Było późne popołudnie, a my milczeliśmy, odpoczywając po całym dniu pracy i wylegując się w wysokiej trawie. Ceniłam sobie to, że nie potrzebowaliśmy słów, żeby się rozumieć. Ale, Kochani, zauważcie, szkoliłam się na polityka. Musiałam trochę sobie pogadać.
- Pójdziemy w góry? - zapytałam, leniwie obracając w palcach drobny kamyk.
- Teraz?
- Dziś już może nie, ale jutro, albo pojutrze.
- Możemy. A nie mieliśmy skończyć najpierw sprawy z naszym historykiem?
- Zanim się go doczekamy, sami przejdziemy do historii - zażartowałam, podkulając tylne nogi i przeciągając się lekko.
- Masz rację. Nasz historyk nie ucieknie.
Usiadłam, pocierając jedną z łap o przeciwległe przedramię. Jej ciepło było jeszcze przyjemniejsze, gdy kontrastowało z chłodem wrześniowego wieczora.
- A jak tam w WSJ? - zapytał w pewnej chwili Mundus.
- Świetnie. Poznałam Marlenę. Znasz Marlenę?
- Znam Marlenę. Głównie ze słyszenia.
- No widzisz, to ja nawet lepiej. I wszystkich, którzy przychodzą się niej po ziółka. Staram się zapamiętywać ich pyski i imiona.
- I kogo już poznałaś?
- Serduszko, kogo ja nie poznałam: prawie tyle nowych pysków, ile chodzi po naszej watasze.
- U Jabłoni jest trochę więcej. Ale to bardzo dobrze jak na pierwsze dni. A może kogoś z partii?
- Nie wiem. - W zadumie wzruszyłam ramionami. - Spora część przychodzi, mówi czego potrzebuje, bierze i wychodzi. Może był wśród nich jakiś polityk, ale to nadal prawie tak samo, jakbym go nie spotkała.
Mundus słuchał, wpatrując się w niebo i skubiąc źdźbło trawy, którego końcówka kiwała się chybotliwie, to w jedną, to w drugą stronę. Ziewnęłam przeciągle, przymrużając oczy i popatrzyłam na różowiące się słońce, powoli zbliżające się do horyzontu. Cisza znów oblekła nas w swój bezpieczny kocyk.
- A wiesz co? - Nagle wstałam z miejsca. Otrzepałam się energicznie, chyba tylko dla poprawy krążenia. - Chodźmy gdzieś teraz. Chociaż na spacer, zdążymy do zmroku. Zasiedzę się od tej pracy.
Ponieważ do wieczora rzeczywiście zostało nam jeszcze trochę czasu, poszliśmy dokąd nogi nas poprowadziły, czyli prosto na wschód, drepcząc przez cały czas wzdłuż północnej granicy Polany Życia.
Szłam prosto przed siebie, pogrążona we własnych myślach, co chwila przyjmujących nowe barwy i kształty. Rozważania moje krążyły oczywiście wokół tego, co najlepiej znałam. Przywoływałam więc z pamięci piękne obrazy słonecznego światła przekłuwającego setki wiszących nad moją głową gałęzi, przed oczyma przepływały mi pyski znajomych wilków. W uszach dzwoniły wypowiadane przez nich wszystkich słowa i układały się w plany całych rozmów.
Czy opowieści o zachodnich sąsiadach nie byłyby równie interesujące?, pomyślałam w pewnej chwili, gdy moje myśli zaczęły wplątywać się w gąszcz nieodkrytych jeszcze zarośli.
- Powiedz mi... - zawahałam się, układając szybko płynące scenariusze pytań. - Bo wiesz, mam tam w WSJ sporo czasu i częste przerwy. Mogłabym czasem jeszcze dokądś się wybrać. Tylko nie mam pomysłu, dokąd.
- Przydałoby się... jak tlen, żebyś poznała Derguda, przewodniczącego Ruchu Starych Zasad. Agrest mówił ci o nim?
- Niewiele. Tylko imię kojarzę.
- A właściwie przydałoby się, żeby on cię poznał. Niekoniecznie jako pomocnika zielarza.
- W takim razie po co w ogóle jeszcze tam siedzę? Nie lepiej byłoby, gdybym wróciła do stryjka i zaczęła jakoś udzielać się politycznie?
- Nie. Dergudem i resztą zajmiemy się niedługo, w wolnym czasie. Teraz musisz nauczyć się przede wszystkim żyć i współpracować z różnymi wilkami. Tak długo jak to możliwe nie zamykać się w politycznym światku.
- Czyli jutro znowu do WSJ. Odprowadzisz mnie? Znudziło mi się chodzenie tam samej, dzień w dzień tą samą drogą.
- To zmień jutrzejszą drogę. Z samego rana muszę być u Agresta.
- Agrest ci nie ucieknie.
- Mam nadzieję, że ty też nie zechcesz, a przynajmniej nie jutro, bo jutro z samego rana muszę być u Agresta.
- A jak ucieknę? - Wyszczerzyłam się zadziornie.
- No tak. Legenda głosi, że każda kobieta z tego rodu musi, po prostu musi, przynajmniej raz - westchnął niby mimochodem. - To będę musiał wziąć wolne, które miałem przeznaczyć na nasze góry i lecieć cię szukać.
- Ty gałganie - mruknęłam półżartem. Powiem Wam, że o ile perspektywa uciekania była mi do cna obca, o tyle możliwość posłuchania historii o moich uciekających przodkiniach uznałam za dość kuszącą. A jednak jakoś głupio było mi pytać, uznałam więc, że nadejdzie jeszcze czas, by dowiedzieć się tego „przy okazji”. - Czemu nie pójdziesz tam ze mną? Do WWN czasem chodziłeś.
Przez chwilę nie odpowiadał. Popatrzył na mnie kątem oka, na co przywdziałam najbardziej obojętną i niewinną minę, na jaką było mnie stać.
- Dobrze wiesz czemu. Czego jeszcze chcesz się dowiedzieć?
Stropiłam się lekko.
- Opowiedz mi o tym wilku. To znaczy, o całym Ruchu Starych Zasad. Nigdy nie mieliśmy czasu, żeby spokojnie o tym porozmawiać, a jakoś nie przyszło mi nigdy do głowy, żeby wypytywać o nich stryjka. Wiesz, z biegiem czasu zaczynam mieć wrażenie, że to nie tylko ta wataha, ale i tamto konkretne zgrupowanie jest moim głównym celem.
- To niezupełnie tak - odrzekł, wpatrując się w ścieżkę przed nami. - Masz tyle samo do zrobienia w każdej z trzech watah, musisz po prostu poznać je od podszewki, jak swoją własną. Ale to na WSJ powinniśmy teraz zwrócić szczególną uwagę. WWN to nasi sojusznicy. WSJ, nie. Stosunki z nimi robią się ostatnio napięte. Najgorsze, że ich plany, a nawet nastroje społeczne są u nas jedną wielką niewiadomą.
- I tu pojawiam się ja - wtrąciłam chłodno. - Rozumiem.
- Kiedy dowiemy się dokładniej, co się u nich dzieje, zajmiemy się ich górą. I tu interesować nas będzie nie tylko jedno imię.
- Zamieniam się w słuch.
- Dergud przede wszystkim. To król słońce całego tego cyrku. Kwazar, obecnie to chyba jego najbliższy współpracownik. Oraz Eothar. To... Jeden Wielki Huk wie, kto to jest. Ale miej go na uwadze. I niech dla ciebie nasza ziemia zmaleje, Kawka. Tego ci życzę jako wilkowi, jako politykowi i jako szpiegowi.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz