- Puść mnie! – krzyknęłam do Malfoya, który odciągnął mnie od nieznajomego. Jego oczy wciąż we mnie wpatrzone, stały się powoli puste i czułam, że życie z niego ucieka. Wątły oddech zwalniał, a ja miałam wrażenie, że słyszę tylko to powolne wypuszczanie powietrza z lekko otwartego pyska piaskowego basiora. Patrzyłam na to ze strachem, po raz kolejny ostatnie słowa i wzrok skierowany na mnie. I ostatni dech stracony na nic nie znaczącym imieniu.
-
Pomóżcie mu! – krzyknęłam patrząc na tych, którzy pozostali przy nas. Alfa
spojrzał na medyka jakby była to sprawa tylko i wyłącznie białego basiora.
Malfoy stał za mną i się nie odzywał, a sam medyk… Medyk otworzył pysk jakby
już chciał coś powiedzieć, po czym zamknął go i pokiwał przecząco głową jakby
wilcze życie nic dla niego nie znaczyło. Wtedy już wiedziałam, że nie mogłam na
nich liczyć.
Wyrwałam
się z lekkiego już uścisku Malfoya i pobiegłam do pisakowego wilka walczącego
ze śmiercią. Wszyscy jak na zawołanie krzyknęli moje imię, ale nie było już nic
co mogli dla mnie zrobić. Położyłam łapy na piersi basiora i zaczęłam
rytmicznie napierać, masując mu serce. Nie miałam pojęcia czy robiłam to
dobrze. Pomocnica medyka opowiadała mi o tym jak razem zbierałyśmy zioła, ale
była to czysta teoria. Nigdy nie miałam okazji spróbować tego w praktyce. Do
teraz.
-
No zróbcie coś! – krzyknęłam patrząc jak innych zamroziło. Chaotyczny i
wściekle przestraszony wzrok podziałał na nich jak płachta na byka. Spojrzeli
na mnie ze wściekłością. Nie dałam im jednak szansy na wydobycie ze swoich
pysków żadnego dźwięku. – Trzeba go opatrzyć. Ja to wszystko zrobię, tylko
przynieście mi to co jest potrzebne!
Medyk
popatrzył na mnie analizując sytuację, po czym odwrócił się w stronę jaskini
medycznej. Alfa powiedział coś o przeciwdziałaniu chaosu i zniknął pomiędzy
drzewami. To byłoby tyle z jego pomocy.
Nie
ustając w miarowym uciskaniu klatki, spojrzałam na nieprzytomnego wilka. Był
tylko nieprzytomny prawda? Mogłam go jeszcze uratować, czy tak? Jego głowa była
odrzucona do tyłu więc nie mogłam zobaczyć jego oczu. Wzroku, który mówił mi
wszystko co musiałam wiedzieć.
-
Co Ci mówi jego wzrok? – spytałam Malfoya, który jako jedyny jeszcze ze mną
został. Basior westchnął niezadowolony i spojrzał na wilka.
-
Jego oczy się zamknęły. Kara nie powinnaś…
-
Ale to zrobiłam. Nikt inny nie był chętny, więc nie miałam wyjścia. –
powiedziałam na jednym wydechu.
-
Miałaś wyjście.
-
Dać mu umrzeć!? – Moje łapy traciły siłę. Pomimo treningów nadal nie byłam w najlepszej formie po mojej
żałobie.
-
I tak możesz go nie uratować.
-
Ale przynajmniej próbuje, w przeciwieństwie do was.
-
Jeżeli medyk ma racje i on jest chory, to…
-
To najwyżej umrę razem z nim.
-
Kara…
-
DOŚĆ! – wrzasnęłam i w tej samej sekundzie poczułam ruch pod łapami. Klatka
piersiowa wilka naparła na moje łapy. Basior nabrał powietrze w płuca i wygiął
się w przedziwny łuk. Uśmiechnęłam się szczęśliwa z własnego zwycięstwa, a z
moich oczu zaczęły płynąć łzy ulgi. Pustynny basior spojrzał na mnie i po raz
kolejny tego dnia wypowiedział jedno słowo.
-
Kara.
Przybiegł
medyk z potrzebnymi przyborami do odkażenia i zabandażowania ran. Westchnęłam
ciężko i złapałam oddech ze zmęczenia. Podeszłam do rzuconych na ziemie rzeczy
i wzięłam te które były na samej górze, najczystsze. Podeszłam ponownie do
wilka i zaczęłam od rany na jednej z łap. Basior jednym ruchem wyrwał swoja
łapę z moich i warknął, odsuwając się ode mnie.
-
Widzisz. Nawet on wie, że nie powinnaś go dotykać.
-
Zamknij się, Malfoy. – warknęłam na niego po czym skierowałam się ponownie do
chorego. – Już Cię dotykałam. Cokolwiek to jest i tak już to mam. – na te słowa
w jego oczach pojawił się strach.
-
Nie… - jęknął. Niezdolne do określenia emocje zaczęły pojawiać się w jego
oczach. Zawiesił się na kilka chwil, nieprzerwanie na mnie patrząc. Spojrzałam pytająco
na Malfoya, a on tylko lekko wzruszył ramionami w odpowiedzi.
-
Kara, nie możesz. Oni właśnie tego chcą. – Zaskrzeczał chory. Spojrzałam na
niego po raz kolejny, tym razem to jemu zadając nieme pytanie. – Jeśli którekolwiek
z was się zarazi, zabiorą was. – Jego głos się łamał, kolejne słowa
zatrzymywane były ciężkim oddechem wilka. - Tak jak zabrali mnie… ale ja już
nie jestem im potrzebny. – Wraz z ostatnimi słowami padł bezwładnie na ziemie i
z wciąż otwartymi i skierowanymi w moją stronę oczami dokończył. - I tak zaraz
umrę.
-
Nie, nie możesz umrzeć Levi. Nie możesz. – powiedziałam niewiele myśląc i
ponownie pochylając się nad jego słabym ciałem.
-
Ty znasz…
-
Jak go nazwałaś? – spytał Malfoy patrząc na mnie z nieukrywanym podejrzeniem.
-
Ja… nie wiem. Samo wyszło. Ja.
-
Pamiętasz. Ja też już pamiętam. Nawet nie chciało im się mnie wymazać… jestem
skazany na śmierć.
Niezrozumiałe
dla mnie łzy i ogromny smutek i poczucie zdrady opanowały moje ciało. Spazmy
szlochu przeszły przeze mnie razem z dreszczami.
-
Ja. Nie. Co się dzieje. Malfoy. – Jęczałam nie mogąc się uspokoić. Wiedziałam
tylko jedno. Nie chciałam, żeby Levi umarł, wilk którego ponoć nie znałam.
Którego imię znam jak własne, ale w życiu wcześniej go nie widziałam.
-
Może to już choroba przez Ciebie przemawia. – powiedział medyk, który
najwyraźniej przyglądał się całej scenie swoim doktorskim okiem.
Stałam,
szlochałam nie widząc co robić. Znalazłam się w jakimś innym świecie,
nakładającej się rzeczywistości, może przeniosłam się w czasie? Albo to Levi…
nic nie wiedziałam, nic nie rozumiałam. Jednak uczucie, które kojarzyłam dotąd
tylko ze śmiercią matki, nie chciało mnie opuścić. Przypomniałam sobie o nie tak dawno
złożonej obietnicy, że będę silna. Czy uda mi się jej dotrzymać?
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz