatem maku. Gdzie znalazłaś ten kwiat? Maki tak szybko więdną, gdy się je zerwie. Nawet w wazonie nie czują się tak dobrze jak na łące, a przecież mają o wiele więcej wody.
Uśmiechnęła się tym samym słabym uśmiechem, którym żegnała go na plaży. Podeszła powoli i przytuliła się do jego piersi, a on delikatnie objął ją łapą.
- Zostałam na stanowisku posła. Tata mi powiedział jakie stanowisko ci przydzielono – podniosła na niego wzrok. - Jestem z ciebie dumna.
Nie wiedział czy powiedziała to szczerze, ale dla niego najważniejsze było to, że ma ją przy sobie. Pocałował ją w czubek głowy, nie mogąc się już powstrzymać. To uczucie do niej paliło go od środka, chcąc wyrwać się na zewnątrz. Chciał ją chronić przed złem, które teraz panoszyło się w najlepsze w tym miejscu. A on ściągnął ją w samo epicentrum tego piekła na ziemi.
- Nie miej do siebie wyrzutów. Zrobiłeś to, co trzeba – szepnęła, spuszczając oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że chce coś dodać, ale milczała. Rozpalili ognisko i położyli się na legowisku. Na zewnątrz chwycił mróz, ale, mimo otworu w sklepieniu jaskini, w środku było ciepło.
- Myślisz czasem o tym, co będzie? - zapytała wadera.
- Cały czas – odparł basior, choć czuł, że za tym pytaniem skrywa się coś więcej. Pytała o ich relację. Czy oboje przetrwają, obawiała się tego. On obawiał się, że ją straci. Czy, jeżeli Kali umrze, to będzie odpowiedzialny za jej śmierć? Utkwił w niej spojrzenie, które ociekało czułością. W stosunku do nikogo innego nie był taki jak do niej. To ona go zmieniła, roztopiła, skuła ten kamień, z którego zbudowana była skorupa chroniąca go przed tymi palącymi uczuciami.
- Nie zostawiaj mnie już – powiedziała cicho. Chciał powiedzieć to samo. A tylko kiwnął głową i przyciągnął ją do siebie, otaczając ogonem jakby bał się, że ktoś mu ją odbierze. A ktoś faktycznie mógł. Nie chciał znów zostać sam. Zapadli w prawdopodobnie ostatni spokojny sen przed przełomowymi wydarzeniami w historii watahy. To kolejne puste kartki, które mieli zapisać własną krwią, potem i łzami.
Następny dzień zaczął się intensywnie. Hyarin postanowił uzupełnić swoje kroniki, mimo że został z tego obowiązku zwolniony. Lecz, póki nie miał żadnego innego zadania, chciał czymś zająć łapy. W tym celu poprosił Kali, by zaprosiła Szkła, który opowiedział mu dość dokładnie to, co miało miejsce. Kronikarz ze zgrozą stwierdził, że jego widzenie było nad wyraz dokładne, nawet jeśli w pewnym stopniu było mieszaniną jego skrajnych emocji.
- Jeszcze jedno – Szkło rzucił na odchodnym, zatrzymując się w progu. Gospodarz spojrzał na niego z ciekawością.
- Agrest kazał ci przekazać, że musisz wybrać swojego plutonowego – powiedział śledczy i odszedł, nie czekając na reakcję. To była trzecia szokująca wiadomość, którą Hyarin otrzymał w ciągu doby. Westchnął ciężko i usiadł przy księdze, ale już całkiem nie mógł odzyskać równowagi. Tak odpowiedzialne zadanie, on nie jest na to zupełnie gotowy. A przede wszystkim nie czuje się bezpiecznie sam ze sobą. Nadal pamiętał, co zrobił w lesie i w jaskini medycznej. Ślina napłynęła mu do pyska. To uczucie było jak najlepszy aperitif. Przymknął oczy, opanowując drżenie ciała. Nie daj się tej chorej żądzy, nie teraz, gdy tyle spoczywa na twoich barkach. Tylu na ciebie liczy, choć tyle razy źle postępowałeś.
- Zastanawiałeś się już kogo wybierzesz? - Kali położyła łapę na jego łapie, lecz cofnęła ją szybko, zapewne czując jak drży. Ciekawe, co sobie pomyślała. Może, że się załamał, że zaraz zaniesie się szlochem lub nerwowym śmiechem. A jemu po prostu znów zachciało się krwi.
- Nie wiedziałem nawet, że ktoś będzie tego ode mnie wymagał – szepnął i oparł się czołem o zimną ścianę groty. Odetchnął z ulgą, ten przyjemny chłód zdawał się koić nerwy, zbijać gorączkę jego myśli.
- Kali, co ja mam robić? Dlaczego to właśnie ja? - zapytał żałośnie. Powinien być wdzięczny za taką nobilitację, za zaufanie, a tak naprawdę czuł się nieprzygotowany, zagubiony, tak bardzo nieprzystosowany do nowej roli. Nigdy nie pracował z innymi, zawsze działał w pojedynkę i to mu najlepiej wychodziło. A teraz miał poprowadzić wilki do zwycięstwa, na wojnę o ich przyszłość. O swoją przyszłość.
- To nasza przyszłość, Kali. Sprawię byśmy byli u bezpieczni – szepnął cichą obietnicę, która zawisła w powietrzu i dzwoniła w uszach jeszcze chwilę, nim nie zagłuszył jej trzask ognia. Chciał dać jej najlepszy świat na jaki zasługiwała. Chciał, by mogła latać, śmiać się, tańczyć beztrosko. Mógłby tylko patrzeć na jej szczęście i czułby się spełniony, lecz jego marzeniem było bycie częścią jej szczęścia. Pragnął widzieć codziennie jej oczy w świetle dnia i mroku nocy. Nawet, jeśli w dzień miała być to krótka tylko chwila, zanim skryje ich chłodną taflę przed światem. Nie chciał potem mówić, że to uczucie, które przeminęło z wiatrem. 
 
<Kali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz