-Daleko to?-
Szedł więc w nieznane, w ciszy
Milczenie stanowiło jego bagaż
pozostawił w tyle dom
Właśnie? Ale czy on był jego?
-Nie podołasz-
Mała szła przy boku wilka cierpliwie i pytała się go o
wszystko. Nie miało dla niej znaczenia co, ponieważ odkryła, że kiedy z nim
rozmawia czuje się lepiej i brak mamy nie doskwiera jej tak bardzo. Nagle
zamiast smutku miała uśmiech na pyszczku, więc mówiła mu i zadawała pytania.
-A dokąd idziemy? - padło w końcu, gdyż znowu czuła się zmęczona. Może byli już
niedaleko i mogłaby w końcu odsapnąć, bo jej małe łapki miały problem nadążyć
za tymi starszego.
-Idziemy... Do jaskini.- odpowiedź jaka padła nie zaspokoiła jej ciekawości.
-Ale jakiej jaskini? Mojej? Twojej? Czyjej?- wypadło z jej ust jak wicher z
płuc świata.
-Medycznej, ponieważ twojej tu nie ma, nie ma taż mojej. - mruknął jakoś
dziwnym tonem. Nie przejęła się tym jednak. Nie zabrzmiał dla niej znajomo,
więc porzuciła o tym myśli bardzo szybko jak to w zwyczaju mają dzieci.
-A co tam się robi? - ciekawość dalej przemawiała przez nią. - I jak to daleko?
Łapki mnie booolą- zawyła.
-Jeszcze kawałek, do zmierzchu jeszcze dwie sowy, więc dłuższą. Dasz radę.-
ominął pierwsze pytanie co nie spodobało się małej.
-Ale co tam się robi?- powtórzyła.
-Leczy się wilki... - krótka odpowiedź. Za krótka jak dla niej i kompletnie bez
sensu.
-To po co tam idziemy! Ja jestem zdrowa! Już nie chcę dalej!- stanęła mierząc
go swoimi fioletowawymi oczkami. Tupnęła przy tym nóżką, aby podkreślić że nie
zmieni zdania. W odpowiedzi dostała tylko głębokie westchnięcie towarzysza.
Właśnie. Nawet nie znała jego imienia i kom on właściwie dla niej był? Mamą
nie! Może tatą... może bratem, ale z pewnością nie mamą.
-No dobrze. Zatrzymamy się na noc... tam- zmienił kierunek swoich kroków, a ta
pewna że będzie to przyjemny i miły mech w jakieś jaskini poszła za nim. Jednak
znowu spali pod kamieniem, a jej poduchą był sam starszy, nie żeby jej to
przeszkadzało.
Poranek był piękny, jak nigdy. I tym razem ponownie wstała
jako pierwsza wyskakując z cienia kamienia, prosto w poranną rosę. Jej łapki i
sierść delikatnie przemokły od tej wilgoci, jednak wszystko było takie śliczne.
Drzewa rosły wysoko, a pomimo to słońce wpadało między liście i schodziło
prosto do niej. Aż zastanowiła się, czy to może nie mama przytula ją tym
przyjemnym ciepełkiem promieni. Miała właśnie obudzić starszego jednak ponownie
uderzyło w nią, że nie wie jak do niego mówić. Szczenięce uczucia podpowiadały
jej tyle mylnych i konfudujących słów, których nawet nie znała do końca, a
których znaczenie nie znaczyło dla niej nic konkretnego.
-Wstawaj! Tata wstawaj. - w końcu doskoczyła do niego z szerokim uśmiechem.
Jego oczy otworzyły się i mała mogła przyznać, że miały ładny kolorek, taki
szary i inny od jego sierści.
-Kto?- spytał jakby zaspany. Ah.. no tak. Przecież dopiero co go obudziła.
-Tato? - odpowiedziała niepewna czy o to mu chodziło.
-Nie, nie, nie! Nie jestem twoim tatą. - westchnął ciężko. Jednak jej
szczenięcy umysł nie rozumiał. Przecież się nią zajmował jak mama.
-Już przegrałeś-
<Anubis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz