środa, 22 września 2021

Od Kawki - „Złoty Środek”, cz. 10

Podparłam się na przednich łapach i wstałam, wyciągając tylne jak najbardziej za siebie. Gdy przeciągnęłam się z błogością, podniosłam kilka kartek ze spisem inwentarza i pęczek jaskółczego ziela, po czym energicznym ruchem wepchnęłam je do skrytki w przeciwległej ścianie. Marlena siedziała nieco bliżej wyjścia, odwrócona do mnie tyłem i zapatrzona w dziesiątki rozłożonych przed nią, malutkich, różowych kwiatków.
- Skończyłam! - oświadczyłam, wymijając ją wolno. - Rozprostuję nogi, nie masz nic przeciwko temu? Spróbuję dowiedzieć się czegoś o dzisiejszym obiedzie. Jeśli ktoś akurat poluje w pobliżu, może pozwoli nam się przysiąść.
- Jak chcesz, w sumie nie jestem jeszcze głodna. Ale warto zorientować się na później - mruknęła, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia.
- Naprawdę zapamiętujesz ile czego jest? Nie lepiej gdybyśmy to spisały?
- Pewnie. Tylko do obiadu naucz mnie pisać. - Zmierzyła mnie wzrokiem, uśmiechając się krzywo.
- Czemu nie! Ale do tanga trzeba dwojga. - Wzruszyłam ramionami. - Pamiętasz co było ostatnio, nic tak nie podnosi ciśnienia, jak ty z gęsim piórem w łapie.
Zachichotała. Jeszcze raz popatrzyłam na nią przelotnie i skierowałam się do wyjścia.
Załatwienie obiadu rzeczywiście nie było najgorszym pomysłem, ale w tamtej chwili dużo bardziej zależało mi na czymś zgoła innym. Rozglądałam się więc nie tylko za większymi grupkami zbierającymi się na polowanie, ale i za wszystkimi innymi, również samotnymi wilkami, szczególnie takimi, które nie wyglądały, jakby miały coś do roboty i z chociaż umiarkowanym entuzjazmem mogłyby przyjąć wizję niezobowiązującej rozmowy.
Szukałam, szukałam, aż wreszcie, gdy miałam już porzucić swoje plany i skończyć przerwę, by zameldować się z powrotem w jaskini zielarki, natknęłam się na samotnego basiora, idącego gdzieś wolnym krokiem. Ten bez wątpienia się nie śpieszył, przystawał co chwila, by zacząć węszyć w pobliżu ścieżki, przekręcić głowę i zastrzyc uszami, przekonany, że nikogo nie ma w pobliżu. Nie chcąc znienacka burzyć jego sielankowego przeświadczenia, kilkukrotnie podniosłam łapy wyżej i energiczniej postawiłam je na ziemi, by delikatnie ogłosić swoje nadejście. Dość długo zajęło mi wymyślenie odpowiedniego powitania, aby nie zacząć suchym „dzień dobry”.
- Halo! - rzuciłam energicznie, dla dodatkowego ukazania zamiarów przyjaźnie machając ogonem. Basior spojrzał na mnie bez wielkich emocji.
- Powitać. Nie wiem, z kim mam przyjemność, więc pewnie musisz być tutaj nowa.
- I tak i nie. - Zrównałam z nim kroku, uśmiechając się uroczo. - Tylko przesiaduję teraz często u kumoszki Marlenki. Ale ciągle jest zajęta, a mi się nudzi. Dzisiaj na przykład pomyślałam: nie mam jej teraz nawet w czym pomóc, przejdę się trochę. Może poznam kogoś ciekawego.
- I co, udało się?
- Zobaczymy. - Przymrużyłam oczy.
Może się wydawać, że rolą szpiega jest bezszelestne wkradnięcie się niemal w umysł podmiotu  szpiegowanego, w ciągu jednej rozmowy dowiedzenie się wszystkiego co potrzebne i niepotrzebne do szczęścia. Ale władzy nad cudzymi umysłami, zwyczajna, uśmiechnięta Kawka jeszcze nie posiadła. Dreptała więc z nieznajomym jeszcze przez spory kawałek drogi, aż stał się troszkę bardziej znajomy. Poznała więc jego imię, Anosit, i kilka faktów o stosunkowo niewielkim znaczeniu, jeśli rozpatrywać je oddzielnie. Dowiedziała się, że wilk ów idzie właśnie do jakiejś swojej ciotki, czy kuzynki, na obiad i że od pewnego czasu uczestniczy prawie we wszystkich, wspólnych polowaniach ze swoimi znajomymi. Dlaczego? Bo polowań jest jakby mniej. I, że Anosit cieszy się na myśl, że jest prawie na każdym, gdyż czuje, że to szansa do pokazania jego niebotycznego zaangażowania w tę robotę. Było to ważne, bo, co wywnioskowałam niestety tylko z kontekstu, w poszczególnych grupkach, na które dzielili się namiętnie członkowie dużej i ludnej WSJ, nietrudno było o odrzucenie i spadek statusu.
Biorąc pod uwagę, że ja dla niego pozostałam tylko Kawką, dziewczyną, która przesiaduje u swojej przyjaciółki, miejscowej zielarki i pomaga jej czasem w pracy, bilans okazał się nad wyraz korzystny i zapewniał stabilne fundamenty do zbudowania w tej społeczności całkiem niezłego, choć minimalistycznego wizerunku.
Kolejne dni mijały bardzo podobnie. Wstawałam jeszcze przed świtem, by z samego rana znaleźć się w jaskini Marleny. Siedziałam tam do południa, a ponieważ pracy nie było dużo, sporo czasu poświęcałyśmy na rozmowy o oczywistościach i banałach lub rzeczach, które były takowymi z jej perspektywy, jako obywatelki WSJ, a z mojej, jako osóbki wciąż jeszcze nowej w tym fikuśnym gronie... już nie do końca. Przerwę obiadową spędzałam na włóczeniu się po lesie oraz pobliskich łączkach i niewinnym zagadywaniu mniej lub bardziej znajomych. Potem znów wracałam do jaskini zielarki, gdzie siedziałam jeszcze przez jakiś czas, już bardziej dla zachowania pozorów, po czym wracałam do domu, z głową pełną nowych doświadczeń i śpiąca, ale spełniona.

- Już idziesz? - zaspany głos dotarł do mnie w tej samej chwili, w której podźwignęłam się z ziemi. Usiadłam i zamrugałam kilkukrotnie, aby świat przestał być rozmyty. Moimi jak nowymi tego dnia oczyma dostrzegłam purpurową łunę dopiero wschodzącego słońca.
- Tak. Zimno.
- No, zimno.
Raz jeszcze odetchnęłam głębiej i znów przylgnęłam do wciąż nagrzanej ziemi i leżącego obok, żywego piecyka. Nagłe ochłodzenie, które przyszło do nas w ostatnich dniach sprawiło, że nie chciało mi się stamtąd ruszać. Wolałam poczekać, aż słońce wzniesie się dostatecznie wysoko nad horyzont i ogrzeje trochę matkę Ziemię.
- Powiedz mi - mruknęłam, na chwilę przymykając oczy pod wpływem znów ogarniającej mnie senności. - Kiedy wracam do WSC? Trochę... tęsknię za naszą wspólną pracą.
- To ty mi powiedz - odpowiedział. Pytanie chyba ostatecznie przywróciło go to przytomności, bo w końcu otworzył oczy i odwrócił się ku mnie.
- Co?
- No, kiedy będziesz mogła wrócić do WSC. Czekamy na ciebie.
- Nie miałam do czynienia z jabłoniowymi politykami. Jakby siedzieli zamknięci w jakiejś strzeżonej twierdzy.
- A reszta?
- Dowiedziałam się tego i owego. - Wzruszyłam ramionami. - Opowiem wam dokładniej jak już na dobre wrócę. O, i wiesz co?
- Co?
- Nauczyłam się całkiem sporo o ziołach. Może nam się przyda.
- Na pewno. Jedyny zielarz, jakiego mamy, jest już emerytowany.
- No to świetnie. Przynajmniej wiem, co tam robię.
- Kawka... Jeśli czujesz, że niczego więcej już się nie dowiesz, wracaj do nas nawet od jutra.
Zamilkłam na chwilę, w zamyśleniu ściągając mięśnie pyska. Wreszcie wzruszyłam ramionami i rozchmurzyłam się.
- Odprowadzisz mnie dzisiaj?
Przeciągnął się i wstał, po żołniersku, w trzy sekundy.
- W takim razie chodźmy. Będzie padać.
- Tak? - Podniosłam wzrok, celując w niewielki fragment nieba, nieosłoniętego sosnowymi gałęziami. - Pewnie tak. Nie bierzesz jesionki? - zapytałam jeszcze mimochodem, widząc, jak podnosi materiał z ziemi i wiesza na gałęzi.
- I tak jest już mokra od rosy.
Podreptaliśmy więc przed siebie, jeszcze nieco leniwym krokiem i milcząc, jakby każda komórka mojego i jego ciała jeszcze czekały, aż słońce wstanie na dobre i oświadczy: „Czas zacząć działać!”.
- Pamiętasz - zagadnęłam, rozbudzona nagle delikatnym przypływem sympatycznych wspomnień. - Pamiętasz, jak odprowadzałeś mnie tędy do jaskini rodziców? To znaczy, tędy, tylko w drugą stronę.
- Było bardzo... miło, nie uważasz?
- Uważam, uważam. Chociaż początkowo miałam to stryjkowi za złe. - Zerknęłam na niego nieśmiało, ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Pociągnęłam nosem i wyprostowałam się, wpuszczając na pysk uśmiech. - A jednak, to chyba najlepsze zarządzenie, jakie w życiu wydał.
Nasze spojrzenia spotkały się, przy czym z dziwnie przyjemnym uczuciem zauważyłam, że po raz pierwszy tego dnia i on odpowiedział mi słabym uśmiechem. Uwierzycie Kochani, że wraz z tym jednym, ciepłym spojrzeniem zapomniałam o niedospaniu i chłodzie?
- Ćśśś - Potrząsnęłam głową, zanim zdążył cokolwiek odrzec. - Wiem. Nie rozumiem, dlaczego zawsze go bronisz.
- Bo... - Przeniósł wzrok z powrotem na drogę, na chwilę zawieszając głos. - Będę go bronić, dopóki znam alternatywy.
- To znaczy? Jakie alt...
- To znaczy, dopóki nie skończysz nauki. Kawko. O, deszcz.
- Szlag! Mam nadzieję, że Marlena rozpali ognisko.
- Usiądźmy pod drzewem, może zaraz się przejaśni.
Opadłam na miękki mech pod starym dębem, a gdy tylko to zrobiłam, zdałam sobie sprawę, że powrót senności jest kwestią czasu. Najprościej mówiąc, byłam po prostu znużona. Codzienne wyprawy do WSJ przestały być już tą samą przygodą, którą były z początku. Na upartego, mogłabym nazwać to miejsce drugim domem. Tym ciaśniejszym, ciemniejszym i gorszym, w którym siedzi się w dzień powszedni, tylko po to, żeby mieć blisko do pracy.
Położyłam głowę na ziemi, wpatrując się w falującą wokół nas roślinność. Każda cząstka lasu zdawała się żyć. Drobne i nieco większe krople stukały w ziemię, wzbudzając miarowy szum. Otwierałam i przymykałam powieki, byle tylko nie opuścić ich do końca i zwyczajnie nie odpłynąć.
Moja sierść mimo słabego schronienia nasiąkła wodą, a lekki dreszczyk chłodu przebiegł mi po ciele, zgrabnie omijając jednak całkiem sporą jego część. Obejrzałam się za siebie, dostrzegając szare skrzydło rozłożone nad moim grzbietem. Położyłam uszy po sobie i wróciłam do poprzedniej pozycji, wygodnie wyciągając się na ziemi.
- Szaaaro - z rozmysłem przeciągnęłam środkową głoskę.
- No, szaro - słowa mieszały się z narastającym chwilami szumem deszczu.
- Towarzyszu - mruknęłam sennie. - Kocham towarzysza. I towarzysza za mocne dla mnie pazury, i za słabe nerwy.
Westchnął, a wiszące nade mną skrzydło lekko zachwiało się przy tym ruchu. Zadrżałam, gdy na suchą sierść spadło kilka kropel wody.
- Słońce popatrz... słoneczko.
Równocześnie z tymi słowami, dotarło do mnie nieco więcej delikatnego ciepła. Otworzyłam oczy. Rzeczywiście, wyglądało na to, że deszcz zaraz pozostanie już tylko wyblakłym wspomnieniem.


C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz