-Uciekaj- szepnęła dusza.
-Dokąd?- spytał.
Jednak odpowiedziała mu cisza.
-Dokąd?- powtórzył pytanie.
Cisza zdawała się trwać w nim niczym z nicości
-Dokąd mam się udać?- nie ustępował.
Chociaż podświadomie wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi.
-Uciekaj... dokąd...uciekaj. - powtórzył
za sobą niczym mantrę.
Wiersz trzymający go przy życiu.
-Uciekaj-
Otworzył oczy. Słońce zdawało się palić jego kark, kiedy
leżał spokojnie pod drzewem. Cień uciekł wraz z czasem, niewiadomo gdzie i
dokąd. Basior uniósł się na swoich długich nogach i rozciągnął, dając ulgę zdrętwiałym
mięśniom. Dzień zapowiadał się pięknie. Ptaki kwiliły głośno i zewsząd przyprawiając
go o lekkie zawroty głowy, jednak to była natura. Nieokiełznana i nielicząca
się ze swoimi dziećmi i ich pragnieniami, a jednocześnie będąca znamienitą
matką i opiekunką żyjących. Spoglądając na otoczenie swoim ślepym i pustym
okiem wywęszył swoją małą ofiarę na popołudniowy obiad. Na wszelki wypadek
rozciągnął swoje mięśnie jeszcze raz, gdyż zdarzało mu się dość często potknąć
o własne nogi. Zadowolony z efektu ruszył na polowanie.
Siedząc przy brzegu wody, wśród różanego zapachu i delikatnie szumiącego
wodospadu pożerał niewielkiego zająca, którego udało mu się uchwycić za 2
próbą. Posiłek ten co prawda nie był najznamienitszy, jednak wystarczający dla
tego mało ruchliwego basiora. Nie było bowiem dla niego pracy. W tej watasze
zarówno wojna jak i rozmnażanie nie zdawały się być zagrożeniem dla jego
spokojnych i leniwych dni, spędzanych na wylegiwaniu się w słońcu i chłonięciu
dźwięków otoczenia. Niekiedy pojawiały się wizje, nie mające większego sensu i
pełne bredni i spokoju. Zupełnie nieistotne dla życia kogokolwiek w watasze, a
tym bardziej jego samego. Kiedy uchylał swoje oczy nocą nie widział też za
wiele dusz, jakby nie za wiele osób umierało we własnych domach, a pogrzebane
były z dala od wilczego wzroku.
Zatem nudził się niezmiernie pośród terenów pełnych życia i miłości. Sam,
samotny, bez większego sensu i uznania, celu i kochania, jeśli można tak to
ująć.
Dzień upłynął szybko, za szybko i nadeszła noc. Cichymi skowytami gdzieś w
oddali ułożyła świat do snu. Anubis wstał w końcu znad wody, gdyż szum przybrał
na sile i swojskiej ciszy nocnej. Odszedł pomiatając ogonem w kierunku lasu,
stawiając kroki powoli. Jego zamknięte powieki skrywały jego oczy o niezwykłych
umiejętnościach. Nie miał tego czasu ochoty na patrzenie na białe kształty, bez
sensu snujące się nad światem. Bez sensu, mowy i większego powołania. Był w
stanie znaleźć w tym pewną analogię do samego siebie. Ironiczne.
Znalazł sobie miejsce na noc, gdyż tułał się z miejsca na miejsce ciągle, bez
konkretnego domu, jaskini czy nory. Odpowiadało mu to i nie przeszkadzało w
byciu tym kim był. To odznaczało go od innych. Ułożył się wygodnie na kupce
mchu, kryjąc pod głazem całe ciało, w razie deszczu, który miał nie nadejść i
uchylił oczy. Oba na raz, aby zobaczyć przez sobą bal dusz. Było ich więcej w
tym miejscu, jednak dalej zdawało się być pusto i niemrawo. Zaskakująco cicho...
-W nieznane?-
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz