Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Admirał. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Admirał. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 grudnia 2023

Od Admirała - „Rdzeń. Po równi pochyłej”, cz. 5.4

Gdy siedziała w świetle zachodzącego Słońca, bawiąc się kamykiem wygładzonym przez wodę z pobliskiego strumyka, wyglądała, jakby zaraz miała w resztkach ognistych promieni wznieść się do nieba i tam poderwać do tańca. Patrzyłem na nią, sycąc oczy każdym jej ruchem. Uch, ta dziewczyna. Była piękna, jak zwykle. Była jak płocha sarna, a zarazem mocarna jak tur w jednym. I była cała moja.
Przerdzewiała na wylot, metalowa puszka, z której chwilę wcześniej znikł ostatni kęs plątaniny martwych dżdżownic, wypadła z moich łap i ze stłumionym brzękiem stuknęła o ziemię. Wstałem na wszystkie cztery nogi. Oto nadszedł czas, byśmy porozmawiali o przyszłości.
Po prawdzie nadszedł najwyższy czas, byśmy w ogóle porozmawiali. Żadne z nas nie otworzyło gęby od dwóch dni. Mając się przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, chwilami trudno było nawet wytrzymać twarzą w twarz i raczej wcale nie powinno to dziwić. Z drugiej strony jakie lepsze mieliśmy wyjście? Gdy wataha odwróciła się od nas jak od zdrajców, a w pozostałych moje imię stało się synonimem porażki, zostaliśmy zdani sami na siebie.
- Ciri, Ciri, wiesz co dzieje się teraz u Chabrów, u twojej ukochanej rodzinki? - Moje przednie łapy ugięły się lekko, bym mógł podkraść się do niej figlarnie. Wilczyca zwróciła na mnie swoje nieobecne oczęta.
- Czemu tak mówisz? Ja nie mam już rodziny.
- A Kawka? To przypadkiem nie nasze dziecko, co?
Jej wzrok znów powędrował na ziemię. Stopniowo wyprostowałem się do zwyczajnej pozycji stojącej.
- Jest też twoja - mruknęła ozięble.
- No, przecież wiem. Nie jesteś ciekawa, o czym chcę ci opowiedzieć?
- Opowiadaj o czym sobie chcesz.
- Zabolało. Księżniczka obrażona? A może odkąd straciłem żołnierzy masz mnie za nic?!
- Zamilcz! - wrzasnęła, na co moje uszy na moment złożyły się jak dwa scyzoryki. - Spójrz, jakie życie nam zgotowałeś! Siedzimy na pustkowiu, sami! Gdzie to twoje wspaniałe imperium, które chciałeś budować? Gdzie twoje wielce oddane wilki? Wszyscy mają cię za nic. Ale ja nadal cię kocham. Jestem głupia. Ale kocham.
- Nikt ci nie każe. Pewnie, że łatwiej jest wrócić do rodzinki w WSC, ukorzyć się i siedzieć na dupie, obserwując własny upadek. Ale ja nie chcę dla nas takiego życia, rozumiesz?
- A czego dla nas chcesz? - Ostry blask łez wystrzelił z jej ślepiów. - Wygnania? Wiecznej samotności?
- Nie. - Uśmiechnąłem się szyderczo i dla wzmocnienia słów zaprzeczyłem lekkim ruchem głowy. - Zobaczysz. Właśnie o tym chciałem porozmawiać. Jutro w WSC szykują sobie święto. Zrobimy im niespodziankę.
- Jakie święto?
- Nie wiem. Może urodziny dyktatora z WWN, albo z innej, durnej przyczyny.
- Co znowu planujesz?
Roześmiałem się, wietrząc równy rządek niecierpliwych zębów. Ich szczyty nosiły już ślady ścierania się o siebie w napiętym oczekiwaniu. Czekałem na okazję przez całe życie! Czyżby właśnie na tę okazję?
- Zostać zapamiętanym jako król chaosu. A potem jako... no, nie ma sensu zdradzać zbyt wiele przed czasem. Przekonasz się.
Gdy dowiedziałem się o chabrowej imprezie, moje serce zabiło z radości. Wiedziałem dobrze, jak należy ją wykorzystać, byśmy zapisali się w historii tak, jak zawsze chciałem. Potrzebny był mi tylko plan. Wraz z każdym dniem oczekiwania emocje opadały, zastępowane przez chłodną kalkulację. Ostatnia doba dłużyła się niemiłosiernie.
Lecz w końcu nadeszło upragnione popołudnie. Wyruszyliśmy. Tym razem sami, bez wojska i sprzymierzeńców, dwa samotne wilki ku samotnej chwale. Na północ, z najodleglejszych rubieży, gdzie przyszło nam spędzić ostatnie miesiące, w ubóstwie i o głodzie. Wznieść się mieliśmy wreszcie gdzieś...
Przerzuciłem przez ramię swoją wierną torbę, choć wiele w niej nie było. Tylko jedno ostrze. Jedno, rytualne ostrze, na jedną postać.
- Nie możemy się tu kręcić. Ktoś tu łazi. Chyba któryś ptak. - Ciri ostrożnie zwolniła kroku i uniosła pysk, a jej nosek zadrżał niewinnie. Płocha jak sarna, no tak.
- Nawet wiem kto. - Strzeliłem oczyma na boki. Niebo już czerniało, co odleglejsze leśne zakamarki kryły się w nieprzejrzanym cieniu. Sam zapach piór nie był wystarczającą wskazówką; mieliśmy w watasze sporo wilczych inaczej. Ale przebijająca się przez niego nutka trawy bliźniczki, takiej, jaką znałem przede wszystkim z polanki o berberysowych ścianach, pozostawiała mi do rozważenia już tylko opcje. Była też woń nieco słabsza, lecz o wiele bardziej jednoznaczna, choć nie byłem pewien, czy kojarzyłem ją z jaskinią wojskową tylko dzięki widywaniu w niej często jednej i tej samej osoby, czy też to osoba ta zwyczajnie przesiąkła nią już na wskroś. Byłem wszakże pewien: tak pachniała służbistość.
- Co robimy?
- Nie przejmuj się. To tylko sąsiad spuścił owczarka na noc z łańcucha. Powęszy sobie po wiosce i pobiegnie do domu. - Dumnie wypiąłem pierś, na wszelki wypadek, gdybyśmy zostali spostrzeżeni, mniejsza już z tym, przez kogo. Nie wypadało wyglądać jak wypłosz, powracając ku chwale. Chrząknąłem, oblizałem wargi i nabrałem powietrza. Ku koronom drzew poniósł się przeciągły, ostry gwizd.
- Wołasz kogoś? - Ciri uniosła jedną brew.
- Ze mnie też jest całkiem niezły psiarz, tylko że ja wolę bardziej przyjazne rasy. Zakładam, że nie będziemy czekać długo.
I nie czekaliśmy. Pomoc nadeszła, a raczej nadleciała, nie więcej niż dwie minutki później, wprost z góry, dość gwałtownie. Kaj uderzył o ziemię obiema nogami tak, że nie wytrzymały obciążenia i złożyły się gładko. Musiałem przyjrzeć mu się uważniej, by upewnić, że nie połamał sobie kości.
- Admirał. Co tam? - Jego ślepia były markotne. Wstał, nieco ociągając się dla lepszego efektu. Próbował, zdaje się, dać mi do zrozumienia, że nie jest zachwycony ani moim pojawieniem się, ani wezwaniem, które oderwało go od biesiady.
- Jesteś wreszcie, mój adiutancie.
- Jakbyś nie zauważył, nie jestem już żadnym twoim adiutantem.
- Bo co, bo wasz bohaterski Delta tak powiedział?
- Wal się! - warknął prawie jak prawdziwy psowaty, aż złote piórka na jego szyi zaiskrzyły, niczym rażone ostrym światłem.
Przestąpiłem z nogi na nogę. Zrobiłem kilka kroków w jego stronę, z lekka opuszczając łeb, by dodać powagi sytuacji. Łowcze oko wilka działa wyśmienicie, nawet największego kozaka zmieniając w trusię. Gdy zobaczyłem niewielki ruch jego nogi, wiedziałem już, że muszę się pośpieszyć.
- Ha, takiś tego pewny?! - Moje łapy uderzyły w klatkę piersiową ptaka, popychając go na pierwsze lepsze drzewo. Zdążył tylko rozłożyć skrzydła, ale nie wystarczyło mu rozumu, by użyć ich w odpowiedni sposób. Zbliżyłem pysk do jego dzioba i z nieskrywaną satysfakcją zaśmiałem mu się w twarz. - A teraz?
- Czego chcesz? - fuknął. - Po co tu wróciłeś? Stróże cię widzieli!
- Nie szkodzi. Nie zajmę wam wiele czasu. Chcę tylko, żebyś przyprowadził mi młodego alfę.
- Chyba... chyba śnisz. - Kaj, znudzony najwyraźniej wygodną pozycją z grzbietem w obrastającym pień mchu, zaczynał coraz uparciej się wiercić.
- To po co przyleciałeś na wezwanie?
- Z ciekawości.
- No to zaspokajam twoją ciekawość. Potrzebny mi tu młody alfa. Jestem członkiem watahy, tak? I mam prawo rozmawiać z alfą.
- Jesteś omegą! Zresztą dlaczego teraz?
- Bo pasuje mi romantyczny nastrój dzisiejszego wieczora. 
- Admirał! - Głos Ciri przerwał wymianę zdań. - Tam coś było w krzakach.
- Nic nie szkodzi. - Odruchowo odwróciłem pysk, zezując na wilczycę, by z jej oczu wyczytać, za jak wielkie zagrożenie może uważać owo podejrzane coś z krzaków. Ponieważ zamiast uciekać w panice, nadal stała w tym samym miejscu i czekała na moją reakcję, bez słowa wróciłem do pracy. Moja łapa gruchnęła w pień, tuż przy głowie Kaja. Przesunąłem ją bliżej i oparłem o jego dziób, zmuszając go do popatrzenia mi w oczy. - Gramy do jednej bramki, głuptaku. Idź po małego wodza. Rozumiemy się?
- Którego?
- Wybierz mi tego najbardziej obiecującego. Chcemy mieć z nim o czym rozmawiać.
- No w porządku - burknął, choć nieszczególnie przekonany. Gdy cofnąłem się, z oburzeniem trzepnął skrzydłami w powietrzu. Usiadłem, posyłając mu ostatnie, oczekujące spojrzenie. Mój posłaniec dobrej nowiny szybko zniknął w mroku nocy.

Cdn.

czwartek, 28 lipca 2022

Od Ciri CD Admirała - „Taniec z Aniołami. Rdzeń” [cz. 5.2]

Zawiodłam ich. Starałam się jak mogłam ale i tak zawiodłam. I choć moje serce było rozdarte od dnia przejścia na stronę Admirała, to nadal czułam się wewnętrznie tą Chabrową wilczycą sprzed lat. Która zabiegała o uwagę wszystkich… którą wszyscy uwielbiali i wzajemnie.

Co się ze mną stało?

Miłość choć cudowna i piękna, była dla mnie jednocześnie zabójcza i ograniczająca. Nie mogłam być sobą. Nie mogłam nawet z nikim rozmawiać oprócz Admirała.

Ostatnio uśmiechnęłam się lekko do jednego z jego pachołków, który ewidentnie miał gorszy dzień, a wywody Admirała tylko go pogorszyły. Myślałam, że mój ukochany tego nie widział, ale jak tylko znaleźliśmy się w głuchych ścianach jaskini, spojrzał na mnie z niewypowiedzianą obelgą. Nie ufał mi.

I słusznie.

Jednak nie zmieniało to faktu, że czułam się zamknięta i tłamszona. Moja miłość byłą szczera i ślepa. Kiedyś. Możliwe że gdyby nie okoliczności, nadal byłabym tą głupią waderą sprzed wojny. Sprzed śmierci mojej matki. Sprzed śmierci Mundusa. Jednak teraz już nic nie było takie jak powinno.

---

Weszłam do ciemnego pomieszczenia, stąpając bezgłośnie po kamienno-piaskowej posadzce. Miałam szczęście, że zdarzyło mi się być tutaj na tyle długo bym była w stanie odnaleźć właściwe łoże bez niepotrzebnego hałasu.

- Nie powinno cie tu być. – powiedziała cicho otwierając oczy w momencie jak pojawiłam się przed jej pyskiem. Wstała lekko, opierając ciężar na jednej z łap, prawie niezauważalnie rozglądając się na boki. Martwiła się, choć pewnie tylko ja byłam w stanie to zauważyć.

- Tak mi przykro… - szepnęłam łamiącym się głosem – Nie wiedziałam, on mi nic nie mówi, musiał to z nią uzgodnić gdy…

- Ciii… - Nymeria spojrzała na mnie z dezaprobatą. – Nic nie mów. – po czym ściągnęła brwi, a ja poczułam lekkie muśnięcie w myśli. Chwile potem w mojej głowie rozległ się jej głos. Głos, który kiedyś słyszałam codziennie.

- Jaka ona? Z kim uzgadniał?

- No z Kawką.   gdy zobaczyłam ściągnięcie brwi na pysku Nymerii, dodałam szybko - Myślałam, że już wiecie… rozmawiali dzisiaj, on jej zaproponował współpracę bo po tym co się stało boi się do was wrócić. Myślałam, że ją wyrzuciliście i dlatego przyjęła jego propozycję.

Cisza która nastała po moich słowach, była prawie namacalna. Nymeria westchnęła ciężko i łapiąc się za pozszywany brzuch, z powrotem położyła się na boku

- Idź już. Niedługo przyniosą szczeniaki na karmienie. Lepiej, żeby nikt cię nie zobaczył… i nie wyczuł.

Kiwnęłam głową i pokazałam jej małą fiolkę, która zawsze miałam przy sobie odkąd mi ją dała. Zawierała olej z drzewa herbacianego, który oprócz właściwości zdrowotnych, niwelował też mocne zapachy, zostawiając za sobą jedynie świeżą ziołową aurę… co w jaskini medycznej raczej nie sprawiało problemu. Nymeria opowiadała mi, że wynajęła kiedyś podróżującą rublię, poznaną dawno temu jak była jeszcze szczeniakiem, i poprosiła ją o sprowadzenie podobnego specyfiku zza morza. Nie do końca o takie coś jej chodziło, ale były momenty kiedy olejek zdecydowanie spełniał swoje zadanie.

Odwróciłam się by wyjść, gdy w mojej głowie pojawił się obraz, który wręcz poczułam na całym swoim ciele. Spojrzałam na przyjaciółkę,w jej lśniące w ciemności oczy. Obraz przedstawiał mnie i ją, gdy obejmowała mnie próbując uspokoić kolejny atak paniki, które nie ustępowały odkąd moja matka umarła. Tuliła mnie tak noc w noc a w gorszych chwilach i za dnia. To dlatego w tamtym okresie Nymeria praktycznie ze mną zamieszkała. Teraz już radziłam sobie z nimi sama, wiedziałam jak je dostrzegać zanim będą widoczne i jak skrócić je do minimum. Jednak gdyby nie pomoc Nymerii, możliwe że nigdy nie wyszłabym z tamtej przeklętej jaskini w górach.

Uśmiechnęłam się smutno i wybiegłam szybko z jaskini, nie chcąc by płacz lub kolejny atak spowodowały moje wykrycie. Wracając do Admirała, musiałam zatrzymać się przy polanie życia, by uspokoić kołatające serce i oddech.

To nie był pierwszy raz gdy wymykałam się ją zobaczyć… jednak na pewno pierwszy raz po tak wielkiej porażce z mojej strony.

Już niedługo. To już niedługo się skończy.

piątek, 4 lutego 2022

Od Admirała CD Ciri - „Rdzeń. Taniec z Aniołami”, cz. 5


I nawet kiedy będę sam
Nie zmienię się, to nie mój świat
Przede mną droga, którą znam
Którą ja wybrałem sam

Oto ja, Admirał. Król nocy, dowódca burzy. I jeszcze parę tytułów, które mógłbym sobie dziś bezkarnie przypisać i dobrze mi z tym. Pewnie ci z WSC mają mnie za podłego wariata, ale wszystko jedno.
Pamiętam, jak przed miesiącami kierowałem stamtąd swoje kroki na zachód, z myślą, że jeśli uda mi się spotkać Skoarta i Klaba, może upolujemy razem chociaż kulawego zająca. Wracałem do domu, siedziałem nad notatkami, a i tak nie osiągnąłem w życiu niczego zadowalającego.
O czystości sformułowań, niewyboista drogo mych myśli, dawno się nie widzieliśmy, co?!
Dziś jest inaczej. Hahaha. Dziś mam nowy dom, ale czy tu znają mnie lepiej? Nie sądzę.
- Klab, Skoart. Jak tam sytuacja na granicy z chabrami?
- W porządku, Ad... szefu - rzucił pierwszy, większy, ciemniejszy wilk.
- Reszta chłopaków u siebie?
- Ta, rano trochę pokłócili się o legowisko przy wyjściu, ale spór zażegnany.
- Sami go zażegnali?
- No, trochę im pomogłem - zachichotał mrukliwie, lecz widziałem, że był z siebie dumny.
- Jak?
- Obaj śpią teraz na dworze.
- Bajecznie.
Na tych młokosów czasem działał tylko rozważnie stosowany rygor.
Ach, no tak, zapomniałbym o najważniejszym. Admirał, przywódca dwudziestki wiernych kamratów. Fakt, choć od niedawna.
- Admirał, a słuchaj, bo... - Naiwne oczy Skoarta wlepiły się we mnie płochliwie. - Kiedy w końcu ci z docelowego aparatu w ogóle dowiedzą się o naszych planach?
- A co ci się tak śpieszy?
- Bo... nie wiem na co czekamy. Koledzy też nie wiedzą. Kazałeś nam zebrać chłopaków, obiecałeś darmowe, luksusowe żarcie i stanowiska, a na razie od miesiąca użeramy się tylko z bandą nabuzowanych wariatów. Wszystkim się nudzi.
- Powiedzcie kolegom, że już niedługo. Oni tego nie rozumieją, ale jako dowódca potrzebuję czasu. Muszę zebrać wywiad.

Tak, zawsze genialny
Idealny muszę być
I muszę chcieć, super luz i już
Setki bzdur i już to nie ja

- Idę - ogłosiłem.
- A gdzie teraz idziesz?
- Pewnie do Ciri - nagle do rozmowy ponownie włączył się Klab. - Odkąd wróciła, zamiast zająć się robotą, siedzisz z nią jak zakochany głąbek. I co tam robicie? G... gr... ruchacie?
- Hej! - warknąłem, czując napływającą przed sam pysk falę gorąca. - Zaraz pogadamy inaczej!
- No, Admirał. Do nas tak?
- Przekonajcie się sami.
Odczekawszy jeszcze chwilę, za odpowiedź otrzymując tylko ciszę, poszedłem w swoją stronę. Tym razem jednak nie szedłem do Ciri. Wolnym krokiem zbliżałem się do wschodniej granicy. Ostatnio ciągnęło mnie do niej jakieś irracjonalne pragnienie. Ale jakie, powrotu do domu? Pch. Wspomnienia? Oczywiście, że nie; nie były nawet przyjemne. Nadzieja, że znów spotkam tam kogoś z WSC i będę mógł pośmiać mu się w twarz? Niecierpliwość? A może ciekawość, co będzie dalej?

Wiesz, lubię wieczory
Lubię się schować na jakiś czas
I jakoś tak, nienaturalnie
Trochę przesadnie, pobyć sam

Rzeczywiście, trochę się niecierpliwiłem. Od dawna, a właściwie nigdy wcześniej, nie zależało ode mnie tak wiele, a czas płynął i przelewał się stopniowo z góry na dół, w naszej wielgachnej klepsydrze. Czy tam przesypywał; mniejsza. Kurczył mi się też jego zapas przeznaczony na decyzję i obmyślenie kierunku.
- Po czyjej stronie w końcu stoisz? - Zerknąłem na stojącego u mojego boku. - Gdybyś był tak bystry, za jakiego niektórzy cię uważają, widziałbyś, że mamy już trzy.
- Gdybyś był tak bystry, za jakiego się uważasz, widziałbyś, że jesteśmy... tylko częścią planu.
Tak, tylko częścią. Ty, oni, wy wszyscy - z pewnością. Ale nie ja. Ja przechytrzę wszystkich i tak z nimi poigram, że nie będą wiedzieli, gdzie góra, gdzie dół. Jesteśmy coraz bliżej.
Czego chciałem? Dobra ogółu, czy swojego dobra? Trzymać się odgórnie narzuconego planu, czy pokusić się o ułożenie własnego?

Wejść na drzewo i patrzeć w niebo
Tak zwyczajnie, tylko że
Tutaj też, wiem kolejny raz
Nie mam szans być kim chcę

Czy to możliwe, bym zasiedział się na trawie, tępo patrząc przed siebie? Najwyraźniej możliwe, bowiem gdy delikatna łapa pieszczotliwie osiadła na moim karku, był już popielaty wieczór.
- Ciri - burknąłem jak wybudzony ze snu i odwróciłem się w jej stronę.
- Długo tu już siedzisz - trochę oznajmiła, trochę zapytała, tak słabowicie, jakby mogła przewrócić mnie samym swoim słodkim szeptem.
- Myślę.
- Powiedz, co robisz? Co planujesz? Dlaczego nie wtajemniczasz mnie w swoje plany? Tamtych idiotów, rozumiem, ale mnie? 
- Plan jest prostszy, niż myślisz, Ciri - wymamrotałem od niechcenia. - Już niedługo zobaczysz, jeszcze będą nam się kłaniać.
- Dlaczego przychodzisz tu codziennie? 
Żebym to ja wiedział. Żebym w ogóle wiedział, co robić, może przestałbym się szamotać z piętrzącymi się przeciwnościami losu i mógł w końcu skupić na swoim jasnym celu. Prychnąłem lekceważąco.
- Bo nigdy nie wiem, z której strony granicy przyjdziesz.
- Ostatnio jesteś zajęty czymś, w co mnie nie wtajemniczasz. Wiesz, robi się niebezpiecznie. - Wilczyca usiadła obok mnie. Przeniosłem na nią wzrok pełen niedowierzania.
- To takie wieści z ostatniej chwili?
- Admirał. Słyszałeś o przypadkach VCIG? W karczmie.
Na moment zaniemówiłem, choć z powodu innego, niż zapewne przypuszczała.
- Nie... niewiarygodne.
- Co teraz? Pomyślałam, że moglibyśmy, zanim nas to dopadnie, na pewien czas przenieść się... zastanówmy się nad tym. Do WWN. To nie jest niemożliwe, jeśli naprawdę się postaramy.
- Czy ty się słyszysz? Mam tu robotę do zrobienia. A ty to już w ogóle nie wiesz, gdzie mieszkasz. Mogłabyś przestać udawać, że nadal prowadzisz sobie nudne życie w WSC. Wystarczy mi mocy, byśmy mogli w końcu zacząć żyć na poziomie.
- Jako pełnoprawni członkowie WSJ?
- E. Niedługo to nam w ogóle nie będzie potrzebne. Śpisz dziś w WSC?
- Tak. Mam dziś jeszcze spotkać się z Nymerią.
- Żeby płakać razem z nią? A może żeby zaśmiać jej się w twarz? Wiesz, mogę nadłożyć drogi powrotnej.
- Dlaczego tak bardzo tego chcesz?
- Chcę jak najszybciej pozamykać obciążające nas sprawy - fuknąłem - i dać nam powód do działania. Najwyższa pora.

Noc, a nocą, gdy nie śpię
Wychodzę, choć nie chcę, spojrzeć na
Chemiczny świat, pachnący szarością
Z papieru miłością, gdzie ty i ja...

Choć byliśmy tak blisko, znów w naszej własnej jaskini, że o chwilę zapomnienia nie było wcale trudno, napięcie panujące między nami utrzymywało się na poziomie zdatnym do wytrzymania. Tylko wizja Nymerii, wkraczającej do środka jak do siebie, trzymała nas w bezruchu.
A jednak, gdy w końcu nadeszła, w jej krokach znać było niepokój. Czy wyczuła jakąś zmianę w otoczeniu? Czy to tylko ważne stanowisko, które los pozwolił jej przez chwilkę popiastować, tak szybko ukształtowało jej nawyki?
- Jesteś tu, Ciri? Wszystko w porządku? - jej głos rozbrzmiał na zewnątrz.
- Wejdź. - Wzrok mojej partnerki, w ślad za całą resztą ciała, powędrował w ciemność, odwrócony od wejścia skąpanego w delikatnej poświacie cienkiego księżyca. Zastygliśmy w oczekiwaniu.
- Czy możemy to zrobić? Zastanowiłaś się już? Jestem pewna, że wiesz, co będzie dla ciebie lepsze - z tymi oto słowy, Nymeria znalazła się wewnątrz.
- Tak.
- Ale... co?
- Ty wybrałaś watahę. Ja wybieram Admirała. - Ciri przyjemnym gestem dotknęła mojego przedramienia. A ja, patrząc prosto w wąskie, opalizujące oczy naszego gościa, lustrujące mnie jak ducha, a może demona, jedynie z wolna pociągnąłem w bok jeden z kącików ust, jedynie częściowo ukazując emocje wrące w moim wnętrzu. Odkryliśmy karty.
- Ale... Ciri. - Wysoka wilczyca cofnęła się. Z lubością patrzyłem, jak odwraca się na pięcie i nierównym krokiem znika w mroku lasu.

...I jeszcze ktoś, nie wiem kto
Chciałby tak, przez kilka lat
Zbyt zachłannie i trochę przesadnie
Pobyć chwilę sam
Chyba go znam

- Ty bezmózga niemoto - chrypliwy głos drżał, tak wyraźnie, że niemal miarowo. - Zrobiłem cię archaniołem, a ty uznałeś, że szczególna wiedza uczyni cię bogiem?
- Jesteś słabym kłamcą, więc już nieraz dałeś znak, że masz świadomość, co planuję. Powinieneś cieszyć się, że już nie robię z tego tajemnicy. - Dołożyłem wszelkich starań, by zachować kamienny wyraz pyska.
- Prześcignąłeś samego siebie.
- Nie kończ. Nie dopytam, w czym. Posłuchaj, mam kłopot, VCIG się rozniosło.
- Szkoda... że nie ma na to lekarstwa. Prawda?
Wydałem z siebie pomruk o nieczytelnym znaczeniu i opuściłem wzrok na swój zeszyt, z całej siły ściskany w jednej z łap. W drugiej chybotał się tępy ołówek.
- Powiedz mi, Admirał, jak widzisz naszą dalszą współpracę? - wyszeptał jeszcze.
- Teraz ja ciężko pracuję, a ty jesteś na urlopie. Gdy będę potrzebował pomocy, wiem, gdzie cię znajdę. A twoja część umowy została dopięta na ostatni guzik.
- Przedostatni. Wiesz o tym doskonale.
- No cóż, okoliczności czasem wymuszają na nas wprowadzanie zmian w planach. Tym razem zmienimy tylko, jak to było? Szczegóły. Prawda? - Oparłem oba trzymane w łapach przedmioty na kolanach, by popatrzeć na rozmówcę, kulącego się po drugiej stronie polany, u wejścia do jaskini, którą chwilowo zajmował. - Mów dalej, jakieś zmiany w samopoczuciu? Wszystko wzorcowo. Ale gorączka?! Co to za objaw?
- A może objaw... VCQ?
- Co za brednia. - Uniosłem wargi, na moment odruchowo odsłaniając kły.
- Bie...! - zakaszlał przeraźliwie, zanim zdołał skończyć słowo. - Biegnij zapytać Achpila, a mi przestań zawracać głowę. Nie mam już siły rozmawiać.
- Czekaj. Może to nawet niegłupie. Może. Hej, chyba właśnie jestem o krok od zostania odkrywcą. Nie jesteś dumny? - Rozpromieniłem się, choć sztuczność tego znaku zatrzęsła nawet mną samym. - Musiałbym tylko potwierdzić to jeszcze na kimś, kto ostatnio przechodził obie choroby.
- Więc uciekaj to potwierdzać. Rozpętałeś burzę, niech i ciebie piorun trzaśnie. Gratuluję, ale zaprawdę, Adek, dziś niczego więcej już tu nie znajdziesz. - Drobna, a dodatkowo przykurczona od bólu i dreszczy sylwetka podniosła się ciężko, by bez słowa więcej zniknąć w cieniu groty.


Tak szybko się to wszystko stało, że jeszcze dzień wcześniej nikt się niczego podobnego nie spodziewał. Gdyby zapytać wtedy przypadkowego członka WSC, czy uważa, że niejaki Admirał z bandą obdartusów może jutro dokonać udanej inwazji na jego watahę, pewnie roześmiałby się serdecznie i z zażenowaniem pokręcił głową.
Sprawa wyglądała tak.
W błocie przedwiośnia, wstaje nowy dzień.
Dwudziestka agresywnych basiorów przedziera się przez las, na wschód, do granicy z Watahą Srebrnego Chabra. A wraz z nimi, przywódca, bordowy wilk, wraz ze swoją nieodłączną towarzyszką. Granice nadal są zamknięte, lecz stróże, choć od tygodni liczebnie wzmocnieni o kilku szeregowców, nie spodziewają się tak tłumnej migracji; na tej linii nie mają też do dyspozycji żadnych granic naturalnych, które mogliby obstawić. Krzyki zaczynają przykuwać uwagę. Nieszczęśni Domino i Satomi, nawet pomimo szybkiego przybycia sąsiedniego patrolu, we czwórkę nie potrafią odeprzeć kłębowiska, napierającego na drzwi ich domu. Napastnicy pozbawieni są oporów. Ze strony podążającego wśród nich zwierzchnika pada hasło: „zabijcie wszystkich!”.

sobota, 29 stycznia 2022

Od Ciri - "Taniec z Aniołami"

No dobrze, udało mi się trochę nadrobić wam co się u mnie działo. Czas na wydarzenia… około teraźniejsze.

Gdy wróciłam na naszą… moją górę, było już jakiś czas po południu. Pomimo zimna, słońce pięknie wpadało przez wejście do jaskini, oświetlając jego wnętrze. Uśmiechnęłam się lekko, pomimo łez majaczących w kącikach moich oczu od początku mojej drogi powrotnej. Może chociaż słońce mi dzisiaj potowarzyszy. Ejj, ja Ci potowarzyszę! I ja! Nie wiedziałam kiedy wróci Nymeria, a to oznaczało, że musiałam czekać nie wiadomo ile w samotności. Haloo.. słyszysz nas? Myślałam o spacerze, jednak myśl o wpadnięciu na kogoś po tak długim czasie separacji, przyprawiała mnie o szybsze bicie serca. Bałam się wrócić do życia. Do życia bez niego u mojego boku. Do życia jako samo decydująca o sobie istota. Pomożemy Ci. Możemy podjąć kilka decyzji za Ciebie!

Usiadłam w słońcu, we wnętrzu jaskini. Zamknęłam oczy i z błogą miną rozkoszowałam się ciepłem na futrze. Brakowało mi wiosny. Może wiosna zdoła to wszystko naprawić? Na pewno wszystko wróci do normy. Admirał pójdzie po rozum do głowy, Ta, pójdzie… Nymeria powie mi tylko tyle, że tatuś ma wiele na głowie, Raczej, że ma cię dość. a Szkło… Szkło znowu mnie pokocha tak jak kiedyś. Ja tam nie wiem czy ktokolwiek mógłby Cię jeszcze kiedyś pokochać. Nie zwrócimy życia matce i Mundusowi A byliby tacy co by próbowali… czemu ty nie spróbujesz? Nie kochałaś jej na tyle? ale możemy żyć szczęśliwie, żeby oni mogli patrzeć na nas (gdziekolwiek teraz się znajdowali) i nie mieć wyrzutów sumienia, że nas opuścili. Chyba żebyś ty nie miała wyrzutów sumienia, że cieszysz się ze śmierci matki.

Stop. Stop. Nie potrzebuje was!

- Idźcie precz! – krzyknęłam z grymasem na pysku. Promienie słońca już nie dawały mi tej chwilowej radości. Głosy zabrały ostatnie jej wstążki. Ja nic nie…

- DOOOŚĆ! – I cisza. Nastała cisza. W uszach poczułam  tylko dudnienie od własnego głosu odbijającego się od ścian. Odetchnęłam z ulgą, jednak nie na długo. Po kilku minutach stania w ciszy i oddychaniu w celu uspokojenia, poczułam go. Jego zapach wpadł do środka moich nozdrzy i ponownie omotał mój umysł, jedynie swoją obecnością.

- Ciri! – Nie, to niemożliwe. Nie przyszedłby tu. To znowu mój umysł płata jakieś dziwne figle. Zadziwię cię. Wcale go nie potrzebuje do życia, perfekcyjnie poradzę sobie bez niego. A może nawet lepiej poradzę sobie bez niego. Przegryzłam mocno policzek chcąc, żeby zapach i dźwięk zniknął z mojego umysłu.

- Ciri! – głos się powtórzył. – Wiesz, doszedłem do wniosku, że nadszedł czas. Porozmawiamy?

Nie, nie, proszę przestań już. Odwróciłam się w stronę głosu mając nadzieję, że zobaczę tam tylko pustkę, choć może powinnam mieć nadzieję na coś innego. W końcu pustka oznaczałaby, że faktycznie oszalałam. Wbrew wszystkiemu co działo się w moim życiu, dalej chciałam wierzyć, że nie byłam… inna.

Moje oczy zobaczyły rudobrązowe futro nim w pełni odwróciłam do niego łeb. Nie byłam zdziwiona, szczęśliwa, smutna czy zawiedziona. Chyba byłam…

- Nie, Admirał. - …pusta.

- Bo? – zaczął się zbliżać. Coraz bardziej i bardziej, a mój nadzwyczajny spokój zaczął ustępować miejsca przyspieszonemu oddechowi i szybko bijącemu sercu. Delikatnie i powoli wzięłam głęboki oddech, pozwalając dobrze mi znanemu zapachowi wypełnić całej moje płuca. Czułam się jakbym właśnie decydowała się, po miesiącach czystości, przyjąć ponownie narkotyk, którego obiecywałam sobie więcej nie zażywać. Jego pysk zatrzymał się tuż przy moim uchu. Zastrzegłam nimi, niemal w akcie odruchu.

- Posłuchaj, Ciri. Mam teraz ważne zadanie, to zmieni nasze życie, tylko nie wygłupiaj się już więcej. Poczekaj jeszcze tydzień, może kilka tygodni. Zobaczysz... wszystko się zmieni.

Niepełna obietnica wypowiedziana szeptem by nikt inny jej nie przechwycił. Jednak on musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, że Nymeria albo ktokolwiek kto przyjdzie mnie odwiedzić wyczuje jego zapach.

- Odejdź. – powiedziałam wypuszczając jednocześnie powietrze z płuc. Dzisiejsza dawka została oddelegowana. Na razie. Basior odsunął się, prawdopodobnie by spojrzeć mi prosto w oczy. Przykro mi, Admirale. Dzisiaj nie zobaczysz w nich nic więcej niż ból i obojętność.

- Zrobiłeś co zrobiłeś. To była Twoja decyzja, jednak mnie w to nie mieszaj. – powiedziałam nie odwracając od niego wzroku. Nie śmiał się nawet kryć zdziwienia. Sama byłam zdziwiona, najwidoczniej nasza rozłąka zmieniła mnie jednak bardziej niż sądziłam. A może to tylko ostatnie wydarzenia?

- Przecież nigdy nie lubiłaś Mundusa! Sama pewnie chciałaś go zabić nie raz.

- Chcieć a to zrobić to dwie różne rzeczy. Robisz jakąś vendette, w moim imieniu? Kogo chciałam się pozbyć, ty się pozbywasz? Z moją matką było tak samo!? – nie mogłam już powstrzymać drżenia głosu w ostatnim zdaniu.

- Co z Twoją matką? Przecież ona nie ma z tym nic wspólnego. – prawie uwierzyłam w jego zakłopotanie i niewiedze na temat tego co się stało. Prawie.

- Nic? To dlaczego gryzie grunt od spodu tak samo jak Mundus!? – Łzy wielkimi kroplami zaczęły skapywać na kamień pod moimi stopami.

- Ja nie… - zaczął niewinnie. – Obiecuje Ci, że nie mam z tym nic wspólnego! Przecież nie mógłbym zabić Kary.

- Gówno mnie obchodzą Twoje obietnice. Przestałam być na każde Twoje zawołanie, a swoimi czynami zaprzepaściłeś mój powrót zanim zaczęłam myśleć o tym czy jest on w ogóle możliwy. Radź sobie sam.

- Jasne… możesz mi nie wierzyć. W dupie to mam. – basior już kierował się do wyjścia, jednak przystanął przy wejściu do jaskini i rzucił jeszcze:

- Jakbyś przejrzała na oczy i zmieniła zdanie to wiesz gdzie mnie szukać.

Wiedziałam. Niedoczekanie Twoje.

---

- Admirał tu był? – powiedziała od razu po powrocie Nymeria. Jej nozdrza rozszerzały się i zmniejszały gdy w z grymasem na pysku węszyła nowy trop. Był już późny wieczór, ale zapach Admirała, pomimo upłyniętych godzin, nadal był mocny.

- Był. – siedziałam w tym samym miejscu, w którym mnie zostawił. Z pozoru spokojna, we wnętrzu jednak dymiąc pozostałością ostatnich wydarzeń. A to nie był ich koniec. Karuzela wspaniałości była zaledwie w połowie swojej jazdy.

- Po co?

- Jak myślisz? – sapnęłam. – Chce wrócić. Chce żebym mu zaufała i do niego dołączyła.

- A ty co mu powiedziałaś? – w oczach przyjaciółki dostrzegłam wahanie. Jej łapy nieznacznie przesunęły się do tyłu. Jej pozycja była prawie bojowa, ta wadera szykowała się na coś więcej niż tylko rozmowę.

- Jak myślisz!? Nie! – warknęłam. – Jak w ogóle możesz o to pytać? Nie wierze mu. Nie wierze w żadne słowo, nie wierze, że nie zabił mojej matki w swoim zabójczym szale. Nie ma nikogo kto mógłby to zrobić.

- Dobrze. – powiedziała i usiadła, względnie spokojniejsza, jednak nadal napięta niczym struna w gitarze Pakiego. – Mam wiele informacji… ja…

W jej oczach widziałam niepewność.

- No mów! – nie miałam już cierpliwości. Nerwy dawno mnie już opuściły. Przynamniej zrobiły to także niechciane głosy.

- Zostałam Doradcą alfy.

- Agresta?

- Tak, Agresta.

- No to dostał nagrodę za nic. Szczęściarz.

- Nie mów tak. – jęknęła. Jej lojalność względem Agresta była czasem nienormalna. Czego jednak mogłam się spodziewać, po jej proroczych snach z moim wujkiem w roli głównej? – To nie wszystko.

Tak, na to czekałam. Ponownie zobaczyłam nakładające się emocje na jej pysk. Te same co na plaży.

- Są dowody na to kto zabił Kare. Jest tylko jedno podejrzenie.

- Kto? Admirał? – zaśmiałam się… - Wiedziałam, że on! Ten…

- TY, Ciri.

- Słucham?

- To ty. Właśnie o tym myślał Szkło, jak z tobą rozmawiał. Czy to ty zabiłaś swoją matkę i jego ukochaną.

- JA? – spojrzałam na nią z uśmiechem sądząc, że to jakiś nieśmieszny żart. – No powiedz kto, nie rób mi już tego.

- Ciri, ja nie żartuje.

Nie wyglądała jakby żartowała. Nigdy też nie było to jej mocną stroną. Właściwie nie pamiętam by kiedykolwiek z czegoś zażartowała.

Uważaj na siebie

Spojrzałam na przyjaciółkę. A może już nie? Przyglądała mi się badawczo, najpewniej szukając oznak, że to zrobiłam. Że zabiłam Karę.

- Nie zrobiłam tego. – powiedziałam z oczami wbitymi w podłogę. Dlaczego ktoś… Nie zrobiła tego prawda?

- Wiem, Ciri. Na pewno nie świadomie.

Oh, cóż za cierpienie.

- Co to ma znaczyć nie świadomie? – warknęłam i spojrzałam na nią gwałtownie. Nymeria, mimo że przewyższająca mnie wielkością, odsunęła się nieznacznie widząc ten wybuch. Wybełkotałam przeprosiny i spojrzałam znów w podłogę. Nie, nie. To na pewno nie ja. Wiedziałabym.

- Wiem, że byś tego nie zrobiła. Jednak ostatnio nie byłaś sobą. – Nymeria podeszła do mnie powoli, stawiając każdy krok lekko i cicho, jednocześnie przypatrywała mi się bacznie jakby mogła w każdej chwili rzucić się do ucieczki przede mną. Jej łapy owinęły się wokół mnie, ale nie dawały mi ciepła. Nic nie dawało. Nie byłam ani ciepła, ani zimna. Byłam pusta.

Wilczyca mówiła prawdę. Zdarzało mi się, że czegoś nie pamiętałam. Miałam luki w pamięci, ale nie aż takie by kogoś zabić. TO NIE BYŁAM JA. Tak jak niczego  innego nie byłam pewna… to na pewno nie zabiłam swojej mamy. Niezależnie od tego jak napięte stosunki między nami panowały i jak bardzo jej momentami nienawidziłam.

- Nie jestem w stanie nic zrobić, Ciri. Szkło też nie. Na razie odciąga śledztwo od skutku, ale nie będzie mógł robić tego w nieskończoność. O ile nie znajdą innego sprawcy, albo nie znajdziemy dla ciebie sinego alibi to… będziesz musiała…

- Co proponujesz? – zapytałam stanowczo wstając i oswobadzając się z jej objęć. Nie potrzebowałam jej współczucia. Zwłaszcza, że widziałam jej nieufność. Chciała wierzyć, że tego nie zrobiłam, ale nie mogła tego zagwarantować. Mnie Admirał zawiódł...

- No co proponujesz? – ponowiłam pytanie patrząc na nią i przerywając ciszę po własnym pytaniu. – Wiem, że zawsze masz ułożony plan na takie sytuacje.

- Mogłabym przejrzeć twoje wspomnienia i myśli. Znaleźć dowód, że tego nie zrobiłaś. Znaleźć Ci alibi. Każdy wie, że nie złożyłabym fałszywego przyrzeczenia. Pokaże im, że tego nie zrobiłaś.

- Chcesz… wejść do mojej głowy.

- Muszę. Inaczej mogą Cię nawet za to zabić.

- Zabić!?

- Prawo się zmieniło. Mamy stan wyjątkowy, praktycznie wojnę domową.

Każdy chce być moim wrogiem.

Nie może tu zajrzeć. Nie może. Nikt nie wie, nikt nie zna. MNIE! I mnie! CISZA! Zamachałam głową, odrzucając myśli i głosy. Nikt nie może wiedzieć.

- Ciri? – spojrzała na mnie z litością.

- Nie zrobię tego.

- Słucham?

- Nie pozwolę Ci. Nie możesz wejść do mojej głowy.

- Ale Ciri, jeżeli nie dam im czego chcą, oni…

- To niech to zrobią! Niech mnie zabiją! Nie będę pierwszą ofiarą tego całego cyrku i najpewniej nie ostatnią. – Emocje zaczęły się ze mnie wylewać. W oczach pojawiły się łzy. Nie chciałam umierać. Nie mogłam jednak… Nymeria nie mogła zobaczyć kim, czym tak naprawdę byłam.

- Słuchaj. – wilczyca wstała zrezygnowana. – Nie zmuszę Cię. Pamiętaj jednak jedno. Jestem Doradcą Alfy i moja lojalność stoi teraz tylko i wyłącznie po stronie watahy. Jeżeli przyjdzie mi wybierać… Nie będę mogła wybrać Ciebie.

- Nie proszę Cię o to. – szepnęłam nawet na nią nie patrząc.

- Wrócę jutro. Na razie śledztwo jest oddalone. Mamy jeszcze czas.

I wyszła w noc.

---

Budzę się na dźwięk ciszy, która pozwala moim myślą biegać dookoła.

Z uchem przy podłodze szukam, aby poznać historie, które zostały opowiedziane,

Kiedy stałam tyłem do świata, który uśmiechał się, gdy się odwracałam.

Mój pysk powoli podnosi się z ziemi. Zasnęłam choć bardzo niespokojnym i krótkim snem. Wydarzenia minionego dnia przeleciały pomiędzy moimi oczami. Wdech. Wydech. Wdech… zapach Admirała zagrał w moim nosie, docierając do najdalszych zakątków mojego ciała. Wydech.

Mówili, że jesteś najlepsza.

Jednak, gdy się odwrócisz, znienawidzą Cię.

Oh, cóż za cierpienie.

Każdy chce być moim wrogiem.

Oszczędźcie mi współczucia.

Każdy chce być moim wrogiem.

Uważaj na siebie.

Moim wrogiem.

Uważaj na siebie.

Ale jestem gotowa.

Jak mogą myśleć, że to zrobiłam? Przypuszczać, że mogłabym tego dokonać? Tak haniebnego, tak nieprawego czynu. Mogłam być określona wieloma rzeczownikami. Nie byłam jednak mordercą.

Nie miałam wyjścia. Byłam na rozdrożu, a decyzja musiała być podjęta już dziś. Mogłam wrócić do uzależnienia… lub pokazać własne słabości każdemu w watasze. Nie było też wiadome, że Nymeria znajdzie w moim umyśle to, czego tak potrzebowała. Jeśli tutaj jestem chaosem, to tam jestem czarną dziurą. Nie miałam zamiaru ryzykować, nie będę żyć tutaj pod cieniem zbrodni, której nie popełniłam. Tym bardziej, że tutaj to życie mogło być nadzwyczaj krótkie.

Wyprzyj się tego.

Przysięgam, że nigdy nie będę święta. Nie ma mowy.

Mój wrogu.

Wyprzyj się tego!

Przysięgam, że nigdy nie będę święta.

Uważaj na siebie.

Nie miałam wiele. Właściwie ta jaskinia jako jedyna mogła być uważana za moją własność. Wstałam więc i bez dalszych rozmyślań wyszłam w chłód panującej zimy. Tak przynajmniej mówiono. Ja czułam tylko pustkę. Czy tam gdzie zmierzam, zdołają mnie napełnić? Czy to właściwa droga? Nie, decyzje już podjęłam. Rozwidlenie dróg zmieniło się już w prostą ścieżkę do celu.

---

Na początku była pustka. Nie czułam nic więcej. Później w nicości zaczęło pojawiać się pożądanie. Do gorącego płynu rządzy zaczął dochodzić smak świeżej, ciepłej krwi o metalicznym smaku. A gdy już myślałam, że naczynie mojego ciała jest pełne, doszedł do tego strach. Lawirowałam w tych dobrze znanych, ale dawno zapomnianych uczuciach, czując ciepło drugiego ciała tuż przy moim. Byłam głupia dając się ponieść, ale jednocześnie jednak kochałam się za to.

Co chwila spadałam i podnosiłam się z nicości własnego umysłu, jakby to co się działo nie było jawą. Jakbym właśnie śniła, nie pierwszy raz z resztą. Jakiś czas temu to właśnie sny były moją jedyną uciechą. Mój własny senny świat, gdzie wszystko było tak jak trzeba. A teraz majaki stały się rzeczywistością.

Poczułam ucisk na gardle, z którego po sekundzie wyrwał się zwierzęcy pomruk. Pomruk ukazujący poddanie, rozkosz i lojalność. Igiełki bólu zaczęły łaskotać mój mózg, doprowadzając mnie na skraj przepaści. Nie mogłam długo się jej opierać, ostatecznie pozwoliłam swojemu ciału zanurzyć się w bezkresie spadanie. A on zanurzył się w nim zaraz za mną.

<Admirał?>

wtorek, 25 stycznia 2022

Od Ciri CD Admirała - "Taniec z Aniołami"

Podobno potrzebujecie streszczenia mojego życia. Ostatnich tygodni, może dni? Nie wiem, wszystko zlewa się w jedną nieprzerwaną całość, trudno mi nawet ustalić kolejność pewnych wydarzeń, dlatego nie denerwujcie się, jeżeli coś będzie pomieszane.

Gdzie powinnam zacząć?

Rozstanie z Admirałem, tak to był kluczowy moment, ale o tym już wiecie.

Po rozstaniu przeszłam w katatonię, przynajmniej tak nazywała to Nymeria, gdy rozmawiała z Florą albo Szkłem o moim stanie. Słuchałam tylko w głębi jaskini, niczym duch, niewidoczny, zamknięty, samotny, ale doświadczający wszystkiego co go otacza. W tamtych chwilach uciekałam gdzieś indziej, Nymeria się mną opiekowała, ale nie rozmawiała ze mną. Można powiedzieć, że byłam jej za to wdzięczna, choć jednocześnie czułam się tak zamknięta w sobie, chciałam by ktoś pociągnął mnie za język, żebym mogła po raz kolejny, możliwe że ostatni, wybuchnąć i wyrzucić z sobie wszystko co zbierało się od tamtych kilku dni. W końcu ten dzień nadszedł, choć nie był taki jakiego oczekiwałam. Ale o tym później, dojdziemy do tego.

Akurat przeżuwałam kęs zająca, przyniesionego wcześniej przez kogoś z polujących. Nigdy nie zwracałam na nich uwagi, ale wyczułam, że tego dnia wyjątkowo gdzieś się śpieszył. Puściłam to jednak szybko w niepamięć i patrząc się nadal w pustą ścianę, z małymi przegrodami na przyrządy Admirała, żułam dzisiejszy posiłek. Puste przegrody przypominały mi o pustce jaką czułam odkąd się rozstaliśmy. Pustkę, którą powoli udało mi się zasklepić… może czas przyszedł i na te małe półeczki? O czym mówiłam? Aaa jedzenie. Jadłam systematycznie od jakiś trzech dni, może pięciu, ciężko powiedzieć. Jak mówiłam, wtedy wszystko zlewało się w jedno.

W każdym razie mieliłam mięso w pysku, gdy do jaskini wpadła Nymeria. Spojrzała na mnie wpierw. Wpatrywała się w stróżkę krwi spływającą po moim pysku. Częściowo była moja, a częściowo zajęcza. Wnętrze mojego pyska było poharatane z każdej strony, a każde pożywienie rozwierało stare rany które zaczynały powoli sączyć się metalicznym płynem. Nie pamiętałam o czym powiedziała mi w pierwszej kolejności, ale pamiętam przerażenie w jej oczach, coś czego nigdy u niej nie widziałam. Stało się coś czego nie przewidziała, czemu nie mogła nijak zapobiec i nad czym nie miała kontroli. Język jej się plątał. Przerywała zdania w połowie jakby szukała odpowiednich słów by mi wszystko przekazać. Nigdy jej takiej nie widziałam. Admirał, Agrest, Kara, Mundus, Szkło... Imiona zaczęły zlewać się ze sobą nawzajem. Nie rozumiałam wszystkiego, ale nie musiałam. Wystarczyło, że zrozumiałam ogół.

- Admirał. On. Mundus. Mundus nie żyje.

Westchnęła ciężko, jej oczy choć niespokojne, nie miały nawet cienia łez. Mundus? Właściwie nie powinnam po nim płakać i z pewnością nie będę. Czułam jednak, że takie wydarzenie, zmieni wiele dla Watahy Srebrnego Chabra.

- Admirał go zabił. Zamordował Mundusa.

Coś takiego powiedziała. W którymś momencie, albo przed, albo po. A więc nie wydarzenie... a zbrodnia. Poczyniona łapami mojego ukochanego. Znaczy się, byłego ukochanego rzecz jasna.

- Agrest, nie nieważne Agrest. Szkło. On jest załamany. Kara, Kara też została zamordowana.

Zaćmienie. Lekkie, ale jednak. Mroczki zasłoniły mi cały obraz. Mama? Ta sama, która się mnie wyrzekła, jednak... dlaczego poczułam ukłucie w sercu? Tak niepotrzebne i niechciane. Gdy odzyskałam wzrok i mgła opuściła moje oczy, Nymerii już nie było. W pierwszej chwili zastanawiałam się, czy to nie był tylko sen, ale nie. Jej zapach nadal unosił się w powietrzu. Sięgnęłam pyskiem do jedzenia i odgryzłam kolejny kęs. Czy powinnam być smutna? Przerażona? Tego nie wiedziałam, ale w tamtej chwili wiedziałam, że muszę jeść.

---

Wszystko dochodziło do mnie powoli. Z godziny na godzinę, w mojej głowie zaczynał panować coraz większy chaos. Myślałam, że przez ostatnie dni, udało mi się już dojść chociaż do porządku z własnymi myślami, ale już nie. Nymeria wróciła w środku nocy. Zdarzało się, że spała razem ze mną w jaskini i dzisiaj była właśnie taka noc.

- Opowiedz mi wszystko. Po kolei. – powiedziałam gdy usiadła przede mną. Tym razem już spokojna, bez przerażenia i roztrzepania w oczach.

- Przyszli. Po raz drugi. Admirał zaczął wszystkich podburzać, chciał, żeby Agrest wyszedł z jaskini i przemówił. Kto wie, czy jakby on nie wyszedł, to…

Wadera zacisnęła zęby jakby chciała powstrzymać łzy. Jednak jej oczy były idealnie nawilżone, ani za suche, ani za mokre. Nie, ona nigdy nie płakała. A może? Czy w trakcie mojej rekonwalescencji cos się zmieniło w jej życiu? Czy stałam się tak złą przyjaciółką, że nawet nie wiedziałam co się z nią działo przez ten cały czas? Nie Ciri, nie czas na to. 

- Wyszedł Mundus, a później, gdy krzyki ucichły, Agrest w końcu opuścił jaskinie, a on tam leżał. Cały we krwi. Tyle słyszałam. A jutro. Jutro musimy iść na plaże. Jest nowy przydział stanowisk. Ogłoszony został stan wyjątkowy.

Jej myśli nadal były lekko chaotyczne, ale teraz rozumiałam już więcej.

- A Kara?

- Nie wiem. Coś jest nie tak. Szkło nic nie mówi, z jednej strony rozumiem, bo trzeba zająć się watahą. Tylko co jeśli to także Admirał ją zabił? Dlaczego nie wybierze kogoś żeby przejął od niego śledztwo?

- Admirał by tego nie zrobił.

- A myślałaś, że zabiłby Mundusa?

Nie. Nie myślałam. Milczałam jednak, bo prawda chyba była zbyt bolesna by ją wypowiedzieć.

- No właśnie. – nie wiem czy odpowiedziała jej moja cisza, czy może moje myśli. Jednak nie miało to zbyt dużego znaczenia.

- Pójdziemy jutro pod koniec, jak będzie już większy spokój, nie chce znaleźć się w tłumie. Jeszcze nie... Przydzielą nam stanowiska, a ty znajdziesz Tat… Szkło i albo go wypytasz albo przeszukasz jego głowę. – byłam stanowcza. To nie była propozycja. Musiałam się dowiedzieć, co on wie. Czemu nie mówi. Musiałam wykluczyć, że to Admirał był w to zamieszany.

- Co?

- No to, Nymeria. – sapnęłam lekko. – Muszę się dowiedzieć co ukrywa. A wątpię, żeby mi coś powiedział po tym wszystkim.

- Nie mogę, Ciri naprawdę nie mogę. Nie wejdę do jego głowy.

- To postaraj się, żeby sam Ci powiedział.

Tym zdaniem urwałam naszą rozmowę i położyłam się na posłaniu należącym do Admirała. Już dawno nim nie pachniało, ale czułam się spokojniejsza po tej stronie. Nymeria nic więcej nie powiedziała, nie wiem czy była zdziwiona, czy próbowała mnie zrozumieć. Mało mnie to interesowało. W tamtym momencie zaczęłam wracać do żywych, choć może z mało altruistycznych pobudek.

---

Od rana w mojej głowie aż huczało. Dobrze znane mi głosy chciały dojść do sterów, ale nie dawałam im wygrać. Musiałam jeszcze chociaż chwile pozostać trzeźwą i sobą. Było jeszcze przed południem gdy dotarłyśmy na plaże. Nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa i dość szybko się rozdzieliłyśmy. Znalazłam Szkło pierwsza. Okazało się, że osobiście zajmował się przydziałami nowych stanowisk. Nymeria wkrótce także znalazła się w kolejce, kilka wilków dalej ode mnie. Przegryzałam coraz mocniej policzek, rozglądając się cały czas. Z tego co widziałam każdy był niespokojny, ciągłe rzuty okiem na linie drzew, jakby zaraz mieli stamtąd wybiec napastnicy. Albo sam Admirał. Kto go tam wie, sama już nie mogłam być pewna do czego on był zdolny.

Gdy przyszła moja kolej, spojrzałam na Kawkę, uśmiechnęłam się do niej lekko, a ona do mnie, zaraz jednak powróciła do swojego smutnego wyglądu. Dawno nie rozmawiałyśmy, najwyraźniej złą matką także byłam.Może miałam to we krwi? Mundus był dla niej… ważny. Nie chciałam wiedzieć co myślała, przez co przechodziła i jak bardzo teraz kogoś potrzebowała. Musiałam mieć nadzieję, że znajdzie oparcie w kimś innym. Musiałam zając się sobą. I nim.

- Imię.

- Ciri. – Szkło gwałtownie podniósł wzrok znad kartki trzymanej przez Kawkę. W kilka sekund jednak jego oczy przestały krzyczeć przerażeniem i zmieniły się w stonowane i wręcz… zimne.

- Tak… - odchrząknął. – Stanowisko?

- Pieśniarz.

- Strażnik. – powiedział sucho i już na mnie nie spojrzał.

- Tato… - szepnęłam, gdy poczułam kolejnego wilka niecierpliwie zbliżającego się od moich pleców.

- Następny! – krzyknął, zapewne udając, że mnie nie słyszy. Kawka przyglądała się temu z zaciekawieniem, jednak równie szybko wróciła do zapisywania kolejnych stanowisk. Nikt nie miał dla mnie czasu. A może nikt nie chciał mieć dla mnie czasu?

- Tato, porozmawiajmy. – nie chciałam dać za wygraną. Stanęłam obok starając się zwrócić jego uwagę.

- Nie mam czasu. Później. – nadal na mnie nie spojrzał.

- Szkło… - przysunęłam się bliżej. Potrzebowałam jego pomocy, jego zapewnienia, że wszystko będzie w porządku, nawet jeśli… Nawet jeśli matka nie żyła.

- Ciri! – krzyknął, odwracając się do mnie z furią. Patrzyłam na niego, nie wiem czy bardziej zdziwiona czy przestraszona jego reakcją. Patrzył uparcie w moje oczy, jakby próbował coś w nich znaleźć. Po kilkunastu sekundach się poddał, zamknął lekko oczy i odwrócił się z powrotem do kolejki.

- Przepraszam, idź już. Następny!

Chwile stałam jak wryta, ale w końcu odzyskując władze w nogach, ruszyłam. Poszłam w przeciwna stronę, omijając po drodze Nymerię. Patrzyła na mnie z zaciśniętą szczęką. Coś wiedziała. Coś usłyszała. Tylko dlaczego wyglądało to tak, jakbym nie chciała poznać tej prawdy, której tak bardzo pragnęłam? Zostało mi teraz poczekać, aż przyjdzie do jaskini. Nie mogłam tu zostać, czułam się niechciana, jak intruz na własnej ziemi, kiedyś tak przeze mnie ukochanej. Gdybym chociaż wiedziała, czym sobie na to zasłużyłam.

CDN

niedziela, 5 grudnia 2021

Od Admirała CD Nymerii - "Taniec z Aniołami"

✁✁✁✁
- Po czyjej stronie w końcu stoisz? Gdybyś był tak bystry, za jakiego niektórzy cię uważają, widziałbyś, że mamy już trzy.
- Gdybyś był tak bystry, za jakiego się uważasz, widziałbyś, że jesteśmy... tylko częścią planu.
- Ryzykownie jest tak się do mnie zwracać.
- A co zrobisz, zabijesz mnie, jak...
- Ciebie? Kuszące! Uważaj, bo wciąż nikogo nie zabiłem. Ale jeśli już raz się odważę, stracę opory.
- Mam nadzieję, że jednak nigdy do tego nie dojdzie.
Prychnąłem drwiąco.
✁✁✁✁


- Zatem tak jak wcześniej rozmawialiśmy. Mogę ci zaufać, Delta? - Uśmiechnąłem się i wyprężyłem pierś.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć, Admirał! - Basior odwzajemnił mój uśmiech i przyjaźnie klepnął mnie w łopatkę. - Ale nie rozumiem, po co jestem ci potrzebny. Boisz się sam iść na demonstrację, żeby cię nie zdeptali? Gabarytami za bardzo ci nie pomogę.
- Po prostu zamierzam zabrać głos. Chciałbym mieć kogoś, kto mnie poprze.
- Chyba wszyscy będziemy tam w jednym celu. - Nie byłem pewien, czy w głosie wilka słyszałem więcej oświadczenia, czy pytania. Ale było mi wszystko jedno. Potrzebowałem tylko jego obecności.
- Oczywiście, przyjacielu.


- Lato? - echo moich słów rozniosło się po mrocznej przestrzeni jaskini. Po kilku sekundach oczekiwania z ulgą przekonałem się, że zastałem ją w domu. - Coś się szykuje na jutro.
- Wybacz, nie bardzo rozumiem. Admirał, prawda? - Wadera nieskwapliwie wyszła mi naprzeciw, a może po prostu przy okazji mało interesującej rozmowy chciała podejść bliżej do wyjścia z jaskini.
- Idziesz na protest, jutro, przed jaskinią alf?
- Ma być jakiś protest? Nie. Nie chce mi się, zresztą nie mam nic do alfy.
- Jak to? Zrujnował nam sojusz!
- Obawiam się że nie dotknęło mnie to w żaden sposób. Nie wiem czy zauważyłeś, ale zielarz to dosyć apolityczne stanowisko.
- To kwestia czasu. Będziemy mieli braki w jaskini medycznej, wojskowej... chcesz, żebyśmy za rok czy dwa musieli mówić, że mieszkamy w WSJ?!
- Nie interesują mnie te gierki, mówiłam ci to.
- A chcesz cofnięcia zakazu wychodzenia po zmierzchu, czy nie?
- Tego papierowego zakazu? - prychnęła.
- Myślisz, że zaszkodzi czasem przywołać rządzących do porządku? Powiedziałbym, że to nasz obywatelski obowiązek.
Lato odetchnęła ciężko, jak ciotka, którą męczy nadpobudliwe dziecko.
- Mam za dużo własnych obowiązków, żeby przejmować się takimi, wydumanymi.
- No to nie obowiązek... ale nadal moja propozycja. Co ci szkodzi wybrać się tam, chociażby, żeby pokibicować tym, którzy chcą, żeby żyło się lepiej? Albo dorzucić własną cegiełkę do naszej historii?
Tyle biegania, żeby ich wszystkich zebrać, westchnąłem w duchu. Będziesz mnie za to całować po łapach.


- To jak, chcesz mi pomóc, Porzeczko? - Zapytałem, gdy nasze pyski znalazły się blisko siebie. W jej oczach niezmiennie tlił się ten bezecny płomyk, którego tak bardzo było mi potrzeba. Ach, Porzeczko! Że też wcześniej cię nie znalazłem.
- Zależy w czym - odparła, błyskając swoimi śnieżnobiałymi kłami.
- W rozdzieleniu torciku na równe kawałki.
- Pieprzysz.
- Oczywiście, ale nie ma to teraz większego znaczenia.
- Opowiedz mi więcej.
- Mam umowę. Myślę, że jej wykonanie ci się spodoba, słyszałem, że lubisz popuszczać wodze fantazji.
- Za co? To znaczy, mam w nosie, kto i jak ci płaci, ale jak ty zapłacisz mi?
- O to się nie martw. Interesowność nie popłaca.
Popatrzyła na mnie, mrużąc oczy, jakby chciała przejrzeć na wylot wszystkie moje intencje i rozszyfrować ukrytą w głosie zagadkę. Wzruszyłem ramionami, z jednej strony przyjaźnie, z drugiej ostrzegawczo. Musiałem zawalczyć o jej czas i utrzymać jej uwagę jeszcze tylko przez kilka godzin. Nie było to trudne, nawet, gdy skończyła jej się lista pytań o cel i pomysł na drogę do niego.


Nastało więc popołudnie cudów.
Rozejrzałem się po polanie, wrzącej od rozpalonych wzburzeniem ciał, i powoli ruszyłem w ich stronę, po drodze rozgarniając łapami kępy wysokiej trawy.
Wszystko powinno leżeć gdzieś tutaj.
- A gdzie Agrest? Nie ma Agresta? - tymczasem spośród tłumu zaczęły wyłaniać się pojedyncze głosy. Przyjemne podniecenie, jakie obiegało całą polanę, udzielało mi się podwójnie. Czułem się jak dyrygent, który zaraz miał wejść na swoje miejsce i rozdzielić tonące w chaosie dźwięki dziesiątek instrumentów.
- Porzeczko, Porzeczko... - mruknąłem - chodź. Dziś zabawimy się jak nigdy.


Małe i większe wydarzenia są istotą naszego życia oraz, na dobrą sprawę, najbardziej podstawowym powodem tego, że w przestrzeni występuje cokolwiek poza próżnią. Dlatego właśnie jesteśmy dziś tu gdzie jesteśmy, jutro będziemy gdzie indziej, a przynajmniej w trochę innym stanie. Celebrujmy przeto chwilę obecną.
Minęło więc popołudnie, minął wieczór, noc.
Obudziłem się wciąż zmęczony. Zaspanym okiem rzuciłem na zewnątrz, gdzie dopiero wstawało blade słońce. Przeciągnąłem się na legowisku. Nie było tak wygodne, jak w mojej jaskini w WSC, dawało za to przyjemne poczucie wolności. Porzeczki nie widziałem od tamtego wieczora. Nie żebym zatęsknił; fakt, że nie zgłaszała się po obiecane w zamian za pomoc błyskotki, uspokoił mnie nieco i dał nadzieję, że prędko się już nie zobaczymy. Tym bardziej, że nie miałem jeszcze zamiaru wracać do Chabrów.
- Nowa epoka - prychnąłem tak głośno, by dosłyszała mnie każda komórka mojego organizmu i cała reszta jaskini. Jeszcze przez chwilę jakby oczekując odpowiedzi, która nadejść przecież nie mogła, leżałem na grzbiecie, na rozbudzenie przywołując wspomnienia ostatnich dni. Były obecne zresztą same z siebie, nawet nieproszone. - No, ciekaw jestem tej nowej epoki. A na początku powinienem załatwić swoje własne sprawy. Najpierw swoje. Później... nasze.
Wzdrygnąłem się.
- Dziwnie mówi mi się do samego siebie, lub przynajmniej dziwnie mi się udaje. Ale nie potrzebuję twojej odpowiedzi. Już nie - szepnąłem. - Jeszcze wszyscy się o tym przekonają.
Śniadanie. Oczywiście śniadanie; żołądek przyrósł mi do kręgosłupa. Dramatyzmu całej sprawie dodawał fakt, że nie mogłem już liczyć na darmowe posiłki od łowców, ani, przynajmniej na razie, nikogo innego. Jeszcze byłem sam. Jeszcze przez chwilę.
Równym, wielbłądzim inochodem poruszałem się przed siebie, węsząc wkoło i nasłuchując jakichś drobnych, sarnich nóżek. Przez długi czas bezskutecznie. W pewnej chwili mój nos wykrył inny zapach, momentalnie przedkładając go ponad wszystkie inne i alarmując resztę ciała z pieczołowitością, na jaką zasługiwał tylko zapach najważniejszy. A więc bliskie już było terytorium WSC, a może nawet gdzieś w międzyczasie przekroczyłem wschodnią granicę. Skierowałem spojrzenie tam, gdzie, jak podejrzewałem, musiał znajdować się obiekt mojego zaskoczenia, a o obiekcie tym powiedzieć mogłem tylko jedno: Ciri. Przez głowę przeleciał mi obraz naszego ostatniego spotkania i wszystkich wypowiedzianych wtedy słów.
O tak, minęło trochę czasu, emocje opadły, to dobry moment. Czułem się cały gotowy. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że mam jej tyle do opowiedzenia, a w gruncie rzeczy nie powinienem opowiadać zbyt dużo. Ale to dało się załatwić, całkiem łatwo, mogłem przecież milczeć. Później.
- Ciri! - zawołałem zupełnie niefrasobliwym tonem i przyspieszyłem kroku, zanim jeszcze zobaczyły ją moje oczy. Stało się to zresztą zaraz po tym. - Wiesz, doszedłem do wniosku, że nadszedł czas. Porozmawiamy?
Wilczyca odwróciła w moją stronę tylko pysk, a między nami zawisła chwila milczenia. Nie rozumiałem. Zwolniłem. Zatrzymałem się.
- Nie, Admirał.
Jej głos był zimny jak lód. W moim ciele wywołało to niekontrolowany napad ognistych dreszczy, choć sam już nie miałem pewności, czy były one wynikiem gniewu, czy tylko napięcia.
- Bo? - chrząknąłem, ściągając brwi. Wolnym krokiem zbliżyłem się do niej, tak, by wreszcie zatrzymać kły tuż przy uchu. Nie było czasu by zastanawiać się, czy nadal trąciły krwią. - Posłuchaj, Ciri. Mam teraz ważne zadanie, to zmieni nasze życie, tylko nie wygłupiaj się już więcej. Poczekaj jeszcze tydzień, może kilka tygodni. Zobaczysz... wszystko się zmieni.

< Ciri? >

sobota, 25 września 2021

Od Nymerii CD Admirała - "Taniec z Aniołami"

No więc. Witajcie drodzy czytelnicy. Dzisiejsza historia, a raczej, zaledwie jej część, zostanie poprowadzona, nie przez Ciri, a przeze mnie. Przez jej oddaną przyjaciółką Nymerię. Właściwie nie wiem czy powinnam się tak nazywać, ponieważ nasze stosunki należą do raczej zawiłych i dość przyziemnych jednocześnie. Jak pewnie pamiętacie, moja lekko starsza koleżanka, wykazała się ostatnio wielką odpowiedzialnością i zerwała kontakty z niejakim Admirałem. Ojcem jej dzieci i nie mężem

(Z resztą na szczęście, jakbyście słyszeli co chciał mi zrobić jak tylko spokojnie obok niego przechodziłam! Chociaż mam wrażenie że psychopatyczne odchyły odziedziczył po dziadku Szkle. Tak samo jak Ciri po swoim ojcu Szkle, ale tą historię już znacie, przechodząc dalej…)

Jeszcze nie mężem, choć mam głęboką nadzieję, że nigdy nie będzie mu dane nim zostać. W każdym razie po hucznym rozstaniu, a dlatego hucznym bo nasz kochany Admirał nie potrafił trzymać jęzora za zębami i niemalże od razu wypaplał wszystko swojemu synkowi (któremu to raczej poboczna sprawa)… po rozstaniu nastąpiła żałoba. Jak Matkę swoją kocham wolałabym, żeby to była faktyczna żałoba, ale aleee, Ciri mnie potrzebowała, dlatego biorąc wolne u naszego największego i najważniejszego polityka Agresta poświęciłam jej cały swój czas. No wiecie, plotki, smarki, znowu plotki, trochę więcej plotek i smarków. Nie żebym miała w tym jakąś przyjemność, broń mnie Matko ma kochana, ale nie była to też dla mnie kara. A właśnie! A propos Kary.

Kara na wieść o rozstaniu córki, wręcz oszalała ze szczęścia. Przyszła nawet w odwiedziny do jaskini, którą aktualnie dzielimy wspólnie z Ciri. Postaram się mniej więcej wam to przedstawić:

Ruda burza sierści wparowała w nasze skromne progi cała w skowronkach. Jak nie Kara. Powiecie? Po raz kolejny możemy doświadczyć cudownej przemiany tej… doświadczonej już przez życie wadery.

- Ciri, kochanie moje. Nie martw się tym zwyrodnialcem, nie pozwolę by dotknął Cię ponownie choćby opuszkiem.

Ciri cała zapłakana spojrzała na matkę, w jej głowie pojawił się szereg pytajników i możecie być pewni, że doskonale rozumiałam co wtedy czuła. Kara nie usłyszała odpowiedzi, ponieważ, gdy naszej kochanej i biednej Ciri do głowy w końcu doszły wypowiedziane przez matkę słowa… wybuchła płaczem.

- Ale ja chce, żeby mnie dotykał! – wrzasnęła lamentując po raz kolejny tego dnia. – Ten żar jaki we mnie rozpalał, ta namiętność. Ja, ja... – szara waderka wpiła swój pysk w moją pierś i szlochała cicho, a Kara stanęła bez ruchu z otwartym pyskiem, jakby zapomniała języka w gębie. I nagle coś mnie uderzyło. Wspomnienie, a raczej krótki przebłysk myśli tak mocny, że wbił się w mój umysł niczym sopel lodu spadający z rynny na oblodzoną ziemię.

Ale chwileczkę. Kim był Levi i dlaczego przedstawiony jest przez tą tracącą zmysły wilczycę w tak kontrastujących biało-czarnych barwach? No j najważniejsze. Dlaczego przypomniała sobie o nim przy wzmiance o namiętności? Czy Szkło powinien się czymś martwić?

No ale wróćmy do właściwego toru. Kara na wpół szczęśliwa z nieszczęścia córki, na wpół zagubiona w swoim własnym świecie postanowiła już nas więcej nie odwiedzać. Przynajmniej na razie. Skłamałabym jakbym powiedziała, że było mi z tego powodu przykro. Zdecydowanie nie było, a nawet wręcz przeciwnie. Ciri natomiast niewiele pamiętała z tego dnia, jak i z kilku poprzednich i kilku następnych, i jestem pewna że pewną część winy ponosiła tutaj donoszona przeze mnie wódka, czasem rum, albo inny mocny trunek który koił nerwy naszej nie-wdowie. Możecie mnie teraz szkalować, że jak mogłam to zrobić, ale uwierzcie mi, że innego wyjścia nie było. Gdyby nie upicie alkoholowe nasza biedna waderka zadźgałaby się na śmierć, albo postanowiła się zamrozić w górach, albo jakikolwiek inny pomysł na śmierć jaki by jej mógł przyjść do jej małej główki. Wódka z pewnością wyciszyła w niej rządzę krwi.

Teraz możecie zapytać: Dlaczego ona tak lamentuje skoro sama chciała przerwy/rozstania z Admirałem? Ano niestety nasza Ciri, jest idealnym przykładem współczesnej kobiety, a zmienność, niesamowicie nagła i szybka, jest jednym z jej ulubionych atrybutów. Co tu dużo mówić. Inaczej jest myśleć i chcieć rozstania, a inaczej jest tego dokonać i później żyć ze świadomością popełnionych czynów.

Ten przedziwny żałobny stan u mojej najdroższej (Wcale nie jedynej! To co mówią brukowce to kłamstwa!) przyjaciółki, utrzymywał się dokładnie 4 i pół dnia. Tak, Trochę więcej niż pół tygodnia by ukoić swój ból i zacząć stawać na nogi. Zdecydowanie widzę w tym moje zbawienne działanie, ale nie martwcie się, nie będę się zbytnio przechwalać.

A więc nasze wspaniałe 64% tygodnia wystarczyły by Ciri zaczęła odżywać. Reszty, jak się domyślacie, dowiecie się następnym razem. Możliwe, że już od naszej głównej bohaterki historii, choć… Mam cichą nadzieję, że wkrótce za mną zatęsknicie. Bez całusków i trzymajcie bezpieczną odległość! See ya!

<Admirał?>

środa, 1 września 2021

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Opuściłem jaskinię, zostawiając w niej moją niedoszłą partnerkę. Różne emocje mieszały się w mojej głowie, ale żadna nie potrafiła wybić się ponad resztę i doprowadzić mnie  w końcu do podjęcia stanowczego kroku... w którąkolwiek stronę.
Nie uszedłem daleko, zanim minąłem Nymerię. Nasze spojrzenia spotkały się tylko na chwilę. Nie potrzebowałem wiedzieć nic więcej ponad to, dokąd zmierza i w jakim celu. Przez myśl przeszło mi nagłe i silne pragnienie zaduszenia jej jak gęsi, gołymi łapami. Pod łapami mignęło mi uczucie zaciskających się na miękkiej szyi palców, ale nasze spotkanie było zbyt szybkie i powierzchowne, by chociaż dokładnie przemyśleć pomysł użycia zapasów agresji.
Szła więc i przeszła, swoim wolnym, dumnym krokiem. Wolnym chyba tylko dlatego, że ciążyły jej te złote bransolety. A gdyby kiedyś po długiej nocy zbudziła się bez nich?
Fuknąłem pod nosem, dokładając wszelkich starań, by nie obejrzeć się za siebie.
Na terytorium WSC, gdzie udałem się odruchowo, jak jojo na sznurku kierując się do swojej jaskini w górach, zastałem widok bardzo podobny. Tym razem zamiast świdrującego spojrzenia Nymerii, wzrok mój napotkał jasnoczerwonawe, szkliste ślepia Mundusa, których właściciel stał nieruchomo, na wprost mojej ścieżki. Nabrałem wrażenia, że wszyscy oni tego dnia gapili się na mnie jak zjawy. Tym bardziej, że wszystko to działo się w nieszczęsnym środku durnej nocy. Poczułem nieprzemożoną chęć porozmawiania z jedynymi swoimi normalnymi znajomymi, Skoartem i Klabem.
- Mam tego dość! - wykrzyczałem, jeszcze zanim między nami zawisł jakikolwiek znak do rozpoczęcia rozmowy. - I nawet nie chcę słyszeć o zakazie wychodzenia w nocy, który obowiązuje już chyba tylko na papierze. A jak piśniesz o tym choćby słowo, Patyczaku, obiecuję, że za łamanie prawa będziemy odpowiadać obaj, i ja i ty!
Zwolniłem nieco kroku, ale wciąż szedłem przed siebie, zawieszony pomiędzy pomysłem zmiany kierunku, a próbą zepchnięcia go z drogi. Jakieś podświadome przebłyski pamięci kazały mi pomyśleć jeszcze raz i w trosce o siebie wstrzymać się z prowokowaniem szarpaniny.
Tymczasem jednak przeciwnik odsunął się o krok i skinieniem głowy zaprosił mnie do wspólnego przejścia reszty drogi.
- Mam dużo pracy - burknąłem, nie mając ochoty nawet zastanawiać się, o czym chce pomówić.
- Wiem.
- Innej pracy. A przede wszystkim, mam... dość.
Wyminąłem go, wbijając wzrok w ziemię, a on nie podążył za mną. Ostatnie słowa wciąż brzmiały w moich uszach, dołączając się do kakofonii nieprzyjemnych myśli.
Bardziej negatywne, niż pozytywne wrażenia i sprzeczne emocje wypełniły mnie po krańce. Po rozmowie z Ciri, w mojej głowie zapanował zupełny chaos. Wszystkie myślowe szufladki pootwierały się, poprzewracały. W zasadzie, to ja je poprzewracałem. Ze zdwojoną siłą, umożliwiło mi to stłumione przez gniew i niepokój odczuwanie bólu. Byłem jednocześnie zimny jak lód i zły na cały świat. Na siebie. A najbardziej, na nią. Nawet czując znajomy, miły zapach domu, przewracając się z boku na bok na swoim legowisku, jakoś nie mogłem przezwyciężyć ich wszystkich, by wreszcie zasnąć. Gdy po kilku, dłużących się jak makaron godzinach poczułem, że dłużej już nie uleżę, że mój dzień powinien rozpocząć się właśnie teraz (choć w sumie po co?), byłem w gruncie rzeczy wciąż zmęczony. Mimo to wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem na zewnątrz, dostrzegając, że nadal jest ledwie szaro. Jaśniejsze łuny rozpływały się nad lasem. Gałęzie drzew poruszały się ledwie dostrzegalnie. W górze przez powietrze prześlizgiwały się ostatnie nietoperze. Z boku można by pomyśleć, że dla szczęśliwego wilka minęła po prostu kolejna, podobna do całej reszty, noc.
Pod domem wyszedł mi naprzeciw kolejny zawód, w postaci jednej z postaci, które uparły się, by zupełnie popsuć mi humor. Dlaczego akurat, gdy potrzebowałem spokoju, musiałem oglądać ich krzywe ryje?! Popatrzyłem na stojącego pod jaskinią Irysa.
- Czego chcesz... synu - rzuciłem bezbarwnie, przez chwilę zastanawiając się, czy lepiej przystanąć przy nim pro forma, czy też zwyczajnie go ominąć.
- Nie daliście z matką znać, czy potrzebujecie dostawy od łowców. 
- Nie potrzebujemy! - krzyknąłem, o wiele głośniej, niż było to potrzebne, a następnie bezpruderyjnie ruszyłem naprzód, ścieżką prowadzącą do lasu. - Zresztą nie ma już „nas”!
Truchtałem przed siebie, z początku mając przed oczyma wizję jeszcze świeżego śniadania. Ze skumulowanej we mnie frustracji, zmęczenia, stresu, aż w końcu nudy, zacząłem mocniej, niż zwykle, podgryzać od środka swoje policzki. Wraz z każdym pokonanym metrem byłem coraz mniej delikatny i coraz mocniej wyżywałem się na swoim wnętrzu. W końcu cały mój pysk zatopił się w słonym smaku i metalicznym zapachu krwi.
Wtem, znowu ktoś zakłócił mój spokój. Tym razem jednak nie odrzucałem propozycji tak ochoczo, poczułem bowiem zapach leżącego na niewielkiej polanie, jeszcze ciepłego zająca. Uniosłem brwi. Nie minęła godzina, a już dwukrotnie proponowano mi posiłek. Przygotowali truciznę, czy próbowali przekupić mnie, zanim na dobre przeniosę się na zachód?
- Będę musiał naprawdę dobrze wytłumaczyć to dziewczynie - szepnąłem sucho, ukradkiem podnosząc wzrok i wierzchem łapy wycierając pysk z posklejanych kępek zajęczej sierści.
- Ciri? Mi się wydaje, czy i tak między wami bywało lepiej?
Prychnąłem, nie zaszczycając rozmówcy nawet spojrzeniem.
- Nie twój interes.
Gdy zostałem sam, myśli rozjaśniły mi się do pewnego stopnia. Zacząłem więc chodzić po lesie i wypytywać, gdzie może się dziś podziewać moja dobra znajoma. Jak jej tam było? Porzeczka.
- Dzień dobry, Porzeczko. - Wykrzywiłem kąciki pyska, by chociaż przypominały uśmiech.
- Znamy się? - Spojrzała na mnie jak na muchę.
- Od dzisiaj tak.

< Ciri? >

czwartek, 26 sierpnia 2021

Od Ciri CD Admirała - "Taniec z Aniołami"

Chciałam odejść. Naprawdę chciałam, przez kilka godzin mówiłam Nymerii, że to już koniec, że pójdę swoją drogą, albo zostanę tutaj, razem z nią, albo odejdę. Zostawię i ją, i Admirała. Moje serce mówiło jednak co innego. Jeśli tylko możesz, pójdziesz za nim wszędzie. Zawsze będziesz przy nim, nawet jeśli nie z nim. Miłość do niego to był tylko chaos i swego rodzaju artyzm, który on sam łączył w przedziwny i magiczny sposób. Chociaż codziennie czujesz przytłoczenie tym uczuciem, momentami bardziej niż zwykle, nadal wiesz, że zawsze będziesz dla niego. Gdzieś tam będziesz. Tak. Właśnie to mówiło mi serce.

- Cii… mów teraz ciszej. – zaczęła nagle Nymeria pochylając się do mnie nieznacznie, jakby nic złego się nie działo. – Są przed nami. Zaraz nas otoczą. Nie znam tych umysłów, ale jeden poznaje bardzo dobrze…

- Admirał. – wyszeptałam, a przyjaciółka pokiwała lekko głową.

- Udawaj zaskoczoną, ale nie stawiaj zbyt dużego oporu. – szepnęła wadera. – Ja usunę się z pola rażenia. Będę was mieć na oku. – po tych słowach wadera odsunęła się ode mnie nieznacznie, lekko wyprzedzając ruchy „wroga”.

Tym razem to ja pokiwałam głową, zgadzając się z planem Nymerii. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. W ciągu kilku chwil kilka silnych ciał chwyciło mnie i zabrało od mojej przyjaciółki. Gdzieś w oddali zamajaczył mi Admirał, jednak wszystko stało się tak chaotyczne, że nie byłam w stanie stwierdzić gdzie właściwie jestem. Mimo wiedzy o zasadzce, zaskoczenie przyćmiło mój wzrok, a lekki strach ścisnął moje gardło. Nawet nie poczułam kiedy moje łapy zostały złączone jakimiś prowizorycznymi więzami. Jaskinia do której zostałam przetransportowana nie przypominała mi żadnej, którą już znałam. Zapach też nie był znajomy, oprócz tego jednego, znanego mi bardzo dobrze.

- Admirał. – szepnęłam cicho, jakby szukając go w ciemności jaskini.

- Nic nie mów. – usłyszałam obok siebie, a moje serce aż podskoczyło z wrażenia. – Teraz to ja będę mówił.

I tak się stało. Słowa wylewały się z niego jak z przepełnionego wiadra i choć z początku nie miało to żadnego sensu, później udało mi się go odnaleźć.

- Nie mów mi, że to wszystko na nic. Tyle już razem przeżyliśmy… nie skreślaj nas, przez tą drobną pomyłkę. Widzę tak wiele opcji dla Ciebie w innych miejscach, widzę wszystko czym możesz być, tylko nie tutaj. – jego głos zaczął się łamać, ale po chwili westchnienia wrócił do swojego mocnego barytonu. Mimo ciepłych słów, które do mnie docierały, słyszałam wszędzie tylko jedno. JA. Zrobimy jak ja chce, albo nie zrobimy wcale. Żadnego kompromisu, żadnej dyskusji. Masz mnie słuchać i koniec.

- Nie. – powiedziałam krótko w przerwie, gdy rozmyślał nad kolejnym zdaniem.

- Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. – powiedział szukając w głowie dalszych słów z najwyraźniej przygotowanego wcześniej monologu. W głowie znalazłam nawet myśl, czy to może nie któryś z jego nowych „znajomych” mu go nie wymyślił.

- Admirał. – przerwałam mu ponownie. W moim głosie słychać było już tylko spokój i pewność, która wcześniej nigdy się w moim sercu nie zjawiła.

- Nie, Ciri! Teraz, JA mówię! Posłuchaj mnie choć przez chwilę! – wzburzenie w jego głosie, dało mi do zrozumienia jak trudne to dla niego było. Też się bał, choć on sam pewnie nie wiedział czego. I mimo że, byłam pewna jego uczuć, byłam też pewna jego niedoskonałości. Podejmowanie decyzji to nigdy nie była jego mocna strona,

- Nie, Admirał. – w przeciwieństwie do jego, mój głos nie załamał się ani na chwilę. – Słucham Cię odkąd Cię pokochałam. Odpuściłam wiele dróg, by tylko byś z Tobą. Odrzuciłam rodzinę, możliwe pasje, zdrowie, a chwilami nawet szczęście, tylko by Cię zdobyć, by być obok Ciebie i zwrócić Twoją uwagę.

Tym razem to on słuchał, oddychając ciężko jak po długim biegu.

- Mogę Ci powiedzieć tylko jedną rzecz. Gdybym tylko mogła… poszłabym za tobą wszędzie. Jak cień, który jest z Tobą na każdym kroku. – Zatrzymałam się, gdy ujrzałam przed oczami jego pysk. Było zbyt ciemno był dostrzegła jego oczy, czy wyraz pyska. Choć słowa, które wypowiadałam wyrywały mi serce i był to największy ból jaki czułam, nie mogłam sobie wyobrazić większego, mówiłam dalej. – Ale nie mogę. Nie mogę uczynić Cię swoim w całości. A inaczej nie potrafię żyć. Przynajmniej nie teraz, jeszcze nie teraz.

- Mówiłem Ci. Nie mów mi, że to wszystko na nic. Wiem, że jesteś przytłoczona, ale teraz gdy dzieci się wyprowadziły…

- To nie one są problemem! – krzyknęłam i wzięłam głęboki oddech starając się zatrzymać napływające do oczu łzy. – To my… Tylko my nim jesteśmy.

- Przecież damy sobie radę, nie raz już daliśmy.

- Admirał… powiedz mi, że będziesz się ze mną zawsze liczył. Że będę Twoim numerem jeden, że mnie kochasz ponad swoje własne życie i swoje własne przekonania… Że nigdy mnie nie zostawisz i nigdy nie poczuje się opuszczona, albo zmęczona chaosem który wokół siebie tworzysz.

- Ja… - rozbieg z jakim wbiegł w to zdanie, napoił mnie nadzieją, jednak przerwa jaka nastąpiła po pierwszy słowie, utwierdziła mnie tylko w tym czego sama już byłam pewna.

- Nie potrafisz. I nie winię Cię za to. – zamknęłam mocno powieki, nie pozwalając by łzy wyleciały na zewnątrz. – Tylko ty nie wiń mnie za to, że sama także nie jestem w stanie tego powiedzieć.

Nastąpiła cisza. Cisza bolesna i głucha, ale potrzebna.

- Być może pewnego dnia znajdę sposób by tutaj powrócić. – jego słowa zbiły mnie z tropu, jednak nie potrzebowałam dużo czasu, bo zrozumieć ich sens.

- I ja postaram się go odnaleźć. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zdoła sprowadzić mnie z powrotem do Ciebie… - mój oddech zatrzymał się na kilka sekund, gdy poczułam na pysku ciepło jego sierści. -  albo Ciebie do mnie.

- Ciri… - przez chwile chciałam tego samego co on. Pragnęłam go niczym pustynia pragnie wody. Czułam się niczym ptak, który w końcu po wielu miesiącach wzniósł się w powietrze. Jednak. Nie mogłam. To by tylko wszystko skomplikowało.

- Odejdź. – powiedziałam przez zęby nie mogąc rozluźnić szczęki. Wiedziałam, że gdybym to zrobiła wszystko wróciłoby na to samo miejsce, a nie mogło. Po prostu nie mogło.

Ciepło zniknęło. Wtedy już wiedziałam, że Admirał właśnie po raz pierwszy mnie posłuchał. Przynajmniej po raz pierwszy świadomie i z własnej woli. W momencie, gdy poczułam że jestem już sama w jaskini, pozwoliłam by łzy spłynęły po moich policzkach. I spływały. Jedna po drugiej, rozrywając moje serce jeszcze bardziej, choć myślałam, że to już niemożliwe. Z początku wypełniała mnie cisza, która potem wypełniła się moim własnym szlochem, a w końcu i krzykiem. Krzykiem rozpaczy, samotności, bólu ale i zrozumienia. Tak powinno być. 

Nawet nie zauważyłam, kiedy znajome ramiona objęły mnie dając mi przyzwolenie na smutek i płacz, którego tak potrzebowałam.

- Odszedł… - szepnęłam do wadery pomiędzy kolejnymi wstrząsami płaczy i krzyku.

- Wiem. – powiedziała tylko Nymeria, głaskając mnie łapą po głowie. – I za szybko nie wróci.

Kolejny spazm przeszedł prze moje ciało, tym razem przepoławiając moje serce na pół.

<Admirał?>