— Jakie ładne imię! Czekaj... Cilali? Citeli? Ciri? Kurczę, już nie pamiętam — zasmuciła się nagle Nasja. — Masz ładne imię, ale trudne do zapamiętania. No cóż. Chodź! Zaprowadzę cię do mojego domu! — zawołała radośnie.
Pinezka co prawda nie była zachwycona tym pomysłem, ale skoro proponują to głupio było odmówić. Zawsze może przecież uciec, to nie jest takie trudne, gdy ciągle lewitujesz i łatwo ci się trzymać na dystans. Dobra, lepiej, żeby leciała od razu, żeby się za szybko nie rozmyślić.
Ruszyła za zieloną waderę, której długie włosy w trochę ciemniejszym odcieniu zieleni niż sierść zaczęły już powiewać na wieczornym wietrze. Zbliżała się ulewa. Zupełne przeciwieństwo tego, czym była teraz Nasja. Paplała i paplała, błyszcząc jak takie słoneczko, a Zendayafiri musiała tego słuchać właściwie przez całą drogę, aż nie dotarły do legowiska. W tym momencie trwała już niewielka mżawka, choć porządna ulewa cały czas groziła w okolicy.
— Widzisz, Cilmi? Nawet jaskinie mamy piękne i zadbane! Z miejscami na spanie, na jedzenie i nawet na kąpiel. Prawda, że cudowne? Aż serce samo się rwie, żeby tu mieszkać. A tu — wadera wskazała przytulnie urządzoną wnękę w ścianie — możesz spać ty, ślicznotko!
Strażniczka spojrzała na zieloną, wymuszając na twarzy uśmiech. Musiała udawać, że nie widzi metalowych uchwytów na kraty wokół wejścia do wnęki.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz