Zapasy suszonego mięsa, manierka wody, koc na zimne noce, bo przecież to już jesień. Namiot? Nie umiała go rozkładać, a z resztą Way nauczył ją, jak robić szałasy z gałęzi i mchu, będzie jej ciepło. I oczywiście sznurek, żeby mogła przywiązać się do ziemi podczas snu. Nienawidziła tego, ale tak to już jest, kiedy ciągle lewitujesz. Co zrobisz jak nic nie zrobisz. Przynajmniej nie musi przejmować się własną wagą, bo jej nie zna.
Wszystkie z wymienionych wyżej przedmiotów trafiły do plecaka i już kolorowa wadera miała wynieść się z nory, kiedy jej uwagę odwrócił dobrze znany głos wydobywający się z głębi domu.
— Dokąd to moja ulubiona bratanica się wybiera bez pożegnania z najlepszą ciotką na świecie?
— Ciociu, jestem Twoją jedyną bratanicą... — Zendayafiri wywróciła oczami na wymyślanie swojej lisiej ciotki. — I sorki, że się nie żegnam, ale wolę stąd znikać zanim dotrze do mnie, że ten wyjazd jest bez sensu. Pa!
— No to spadaj! I nie wracaj bez pamiątek! — zawołała na odchodnym Skinterifiri.
Pinia już znikała za klapą od wyjścia.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz