Czas, czas, brakuje mi czasu. Tyle roboty w tej watasze, że w ogóle nie mam czasu.
Skinterifiri rozmyślała nad swoim problemem, wylegując się na mchu pod drzewem, schowana niezwykle nisko rosnącymi gałęziami. Zielone igiełki dawały jej względną ochronę przed wiatrem, a zapach żywicy uspokajał nieco zmysły, właściwie poprzez odurzenie swoją intensywnością. Lisica nie miała pojęcia, pod jakim drzewem iglastym się rozłożyła. Choinka i tyle. Gatunek nieznany. Ludzie takie stroją kolorowymi światełkami i delikatnymi kulami w okresie zimy, tylko tyle wiedziała. Nie jest przecież botanikiem.
Jej obecne zaleganie wzięło się z totalnej nudy i kompletnego braku zajęcia. Była najedzona, sierść jej lśniła, nie było żadnych szczeniaków, którymi mogła się zająć i dać dorosłym wilkom trochę czasu wolnego. Czyli, w skrócie, nie było zajęć. A z Sodą obecnie nie chciało jej się siedzieć, za dużo już czasu spędzili ze sobą, potrzebowali odwyku. Czy mogła pomęczyć kogoś innego? Liszka przeciągnęła się, wyciągając łapki daleko do przodu i przy okazji ziewnęła szeroko. Nie, chyba nie było. Nie było nikogo, do kogo mogłaby się uczepić, nie przeszkadzając przesadnie w pracy. A miała na szczęście wystarczająco szacunku do siebie, by unikać takiego irytowania innych. Co nie znaczy, że nie kochała przylepiać się do wilków i wyrzucać im wszystko, co robią źle.
Czas, czas. Brakuje czasu.
Samiczka podniosła się z ziemi, ponownie przeciągając wszystkie kości. Jak będzie cały dzień leniuchować to w końcu jej się to spodoba, a tego nie chciała. Musi coś zrobić. Cokolwiek. Coś musi być, do licha!
Igły podrapały jej futerko, kiedy wychodziła ze swojej zacnej kryjówki, zostawiając klejące ślady. Skinka skrzywiła się z niesmakiem. Bardzo inteligentnie, słońce, skarciła samą siebie. Włazisz pod iglaki, a potem musisz spędzać pół dnia na wylizywaniu gorzkiej żywicy, bo nawet woda jej nie ściąga. Chciałaś zajęcie to masz zajęcie.
W naturalnym odruchu lisica otrzepała się z igiełek, które ostały się w doskonale utrzymanej sierści. Pojedynczym, brązowym okiem spojrzała na swoje ciałko. Była chuda. Ostatnio jakoś mocno zaczęła chudnąć, co ją martwiło, ale nie miała do kogo się z tym udać. Medycy w watasze nie znali się za bardzo na lisach. Ba, nawet z wilkami zdarzyło im się nawalić. Nie było sensu ryzykować, czy poświęcać bez sensu swój cenny czas.
Czas, którego brakuje.
Skończ już z tym czasem, słońce, pomyślała do siebie. Nie panujesz nad nim, a masz go za nadto. Chyba powinnaś znaleźć sobie lepsze zajęcie.
Udała się nad strumień, jeden z wielu, jakie znajdowały się na terenach Watahy Srebrnego Chabra. Nie była pewna, czy chce się zamoczyć, czy napić, dlatego po krótkim namyśle postanowiła wykonać obie te czynności jednocześnie. Położyła się na otoczakach, chłepcąc wodę pod nurt strumienia. Co prawda krystaliczna ciecz była lodowata, ale lisiczka nie zamierzała narzekać. Grube lisie futro zawsze się przyda. Była zadowolona z tego, jak świetną ochronę zapewnia przed zimną wodą, albo wodą ogólnie, bo doskonale zadbana sierść stanowiła świetną barierę przed wodą.
Jej leżakowanie w nowym miejscu przerwało nagłe pojawienie się nowej postaci, znacznie nad nią górującej, jednak absolutnie nie skłonnej do wsadzenia łap do przeraźliwie mroźnego strumyka. Skinka uśmiechnęła się złośliwie, widząc niepewność w oczach wilka. Mało który z tych jakże wielkich i wspaniałych drapieżników miał jaja moczyć się jesienią w lodowatej wodzie. Przebiec przez nią? Owszem. Ale moczyć się dla przyjemności? W głowach się poprzewracało.
— Co zacnego Szkła sprowadza w te odmęty własnych terenów? — zapytała prześmiewczo, obserwując ze swojej wygodnej pozycji szarego basiora. Widziała w jego oczach lekką konsternację dotyczącą obecnego położenia samiczki, co ją niezwykle mocno bawiło, ale zdołała utrzymać niewzruszoną twarz.
— Przybyłem się napić, ale widzę, że dzisiaj podają lisią zupę.
— Morze to zupa — rzuciła ruda, na co otrzymała zdziwione spojrzenie. — No co? Ma wodę, sól, mięso, zielone. Taka zupa, tylko zimna i niedobra.
Śledczy skrzywił się na myśl o jedzeniu morskiej zupy, co jeszcze bardziej rozbawiło miniaturkę.
— No dobra — wilk przerwał jej atak śmiechu — a czy mogę dostać wodę bez lisa czy muszę pić z lisem?
— Możesz dostać bez lisa, ale musisz odpowiedzieć na zagadkę!
— Co za rudy Sfinks... Dawaj tą zagadkę — mruknął Szkło, niezupełnie zadowolony z obecnego obrotu spraw.
Skinka usadowiła się "na Sfinksa", szykując jedną z zagadek, jakie miała w zanadrzu. Ten dzień nagle zrobił się o wiele, wiele ciekawszy.
— Chucham ci w twarz, jestem gorący, ale choć przynoszę nadzieję boisz się do mnie zbliżyć. Czym jestem?
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz