Chciałam odejść. Naprawdę chciałam, przez kilka godzin mówiłam Nymerii, że to już koniec, że pójdę swoją drogą, albo zostanę tutaj, razem z nią, albo odejdę. Zostawię i ją, i Admirała. Moje serce mówiło jednak co innego. Jeśli tylko możesz, pójdziesz za nim wszędzie. Zawsze będziesz przy nim, nawet jeśli nie z nim. Miłość do niego to był tylko chaos i swego rodzaju artyzm, który on sam łączył w przedziwny i magiczny sposób. Chociaż codziennie czujesz przytłoczenie tym uczuciem, momentami bardziej niż zwykle, nadal wiesz, że zawsze będziesz dla niego. Gdzieś tam będziesz. Tak. Właśnie to mówiło mi serce.
- Cii… mów
teraz ciszej. – zaczęła nagle Nymeria pochylając się do mnie nieznacznie, jakby
nic złego się nie działo. – Są przed nami. Zaraz nas otoczą. Nie znam tych
umysłów, ale jeden poznaje bardzo dobrze…
- Admirał. –
wyszeptałam, a przyjaciółka pokiwała lekko głową.
- Udawaj
zaskoczoną, ale nie stawiaj zbyt dużego oporu. – szepnęła wadera. – Ja usunę
się z pola rażenia. Będę was mieć na oku. – po tych słowach wadera odsunęła się
ode mnie nieznacznie, lekko wyprzedzając ruchy „wroga”.
Tym razem to ja
pokiwałam głową, zgadzając się z planem Nymerii. Później wszystko potoczyło się
bardzo szybko. W ciągu kilku chwil kilka silnych ciał chwyciło mnie i zabrało
od mojej przyjaciółki. Gdzieś w oddali zamajaczył mi Admirał, jednak wszystko
stało się tak chaotyczne, że nie byłam w stanie stwierdzić gdzie właściwie
jestem. Mimo wiedzy o zasadzce, zaskoczenie przyćmiło mój wzrok, a lekki strach
ścisnął moje gardło. Nawet nie poczułam kiedy moje łapy zostały złączone
jakimiś prowizorycznymi więzami. Jaskinia do której zostałam przetransportowana
nie przypominała mi żadnej, którą już znałam. Zapach też nie był znajomy, oprócz
tego jednego, znanego mi bardzo dobrze.
- Admirał. –
szepnęłam cicho, jakby szukając go w ciemności jaskini.
- Nic nie mów. –
usłyszałam obok siebie, a moje serce aż podskoczyło z wrażenia. – Teraz to ja
będę mówił.
I tak się
stało. Słowa wylewały się z niego jak z przepełnionego wiadra i choć z początku
nie miało to żadnego sensu, później udało mi się go odnaleźć.
- Nie mów mi,
że to wszystko na nic. Tyle już razem przeżyliśmy… nie skreślaj nas, przez tą
drobną pomyłkę. Widzę tak wiele opcji dla Ciebie w innych miejscach, widzę
wszystko czym możesz być, tylko nie tutaj. – jego głos zaczął się łamać, ale po
chwili westchnienia wrócił do swojego mocnego barytonu. Mimo ciepłych słów,
które do mnie docierały, słyszałam wszędzie tylko jedno. JA. Zrobimy jak ja
chce, albo nie zrobimy wcale. Żadnego kompromisu, żadnej dyskusji. Masz mnie
słuchać i koniec.
- Nie. – powiedziałam
krótko w przerwie, gdy rozmyślał nad kolejnym zdaniem.
- Poczekaj,
jeszcze nie skończyłem. – powiedział szukając w głowie dalszych słów z najwyraźniej
przygotowanego wcześniej monologu. W głowie znalazłam nawet myśl, czy to może
nie któryś z jego nowych „znajomych” mu go nie wymyślił.
- Admirał. –
przerwałam mu ponownie. W moim głosie słychać było już tylko spokój i pewność,
która wcześniej nigdy się w moim sercu nie zjawiła.
- Nie, Ciri!
Teraz, JA mówię! Posłuchaj mnie choć przez chwilę! – wzburzenie w jego głosie,
dało mi do zrozumienia jak trudne to dla niego było. Też się bał, choć on sam
pewnie nie wiedział czego. I mimo że, byłam pewna jego uczuć, byłam też pewna
jego niedoskonałości. Podejmowanie decyzji to nigdy nie była jego mocna strona,
- Nie, Admirał.
– w przeciwieństwie do jego, mój głos nie załamał się ani na chwilę. – Słucham Cię
odkąd Cię pokochałam. Odpuściłam wiele dróg, by tylko byś z Tobą. Odrzuciłam
rodzinę, możliwe pasje, zdrowie, a chwilami nawet szczęście, tylko by Cię
zdobyć, by być obok Ciebie i zwrócić Twoją uwagę.
Tym razem to on
słuchał, oddychając ciężko jak po długim biegu.
- Mogę Ci
powiedzieć tylko jedną rzecz. Gdybym tylko mogła… poszłabym za tobą wszędzie.
Jak cień, który jest z Tobą na każdym kroku. – Zatrzymałam się, gdy ujrzałam
przed oczami jego pysk. Było zbyt ciemno był dostrzegła jego oczy, czy wyraz
pyska. Choć słowa, które wypowiadałam wyrywały mi serce i był to największy ból
jaki czułam, nie mogłam sobie wyobrazić większego, mówiłam dalej. – Ale nie mogę. Nie mogę
uczynić Cię swoim w całości. A inaczej nie potrafię żyć. Przynajmniej nie
teraz, jeszcze nie teraz.
- Mówiłem Ci.
Nie mów mi, że to wszystko na nic. Wiem, że jesteś przytłoczona, ale teraz gdy
dzieci się wyprowadziły…
- To nie one są
problemem! – krzyknęłam i wzięłam głęboki oddech starając się zatrzymać
napływające do oczu łzy. – To my… Tylko my nim jesteśmy.
- Przecież damy
sobie radę, nie raz już daliśmy.
- Admirał…
powiedz mi, że będziesz się ze mną zawsze liczył. Że będę Twoim numerem jeden,
że mnie kochasz ponad swoje własne życie i swoje własne przekonania… Że nigdy
mnie nie zostawisz i nigdy nie poczuje się opuszczona, albo zmęczona chaosem
który wokół siebie tworzysz.
- Ja… - rozbieg
z jakim wbiegł w to zdanie, napoił mnie nadzieją, jednak przerwa jaka nastąpiła
po pierwszy słowie, utwierdziła mnie tylko w tym czego sama już byłam pewna.
- Nie potrafisz.
I nie winię Cię za to. – zamknęłam mocno powieki, nie pozwalając by łzy
wyleciały na zewnątrz. – Tylko ty nie wiń mnie za to, że sama także nie jestem
w stanie tego powiedzieć.
Nastąpiła cisza. Cisza bolesna i głucha, ale potrzebna.
- Być może
pewnego dnia znajdę sposób by tutaj powrócić. – jego słowa zbiły mnie z tropu,
jednak nie potrzebowałam dużo czasu, bo zrozumieć ich sens.
- I ja postaram
się go odnaleźć. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zdoła sprowadzić mnie
z powrotem do Ciebie… - mój oddech zatrzymał się na kilka sekund, gdy poczułam
na pysku ciepło jego sierści. - albo
Ciebie do mnie.
- Ciri… - przez
chwile chciałam tego samego co on. Pragnęłam go niczym pustynia pragnie wody. Czułam
się niczym ptak, który w końcu po wielu miesiącach wzniósł się w powietrze. Jednak.
Nie mogłam. To by tylko wszystko skomplikowało.
- Odejdź. – powiedziałam
przez zęby nie mogąc rozluźnić szczęki. Wiedziałam, że gdybym to zrobiła
wszystko wróciłoby na to samo miejsce, a nie mogło. Po prostu nie mogło.
Ciepło zniknęło. Wtedy już wiedziałam, że Admirał właśnie po raz pierwszy mnie posłuchał. Przynajmniej po raz pierwszy świadomie i z własnej woli. W momencie, gdy poczułam że jestem już sama w jaskini, pozwoliłam by łzy spłynęły po moich policzkach. I spływały. Jedna po drugiej, rozrywając moje serce jeszcze bardziej, choć myślałam, że to już niemożliwe. Z początku wypełniała mnie cisza, która potem wypełniła się moim własnym szlochem, a w końcu i krzykiem. Krzykiem rozpaczy, samotności, bólu ale i zrozumienia. Tak powinno być.
Nawet nie
zauważyłam, kiedy znajome ramiona objęły mnie dając mi przyzwolenie na smutek i
płacz, którego tak potrzebowałam.
- Odszedł… -
szepnęłam do wadery pomiędzy kolejnymi wstrząsami płaczy i krzyku.
- Wiem. –
powiedziała tylko Nymeria, głaskając mnie łapą po głowie. – I za szybko nie
wróci.
Kolejny spazm
przeszedł prze moje ciało, tym razem przepoławiając moje serce na pół.
<Admirał?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz