środa, 1 grudnia 2021

Od Agresta CD Eothara Atsume - „Niecny Owoc” cz. 24

Czy pamiętajcie jeszcze, jak wzdychałem czasem, i mówiłem coś tam o przyszłości, brzmiąc jak szczeniak, który zakopał pod świerkiem kość i wystrzega się zdradzenia tajemnicy, jakby była ona czymś wielkim? Powtarzałem jak mantrę te same sformułowania i wylewałem z dzbanka bez dna wciąż jeden i ten sam lęk. Lecz wygląda na to, że dobiegło to końca. Przyszłość nadeszła, radujmy się.
- Witamy, towarzyszu kronikarzu. - Uśmiechnąłem się niegdyś, gdy po raz pierwszy podaliśmy sobie łapy. Uścisk ten, stabilny i pewny, z jakiegoś powodu ostatecznie upewnił mnie w przekonaniu, że osobnik ów był kimś, kto dobrze zaopiekuje się naszymi zakurzonymi, zapomnianymi kronikami. Jedno z moich drobnych, cichych marzeń mogłem uznać już praktycznie za spełnione.
Po naszej jaskini kręciło się ostatnio coraz więcej nowych pysków. A na ich czele, Nymeria. Ta tajemnicza wadera, choć w zasadzie była jedynie tropicielem, potrafiła nieraz przydać się i w mniej przewidywalnych sprawach. Nie powiem, by stała się stałym bywalcem. Zawsze miała jakieś tam swoje zajęcia i ważniejsze rzeczy do roboty, ale wpadała coraz częściej.
No i oczywiście Kawka. Kawka lubi opowiadać, więc o niej już i tak wiecie.
Byłem w trakcie przerwy po przedpołudniowym obchodzie naszych terenów, gdy moja niezawodna dwójka asystentów - jeśli ktoś ma wątpliwości, mówię oczywiście o wyżej wspomnianej oraz jej starszym stażem a niższym gatunkiem koledze, Mundusie  - pojawiła się wreszcie w jaskini. Od jakiegoś czasu praktycznie się nie rozstawali. Złota wilczyca wyglądała tego dnia na wyjątkowo radosną. „Oho, czegoś chcą”, pomyślałem.
Nauka trzecia. Im mniej wiedzą, tym lepiej śpią. Popełniłbym błąd, gdybym powiedział, że wszyscy jesteśmy ptakami, ponieważ można podzielić nas na tych, którzy potrafią latać i tych, którzy tego nie potrafią, a ci, zrzuceni z dwudziestometrowego klifu, giną. Ale gdybym rzucił jedynie: „Wszyscy jesteśmy ptakami”, czy nie uznalibyście tego po prostu za dziwną przenośnię?
Dlatego właśnie nie zgodziłem się od razu na ich prośbę dotyczącą wprowadzenia w naszej watasze instytucji historyka.
W międzyczasie Mundus, nie tracąc ani jednego jasnego dnia, wspólnie z łowcami zaczął układać plan obiecanych podczas naszego orędzia, regularnych polowań. Mięso z nich przeznaczone miało być do rozdziału pomiędzy wilki potrzebujące oraz te pracujące najdłużej i najciężej od czasu poprzedniego wynagrodzenia.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego nie obiło Wam się o uszy, że mamy jakieś regularne, grupowe polowania? Nic dziwnego, nie minął bowiem tydzień, zanim pomysł ten zszedł śmiercią błyskawiczną, choć na szczęście bezbolesną, gdy łowcy zauważyli, że wprowadzanie go w życie w widoczny sposób zwiększało stosunek mięsa, które upolują, do mięsa, które sami zjedzą. Zresztą wilki przyzwyczajone do innego planu polowań, a raczej jego braku, nie miały ochoty tracić czasu i energii na kształtowanie awaryjnego trybu pracy.
To tyle z bardziej odległych wspomnień. Dziś wyjątkowo krótko, bo mam Wam jeszcze tyle do opowiedzenia...

Pierwszym, co pamiętam z tamtego dnia, był dynamiczny odgłos kroków, od którego na kilometr biło zdenerwowanie. Zamrugałem oczyma, aby rozbudzić się i przygotować na, co podpowiadała mi intuicja, jakieś niespodziewane wieści.
- Agrest, jak to sojusz z WWN zerwany?! - Kawka wpadła do mojej jaskini jakby ratowała życie.
- Co...? Co, o czym ty mówisz?
- Też chciałbym wiedzieć. Może mi powiesz, coś tym razem wymyślił? I dlaczego jak byłam tu przed godziną, o niczym słowa nie pisnąłeś?!
- Ale to niemożliwe, WWN nie zerwałaby sojuszu... co się dokładnie stało?
- Czy ty mi próbujesz wmówić, że o niczym nie wiesz? - zarzucała mnie kolejnymi pytaniami, a na moim pysku klarował się wyraz oniemienia, żałosnego w swojej szczerości. Podszedłem do niej wolnym krokiem, jakby chcąc upewnić się, że nie jest jedynie przywidzeniem. Zaalarmował mnie fakt, że nie potrafiłem ani słowem odpowiedzieć na jej „Jak byłam tu przed godziną”. Była? Przed godziną? A gdzie ja byłem? Co robiłem? O czym rozmawialiśmy? W miejscu, gdzie powinienem napotkać jakiekolwiek wspomnienie, panowała pustka.
- Skąd miałbym wiedzieć? To niemożliwe, przecież musiałbym być obecny, nie mogą zerwać sojuszu od tak i przekazać tego pocztą pantoflową. To muszą być tylko plotki. - Wyminąłem waderę, wolno zbierając zagubione w chaosie myśli i szybko dochodząc do wniosku, że muszę jak najszybciej dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Ze źródła pewniejszego, niż moja asystentka, bowiem mimo całego zaufania, jakim ją darzyłem, wiadomość, którą mi przekazała, wydawała się zupełnie niedorzeczna.
- Przecież byłeś u nich z obstawą szeregowców! - zawołała za mną. - Czy ty się dobrze czujesz, stryjku?!
Zanim zdążyłem przetworzyć jej słowa w głowie, w wyjściu niemal zderzyłem się z Mundusem, który, szybko łapiąc oddech, zatrzymał się raptownie tuż przed moim pyskiem. Żurawiopióry mało nie potknął się o własne nogi, co niewątpliwie było łatwiejsze dla posiadacza tylko dwóch, patykowatych sztuk tego cudu natury. Wtedy też Kawka ominęła nas w wyjściu i rzuciła, że wraca do jaskini wojskowej.
Powie, wytłumaczy mi cokolwiek? Czy, tak jak ona, rzuci oskarżenie?
„Jeśli ty mi tego nie wyjaśnisz, nikt tego nie zrobi”, pomyślałem.
Niedostrzegalna chwila wahania. Obaj cofnęliśmy się o krok.
- Kogo mam przed sobą, Agrest?
- Ja... - Szerzej otworzyłem oczy, nieprzygotowany na podobne pytanie.
- Czy to możliwe, abyś przez cały czas nie wygrzebał się ze swojej WSJ, byś do tego, co się tu dzieje, od początku planował doprowadzić świadomie?
- Chyba żartujesz - prychnąłem, mimo wszystko mając nadzieję, że pytanie było retoryczne. Zjeżyłem sierść na grzbiecie, gdy z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie, nie robiłeś tego. Nic tu nie składa się w całość. A jednak co jest teraz bardziej prawdopodobne?
- Ja... byłem u nich, prawda? U Sekretarza?
- Słucham?! Agrest, daruj samowolę, ale byłem w WWN. A raczej na granicy, bo tylko tam pozwolili mi się dostać. Już wszystko mi powiedzieli.
- Rozumiem. Wiem jak to wygląda. Nie najlepiej, tragicznie. Ale ja niczego nie pamiętam.
Wycofałem się z powrotem do groty i przysiadłem na swoim legowisku. Zapadła cisza, ciężka od wymownego napięcia. Tylko jedno przekonanie stanęło na mównicy, w mojej zmęczonej głowie: a więc to wszystko prawda.
Bez słów wszedł do środka i usiadł nieopodal mnie, pod ścianą.
- Rozmawialiśmy gdy wychodziłeś, rozmawialiśmy, gdy wróciłeś. Tego też nie pamiętasz? - powiedział w końcu, niemal szeptem. Odetchnąłem, starając się nie dać po sobie poznać tego, co działo się w mojej głowie. A działo się tam, uwierzcie, dużo.
- Niczego nie pamiętam.
- Uważam, że powinieneś porozmawiać z Vitalem.
- Przecież dobrze się czuję. Przecież nigdy nic...
- Nigdy nic, tyle że ostatnio coraz częściej.
Westchnąłem, myśląc już tylko o tym, jak odsunąć od siebie podejrzenia, zanim staną się poważnym zarzutem. Przecież muszą być pomyłką, uznałem od razu.
„A jeśli jednak nie są?”, przeszło mi przez myśl, gdy podążyłem tą drogą.
- Czyżby ktoś grał tak nieczysto? - zapytałem nagle, retorycznie, nieco nieśmiało, lecz na tyle głośno, by słowa mocno zapadły w pamięć rozmówcy. - Zioła? Albo nie wiem, inne grzybki halucynki? Może, tylko jakim cudem zmuszałby mnie przy tym do podejmowania najgorszych decyzji, jakie w ogóle mogę sobie wyobrazić? I kiedy, jeśli jem tylko świeże mięso i tylko wspólnie z zaufanymi przyjaciółmi?
- Środki psychoaktywne i manipulacja? Jeśli tak, może podejrzanych powinniśmy szukać wśród nas - mruknął, choć byłem pewien, że poprzednie domniemania jeszcze przez długi czas będą powodem jego poważnych wątpliwości względem mnie. Ze strapieniem stwierdziłem, że nie mam na to wpływu; co więcej, sam nabierałem do siebie coraz więcej nieufności.
- Ale kogo w ogóle moglibyśmy podejrzewać? - tymczasem podchwyciłem jego uwagę. Co innego, jeśli nie niepoczytalność, mogła skłonić mnie do zerwania sojuszu z watahą nadziei? Co innego, jeśli nie trucizna, mogła uczynić mnie niepoczytalnym?
- Kogoś kto jest blisko ciebie. Z kim często się widujesz, kto miałby wiele okazji do niezauważonego sabotażu.
- Konwalia... gdy jeszcze żyła. Kawka, ale wszystko zaczęło się zanim się pojawiła. Szkło i, sam nie wiem. Kara?
- Kara i Szkło - powtórzył z zastanowieniem. 
- Na pewno nie mój własny brat!
- Pewnie, że nie oni. Ale ktoś z nimi związany...
- Ciri? Co?
- Nic. Głośno myślę. Ktoś jeszcze?
„A może...”, niewyraźne mgnienie przepłynęło przez moją głowę, tylko po to, by zniknąć z nieprzyjemnym piskiem. Stukałem pazurem o pazur, w myślach kreśląc kolejne zygzaki na liście znajomych imion.
- Ty... - wymamrotałem mimochodem.
- Ta. Kto jeszcze? - Nasze spojrzenia spotkały się gdy dostrzegł, że nie spuszczam z niego wzroku. - Co ty, ej.
- Ja się tylko zastanawiam. - Rozluźniłem mięśnie. Położyłem się na ziemi i, podparłszy pysk łapą, zmierzyłem go wzrokiem.
- Mylisz się.
- Tak mówisz?
- Na wszystko co piękne i czyste, mogę przysiąc.
- Możesz, wiem. Ale puste słowa wyjątkowo mnie nie interesują.
- Agrest... - zaczął, ale urwał w znienacka. Między nami na chwilę rozciągnęła się nić spleciona z najwyższej klasy, grobowej ciszy. - Bardzo szybko pozbyłeś się wątpliwości. Twoje rzucanie oskarżeń sprawia, że muszę się bronić - syknął i zmrużył oczy. - Zamiast zastanowić się, co tobą kieruje...
- Zabawne tym bardziej, że analogiczne. Od początku coś mi sugerowałeś. O co mnie podejrzewasz? - zawarczałem. - Czy nie coś takiego powiedziałby winny, chcąc odwrócić od siebie uwagę? A może tym razem się nie udało, szef okazał się zbyt przytomny?
- Bzdura. Oskarżając się wzajemnie nie dowiemy się niczego. Słuchaj, słuchasz mnie? - Popatrzył mi głęboko w oczy. - Nie wierzę w twoją winę. Jeśli rzeczywiście robisz to wszystko sam z siebie, nie robiłeś tego świadomie. To znaczy, że można to... wyleczyć. A pierwszym, co bym zrobił, gdybym chciał cię podkopać, byłoby oddzielenie cię od najbliższych współpracowników.
- Nie zapominaj, Mundus, że jesteś tylko małym, słabym komarem. Komarem schlanym moją krwią. Trzymam go pomiędzy palcami, mogę zdusić... lecz nie mam życzenia brudzić sobie palców.
- Tak. - Z czymś pomiędzy zamyśleniem a, niechęcią odwrócił wzrok. - Gdzieś w głębi duszy czujesz, że byłaby to twoja krew.
- Co najwyżej pamiątka po czymś, czego moje żyły i tak już nie pamiętają.
- A jednak nie zegniesz palców.
- Na razie. Znaj pańską łaskę.
- Och, możesz mi wierzyć. - Lekko skinął głową, nadal wpatrując się we mnie uporczywie. - Będę wspominać ją przez lata. Ale zastanów się, jakie mógłbym mieć powody... gdybym to naprawdę był ja.
- Uważasz, że cię nie znam? - odparłem chłodno. - Zrobiłbyś to dla samej rozrywki.
Nieznacznie pokręcił głową. Wstał i dodał ciszej, odwracając się ku wyjściu z jaskini:
- Krzywdy bym ci... wam nie zrobił. Przestajesz mi ufać, rozumiem. Ale obejrzyj się za siebie - jego głos w dziwnie sposępniał. - Przypomnij sobie, które decyzje były czyje. Pójdę już.
Gdy zostałem sam, ponieważ byłem dziwnie zmęczony, a jeszcze dziwniej obolały, zrezygnowałem z brnięcia dalej w ów dziwny dzień i po prostu zwinąłem się w kłębuszek nerkowy, już po chwili zasypiając jak dziecko.

Tego popołudnia białe chmury osłaniały niebo, tworząc w okolicy atmosferę szarości. To mógłby być zupełnie zwyczajny dzień, gdyby nie pewne budzące podejrzenia zebranie wilków, urządzone na północy terenów watahy, w dosyć nietypowym miejscu.
Najpierw było ich kilkoro. Niektórzy przynieśli ze sobą różne, niespecyficzne przedmioty. Jakieś gałęzie, jakieś szmatki. Potem zaczęli zbierać się kolejni. Witali się. Uśmiechali się porozumiewawczo. Wilki z Watahy Srebrnego Chabra, Szarych Jabłoni, a nawet ukradkiem migający czasem wśród tłumu członkowie Wielkich Nadziei, wszyscy podawali sobie łapy w geście solidarności. Ktoś nawet przyniósł ze sobą prowiant, który rozdzielił pomiędzy zebranych. Potem rozpalono ognisko. Słońce wciąż było na niebie, gdy wśród zgromadzenia, liczącego już ponad dwadzieścia dusz, zaczęły podnosić się pierwsze, nieśmiałe wołania.
Trzydzieści.
Trzydzieści pięć.
Coraz częstsze były spojrzenia pomiędzy drzewa, gdzie widniała łąka, a zaraz za łąką, jaskinia alf. I coraz głośniej wypowiadane były niewybredne przekleństwa. Stopniowo, dziwna biesiada przenosiła się coraz bliżej siedziby władzy. Pojawił się ktoś z zapasem alkoholu, który szybko znikł w i tak już rozgrzanych gardłach. Część wilków zaczęła śpiewać jakąś wzywającą do boju pieśń. Coraz mocniej, coraz głośniej. Ci, którzy potrafili jeszcze usiedzieć na miejscu, przynajmniej tupali nogami do rytmu.
Tymczasem pomiędzy skalnymi ścianami, wewnątrz, wcale nie było spokojniej.
- Co ty tu robisz? - zapytałem zaspanym głosem, widząc stojącego u wejścia asystenta. Przez dłuższą chwilę przypominałem sobie, co za dziwna biesiada miała odbyć się pod moją jaskinią i dlaczego mnie na nią nie zaproszono. - Nie kazałem ci iść do diabła?
- Daj spokój. Mamy lepsze rzeczy do roboty, niż kłócić się o nic.
- Która właściwie godzina? I gdzie Kawka? - Moje myśli pływały w stłumionym brzmieniu chybotliwych słów dobiegających z zewnątrz.
- Ostatnio mijałem się z nią tu, w progu, gdy wychodziła do jaskini wojskowej. Jeśli ma trochę instynktu samozachowawczego, w ogóle się tu dziś nie pojawi.
- A tam, pod jaskinią...
- Właśnie sam się zastanawiam.
W obecności mojego przyjaciela, szybko odnalazłem pewną szansę, której nie wykorzystać, znaczyłoby tyle, co napisać sobie na czole: Niezaradny. A przynajmniej tak wtedy myślałem. Byłem już wpół kroku do żeniaczki z lotną myślą, już posyłałem podniebienie na powitanie języka, gdy słowa ubiegł ton mocniejszy od jakiegokolwiek argumentu. Powietrze przeszył wybuch i we wpadających do jaskini, słonecznych promieniach, mignęły jakieś barwne błyski.
- Co tam się dzieje do pioruna - warknąłem. - Urządzają sobie przyjęcie z fajerwerkami?!
- Obawiam się, że dodają sobie śmiałości.
Fala gorąca zalała moje skronie i jednym impulsem podniosła resztę ciała na nogi. Zacząłem chodzić w tę i z powrotem.
- Wzywaj strażników, naszych i z WWN - odrzekłem w przelocie, szturchając asystenta drżącą łapą.
- Chciałeś powiedzieć, naszych. Byłem u nich jak spałeś, zaraz powinni trochę uspokoić sytuację.
- Słuchaj, wyjdź do tamtych... - Zatrzymałem się naprzeciw niego i zacząłem mówić nieskładnie, próbując własnym, podniesionym głosem zagłuszyć docierające z zewnątrz dźwięki. - Obiecaj im czego będą chcieli... cokolwiek im powiedz. Tylko niech ta groteska się skończy. Nic nie wiedzieliśmy o żadnej demonstracji. Jak to możliwe, że nic nie wiedzieliśmy?!
- Zebrali się spontanicznie, dzisiaj. Posłuchaj, oni chcą cię zobaczyć. Wygląda na to, że jesteś alfą, przeciwko której właśnie postanowili protestować.
- Proszę cię, przyjacielu, przecież oni mnie tam zlinczują - jęknąłem, rzucając krótkie, zagubione spojrzenie ku wyjściu. - Chociaż trochę doprowadź ich do ładu, a później ja pójdę. Pójdę. - Przerwałem, tuż przed jaskinią słysząc głośne kroki kilkunastu wilków. Zamarłem na chwilę, zanim z ulgą dostrzegłem, że moją siedzibę otoczył szereg strażników. Obaj na moment zatopiliśmy w nich spojrzenia.
- W porządku. Spróbuję z nimi porozmawiać.

Pod siedzibą Związku Sprawiedliwości panował chaos. Podenerwowani oczekiwaniem i rozdrażnieni gwarem panującym wśród nich od dobrej godziny, nie przypominali już dostojnych wilków, a sforę porzuconych psów.
Wyszedł więc patrząc im w oczy, przeszedł przez tłum i stanął na niskim wzniesieniu, pod pierwszymi leśnymi drzewami, przez chwilę milcząc. Nie trwało to jednak dłużej, niż kilka sekund (bardzo trudnych sekund życia mojego przyjaciela), bowiem jednolity hałas został zastąpiony przez pojedyncze głosy.
- A gdzie Agrest? Niech wyjdzie do nas, a nie chowa się w swojej norze! A może mamy zwrócić się do jakiegoś innego „Alfy”?
- Dla każdego z was znajdzie tyle czasu, ile będziecie potrzebować - zaczął donośnie szary ptak. - Ale Agrest jest tu dla wilków, nie dla prosiąt.
Najwyraźniej rozzłościły ich tak obcesowe słowa, podniósł się bowiem jeszcze większy harmider. O tak, Mundek, właśnie tak. Pora albo połamać zaostrzoną do granic końcówkę ołówka nienawiści, albo wykłuć nią z siebie serce.
Dopiero w tamtej chwili, mówca miał okazję w pełni zdać sobie sprawę, jak ogromny wpływ wywierają na siebie nawzajem. Jak niepozorne jednostki kontrolują przytłaczającą większość. Było to jednak ostrze bez wątpienia obusieczne. Znalazł w tłumie najgłośniejszego basiora, jakiś znajomy pysk z zachodu, by przez następną minutę nie odwrócić od niego wzroku i być może właśnie dzięki temu sprawić, że za jednym z przywódców zgromadzenia, stopniowo umilkli również pozostali.
- Dlaczego jesteście tu dzisiaj? - jego głos przerwał trwającą wokół ciszę. Zanim jednak zaskoczeni tym pytaniem zebrani zdążyli na nowo zapłonąć gniewem, mówił dalej. - Każdy z was potrafi sam się nad tym zastanowić. Ale nie jak baran w stadzie, słuchając bzdur z ust głodnych szakali. Każdy z was potrafi sam to ocenić, rozglądając się wokół, patrząc dalej, niż na czubek własnego nosa. Żyjąc tutaj, zakładając tu rodzinę i tu wychowując swoje potomstwo.
Znów przerwał, tym razem dając pole nielicznym, skonsternowanym szeptom, a nie, jak wcześniej, chaotycznym okrzykom. Odetchnął głębiej.
-  Dlaczego jesteście tu dzisiaj?! - powtórzył stanowczo. - Czy kiedykolwiek głód zajrzał wam w oczy? Czy kiedykolwiek wojna na tej ziemi odebrała wam bliskich? Czy ten Agrest, opluwany teraz przez cudzoziemców, wydał wyrok na choćby jedno istnienie? Wy, wilki z Watahy Srebrnego Chabra, władcy tej ziemi, stańcie tu w swoim imieniu. Nie jako żywa tarcza dla tych, którzy siedzą dziś za granicą i z kieliszkiem wina w łapie śmieją się z waszego wzburzenia. Czy wiecie, kto skłonił prowodyrów tego protestu do wciągnięcia was w ich polityczną grę?
Cisza. Gdy powiódł wzrok na każdego z osobna, ujrzał, że dziesiątki skierowanych na niego oczu nie płonęły już wściekłością; tylko nieliczne, gdzieś w tle powtarzały z oburzeniem pojedyncze słowa.
- Nie wiecie. Czy myśleliście, że tym, którzy skłonili was do przyjścia tutaj, zależy na waszym spokoju i bezpieczeństwie? Czy mam uwierzyć, że właśnie wy postąpiliście tak naiwnie? Czy uważacie, że zaciekły wróg tej ziemi będzie waszym przyjacielem? Od lat was znam i każdego szanuję. Nie dlatego, że szczerzycie kły. Dlatego, że każdy z was ma swój rozum. Swój własny, który dotychczas zawsze pozwalał nam wszystkim tworzyć sprawnie działającą, stabilną wspólnotę.
- Więc co w takim razie zamierzacie zrobić z tym, co się teraz dzieje?! - dał się słyszeć głos jednego z wilków, rozpoznanych przez mojego asystenta jako najbardziej pewne siebie. Mundus odszukał go w tłumie i uśmiechnął się w duchu.
- Plan już jest, bardzo dokładny. Dzięki podjętym szybko działaniom nie zaistniała potrzeba mobilizowania całej watahy. Jestem pewien, że każdy, komu w związku z tym powierzone zostały specjalne obowiązki, sam powie wam o nich, jeśli będzie miał życzenie - mówiąc to, potoczył wzrokiem wokół, dostrzegając, że dla odmiany, niektóre wilki również zaczęły spoglądać po sobie nawzajem. - A tymczasem powiedzcie, czego dokładnie potrzebujecie, a nie, czego brak wam wmówili!
Słowa rozeszły się echem po polanie.
W zbiorowej świadomości funkcjonuje obraz przemowy, w którym bohater zebrania, pusząc się dumnie, wypręża pierś w blasku chwały, wśród braw i oklasków. Nie będę czarować Was, Kochani, że tamtego dnia było podobnie. Nie było wiwatów, natchnione serca nie wzlatywały ku niebu, by afirmować życie.
W tamtej chwili, wśród zebranych, zrodził się pewien dysonans. Dokładnie taki, o jaki modlił się mój przyjaciel. Gdy skończył mówić, zamiast kolejnych obelg, odpowiedziało mu głuche milczenie i gromada zamyślonych spojrzeń. Cisza bywa silniejsza, niż jakakolwiek odpowiedź.
- Przyjdźcie. Każdy niech przyjdzie ze swoją sprawą. Jaskinia alf była i jest otwarta dzień w dzień. Nie martwcie się o troskliwych przyjaciół z zagranicy. Mają wystarczająco dużo problemów u siebie. - Uśmiechnął się, być może nie bardzo przekonująco, ale zupełnie szczerze.

- Dasz mi wódki? - mruknął, wchodząc do jaskini i z westchnieniem opadając na miejsce pod ścianą. W przeciągu kilku sekund wydobyłem ze schowka butelkę i napełniłem jej zawartością gliniane naczynie, podsuwając je szaremu ptakowi, z czcią należną co najmniej objawionemu aniołowi.
- I jak? Uspokoili się? Poszli do domów?
- Oni wrócą - wymamrotał, biorąc łyk.
- Nie mów, że przestraszyłeś się tych krzykaczy. - Zaśmiałem się, chociaż, o Bracia i Siostry, był to już jedynie strzęp dobrej miny do złej gry i nędzna próba odwrócenia uwagi od swojego jeżącego się włosa.
- Kogo, słucham? - Popatrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem. - Zresztą, nieważne. Wiesz, że łaska zbiorowości jeździ na pstrym koniu.
Układnie pokiwałem głową, mając świadomość, że dyskusja byłaby w tym przypadku bezcelowa, a uzasadnienie kontrtezy słabe.
Tamtego wieczora wyszedł po pracy jak zawsze i nie wracał do następnego ranka. Ja natomiast, pozostawiony sam sobie, przez pół nocy dreptałem w kółko, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Z początku chciałem zmusić się do wyjścia z domu, na spacer, nawet łamiąc (o zgrozo, swoje własne) prawo, zakazujące opuszczania lokum po zmierzchu. Potem, byle tylko oderwać myśli od ponurych wizji, zacząłem kopać dziurę w kącie groty. Pokręciłem się jeszcze na swoim miejscu, otuliłem kocem, ale zasnąć nie mogłem. Ostatecznie zacząłem pić.


✁✁✁✁
- Będę musiał naprawdę dobrze wytłumaczyć to dziewczynie - mruknął, przysiadając na ziemi i chuchając w zmarznięte łapy.
- Ciri? Mi się wydaje, czy i tak między wami bywało lepiej?
- Nie twój interes.
- A co powiesz Kawce?
- Podejrzewam, że i bez mojego gadania będzie miała sporo na głowie - odrzekł niewinnie. Ale ledwie słowa wybrzmiały, uśmiechnął się półgębkiem i dodał - że czekałem na taką szansę przez całe życie.
✁✁✁✁


C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz