To opowiadanie dedykuję wszystkim tym, którzy w WSC są, żyją i czują
się rodziną. Nie ważne czy są na czacie czy preferują discorda lub Messengera.
Nie ważne czy ich staż sięga 7 lat czy 7 dni. Każdemu po kolei należy się :
Wesołych świąt.
A teraz szczególne podziękowania:
Dla szkiełka – mojego najukochańszego znęcacza się nad Deltą ostatnimi czasy
^^. No i oczywiście stwórcy mojej ulubionej postaci <3. Przyjacielu, bez
ciebie nie byłoby WSC, a bez WSC mojej rodziny <3. Jesteś wielki, a twoje
recki rozświetlają nam wszystkim dnie i noce. Nie umiem się też nadziwić twojej
cierpliwości do nas i naszych ciągłych i zmieniających się pomysłów. Żyj zdrów
mój królu cytatów w statusach na discordzie.
Dla Ryuu – mojego braha i telekinetycznego czytacza myśli. Pierwszej
osoby z jaką dostałem zaszczyt pisać wątek, który trwał aż rok! Ze wzlotami i
upadkami przyjacielu jesteśmy teraz tutaj gdzie jesteśmy i dziękuję. Uwielbiam
nasze wspólne rozmowy nie ważne czy są smutne czy przepełnione śmiechem, bo
wiem że dla mnie zawsze jesteś <3
Dla Karou – mojej najulubieńszej królowej dram, która rozświetla nam
dzień wraz ze swoim kotkiem. Tyle wątków razem, przeszłych i przyszłych a i tak
miło mi się pisze z tobą. Tu czy na yakuzie. Obojętne. Gdziekolwiek byś nie
była i jakikolwiek humor by ci nie dopisywał jesteś i miejmy nadzieję że
będziesz naszym głosem rozsądku, żalu i dyskusji (zwłaszcza tej konstruktywnej)
Dla Hy – za jego niesamowite poczucie humoru i oczywiście ambitne
Tulipanki tworzone wraz z Kali. No i przyjacielu shipperze, niech Agrume będzie
z tobą, a twoje porównania i epitety tworzą zawsze zgrane całości i dalej
inspirują mnie do ulepszania samego siebie.
Dla Domi – za jej niesamowity talent i rozświetlanie tego zapyziałego,
ciemnego WSC swoim dobrym serduszkiem. Oczywiście ja i myślę że nie tylko ja,
dziękuję ci za te wszystkie inspiracje jakie tchnęłaś w moje rysunki swoimi
własnymi i sprawnym okiem artysty i mentora.
Dla Espo – za przyświecanie nam wszystkim Słoneczkiem i służenie miłym słówkiem. Zawsze miło mi się
patrzy na nasze rozmowy, nawet jeśli dotyczą jednego wielkiego niczego. No i
oczywiście nigdy nie nadziwię się temu ślicznemu stylowi pisania, tak
osobliwemu <3
Dla Kali – która nawet jeśli nie pojawia się w moim życiu za często.
Znika i wraca jak mały, słodki boomerang. Za jej miłe słówka i wspaniałe recki,
nie tylko tulipanka. No i oczywiście za jej zawsze piękne i zmienne awatary,
zaskakujące mnie za każdym razem.
Dla Łowcusia – mojego senpaia~. Naszej głowy mrocznej strony. Bez
ciebie nie byłoby wojny i moich przyszłych dzieci (i pomysłu na nie). Dziękuję
ci bardzo, że utrzymujesz równowagę dobra i zła w tym naszym małym światku.
Gdyby nie to zanudzilibyśmy się w tej ekstazie radości.
I najważniejsze: WSZYSTKIM. Bo wszyscy w jakiś sposób przyczyniają się
do powstania tego miejsca, które mogę słusznie nazwać domem. Bo gdzie rodzina
tam i mój dom.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oczywiście pomińmy kwestię wojenną
ten jeden wyjątkowy raz, ok? Ok. ^^
On a path filled with
flowers, I’m watching you today too.
I think. Will it be left inside me?
Śnieg wesoło tańczył na porannym wietrze. Bawił się
niewinnie, bez żalów, smutków i zmartwień. Był tylko on. Jego małe ciałko i
wiatr, który niósł je w nieznane obracając nim w słońcu i rzucając w górę i w
dół, niczym jesienny liść. Gdy patrzyło się na ten niesamowity widok, milionów
takich tancerzy i tancerek, wywijających piruety i przeróżne inne kroki do
melodii cichego poranka aż uśmiechał się pysk. I tak było w przypadku Delty
kiedy zbudził go nieprzyjemnie rzeczywisty sen. Z pamięcią o mroku przeszłości
siedział sobie w wejściu do swojej zapyziałej, ale ciepłej i swojej norki. Jego
oczy jeszcze odrobinę kleiły się od nieodgonionych resztek snu i nocnej pogoni
za przeszłością. Całym sercem czuł się tego dna wyjątkowo dobrze, a widok
bielącego się coraz mocniej świata jakoś dziwnie napawał go ochotą do skakania
w nim jak małe dziecko. Z takiego humoru należało skorzystać zanim zmiecie go
następna śnieżna zamieć, już nie taka miła jak balujący wokoło puszek. Delta
wstał w końcu. Dzień był jeszcze w sile swojej młodości, a jednak ten
postanowił zrobić sobie spacer. W końcu nawet pomimo zimna, strasznie go to
wszystko korciło.
Idąc tak podziwiał jak jego łapy pozostawiają na świeżej warstwie śniegu ślady.
Takie niewielkie, niepodobne do niczego innego, a jednocześnie wyjątkowe, bo
jego własne. Miały swój kształt, specyficzne wgłębienia i wybrzuszenia. Swoje
własne głębokości. Śnieżynki spadające nieustannie z nieba powoli też
wypełniały ich ramy kryjąc niedbale jego
wycieczkę. Dodatkowo te maleńkie zmrożone kropelki osiadały na granatowym
futrze pokrywając je, topiąc się i błyszcząc niczym gwiazdy na wieczornym
niebie. Delta odetchnął z zadowoleniem. Biała chmurka pary rozpłynęła się
szybko w chłodnym porannym powietrzu. Ten sielski obrazek zdawał się trwać
wiecznie, aż Delta nie zreflektował się że zaszedł aż pod jaskinię alf.
—Witaj Delto! — Kawka uśmiechnęła się przecierając jeszcze oczy. Jej futro było
delikatnie zmierzwione, a oczy pragnęły powrócić do snu, zagubionego gdzieś
pośród promieni poranka.
— Witaj Kawko. Ciężki poranek?— zagadnął zerkając w głąb ciemnej jaskini ,
której blasku dodawało ognisko rozpalone gdzieś na boku.
—Ciężki, bo zimny. Aż chce zostać się na wygrzanym miejscu i jeszcze pospać. —
mruknęła ziewając delikatnie i z niezwykłą gracją. Deltę aż zadziwiło jak wiele
piękna można włożyć w coś tak zwykłego.
— Ah rozumiem. Ale jeszcze chwila i nadejdą święta czyż nie. W końcu się
wyśpisz! — zażartował basior posyłając młodszej promienny uśmiech.
— Ah. Święta. Nic nadzwyczajnego. Pewnie spotkam się z tatą i Agrestem. Pewnie
zaśpiewamy coś na sztywno i powspominamy ze łzami przeszłość i dawne święta.
— Oh. W takim małym gronie? A co jeśli by to grono powiększyć?—
— A co? Chcesz się wprosić, haha?— Kawka zaśmiała się pozwalając aby jej oddech
usiekł chmurkami do góry.
— Haha — odeśmiał się życzliwie i
szczerze. Jednak, jednocześnie jego myśli odleciały już dalej. Ku dalszej
przyszłości.
The park that was
passed by the moon of dawn, expressing my feelings now
This song is towards you.
Delta przysiadł sobie pod drzewem, jakimś losowym i wbił
pusty, zamyślony wzrok w przestrzeń przed sobą. Czuł jak obok dosiada się po
chwili druga osoba, więc kiwnął głową na znak powitania i uśmiechnął się
nieznacznie. Jego myśli zaprzątały właśnie święta. Rzeczywiście, nie pamiętał
aby poprzednie odchodziły się jakoś hucznie. On jeszcze wtedy był tak świeżym
zabytkiem tej społeczności, że za pewne nie wiedział nawet o prywatnych
tradycjach, ale ten rok! Ten rok był tak istotny. W końcu czuł się rodziną ze
wszystkimi tutaj, nie ważne jak dobrze czy źle ich znał.
— Jak się miewasz przyjacielu? —odezwał się wreszcie ten nieznajomy znajomy.
Delta zamrugał dwa razy i z łagodnym uśmiechem zerknął na Szkło.
— Bardzo dobrze. Dopadła mnie zimowa radość. A ty? Już lepiej? — dopytał
przyglądając się tej szarej, nieco zmatowiałej sierści, na której małe
śnieżynki były praktycznie niewidoczne, i gdyby nie odbijały się w tych
ciemnych źrenicach, nie poznałbyś jak zachwycające mogą być. Te bursztynowe
oczy, które nie dawno zaglądały z taką miłością na świat, teraz w końcu
zaczynały na nowo tlić się życiem i zapewne szukać odrobiny radości pośród
swojego otoczenia.
—Coraz lepiej. — odpowiedział spokojnie.
—Cieszą mnie te wieści Szkiełko. Nawet nie wiesz jak bardzo. — zamilkli na
chwilę. Ale czy zawsze potrzeba słów aby
spędzać ze sobą przyjemnie czas. Cisza nie musi być wcale dusząca i
nieprzyjemna. Ta była wyjątkowo dobrze zachowana, w równowadze z grającym na
soplach wiatrem, do rytmu niesłyszalnego walca śniegu.
—Powiedz mi. Masz jakieś palny na święta? — zagadnął w końcu Delta, w którego
głowie krążyło tyle myśli, ze tylko słowa na chwilę go od nich odrywały.
— Nie bardzo. Pewnie spotkam się z rodziną — właśnie. Rodziną. Ale Delta uważał
za rodzinę wszystkich. I też chciał się z nimi spotkać. Przymknął oczy na
chwilę rozmyślając o tym. — A teraz wybacz. Obowiązki wzywają. Trzymaj się
przyjacielu. —
—Ty także Szkiełko. Odwiedź Mie kiedyś na herbatkę. — pomachał mu widząc jak
jego płowe futro powoli stapia się z krajobrazem, który tak maskował jego
obecność. W przeciwieństwie do Delty, który swoją drogą coraz mocniej
przypominał śnieżną figurę od tego nieruchomego siedzenia. Wstając musiał
otrzepać się z psotliwych śnieżynek wiszących na koniuszkach jego sierści, a i
tak nie wszystkie uciekły. Odszedł dalej pozostawiając jedynie ślad swojego
zadka pod tym śpiącym drzewem dębu bodajże.
The light reflected by
the moon on the sky,
The sound of film is heard
Basior ostrożnie przeszedł nad sporym konarem leżącym martwo
w zaspie. Nie chciał iść pod nim, na to było za zimno. Mimo, że chmury zostały
już przegnane i śnieg zaniknął wraz z tą magiczną iluzją świecenia się w
bladych promieniach wielkiej gwiazdy, atmosfera nada była piękna. Przynajmniej
dla Delty. Zbliżył się nieco do nory. Tej nory, z której dźwięki dnia nie ustawały. Nie bał
się jednak zajrzeć do środka.
—Hej! — przywitał się kiedy tylko stanął pierwszą łapą wewnątrz ciepłego
pomieszczenia. W środku Yir siedział przy ścianie na chwilę przerywając
dyskusję z małą kuleczką, której imię brzmiało Tia, a która miała ewidentną
ochotę uciec. Z kolei przy suficie Pinezka z małym Miką nie zatrzymali swoich
harców.
— Delta! Przyjacielu! — Paki uśmiechnął się do niego życzliwie, a mała Mi
dopadła do jego nogi jakby pamiętała jeszcze czas kiedy próbował ją trzymać i
nie chciała mu tego zapomnieć. — Wchodź! — zamachał w jego kierunku łapą.
Wszyscy troje obdarzyli się uśmiechami. Co prawda ten Yira zdawał się być nieco
stłumiony, ale jednak pozostawał w miarę szczery.
—Jak się miewacie? Widzę że u was żywo przed świętami! — Delta usiadł
przyglądając się temu zamieszaniu. Prawda, nora była nieco brudna, ale za to
jaka pełna głosów i krzyków szczęścia i ogólnej euforii.
— Ah No tak. W końcu to pierwsze święta kiedy jest nas tak wiele! Rodzinne, piękne,
co nie Yir? — Paki posłał drugiemu szeroki uśmiech pochwytując w swoje ramiona
Milderfiri, która z piskiem próbowała się wyrwać, niezadowolona z takiego
obrotu sytuacji. Delta zaśmiał się głośno widząc tą sytuację. Ten cały obrazek
w ogóle był piękny. Niektórzy mogli by pomyśleć, że taka nie perfekcyjność,
tyle sprzeczności wśród rodziny to przepis na same kłopoty, zero przyjemności i
nieustanne obowiązki. Ale Delta widział to inaczej, podobnie pewnie jak Paki,
który w końcu śmiał się tak otwarcie i radośnie. To wszystko, te różnice tak
ładnie spajały cały obrazek w projekcję doskonałej rodziny, całej, pomimo wielu
trudności napotkanych po drodze. I zapewne wielu, które dopiero czekały za
rogiem.
—Oczywiście. — granatowy wilk westchnął poprawiając włosy. Jego kolorowe oczy
spojrzały w ich kierunku. Ha! W oczach Delty nawet Yir zdążył pokochać już te
małe potwory.
—A ty Delto? Masz jakieś plany? — Paki spojrzał mu prosto w te dwukolorowe
ślepia, pytając poważnie. Jakby oczekiwał konkretnej odpowiedzi. I niby Delta
doskonale ją znał, ale jednak czułby się nieswojo po prostu mówiąc, że chciałby
je spędzić z nimi.
—Spędzę je z rodziną. — mruknął podejmując w sercu pewną decyzję. Może nieco
błędną, ale za to jakże pokrzepiającą. W tych złotych ślepiach widział cień
zawahania, zadowolenia i konsternacji. Bo cóż to znaczyło. Z nimi? Czy nie z
nimi?
I still wonder, wonder
beautiful story. Still wonder, wonder best part.
Still wander, wander next story. I want
to make you mine.
Delta uśmiechnął się widząc tą sporawą jaskinię. Minęło parę
dni od rozmowy z Pakim i wilk w sercu postanowił sobie rzeczywiście te święta
spędzić razem z tymi których kocha. A to
miejsce zdało się idealne. Powoli wkroczył do jego wnętrza od boku odpinając
torbę. Kloski do ogniska głucho uderzyły o chłodny kamień, który wkrótce miał
sie grzać od ciepła płomieni. Wielkość pomieszczenia wydała się idealna i po
chwili także rozjaśniona przyjemnym, żółtym światłem.
—Podobno marzenia potrzebują odrobiny pomocy aby się spełnić. — mruknął Delta
do twardych ścian jaskini i uśmiechnął się szeroko. Tak szeroko jak tylko
potrafił. — A ja swoje spełnię tutaj.—
I jak powiedział tak zabrał się do pracy. Następne parę dni spędził
przygotowując wszystko jak tylko najlepiej potrafił. Jednak choinka, którą
znalazł i udekorował jakimiś zagubionymi z wsi bombkami wydawał się być za
mała. Kubki uszczerbione, jedyne jakie miał, nie pasowały do ogólnego widoku
świąt. Jego mały kociołek na herbatkę i wodę był dużo za mały. Do tego niewiele
mógł zobić poza zagrzaniem jaskini ogniem. Wszystko to nie zachwycało i pewnie
nie zachwyciłoby nikogo. Dlatego rozejrzał się po tym ponurym widoku. Próbował
to ratować. Dołożył nawet swoje suszone kwiaty, aby ich zapach trochę wszystko
rozjaśnił i zachwycił. Jednak niewiele to dało. Niespodzianka sypała się przed
jego oczyma niczym zamek z piasku smargany burzowym wiatrem. I tak entuzjazm
znikał z dnia na dzień, aż nie przepadł całkowicie. . Delta westchnął ciężko.
—Miała być rodzina… jest katastrofa. — mruknął marszcząc nos i przesuwając łapą
pośród zimowego puchu. Długo nie zastanawiał się nad swoim losem i pogodził się
z porażką. W końcu nie był pewien czy komukolwiek spodoba się pomysł wspólnych
świąt, czy ktokolwiek będzie chciał się zjawić. Znowu wybiegł do decyzji, instynktownie
i impulsywnie. Z niesmakiem odszedł zostawiając za sobą jedynie ślady w śniegu
i posmak żalu na języku. Chciałby ale chyba mu nie wyszło. Jak zwykle.
The look of that moment. It’s a shame I missed it.
I regret it, hope that moment will come again.
—No i co o tym sądzisz Paki? — spytała Domino przysiadając
sobie przy rudzielcu i przechylając delikatnie głowę aby móc na niego spojrzeć.
—No wiesz. Jestem ci wdzięczny, że mi o tym powiedziałaś. — mruknął
przyglądając się wnętrzu jaskini i przesuwając pazurem jakiś rzucony samotnie
na ziemi kubek. Postawił go przy całej reszcie spoczywającej w kącie.
—No wiesz. Nie ma sprawy. Drobnostka. — zamachała łapą wadera z szerokim
uśmiechem. — Ale co z tym zrobisz?—
—Zrobi? A może zrobimy? — zagadnął jeszcze jeden głos. Ciapata samica mało nie
wyskoczyła z siebie ze strachu, widząc ciepłe oblicze Flory, która zjawiła się
w wejściu niczym fatamorgana.
— Oh. Floro, co tutaj robisz? — Paki zajrzał w ich kierunku odrywając się od
chwilowego przekładania kubeczków i podziwienia kolekcji suszonych kwiatów.
—Szukałam ciebie. Bo Delta ma dołka. Chodził taki szczęśliwy parę dni po czym
wszystko stoczyło się jak kamień z górki. Myślałam że może coś wiesz.—
—Niewiele ,ale domyślam się o co może chodzić. — samiec przełożył w łapach
jedną z lśniących szklanych ozdób na drzewko.
—Święta? — medyczka przysiadła obok mniejszej koleżanki, która teraz słuchała w
milczeniu.
—Tak. Powiedział, że chciałby je spędzić z rodziną.— Rudzielec zamknął na
chwilę oczy. — Ale chyba wtedy źle go zrozumiałem.—
—Co masz na myśli? Chciał wam pewnie zrobić niespodziankę i poczuł się źle, że
mu nie wyszło.— teoria Domino miała sporo sensu, jednak brakowało w niej paru
elementów aby mogła być prawdziwa.
—Nie sądzę. Ta jaskinia jest za duża na tylko naszą rodzinę. Poza tym święta
miały być w naszej norze. Sądzę, że Delta próbował zebrać się na zaproszenie…
innej rodziny. — ubierał swoje myśli w słowa najdelikatniej jak potrafił,
analizując je dodatkowo. — Jakby. Nasz wszystkich. Chyba. —
—Oh! Ojejku! — rozczuliła się medyczka. —Jakież to byłoby miłe. Do tej pory
moje święta bywały samotne. No, albo z dobrą popitką. — zażartowała. Jej śmiech
odbił się przyjemnym echem od kamiennych ścian jaskini.
— Prawda. To byłoby rzeczywiście miłe móc spędzić ten czas w większym gronie. I
może nawet poznać się bliżej. — westchnęła Domino oglądając się za siebie. Na
zewnątrz słońce powoli schodziło sobie za horyzont, aby już niedługo zakryć
świat ciemnością. A tam przed wejściem dalej był ślad po niewielkim basiorze i
pozostawiony przez niego zapach smutku, chociaż nieco już rozmyty przez nocne
zabawy śnieżynek i targający nimi wiatr.
— Sugerujecie coś? — złote oczy wychowanka lisów zmierzyły uważnie dwie samice.
Te jedynie z milczącymi uśmiechami popatrzyły po sobie. Cała trójka wiedziała
dokładnie o co chodzi.
Gathering the pieces
of the moonlight one by one, it will make a light so
just like the look of yesterday, please come in front of me
—Noooo. Niby tak. Ale co wy dokładnie chcecie zrobić? —
Agrest przewrócił kawałkiem węgielka na patyku w łapie. Spojrzał przy tym spod
byka na Pakiego i Kawkę.
—Już ci mówiliśmy stryjku. Wspólne święta! — wadera o nietypowym umaszczeniu
przewróciła oczami z wielkim uśmiechem na pysku, w żadnym wypadku nie
prześmiewczo.
—No ale.. Że tak z rodziną Pakiego? To jakaś zmowa? Sugerujesz coś? — zapewne
gdyby dziadek Agrest miał jakieś okulary na nosie zsunął by je na jego
koniuszek, zdziwionym spojrzeniem mierząc tę dwójkę, jednak musiało obejść się
bez takich akcesoriów.
—Nie! Jeju. Stryjku. Wspólne, jako że wszyscy! Cała wataha. Ja uważam, że to
genialny pomysł! — Kaweczka zamiotła kamienną podłogę ogonem.
—No. Niby tak. Ale jak chcecie to zrobić? No i gdzie? Kogo zaprosić? — Agrest
jednak nie zdawał się podzielać jej entuzjazmu.
—Agrest. Chodzi o zaproszenie całej watahy. —Paki wyglądał na nieco
zirytowanego. Nie dziwo. Tłumaczyli już to n-ty raz, a rozproszony umysł alfy
nie wyłapywał znaczenia ich słów od razu. Chociaż był progres, bo im więcej się
powtarzając tym więcej wchodziło do zmęczonego, politycznego umysłu.
—Tak. Tyle już zrozumiałem. Ale… gdzie? —
—Zrozumiał… — Paki szepnął pod nosem —
Delta znalazł, ładną i przytulną jaskinię i w sumie już ja zagrał. —
dodał prawie od razu, chcąc zagłuszyć swoje poprzednie słowo. Agrest łypnał na
niego swoim złotym ślepiem.
—No dobrze. Jak chcecie to zrobić? —
—Czyli się zgadzasz? — Kawka mało nie podskoczyła z radości.
—No tak. A mam inny wybór? — zaśmiał się życzliwie. Może i jego serce nieco
rozmiękczył ten świąteczny czas i narastająca wokoło atmosfera, a może
zwyczajnie poszedł na rękę i ku radości tej brązowawej samiczki.
—Dziękuję stryjku! –
~~~~
Paki usiadł w wejściu. Zerknął kątem oka na Irysa, który
wraz z Kenaiem przenosił właśnie choinkę. Nową, gdyż ta Delty była… zmarnowana
po przechadzce z tym skrzatem. Uśmiechnął się w duszy widząc tyle znajomych
twarzy, które właściwie często tylko migały mu w lasach, a teraz! Wszyscy
którzy chcieli pomóc byli w jednym miejscu.
—I jak idzie? — Yir przysiadł sobie obok niego opierając się delikatnie.
—Powoli. Na razie niewiele osób wie w ogóle o tych planach. — rudzielec
przetarł oczy.
—A Delta? —
—Ustaliliśmy, że na razie ma nic nie wiedzieć. Podobnie jak Loczek, który za
dużo mówi. Bez wiedzy pozostaje też Lato i Kali z Hyarinem z jakiegoś powodu. —
odpowiedział po chwili namysłu. Najwyraźniej musiał przypomnieć sobie
odpowiednia imiona.
—Lato rozumiem, ale Kali i Hy? —
—Mnie się nie pytaj. To akurat nie ja ustalałem. — odparł krzywiąc się
delikatnie.
—Ah. A jak się czujesz z rolą przywódcy tego przedsięwzięcia? — Yir przejechał
swoją łapą po znamieniu na ramieniu rudego.
—Nie nadaję się do tego. Ale Mi bawi się zaskakująco dobrze. — jego pysk
rozjaśnił się nieco kiedy oboje spojrzeli w kierunku tej małej kuleczki, która
kręciła się wśród śmiejących dorosłych i żywo rozmawiała z nimi ,
„”przekazując” rozkazy od taty.
—Właśnie widzę. — zaśmiał się Yir.
Wszystko zdawało się tak ładnie układać pod ich łapami. Czy cokolwiek mogło
pójść źle?~
I still wonder, wonder
beautiful story. Still wonder, wonder best part.
Still wander, wander next story. I want
to make you mine.
Otóż mogło. I przekonała się o tym mała grupka złożona z:
Kawki, Cyklamena oraz Kenaia z Kanną. Otóż rodzeństwo za zadanie dostało
sprowadzić kolejno osoby, które miały nie wiedzieć o przyjęciu niespodziance na
polankę. I to w jeden dzień, gdyż cała ta atmosfera uniosła się już w
powietrzu, gdyż o zachodzie miały odbyć się świąteczne obchody. Razem. Przy
ognisku.
Z Hermioną oraz Loczkiem nie było żadnego problemu. Przyjacielski mieszaniec
zgodził się zanim Kawka zdążyła powiedzieć mu o co chodzi! I do tego mało jej
nie zagadał! Gdyby nie zirytowany tym stworkiem Kenai nie odeszliby stamtąd
jeszcze długo, gdyż albinosowi zdawały się nigdy nie kończyć słowa.
Następny był Hyarin z Kali. Nic bardziej średniego nie dało się wymyślić ani
porównać do tego wydarzenia. Podejść. Pogadać. Poprosić i wytłumaczyć ogólnie
świąteczne samopoczucie i czy zechcieliby się dołączyć, skoro będą wszyscy! No
i po może dwóch prośbach i słodkich oczkach Cyklamena w końcu i oni obiecali
się stawić.
Potem przyszło wyzwanie ponad wyzwania. Lato. Nie lubiąca tłumów i odwiedzin
Lato. Więc cóż. Jak na rodzeństwo przystało wysłali oni Kawkę polityka na
negocjacje.
—Hej Lato! — Kawka niespokojnie przestąpiła z łapy na łapy zerkając na beżową
waderę. Ta tylko przeniosła na nią oczy wzdychając.
— O co chodzi? — zagadnęła. Czy znała Kawkę? Pewnie tak. Nie dało jej się nie
znać, bo kto znał Agresta lub słyszał o Ciri i Admirale, chociaż ze słuchu
kojarzył ich dzieci i rodzinę.
— Mam małą sprawę…—
—Nie— przerwała jej. — Jestem już dzisiaj zmęczona. —
—Oi nie bądź taka! Święta mamy!—
—No włąśnie. Odpocznę sobie. Idź już! — warknęła widocznie niezadowolona. Kawka
westchnęła.
— No dobrze. Ale wszyscy chcieli cię zobaczyć — przetarła pysk łapą. — Bo w tym
roku święta… są wspólne. Przy ognisku. — wstała.
—I będą tam… wszyscy? — zagadnęła jeszcze.
—Tak. Szkło. Stryjek. Paki z rodzinką. Delta. Flora. Bitale. Szklanka, a nwet
jej ojciec! Tylko… ciebie by brakowało. — westchnęła ciężko. — Dobranoc — i
wyszła zaciskając oczy i trzymając kciuki w myślach.
—No dobrze. — zatrzymała ją krok zanim wyszła. — przyjdę. Ale tylko na chwilę.
—
—DO zobaczenia wieczorem w tekim razie. Na polanie na prawo od skały huka!—
Jednak kolejnym wyzwaniem okazał się być Delta. Kiedy Kawkę
pozostawiło nasze kochane rodzeństwo Latosi, Cyklamen został wysłany po Deltę.
I biedaczyna miał problem go znaleźć. W norce go nie zastał, pod drzewami ani
śladu po lekkim ciele, w śniegu jakby żadnych łapek. Rozpłynął się czy co? Cyklamen zakręcił się w koło niczym w pogoni
za własnym ogonem i zmarszczył się. Został z tą zagadką sam. Gdzie jeszcze mógł
być Delta?
Nora lisów stała otworem jednak w domu Pakiego nie było nawet zapachu ciemnego
basiora. Rudawe łapy nerwowo zatuptały w śniegu. Trop nie istniał.
Jaskinia medyczna także okazała się być pusta. Ani Flory, ani Delty, ani pacjentów.
No tak. Wszyscy nagle „wyzdrowieli” magicznie kiedy zapowiedziano wielkie
święta, z wielką ucztą, z choinką i prezentami. Jednak tutaj udało mu się
odnaleźć ślady drobnych stópek z białym puszku. Nieco zasypanych, ale tak
charakterystycznych dla pewnego pomocnika medyka, że Cyklamen aż uśmiechnął się
z ulgą. Pozostało tylko pójść za ich śladem.
Ale ślad się urywał przy wielkim drzewie, które stało bez liści pnąc się w
górę. Ku chmurom, jakby wyciągając swoje gałęzie do Boga. Odsunął się na dwa
kroki i zdębiał. No widział od dołu ten zwisający ogon, ale jak się tam dostać?
—DELTA! — krzyk nic mu nie dał. Jedynie jakiś zbłąkany sopel zanurzył się w
śniegu spadając z wysoka. Cyklamen zmarszczył nos. —Nie na to się pisałem. — burknął
pod nosem i przywarł do pnia. Daleko nie zaszedł, nie sięgnął nawet pierwszej
silniejszej gałęzi kiedy spadł z głośnym „UGH”.
Delta wtedy też spojrzał w dół, powoli rozbudzając się z drzemki w niebie. A
widząc tego nieszczęśnika nie wiedział czy się śmiać czy mu współczuć. W
parunastu susach i skokach zwinnie spadł na ziemię zanurzając się z impetem w
chłodnej kołderce świata. Od razu wygrzebał się i otrzepał. Zimno nieco
potrząsnęło jego ciałem.
—Nareszcie! — Cyklamen wstał i nieco obolały podszedł. — Szukałem cię normalnie
wszędzie!
—Ale… po co? — zastanowił się Delta spoglądając na słońce, które leniwie
chowało się ku dołowi. Gdyby było lato jego wielki okrąg chyliłby się już za
linią liści. Jednak zima patrzyła na ten czas zupełnie inaczej i słońce prawie
nie istniało już na tym światku.
—Nie powinieneś być w domu. Zaraz zakaz, a ty jesteś przecież porządnym
szeregowcem— dodał zanim ten zdążył odpowiedzieć.
—Dzisiaj mam pozwolenie z samej góry. W każdym razie. Chodź ze mną.—
—Po co?—
—Potrzebuję twojej pomocy. Proszę! — i jak Delta miąłby odmówić tym błagającym
oczkom? Zresztą. Dołek czy nie jego łapa nie bez powodu zasiadywała przy
medyku.
—No dobrze. Prowadź!— odetchnął ciężko, a chmurka pary wzbiła się w powietrze.
I still wonder, wonder
beautiful story. Still wonder, wonder best part
still wander, wander next story. I
want to make you mine
Delta kroczył powoli za tym delikatnie beżowym basiorem. Nie
był pewien na co ma się przydać ani dokąd idą. Cyklamen w końcu nie chciał mu
powiedzieć. Jednak im bliżej celu byli Delcie zdawało się jakby głosy
rozchodziły się echem po lesie, pomimo jego zimowej pustości. Jego łapy
zanurzały się w śniegu, a mrok powoli jaśniał. CO się działo. No nie był
pewien.
Wchodząc jednak na polanę zamurowało go. Przystanął w pół kroku patrząc na to
zbiegowisko wilków. Zewsząd. Parę znajomych twarzy z WSJ, sporo gości z WWN i
jego włąsna wataha. Obecna… cała? Przełknął niepewnie ślinę zerkająć na swojego
towarzysza, k™óry już gdzieś zniknął.
Cała polana wrzała życiem. Na drzewach wisiały lampki, a w samym środku była
choinka ozdobiona wszystkimi kolorami świata. Pachniało pieczonym mięsem i
herbatą, a jaskinia, którą sam przecież niedawno odwiedzał była pełna już nie
tylko skór, ale i poduch. Ogień trzaskał na paru ogniskach, a to wszystko było
przyozdobione rozmowami.
—I jak?— Paki przysiadł się obok niego.
—Jest ślicznie. Ale… o co dokładnie biega. — Delta czuł jakby szczęście
przytłaczało go nieco za mocno zamieniając się w niezdrową paranoję.
—Jak to co? Wspólne święta! Twój pomysł! —
—Mój? Ale przecież… co? — jego zdezorientowanie powiększyło się jeszcze
bardziej.
—No twój. Domino, nasza kochana Domino widziała cię parę dni temu, jak
próbowałeś coś zorganizować. Możemy się jedynie domyślać co, ale ja cię za
dobrze znam przyjacielu. — rudy wyszczerzył się w uśmiechu i przygarnął
mniejszego do uścisku, do którego zaraz dołączyła się Kawka.
—Wesołych Świąt! — zawyła w mało rytmicznym śpiewie, ale tak szczęśliwym tonem,
że cała wątpliwość i stres z Delty uleciały niczym dotknięte magiczną różdżką. Jego policzki zalały łzy, a pysk rozświetlił
uśmiech.
—No i jak tu was nie kochać…
If you leave your
footprints and leave
I will protect that warm. I will keep it inside. Black and white.
Wesołych Świąt ~Delta
Porzucam tu jeszcze niezgrabne polskie tłumaczenie piosenki:
Dzisiaj widzę cię znowu, na ścieżce pełnej kwiatów.
Zastanawiam się. Czy zdołam zachować was* w sobie?
Park, w którym księżyc chowa się o świcie, wyraża moje uczucia
Kieruję tę piosenkę do was*
W świetle odbijanym przez księżyc na niebie,
Słychać dźwięk kliszy
Wciąż zastanawiam, zastanawiam się nad piękną historią.
Wciąż zastanawiam, zastanawiam nad najlepszą opcją.
Wciąż błądzę, błądzę następną historią. Chcę uczynić was* moim.
Szkoda, że nie uchwyciłem tamtego momentu.
Żałuję i mam nadzieję, że zdarzy się znowu.
Zbierając kawałki światła księżyca jeden po drugim, stworzę światło, więc
jak pamięć o wczorajszym dniu, stań przede mną proszę
Wciąż zastanawiam, zastanawiam się nad piękną historią.
Wciąż zastanawiam, zastanawiam nad najlepszą opcją.
Wciąż błądzę, błądzę następną historią. Chcę uczynić was* moim.
--
Wciąż zastanawiam, zastanawiam się nad piękną historią.
Wciąż zastanawiam, zastanawiam nad najlepszą opcją.
Wciąż błądzę, błądzę następną historią. Chcę uczynić was* moim.
Jeśli odejdziecie* i zostawicie* za sobą ślady
Będę chronił ich ciepło. Zachowam je w sobie. Czarno na białym.
*podmiot :you: został na użytek WSC-owy przetłumaczony jako wy, zamiast ona bo to wy jesteście mój temat do śpiewania o miłości ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz