niedziela, 19 września 2021

Od Szklanki CD Apollo Anubisa Aina "Rewia Dusz" cz.10


-Daleko to?-

Szedł więc w nieznane, w ciszy
Milczenie stanowiło jego bagaż
pozostawił w tyle dom
Właśnie? Ale czy on był jego?

-Nie podołasz-

    Mała szła przy boku wilka cierpliwie i pytała się go o wszystko. Nie miało dla niej znaczenia co, ponieważ odkryła, że kiedy z nim rozmawia czuje się lepiej i brak mamy nie doskwiera jej tak bardzo. Nagle zamiast smutku miała uśmiech na pyszczku, więc mówiła mu i zadawała pytania.
    -A dokąd idziemy? - padło w końcu, gdyż znowu czuła się zmęczona. Może byli już niedaleko i mogłaby w końcu odsapnąć, bo jej małe łapki miały problem nadążyć za tymi starszego.
    -Idziemy... Do jaskini.- odpowiedź jaka padła nie zaspokoiła jej ciekawości.
    -Ale jakiej jaskini? Mojej? Twojej? Czyjej?- wypadło z jej ust jak wicher z płuc świata.
    -Medycznej, ponieważ twojej tu nie ma, nie ma taż mojej. - mruknął jakoś dziwnym tonem. Nie przejęła się tym jednak. Nie zabrzmiał dla niej znajomo, więc porzuciła o tym myśli bardzo szybko jak to w zwyczaju mają dzieci.
    -A co tam się robi? - ciekawość dalej przemawiała przez nią. - I jak to daleko? Łapki mnie booolą- zawyła.
    -Jeszcze kawałek, do zmierzchu jeszcze dwie sowy, więc dłuższą. Dasz radę.- ominął pierwsze pytanie co nie spodobało się małej.
    -Ale co tam się robi?- powtórzyła.
    -Leczy się wilki... - krótka odpowiedź. Za krótka jak dla niej i kompletnie bez sensu.
    -To po co tam idziemy! Ja jestem zdrowa! Już nie chcę dalej!- stanęła mierząc go swoimi fioletowawymi oczkami. Tupnęła przy tym nóżką, aby podkreślić że nie zmieni zdania. W odpowiedzi dostała tylko głębokie westchnięcie towarzysza. Właśnie. Nawet nie znała jego imienia i kom on właściwie dla niej był? Mamą nie! Może tatą... może bratem, ale z pewnością nie mamą.
    -No dobrze. Zatrzymamy się na noc... tam- zmienił kierunek swoich kroków, a ta pewna że będzie to przyjemny i miły mech w jakieś jaskini poszła za nim. Jednak znowu spali pod kamieniem, a jej poduchą był sam starszy, nie żeby jej to przeszkadzało.
Poranek był piękny, jak nigdy. I tym razem ponownie wstała jako pierwsza wyskakując z cienia kamienia, prosto w poranną rosę. Jej łapki i sierść delikatnie przemokły od tej wilgoci, jednak wszystko było takie śliczne. Drzewa rosły wysoko, a pomimo to słońce wpadało między liście i schodziło prosto do niej. Aż zastanowiła się, czy to może nie mama przytula ją tym przyjemnym ciepełkiem promieni. Miała właśnie obudzić starszego jednak ponownie uderzyło w nią, że nie wie jak do niego mówić. Szczenięce uczucia podpowiadały jej tyle mylnych i konfudujących słów, których nawet nie znała do końca, a których znaczenie nie znaczyło dla niej nic konkretnego.
    -Wstawaj! Tata wstawaj. - w końcu doskoczyła do niego z szerokim uśmiechem. Jego oczy otworzyły się i mała mogła przyznać, że miały ładny kolorek, taki szary i inny od jego sierści.
    -Kto?- spytał jakby zaspany. Ah.. no tak. Przecież dopiero co go obudziła.
    -Tato? - odpowiedziała niepewna czy o to mu chodziło.
    -Nie, nie, nie! Nie jestem twoim tatą. - westchnął ciężko. Jednak jej szczenięcy umysł nie rozumiał. Przecież się nią zajmował jak mama.

 

-Już przegrałeś-

<Anubis?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz