No więc. Witajcie drodzy czytelnicy. Dzisiejsza historia, a raczej, zaledwie jej część, zostanie poprowadzona, nie przez Ciri, a przeze mnie. Przez jej oddaną przyjaciółką Nymerię. Właściwie nie wiem czy powinnam się tak nazywać, ponieważ nasze stosunki należą do raczej zawiłych i dość przyziemnych jednocześnie. Jak pewnie pamiętacie, moja lekko starsza koleżanka, wykazała się ostatnio wielką odpowiedzialnością i zerwała kontakty z niejakim Admirałem. Ojcem jej dzieci i nie mężem
(Z resztą na
szczęście, jakbyście słyszeli co chciał mi zrobić jak tylko spokojnie obok
niego przechodziłam! Chociaż mam wrażenie że psychopatyczne odchyły
odziedziczył po dziadku Szkle. Tak samo jak Ciri po swoim ojcu Szkle, ale tą
historię już znacie, przechodząc dalej…)
Jeszcze nie
mężem, choć mam głęboką nadzieję, że nigdy nie będzie mu dane nim zostać. W
każdym razie po hucznym rozstaniu, a dlatego hucznym bo nasz kochany Admirał
nie potrafił trzymać jęzora za zębami i niemalże od razu wypaplał wszystko swojemu
synkowi (któremu to raczej poboczna sprawa)… po rozstaniu nastąpiła żałoba. Jak
Matkę swoją kocham wolałabym, żeby to była faktyczna żałoba, ale aleee, Ciri
mnie potrzebowała, dlatego biorąc wolne u naszego największego i
najważniejszego polityka Agresta poświęciłam jej cały swój czas. No wiecie,
plotki, smarki, znowu plotki, trochę więcej plotek i smarków. Nie żebym miała w
tym jakąś przyjemność, broń mnie Matko ma kochana, ale nie była to też dla mnie
kara. A właśnie! A propos Kary.
Kara na wieść o
rozstaniu córki, wręcz oszalała ze szczęścia. Przyszła nawet w odwiedziny do
jaskini, którą aktualnie dzielimy wspólnie z Ciri. Postaram się mniej więcej
wam to przedstawić:
Ruda burza sierści wparowała w nasze skromne
progi cała w skowronkach. Jak nie Kara. Powiecie? Po raz kolejny możemy doświadczyć
cudownej przemiany tej… doświadczonej już przez życie wadery.
- Ciri, kochanie moje. Nie martw się tym zwyrodnialcem,
nie pozwolę by dotknął Cię ponownie choćby opuszkiem.
Ciri cała zapłakana spojrzała na matkę, w
jej głowie pojawił się szereg pytajników i możecie być pewni, że doskonale rozumiałam
co wtedy czuła. Kara nie usłyszała odpowiedzi, ponieważ, gdy naszej kochanej i
biednej Ciri do głowy w końcu doszły wypowiedziane przez matkę słowa… wybuchła
płaczem.
- Ale ja chce, żeby mnie dotykał! –
wrzasnęła lamentując po raz kolejny tego dnia. – Ten żar jaki we mnie rozpalał,
ta namiętność. Ja, ja... – szara waderka wpiła swój pysk w moją pierś i szlochała
cicho, a Kara stanęła bez ruchu z otwartym pyskiem, jakby zapomniała języka w
gębie. I nagle coś mnie uderzyło. Wspomnienie, a raczej krótki przebłysk myśli
tak mocny, że wbił się w mój umysł niczym sopel lodu spadający z rynny na
oblodzoną ziemię.
Ale chwileczkę.
Kim był Levi i dlaczego przedstawiony jest przez tą tracącą zmysły wilczycę w
tak kontrastujących biało-czarnych barwach? No j najważniejsze. Dlaczego
przypomniała sobie o nim przy wzmiance o namiętności? Czy Szkło powinien się
czymś martwić?
No ale wróćmy
do właściwego toru. Kara na wpół szczęśliwa z nieszczęścia córki, na wpół
zagubiona w swoim własnym świecie postanowiła już nas więcej nie odwiedzać.
Przynajmniej na razie. Skłamałabym jakbym powiedziała, że było mi z tego powodu
przykro. Zdecydowanie nie było, a nawet wręcz przeciwnie. Ciri natomiast
niewiele pamiętała z tego dnia, jak i z kilku poprzednich i kilku następnych, i
jestem pewna że pewną część winy ponosiła tutaj donoszona przeze mnie wódka,
czasem rum, albo inny mocny trunek który koił nerwy naszej nie-wdowie. Możecie
mnie teraz szkalować, że jak mogłam to zrobić, ale uwierzcie mi, że innego
wyjścia nie było. Gdyby nie upicie alkoholowe nasza biedna waderka zadźgałaby
się na śmierć, albo postanowiła się zamrozić w górach, albo jakikolwiek inny
pomysł na śmierć jaki by jej mógł przyjść do jej małej główki. Wódka z
pewnością wyciszyła w niej rządzę krwi.
Teraz możecie zapytać:
Dlaczego ona tak lamentuje skoro sama chciała przerwy/rozstania z Admirałem?
Ano niestety nasza Ciri, jest idealnym przykładem współczesnej kobiety, a
zmienność, niesamowicie nagła i szybka, jest jednym z jej ulubionych atrybutów.
Co tu dużo mówić. Inaczej jest myśleć i chcieć rozstania, a inaczej jest tego
dokonać i później żyć ze świadomością popełnionych czynów.
Ten przedziwny
żałobny stan u mojej najdroższej (Wcale nie jedynej! To co mówią brukowce to
kłamstwa!) przyjaciółki, utrzymywał się dokładnie 4 i pół dnia. Tak, Trochę
więcej niż pół tygodnia by ukoić swój ból i zacząć stawać na nogi. Zdecydowanie
widzę w tym moje zbawienne działanie, ale nie martwcie się, nie będę się
zbytnio przechwalać.
A więc nasze
wspaniałe 64% tygodnia wystarczyły by Ciri zaczęła odżywać. Reszty, jak się
domyślacie, dowiecie się następnym razem. Możliwe, że już od naszej głównej
bohaterki historii, choć… Mam cichą nadzieję, że wkrótce za mną zatęsknicie.
Bez całusków i trzymajcie bezpieczną odległość! See ya!
<Admirał?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz