Przyglądałem się uważnie kitsune, który zdawał się trawić nadal zadane mu pytanie.
— I co mi powiesz? Pies odgryzł ci język, przyjacielu? — Pozwoliłem sobie uśmiechnąć się, niby od niechcenia, niby zupełnie niezłośliwie.
— Nie możemy tam wrócić, przynajmniej póki Szkło żyje.
— Myślisz, że się domyśli? Myślisz, że kiedykolwiek połączył Lato z tym co się stało?
Lis znieruchomiał. Miałem niecodzienną przyjemność patrzeć, jak jego pozbawione źrenic oczy otwierają się nieco szerzej. Bingo.
— Nie wiesz, Shino. Nie było cię tam przecież. — Okrążyłem towarzysza, by rozkojarzyć go nieco. Dla lepszego efektu, jeśli mogę tak to ująć. — Wykorzystałeś jej dobroć, jej chęć pomocy i zostawiłeś, żeby mogła zmierzyć się z ewentualnymi konsekwencjami. Samą.
— Wszystko co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie. — Lis obnażył kły. Czyżby moje słowa sprawiały mu dyskomfort? Wspaniale. — Z resztą, Szkło nic jej nie zrobi, nie ma dowodów.
— Był tam. Oboje tam byli. A czy to właśnie nie ona widziała go jako ostatnia?
Lis wypuścił głośno powietrze z płuc, odwracając równocześnie wzrok.
— Satomi, po co mi to mówisz? To nic nie zmienia. — Usiadł, unikając usilnie mojego spojrzenia. — Oni są tam, my jesteśmy tutaj, a ja nie mogę wrócić. Szkło zna mnie od lat, będzie zadawał pytania, na które przecież sam wolałbym nie znać odpowiedzi.
— Więc pójdę sam, a ty możesz kryć się w cieniu póki nie zginą wszyscy, którzy ich znali. Prócz tego miejsca nie mamy dokąd wracać, Shino. To jedyne na tym świecie co znam, choćby nawet nie z własnych wspomnień.
— I tak zrobisz po swojemu, nie potrzebujesz mojego przyzwolenia. Wcale go nawet nie chciałeś.
Zrobię. Z uśmiechem na pysku.
— Idzie burza, mój drogi, czuję to każdą cząstką siebie i nie mam zamiaru czekać aż mnie dopadnie gdzieś pośrodku niczego. Dobrze wiesz, że nienawidzę tułaczki.
Nie odpowiedział. Wiedziałem, że jest zły i że pewnie czuje się skrzywdzony i nieco otumaniony, ale to się nie liczyło. Prędzej czy później wróci do mnie jak pies z podkulonym ogonem, błagając o choć odrobinę mojego czasu, jedno ciepłe słowo. W tej kwestii nic się nie zmieniło mimo mijających stuleci i mimo tego jak bardzo ja się zmieniłem. A on pozostawał zawsze ten sam, czasem tylko szarpany innymi emocjami do popełnienia kolejnej głupoty, której będzie żałował, ale powie, że zrobił ją dla mnie.
Wszystko przecież robi dla mnie. A może przeze mnie? Jeden pies.
***
Przystanąłem na chwilę przed jaskinią Lato, próbując przypomnieć sobie, jaka jest szansa, że akurat ją zastanę. W trakcie krótkiego pobytu na terenach watahy zdążyłem dowiedzieć się już na przykład tego, że ciężko ją złapać, a poprzednie stanowisko opuściła bez podania przyczyny. Shino opisywał mi ją jako przemiłą wilczycę, ale w opowieściach innych zdawała się oschła i nadwyraz ostrożna. Cóż, raz kozie śmierć.
— Jest tu ktoś? — zawołałem w głąb groty, przekraczając jej próg.
— Czego chcesz? — Wadera siedziała przy ścianie, zdaje się, że przerwałem jej jakże pasjonującą czynność wiązania ziół w pęczki. — Jesteś tym nowym stróżem, tak?
Wróciła wzrokiem do kupki wysuszonych roślin i ułożonych obok kawałków sznurka. W ciągu całej rozmowy nie spojrzała w moją stronę ani razu, choć mógłbym przysiąc, że czułem na sobie jej czujny wzrok.
— Zgadza się. A ty jak mniemam szeregowcem?
— Zielarką. — Wadera zmarszczyła brwi. — Chwilowo większość watahy wcielono do wojska, więc to rzeczywiście trochę mylące. Wcześniej byłam pustelniczką.
— Co skłoniło cię do takiej zmiany, moja droga zielarko?
— Miałam... — Zawahała się, jakby boleśnie zdając sobie nagle sprawę, że rozmawia z obcym, którego jeszcze chwilę temu najchętniej wyrzuciłaby z jaskini. — Z resztą nieważne. Wszystko obecnie jest nie tak jak powinno. Nie powiedziałeś nadal co cię tu sprowadza?
— Właściwie wpadłem tylko się przywitać — skłamałem z niemałą satysfakcją. — Nie poznać tak urodziwej wadery, byłoby straszną stratą.
Lato przewróciła oczami. Wiedziałem już, że podszedłem do niej z zupełnie złej strony.
— Przywitałeś się, więc idź już. — Jej głos zadrżał. — I zapamiętaj sobie, że nie życzę sobie odwiedzin.
— Wybacz. Będę pamiętał.
W jaskini, która niegdyś należała do Vinysa czekał na mnie już Shino. Jeśli przed przybyciem tu myślałem, że był zaniepokojony - teraz miałem już pewność.
— On nie żyje, Satomi.
— Wiele wilków, które znaliśmy nie żyje, bądź trochę bardziej dokładny.
— Mundus. Zabili go.
— Mundus? — Przystanąłem w pół kroku. Lis podniósł na mnie wzrok i mógłbym przysiąc, że zobaczyłem łzy szklące się pod jego powiekami. — Mam mieszane odczucia.
Nigdy nie znałem go inaczej niż z czyjejś perspektywy z czego najżywszą była ta mojej córki. Kasai pewnie żałowałaby, że nie mogła tego widzieć, ale reszta? Nie miałem pojęcia co by czuli. Nie miałem pojęcia czy w ogóle czuliby cokolwiek.
— Hej, Shino. — Odczekałem chwilę, by upewnić się, że moje słowa do niego dotarły. — Chcesz może wybrać się na spacer? Zaczniemy od miejsca, gdzie zakopano Kasai.
C.D.N lub nie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz